Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
205.012.398 wizyt
Ponad 1064 autorów napisało dla nas 7362 tekstów. Zajęłyby one 29015 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy Rosja użyje taktycznej broni nuklearnej?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 15 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Kościół będzie jeszcze przez jakiś czas bronił prawa do współdecydowania w kwestiach etyki; jednakże coraz mniej ludzi jest przekonanych o wartości wyjaśniającej oferowanych przezeń modeli.
 Światopogląd » Sceptycyzm, agnostycyzm

Rozwój Osobisty. A co to? [1]
Autor tekstu:

Dawno, dawno temu spotkałem ludzi, którzy oczekiwali od innych darmowej pracy, pełnego poświęcenia się grupie, radykalnej zmiany stylu życia. W zamian oferowali „rozwój", przy czym trudno było ustalić, na czym ten rozwój ma polegać.

Bo można się rozwijać, ale przecież nie w nieskończoność. Warto określić cele i horyzonty. Jakiś wylew, zawał, wypadek samochodowy lub nieudana operacja serca może przerwać ten proces i zostaniemy z niedokończonym rozwojem. I na co był ten wysiłek? Tyle pary w gwizdek.

Na szczęście praktyczni i protestanccy Amerykanie dość szybko zdefiniowali cel naszego rozwoju — Bogactwo.

Dla zwykłego katolika bogactwo może być przeszkodą w rozwoju, zbyt dosłownie traktuje on przypowieść o uchu igielnym i wielbłądzie, czy innym wielorybie. W każdym razie czymś dużym, co nie przejdzie, jak nie przymierzając Balrog stojący naprzeciw Gandalfa.

Nie wiem jak z tym dylematem poradzili sobie protestanci, zapewne tą część Pisma Świętego zignorowali, dość powiedzieć, że bogacenie nie stanowiło dla nich niczego, co byłoby przeszkodą do przejścia przez ucho igielne i dostąpienia bram raju.

Bo i tak staniemy tam nadzy, nie mogąc niczego zabrać na tamten świat. No chyba, że wybudujemy sobie piramidę lub inny grobowiec na straży, którego stanie terakotowa armia.

Bez względu na powinowactwo religijne, by zostać bogatym trzeba się w tym kierunku rozwijać. Najprostsza metoda to zdobyć unikalne umiejętności, za które ktoś będzie chciał dużo zapłacić. Możemy zostać na przykład pianistą, lub koderem znającym unikalny język programowania.

Jest jeszcze wiele możliwości, wszystkie jednak wiążą się wykonaniem ciężkiej pracy. Zaangażowania masy czasu. Poświęcenia innych spraw i pieniędzy. I to bez gwarancji sukcesu. Może się po prostu okazać, że nie mamy szczęścia. Szczęścia definiowanego, jako znalezienie się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Poznania odpowiedniej osoby skłonnej pomóc, która dodatkowo ma możliwości, żeby skutecznie tę pomoc okazać.

Wtedy taki utalentowany i ciężko pracujący pianista, będzie cieszył ludzi swoim kunsztem w największych salach, otrzymując największą możliwą gażę, a jego równie utalentowany kolega będzie grał do kotleta, marząc o tym by wśród gości restauracji zjawił się ten, który doceni jego umiejętności i otworzy mu drogę do kariery.

Wszyscy zdajemy sobie sprawę z zależności, o których napisałem powyżej, a mimo to szukamy dróg na skróty. Jeżeli mamy wolne środki to możemy wynająć sobie Guru, Sensei’a, Shiwu, który stworzy nas na nowo, jako człowieka, który czego się nie dotknie to zamieni w złoto. W dzisiejszych czasach odpowiednikiem takiej postaci jest Trener Rozwoju Osobistego (TRO).

Trener Rozwoju Osobistego obieca nam, że jeżeli zastosujemy jego techniki i zmienimy się pod jego kierunkiem, to zmienimy swoje życie. I to prawda. Niejaki Tom Mishkin, bohater powieści „Opcje" Roberta Sheckley’a, kupił w supermarkecie „Maszynę do Zmieniania Rzeczywistości". Maszyna ta składała się z pudełka i przełącznika, który mógł znajdować się w dwóch pozycjach. Do operatora urządzenia należało wybrać, w jakiej pozycji będzie przełącznik. I tą decyzją, i jej wdrożeniem, zmieniał rzeczywistość. Tak samo klient TRO zmieni rzeczywistość przechodząc odpowiednie szkolenia.

Jak zatem zmienia naszą rzeczywistość TRO? Otóż szkoli nas z tak zwanych „Miękkich Umiejętności" (MU). Wyższa matematyka, inżynieria, zawiązywanie butów, to w tej nomenklaturze „twarde umiejętności".

Czym są, zatem „miękkie umiejętności?. Byłem kilka razy szkolony z MU. Za każdym razem miałem przeświadczenie — przecież ja to wiem. Wielu z moich współ-kursantów też miało miny, które świadczyły o tym, że te tematy nie były dla nich obce. Gładko przechodziliśmy przez zadania warsztatowe i na koniec szkolenia, zazwyczaj kilkudniowego, przy piwie stwierdzaliśmy: "Gdyby to nie firma nam to fundowała, to chyba popłakałbym się płacąc za to z własnych pieniędzy".

Czy to zatem znaczy, że te szkolenia nie były wartościowe? Otóż były. Wiedza w nich przekazywana jest jak najbardziej przydatna w życiu. Pozwala być skutecznym w relacjach międzyludzkich, lubianym w towarzystwie, budować związki. Skąd więc to przeświadczenie o straconym czasie?

W tym miejscu trzeba cofnąć się w czasie. Zastanowić się gdzie pojawiła się moda na trening rozwoju osobistego. Gdzie jest źródło wiedzy o „Miękkich Umiejętnościach."? A pozwoli nam to stwierdzić, czym są te „Miękkie Umiejętności".

By to sobie uświadomić trzeba zadać sobie pytanie, skąd przyszła do nas moda na „Rozwój Osobisty".

No oczywiście, ze Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Kraju, który nie rozróżnia profesji psychologa od psychiatry. Kraju największego rynku poradnikowego. Miejsca, w którym dobry, elokwentny prawnik potrafi spowodować uniewinnienie ewidentnego mordercy.

Zaczęło się od tego, że banda protestanckich buraków wylądowała w 1607 roku w obecnej Wirginii, by ćwiczyć swoje miękkie umiejętności na miejscowych Indianach. Nie poszło to zbyt dobrze, bo chłopaki nie mieli ich dobrze wykształconych (zapewne z powodu braku wykwalifikowanych Couchów), a Indianie byli depozytariuszami całej masy twardych i zadających rozległe obrażenia narzędzi.

Proszę tu mi nie zarzucać, że traktuje pierwszych amerykańskich emigrantów jak nieokrzesanych barbarzyńców, że nie doceniam kultury wytworzonej na wyspach brytyjskich skąd pochodzili. Na pewno sfery wyższe były pełne ogłady i grzeczności pozwalającej stworzyć wzorzec osoby zwanej gentelmanem. Ale to było na potrzeby relacji wewnętrznych. W żadnym razie niedotyczącym osób o innym kolorze skóry. Po prostu angielscy lordowie nie wyprawiali się, by kolonizować inne kontynenty. Oni mieli już własną ziemie i majątki gdzie rozmnażali się w związkach o większym lub mniejszym stopniu pokrewieństwa. Emigrowały grupy religijnych fanatyków, którzy chcieli zasiedlić dla siebie nową ziemię obiecaną, przy pomocy rekrutowanej niepiśmiennej biedoty.

Dlatego protestancka społeczność nie była dostatecznie uzdolniona. Wynikało to z tak zwanego braku kultury. Dla nich palenie czarownic to była część uroczystości związanych z obchodzeniem świąt. Nauka była dla nich herezją i dziełem szatana, a seks czymś tak wstrętnym, że aż… no nie wiem, ohydnym?

W naszym dzisiejszym, spaczonym latami komuny, pojęciu to Kościół Katolicki był ciemnogrodem. Nie pamiętamy, bo ciężko z tą wiedzą dotrzeć do zakutych, niemalże protestanckich mózgownic, że to Najświętsza Inkwizycja wprowadziła instytucję obrońcy w trakcie postępowań sądowych. Że papiestwo ze swoim potencjałem finansowym było sponsorem nauki i sztuki, a zanarchizowane grupy protestanckie, siedliskiem największego w historii zabobonu.

Otóż ta społeczność założyła USA. Byli pragmatyczni i nie przebierali w środkach. Mogli więc podbić kontynent. Kulturę Amerykanom budowali imigranci raczej ze wschodnich obszarów Europy, większości narodowości żydowskiej. Do tej pory największym amerykańskim kompozytorem muzyki poważnej jest George Gershwin.

Czego zatem brakowało miejscowym kolonistom? Otóż brakowało im dobrego wychowania. Czegoś, co Francuzi nazywają Savoir Vivre. Tego właśnie nowobogackie elity amerykańskie uczyły się od przybywających z kontynentu emigrantów, a plebsowi aspirującemu do bogactwa umiejętności te przekazywali emigranci. I to nie działo się specjalnie dawno temu. To był okres, dla Polski między powstaniem styczniowym, po którym nastąpiła pierwsza rzeź elit połączona z grabieżą majątków, a odzyskaniem niepodległości w 1918 roku.

Żartem historii jest to, że dobre obyczaje, dobre wychowanie usystematyzowane i ubrane w poradniki, przez amerykańskich autorów wraca obecnie do Europy, jako „Umiejętności Miękkie". I znajdują rzeszę odbiorców.

W ten sposób znajdujemy odpowiedź, dlaczego większość naszych rodaków na kursach rozwijających MU, z lekka się nudzi. Ponieważ mimo że trudno to na pierwszy rzut oka dostrzec, bo odbywało się to nie wprost i w bardzo długim okresie, byliśmy w tym szkoleni przez swoich rodziców. Inni, którzy odebrali, bez ich winy, inne wychowanie, na pewno na tym skorzystają, bo niestety lata komuny po wyrżnięciu polskich elit spowodowały upadek tych wartości, które były powszechniejsze w czasach drugiej Rzeczypospolitej.

Nie wierzycie? Sądzicie, że ta tajemna wiedza jest bardzie wyrafinowana i powstała wskutek jakichś wyrafinowanych badań naukowych. No to znowu wróćmy do historii.

Do nurtu, który zrodził business „Rozwoju Osobistego" najważniejsze są dwie książki.

Zdecydowanie najistotniejsza to „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi" Dala Carnegie.

Została wydana w 1936 roku. Dale Carnegie nie zajmował się pracą naukową w dziedzinie psychologii. Ukończył Kolegium Nauczycielskie w Warrensburgu. Nie jest to ani uczelnia ani miasto o jakimś prestiżu naukowym. Dale był za to praktykiem sprzedawcą. Bystrym obserwatorem, który ustalił, że: grzeczny miły człowiek, słuchający innych, zainteresowany ich sprawami, ale w sposób nienachlany, dobrze ubrany, ale skromny jest w stanie więcej sprzedać niż nieumyty burak.

Tą wiedza, jako dyplomowany nauczyciel dzielił się z innym. Spisał to i w ten sposób powstała ciekawa lektura, w większej części oparta na tak zwanych testymonialach, czyli relacjach rzeczywistych osób o problemach, które udało się rozwiązać za pomocą technik sugerowanych przez Dale’a. To technika bardzo często stosowana w poradnikach, ponieważ bardzo sugestywna. Jeżeli usłyszycie gdzieś, że pani A używała pasty do zębów marki B i dzięki temu zjada zielone jabłka, a wcześniej miała problem nawet z czerwonymi to właśnie testymoniale.

W zasadzie w książce Dale brakuje informacji o tym, że warto wybielić i wyprostować zęby — wtedy uśmiech ma większą siłę rażenia.

Dale Carnegie napisał jeszcze jeden bestseller: „Jak przestać się martwić i zacząć żyć?" Naprawdę dobra książka dla ludzi znerwicowanych. Jej podstawowe przesłanie to przestań się napinać, bo z napinania może ci tylko coś pęknąć w mózgu, albo spodnie w wersji optymistycznej. Schemat książki jest podobny do powyższej pozycji. Pani X strasznie się martwiła o wszystko, potem była na wykładach pana Dale’a i przestała. Dzięki temu w zdrowiu przeżyła dwie wojny światowe. Coś w tym stylu.


1 2 Dalej..
 Zobacz komentarze (12)..   


« Sceptycyzm, agnostycyzm   (Publikacja: 13-01-2016 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Wojciech Terlecki
Z zawodu marketingowiec. Z wykształcenia inżynier zootechniki, technik analityki medycznej. Z zamiłowania aikidoka z PFA (Polskiej Federacji Aikido)

 Liczba tekstów na portalu: 16  Pokaż inne teksty autora
 Poprzedni tekst autora: Dwadzieścia jeden lat transmisji danych w Polsce
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 9962 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365