|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Historia
Epoka ochry. O rozumności dawnych ludów i przesądach współczesnych Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
W polskiej humanistyce istnieje przesadna skłonność do religijnych interpretacji dziejów kultury. Ten problem dotyczy zresztą szerzej całej historiografii, która
tysiąclecie historii Polski interpretuje w kategoriach dominacji
chrześcijaństwa, co dotyczy nie tylko obozu chrześcijańskiego: jedni przeceniają pozytywny wkład chrześcijaństwa w polską kulturę, drudzy przeceniają
wkład negatywny. Tymczasem analiza porównawcza pozwala stwierdzić, że istnieje
więcej przesłanek o wpływie lokalnej kultury na chrześcijaństwo niż na odwrót.
Katolicyzm polski jest bardziej polski niż katolicki, co przecież nie jest
niczym złym. Zjawisko przewartościowywania wpływu chrześcijaństwa jest tylko
fragmentem przewartościowywania interpretacji religijnych całej historii. Gdy
archeolog odkryje coś, czego sensu lub kontekstu nie rozumie, niejako
automatycznie zaczyna tworzyć koncepcje „to miało charakter kultowy" — to takie
uniwersalne pseudowyjaśnienie, archeologiczne mambo dżambo, które ze
stuprocentową skutecznością pozwala opisać wykopki bez krępującego „nie wiem". Kluczowym czynnikiem interpretacji historii kultury są
kwestie gospodarcze, które obecnie dopiero zaczynają być dowartościowywane, lecz
wciąż pozostają marginesem. Zjawiska religijne są przede wszystkim odbiciem
stosunków gospodarczych. Upraszczając, ludzie od mileniów deifikowali i uświęcali to, co dawało im zysk lub wyżywienie. W Indiach krowa jest święta,
ponieważ mleko stanowiło podstawę wyżywienia mas ludzkich. Tymczasem tendencja
opisu historycznego religii traktuje je dwojako: bądź jako niebiańskie
natchnienia bądź jako zabobony, innymi słowy, traktują wytwory religijne jako
coś z gruntu irracjonalnego, tymczasem religie były aż nadto racjonalne, aż
nadto uwarunkowane pragmatycznie.
Wielki Wóz czyli
„szamańskie sanktuarium"
Oto modelowy przykład archeologicznego religiocentryzmu:
szamańskie sanktuarium znad jeziora Świdwie nieopodal Szczecina sprzed 9 tys.
lat, odkryte przez prof. Tadeusza Galińskiego z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. Ranga tego odkrycia jest olbrzymia, lecz przez religiocentrym
profesora została sprowadzona do nowinki religioznawczej. Przez miesiące
szamańskie sanktuarium sprzed 9 tys. lat było reklamowane na anglojęzycznych
stronach newageowych.
Co dokładnie odkryto? Drewniane pomieszczenie w którym
znaleziono:
a)
fragment pirytowego kamienia, który opisano jako
meteoryt;
b)
siedem cisowych ostrzy wbitych w podłoże w ułożeniu odwzorowującym Wielki Wóz;
c)
ułożony na planie łuku zbiór kamieni: sjenit,
dioryt, kwarcyt, piaskowiec, gnejs, czerwony marmur, gagat, zwany czarnym
bursztynem, szlaka wulkaniczna, czyli pumeks, rogowiec.
Interpretacja odkrywcy skupiła się na koncepcjach
teologicznych. Uznano, że było to miejsce
magicznych
rytuałów, gdzie ubrani w futra szamani
intonowali
jednostajne pieśni, odpędzali złe moce, składali ofiary różnym bogom, natomiast
meteoryt uważany był za manifestację
tajemniczego
świata duchów.
Być może był to pramodel Mekki, gdzie ludność kłaniała się
niebu reprezentowanemu przez konstelację gwiazd oraz kawałek meteorytu. Tym
niemniej narzucają się tutaj głównie „ziemskie" wyjaśnienia. Dlaczego
zgromadzono tam tak bogaty zbiór ziemskich kamieni? Przecież większość z tych
kamieni dostępne są na południu, często kilkaset kilometrów od miejsca odkrycia.
Czy ludzie, którzy stworzyli to miejsce mieli świadomość,
że posiadają skałę z nieba? Być może tak, o czym świadczyć może przedstawienie
Wielkiego Wozu. Dawni ludzie mogli być świadkami upadku na ziemię jakiegoś
dużego meteorytu (pojawiły się hipotezy, że jezioro Recze na pobliskiej wyspie
Wolin może być kraterem meteorytowym). Co więcej, mogli nawet widzieć wcześniej
„spadającą gwiazdę", która na ziemi okazała się kamieniem — tylko tak można by
sensownie połączyć obecność meteorytu z konstelacją gwiazd oraz zbiorem kamieni.
Gdy spada kamień z nieba, to nie tyle rodzi to myśl o bogu i królestwie
„duchów", co wręcz przeciwnie: niebo staje się czymś podobnym do ziemi, rodzi
się myśl: jako na górze tak i na dole. Skoro z nieba spadają kamienie, które na
ziemi wydobywają się głównie spod ziemi, to znaczy, że to co pod ziemią może być
podobne do tego co w niebie. By jednak to sprawdzić, trzeba na ziemi znaleźć
kamień podobny do tego, który spadł z nieba. I taki charakter mogło mieć to
nadzwyczajne nagromadzenie różnych kamieni, które zaczęto ściągać z najdalszych
zakątków. Czy kamienie ściągano po to, aby się im kłaniać czy może po to, by je
badać i porównywać z kamieniem, który spadł z nieba? Wszak noszą one ślady
ingerencji mechanicznych, obróbki, które mogły być przejawami badania ich
właściwości. Pojawiły się wprawdzie wątpliwości, czy w Bolkowie faktycznie owa
pirytowa skała (minerał żelaza) jest fragmentem meteorytu. Gdyby nawet był to
zwykły ziemski piryt, to połączenie mapy Wielkiego Wozu ze zdumiewającym zbiorem
skał jest i tak dostatecznie fascynujące.
Świadczy to przede wszystkim o dużym zainteresowaniu tym co
pod ziemią oraz tym, co w niebie. Mamy więc Wielki Wóz oraz bogaty zbiór kamieni — z których po wiekach powstawały najbardziej fascynujące budowle, jak
Stonehenge, piramidy egipskie czy tablice Hammurabiego.
Czy było to zainteresowanie kultowe? A może przede
wszystkim gospodarcze? Wtedy bowiem powstała jedna z najbardziej długowiecznych
specjalności gospodarczych Prapolaków: górnictwo hematytu oraz produkcja
...czerwonego barwnika. Nie ma dla naszych ziem gospodarki bardziej
długowiecznej oraz bardziej charakterystycznej niż produkcja czerwonych
barwników! No, może za wyjątkiem produkcji dziegciu.
Wąchock z którego
się śmiejecie był główną metropolią paleolitycznej Europy
Przed tysiącami lat Prapolacy, być może, szukali między
Odrą a Wisłą skał podobnych do tej gwiezdnej, niebiańskiej — aż w końcu
znaleźli: hematyt w Wąchocku, minerał tlenku żelaza, o którym wiemy dziś, że
jest składnikiem marsjańskiej gleby (to on nadaje jej czerwony kolor). Piryt i hematyt to minerały żelaza i mogą być do siebie podobne. Hematyt jest głównym
efektem zetknięcia pirytu z tlenem i wilgocią atmosferyczną: FeS2
(piryt) + O2 (tlen) --> Fe2O3 (hematyt) + SO2
(gaz) — stąd racjonalna wiara w to, że obecność hematytu na Marsie może być
symptomem istnienia życia.
Hematyt
Nazwa hematytu (jako i hematologii) od krwi pochodzi. Stał
się on podstawą wyrobu proszków, które miały w owym czasie taką wagę
gospodarczą, jaką dziś ma np. węgiel. Kopalnia hematytu na ochrę funkcjonowała w
Świętokrzyskim przez 6 tys. lat. Między Wąchockiem a Skarżyskiem Kamienną nasi
praprzodkowie wytworzyli iście marsjański krajobraz. Dziś nosi on nazwę
Rezerwatu Archeologicznego Rydno. Jest to pozostałość najstarszej znanej kopalni
odkrywkowej hematytu.
Sproszkowany hematyt
Przed tysiącami lat była to prawdziwa metropolia. Jak
podaje prof. Romuald Schild: "Rydno to nie jest jedno stanowisko ani jedna
osada. To setki, jeśli nie tysiące osad skupionych wokół kopalni ochry, to
znaczy ziaren hematytu (...) Na obszarze, który ma parę kilometrów kwadratowych,
do tej pory odkryto ponad 400 obozowisk z epoki kamienia. Nie tylko w Europie,
lecz także nigdzie na świecie, gdzie
są stanowiska z tego czasu, nie ma
takiej ich koncentracji (...)
To jedyne takie znane prehistoryczne miejsce na świecie, zabytek na skalę
światową, który zmienia nasze wyobrażenia o tym, co kiedyś było.".
I była to metropolia nie tylko w sensie lokalnej
koncentracji osadniczej, ale i dużego handlu. Wąchocka ochra była bowiem
eksportowana na obszary oddalone nawet o kilkaset kilometrów. W Rydnie
odnaleziono masę „egzotycznych" skał, czyli materiału do produkcji narzędzi, np.
krzemienie, które występują wyłącznie w Pieninach, kilkaset kilometrów stąd,
obsydiany, wydobywane wyłącznie w Słowacji i na Węgrzech, sporo krzemieni
importowanych z okolic Krakowa, krzemień z Podlasia — to dowody na szeroko
zakrojony handel wymienny.
Zadajmy sobie teraz pytanie: skoro zatem wiemy, iż w okresie owego „szamańskiego sanktuarium",
pod Wąchockiem na wielką skalę eksploatowano górnictwo hematytu, z którego produkowano czerwony barwnik, który był ówczesnym hitem eksportowym, to
po cóż te opowieści o duchach i szamanach, którzy kłaniali się kamieniom?
Dlaczego nie uznać tego za przejaw poszukiwań unikalnych kamieni, których
obróbka raczej świadczy o badaniu ich właściwości. Być może tak jak w dawnych
zakładach produkcji potażu archeologowie widzą rytualne pochówki, tak w miejscu,
które kojarzy się z przebłyskami
pierwszej myśli naukowej dopatruje się głównie duchów i rytuałów.
Tego rodzaju jaskółki wyłaniają się nie tylko w mezolitycznym Bolkowie, ale i w mezolitycznym Wąchocku. Jak
podaje prof. Stefan Krukowski, odkryto tam
prasystem liczbowy: "liczono
tam i magazynowano przedmioty nie jedynkami, lecz trójkami, dokładnie ściśle,
czyli tak jakby jednostką była trójca rzeczy, a nie rzecz pojedyncza. Można do
tego dodać, że owo rydnoskie odkrycie jest
pierwszym w dziejach stwierdzeniem
uporządkowanego liczenia prahistorycznego. Trójkami liczono na długo przed
prahistorycznymi zaczątkami rolnictwa, hodowli, metalurgii, pisma, miast, państw i przed najstarszymi cywilizacjami historycznymi. Stosownie do tego należy
przesunąć wstecz narodziny wiedzy o liczbach."
Nie wiem dlaczego akurat Wąchock stał się przedmiotem drwin całej Polski, ale to
być może właśnie tutaj ludzie przeszli od ilości w świat liczb.
Zamiast pisać o tym, że na ziemiach polskich wyłoniły się liczby, najstarsza
ilustracja pojazdu kołowego i najstarsze znane mapy nieba, pisze się o szamanach i duchach. Musi być coś takiego w mentalności starszych Polaków, co zupełnie
paraliżuje im zdolność wyobraźni o naszej ziemi, która nie jest stale przeklęta.
Od dwustu lat nie było w Polsce ani jednego pokolenia, które nie urodziło się w niewoli pod obcym panowaniem. Kolumbom roku 1920 szybko kazano „czwórkami do
nieba iść". Pokolenie, które odrzuci ten patologiczny kompleks dopiero dojrzewa.
Od pragmatycznej prahistorii do hiperreligijnej nowoczesności
Czyż nie jest czymś wręcz niezwykłym, że przez 10 tys. lat dziejów ziemi nad
Wisłą krwisty barwnik jest kluczowym elementem praktycznie wszystkich kultur,
jakie się tutaj przewijały?
Przez całą tzw. prahistorię do początku naszej ery — krwista ochra, później -
krwisty czerwiec. Jeszcze w I w. Tacyt pisał, że żyjący nad Wisłą Ariowie
stosowali elementy wojny psychologicznej, mianowicie malowali swoje ciała i „budzili trwogę samym swym wyglądem". Wydaje się, że chodziło tutaj o wojowników w kolorze krwi, malowanych ochrą, ponieważ Ariowie mieli swoje siedziby właśnie w okolicach Gór Świętokrzyskich, gdzie wydobywano hematyt.
Kiedy tymczasem historycy zastanawiają się nad spektakularną karierą ochry w dawnych kulturach, to prawie zawsze wybija im schemat religiocentryczny. Piszą
więc, że ochra służyła przede wszystkim do magii, symboliki, manifestacji
wierzeń, niektórzy tak dalece idą z projekcjami, że rozgryzają nawet teologię
ochry, jak prof. Jacek Woźny, który ustalił, że ochra symbolizowała „więzy
łączące człowieka z Pramatką-Ziemią", a jej obecność w grobach „symbolizowała
powrót do łona Rodzicielki". W ten oto sposób dawni ludzie zostali wyznawcami
XX-wiecznej eko-religii.
| 1. Obok hematytu krzemień czekoladowy był jednym z najważniejszych produktów naszej prahistorii |
Koncepcja zakładająca, że 10 tys. lat temu na ziemiach polskich powstała
największa znana metropolia wokół wydobywania hematytu (tudzież krzemienia
czekoladowego), po to głównie, by zaspokajać nim potrzeby duchowe i wizje
zaświatowe, jest głęboko absurdalna. Gdyby człowiek prahistoryczny w swoich
działaniach był tak głęboko irracjonalny, jak chcą go widzieć współcześni
historycy, to z pewnością nie przetrwalibyśmy jako gatunek, wygrałby bez
wątpienia neandertalczyk. Grzechem Oświecenia było spotwarzenie ludzi
średniowiecza, którzy pod niejednym względem byli bardziej racjonalni i „nowocześni" aniżeli ludzie Oświecenia. Grzechem współczesnych czasów jest
spotwarzenie ludzi prahistorycznych. Byli oni ubożsi od nas technologicznie,
byli ubożsi pod względem idei. Ale przecież nie byli istotami irracjonalnymi -
dowodem na to jest fakt, że przetrwaliśmy jako gatunek, a przetrwanie jest
zdolnością odczytania otaczającej rzeczywistości.
Według prymitywnych
koncepcji wczesnego religioznawstwa ludzkość maszeruje od czasów
hiperreligijnych do czasów świeckich — koncepcja ta wynikała z tego, że wcześni
badawcze uważali, że religią ludzie tłumaczyli to czego nie rozumieli, a że
dawniej więcej nie rozumieli aniżeli dziś, więc im głębiej w przeszłość, tym
więcej religii. Współczesna wiedza wskazuje zupełnie inny obraz: to nie dawni
wpychali bogów i duchy we wszystko, czego nie rozumieli, lecz to współcześni
badacze wszelkie przejawy dawnych kultur, których nie rozumieją tłumaczą za
pomocą religii. I w ten oto sposób wyszła im hiperreligijna przeszłość. Im
więcej poznajemy, tym więcej rozumiemy z dawnych kultur, a tym samym coraz
bardziej znikają nam dawne duchy i zabobony.
Bóg-luk nie był domeną dawnych dzikusów,
lecz stał się domeną „nowoczesnych", tzn. wczesnych badaczy kultur, których tezy
do dziś są powielane. Pora je porzucić.
Religia nie była produktem ignorancji, lecz komunikacji i
...rozwoju wiedzy. Tylko ignorant uważa,
że wraz ze wzrostem wiedzy rośnie nasza pewność. Jest dokładnie odwrotnie.
Pewność jest bowiem przejawem ignorancji a jej dzieckiem jest fanatyzm. Nie ma
większego czynnika niepewności aniżeli potęgowanie wiedzy i zrozumienia.
„Wiem, że nic nie wiem" — mówił swego czas starożytny mędrzec, któremu kazano
wypić cykutę. I jest to głębsza prawda o naszej rzeczywistości niż skłonni
jesteśmy sądzić. Im więcej wiedzy, tym
więcej niepewności. Religia rodzi
się z niepewności. Ergo: nie zmierzamy wcale od epoki hiperreligijnej do epoki
świeckiej, lecz w zupełnie przeciwnym kierunku. Era internetowa jest bez
porównania bardziej religijna aniżeli era średniowieczna czy tym bardziej
starożytna. W początkach współczesnej cywilizacji, które obecnie możemy lokować
12 tys. lat temu, społeczności były generalnie świeckie i pragmatyczne.
Oczywiście, kiedy mówimy o współczesnej religijności, to
nie chodzi o jej gazetowe rozumienie, lecz religioznawcze. Chodzi więc nie tyle o na poły już zeświecczony Kościół katolicki, co o ekspansywne nowe formy
najdynamiczniej kwitnących religii (np. kult Gai i jej wyznawców przypinających
się do drzew). Religie wyrażają obiektywne potrzeby psychospołeczne, być może w jakiejś mierze zabezpieczają systemy
społeczne przed nazbyt dynamicznie rozkwitającą wiedzą.
Religie są manifestacją subiektywnych
oraz obiektywnych potrzeb a nie przejawem ignorancji.
Religie zazwyczaj są bezpiecznikami systemów a nie jego
osiami, jak roili „nowocześni", a zatem paradygmat religiocentryczny badania
kultury jest całkowicie błędny. Słabość nauk humanistycznych wynika z ich
religiocentryzmu — bądź to w afirmacyjnej bądź to negacyjnej formule.
Religiocentrym szkodzi i nauce, i religii, jest więc rakiem wyjątkowo złośliwym.
Naturalnie, nie można wykluczyć że te dziesiątki dawnych
kultur dla których ochra była ważnym elementem życia, łączyły jej eksploatację i użytkowanie z wątkami religijnymi. Być może wiedza, którą przyniosła
eksploatacja czerwonej skały wygenerowała już jakieś pierwociny religii. Jeśli
jednak tak było, to był to z pewnością margines użytku praktycznego, który
musiał być nader szeroki.
Na dokładnie takiej samej zasadzie na jakiej sakralizacji
uległa krowa w Indiach, którą nie sakralizowano dlatego, że jakiś pijany szaman
miał taki zwid, lecz dlatego, że mleko stało się fundamentalne gospodarczo. Ze
względu na procesy demograficzne i społeczne w starożytnych Indiach masowe
zabijanie krów na mięso dałoby krótkotrwale lepsze wyżywienie mniejszej
populacji, której wielkość byłaby redukowana falami głodów — wszedł więc
bezpiecznik religijny, który przestawił gospodarkę z mięsa wołowego na produkty
mleczne. I dlatego krowa została świętą — by było możliwie dużo mleka. Kiedy w ten indyjski system weszli koloniści brytyjscy, w krótkim czasie zupełnie go
zdestabilizowali i w efekcie pojawiły się głody zabijające miliony istnień.
Religie można więc zdefiniować jako instytucje społeczne
będące przejawem potrzeb systemu, głównie o charakterze gospodarczym, których
nie da się zaspokoić w oparciu o dostępną aktualnie wiedzę i technikę. Religie
to swoista forma samoobrony systemu przed jednostkami. W swojej istocie są one
jak najbardziej racjonalne (zazwyczaj okresowo — dlatego zanikają), choć w swoich formach są one oczywiście irracjonalne, tzn. odwołują się do projekcji a nie wiedzy. Także religia chrześcijańska zrodziła się jako manifestacja potrzeb
systemu o charakterze przede wszystkim gospodarczym.
Era ochry a nie kamienia
Jeśli zatem ochra nie służyła temu, by oddawać kult „Matce
Ziemi" poprzez zastosowania „rytualne" i „symboliczne", jak chcieliby wyznawcy
współczesnej religii zachodniej, to czemu służyła? Może zatem służyła przede
wszystkim funkcjom barwiącym czyli artystycznym i ozdobnym? Estetyka, jak i religia, mogła stanowić jedynie funkcje marginalne lub uzupełniające. Człowiek
przedpiśmienny w o wiele większej mierze opierał swe codzienne życie na
doświadczeniu i empirii aniżeli człowiek oderwany cywilizacyjnie od środowiska
naturalnego i zanurzony w świecie informacji pośrednich. Człowiek współczesny ma
bez porównania więcej swobody w zachowaniach irracjonalnych, znacznie mniej
ryzykuje podejmując takie zachowania. Człowiek przedpiśmienny nie mógł sobie
pozwolić na oderwanie od doświadczenia.
Tymczasem współcześni badacze rozgryzając dawne
zastosowanie ochry koncentrują się na całkowicie irracjonalnym schemacie
myślenia: czerwień ochry musiała się dawnym ludziom kojarzyć z krwią, więc
wyobrazili sobie, że na zasadzie „magii sympatycznej" można nią leczyć wszystko,
co z krwią związane. A zatem to nie doświadczenie decydowało o użytku ochry,
według badaczy, lecz wyobrażenie, rodzaj zwidu. Bardzo powoli przez ten gąszcz
religiocentrycznej pseudonauki przebijają się teorie odwołujące się właśnie do
zastosowań jak najbardziej praktycznych i opierających się na doświadczeniu, być
może nie zawsze doskonałym, ale jednak doświadczeniu a nie irracjonalnych
projekcjach. Naturalnie w pewnym sensie można powiedzieć, że hematyt to krew
Ziemi, co nie niweluje jego ogromnych zastosowań praktycznych.
1. Ochra służyła do
garbowania skór
Dawała zatem trwałość ówczesnym ubraniom (tudzież pościelom
lub pokryciom siedzib). Wbrew pozorom, by nosić odzienie skórzane nie wystarczy
zabić i zedrzeć skórę z odpowiednio dużego zwierzęcia. Skóra musi zostać poddana
odpowiedniej obróbce nie tylko mechanicznej, ale i chemicznej, która nada jej
odpowiednie właściwości (np. by nie pęczniała w wodzie) i zabezpieczy ją przed
gniciem.
Badania
wykazały, że czerwona ochra posiada właściwości antyseptyczne i jest równie
skutecznym garbnikiem, co stosowany dziś np. siarczan glinu. Znaczenie tylko
tego jednego użytku można porównać do roli soli w średniowieczu jako konserwanta
żywności — a konserwująca sól jak wiadomo była fundamentem państwa Kazimierza
Wielkiego, jak i Rzeczypospolitej. Tymczasem to dopiero zaczątek użytku ochry...
2. Ochra służyła do
wyrobu klejów
Odkryto
prehistoryczny
superglue stworzony z ochryoraz
żywicy drzewa akacjowego, za jego pomocą można było łączyć ze sobą poszczególne
elementy narzędzi. Dzięki ochrze klej się nie kruszył, służyła zatem jako
emulgator.
3. Ochra była
barwnikiem ciała
Ochra to najstarszy znany barwnik. Używano jej nie tyle
jednak w celach symbolicznych, co wojennych, jako element psychologiczny:
wojownicy w kolorze krwi budzili większe przerażenie wroga.
Warsztaty archeologiczne w Rydnie
4. Ochra była
medykamentem
Sole żelazowe ochry posiadają jak wspomniano właściwości
antyseptyczne, tym samym mogły być stosowane przy różnorakich urazach czy
chorobach; do dziś mamy pamiątkę tych zastosowań u jednego z plemion Aborygenów
Australii — Gugadja,
którzy używają czerwonej ochry (nawilżonej wodą lub śliną) do leczenia ran,
otarć oraz oparzeń, i kluczowa sprawa: osoba cierpiąca na ból wewnętrzny
pokrywana jest ochrą i wystawiana na słońce, by przyspieszyć leczenie — i dokładnie taką pozostałością mogą być odkrycia szczątków pokrytych czerwoną
ochrą; czerwona ochra w grobach służy jako naczelny dowód na projekcje
rytualno-symboliczne, tymczasem bardziej prawdopodobne jest, iż jest to
pozostałość przedśmiertnego leczenia właśnie ochrą.
Wiele zastosowań leczniczych ochry podaje Pedanios
Dioskurydes (40-90), grecki lekarz, farmakolog i botanik, pracujący w Rzymie w czasach Nerona, który napisał najważniejszą starożytną encyklopedię medykamentów — De Materia Medica, które uważane jest
za prekursora późniejszych farmakopei i które używane było jeszcze w wieku XVII.
Jak czytamy w księdze piątej, ochra stosowana jest jako dodatek do plastrów
opatrunkowych oraz środków hamujących krwawienie. Zmieszana z jajkiem lub w postaci czopka hamuje rewolucje jelitowe oraz wątrobowe. Działa oczyszczająco,
ścierająco, osuszająco, usuwa narośla, regeneruje uszkodzoną skórę. Stosowana
razem z terpentyną lub maściami woskowymi niweluje ropnie. Hematyt działa
ściągająco, rozgrzewająco oraz łagodzi intensywność objawów. Stosowany razem z miodem niweluje blizny i strupy. Stosowany razem z kobiecym mlekiem łagodzi rany i przekrwienia oczu. Dodawany do wina lub soku granatowego pomaga na bóle w czasie oddawania moczu oraz bóle menstruacyjne.
Dr Reynold Webb Wilcox, prezes American Society of Clinical
Pharmacology and Chemotherapy,
podaje, że
tlenki żelaza zawarte w ochrze mogą zamieniać tlen w ozon, czyli jeden z najskuteczniejszych znanych środków dezynfekcyjnych, czyli ochra w istocie może
być skuteczna leczniczo.
Ochra działa jak inhibitor bakteryjnej produkcji
kolagenazy, czyli głównych enzymów, które odpowiadają za degradację kolagenu w organizmie. Kolagen stanowi 30% wszystkich białek organizmu człowieka. Występuje w skórze, w kościach, w ścięgnach, ale także w płucach, wątrobie, zębach,
rogówce i ciele szklistym oka. Od 25 roku życia rozpoczyna się nieodwracalny i nieuchronny proces stopniowego zanikania kolagenu, polegający na zmniejszaniu
jego produkcji, a zwiększaniu degradacji. Pierwszym objawem tego procesu są
widoczne na skórze zmarszczki. Promienie słońca niszczą kolagen w skórze. Poza
procesami naturalnymi kolagenaza może być rozwijana patologicznie, np. w razie
zakażenia ran. Ochra zatem w różny sposób chroniła kolagen.
5. Ochra -
ochraniała
Ochra to najstarszy kosmetyk świata. Chroniła skórę przed
insektami (m.in. moskitami) i słońcem (wysuszaniem). Działa jako swoisty filtr
ochronny przeciwko niekorzystnemu działaniu promieni UV. Zmieszana w odpowiedniej proporcji z wodą jest swego rodzaju kremem ochronnym przeciwko
palącemu słońcu, grzybicy skóry, bakteriom i pasożytom. Takie było jej pierwotne
zastosowanie.
Najlepszą pamiątką tego zastosowania ochry jest lud Himba
mieszkający w Namibii. Pamiątka ta ledwo przetrwała, ponieważ stali się oni
celem niemieckiego ludobójstwa kolonialnego na początku XX w. Tymczasem jest to
wizualnie jeden z najciekawszych ludów afrykańskich. Kobiety Himba wyróżniają
się często nadprzeciętną urodą, którą zawdzięczają głównie ochrze. Na ich
skórach można podziwiać kosmetyczne właściwości ochry. Ich skóry nawet z wiekiem
zachowują gładkość i jest to zasługa makijażu otijze (ochra mieszana z tłuszczem
krowiego mleka, ekstraktem z roślin oraz popiołem), którym pokrywają swoje ciała i włosy. Makijaż chroni przed insektami, słońcem i odwodnieniem. Piękno jest
efektem ubocznym.
Himba
Inne plemię, Andamanie, rdzenni mieszkańcy indyjskiego
Archipelagu Andamany, który do całkiem niedawna żyli jeszcze w głębokiej
prehistorii, jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku przybyszów ostrzeliwali z łuków, a do XIX w. nie znali jeszcze krzesania ognia — znali jednak praktyczne
zastosowanie ochry: swoje noworodki
smarują ochrą we
celu „ochronnym".
6. Ochra służyła
mumifikacji
To zastosowanie jest logicznym wnioskiem z właściwości
ochry. Garbowanie skór zwierzęcych to przecież nic innego, jak ich mumifikacja.
Skoro wiemy, że te same mechanizmy ochrony kolagenu skóry były wykorzystywane w użytkowaniu ochry wobec ludzkiej skóry za życia, to znaczy, że najpewniej
musiała być wykorzystywana do mumifikacji. Tym bardziej, że na szczątkach
znajdujemy bogate ślady czerwonej ochry. Problem w tym, że nie mamy mumii. O niczym to jednak nie świadczy: mumii nie mamy, bo ze względu na zmianę klimatu
na wilgotny nie udało im się przetrwać.
Wiemy jednak, że czerwona ochra była wykorzystywana do
mumifikacji, tyle że na pograniczu Chile i Peru. Najstarsze mumie pochodzą nie
ze starożytnego Egiptu, lecz z kultury Chinchorro. Byli to wąsaci Amerykanie,
którzy wytworzyli jedną z najdłużej istniejących kultur, która przetrwała ponad
6 tys. lat (7000 p.n.e.-1500 p.n.e.). Na mumii Chinchorro sprzed 4 tys. lat
odnaleziono najstarszy w Ameryce dowód tatuowania ciał: miała ona wytatuowane
sumiaste wąsy. Co ciekawe,
genetycznie Chinchorro
spokrewnieni byli z ówczesnymi Europejczykami. Ich najstarsze mumie pochodzą z 5050 p.n.e. Początkowo do mumifikacji używali manganu, lecz w okresie 2500-2000
p.n.e. mumifikowano czerwoną ochrą. Mumie Chinchorro przetrwały tysiące lat,
lecz w ostatniej dekadzie galopująco zamieniają się w czarny szlam. Odpowiadają
za to zmiany klimatu: suche pustynie, które przez tysiące lat były dobrym
środowiskiem dla mumii naraz zaczynają wilgotnieć. Pojawiły się mikroorganizmy,
które pożerają kolagen. I
mumie
znikają. W ten sam sposób mogliśmy stracić też i nasze mumie.
Kiedy jednak pada hasło „mumia" to niejako automatycznie
uruchamia się schemat religiocentryczny: mumifikowano w celach
rytualno-metafizycznych. Tak było dopiero w późnej fazie kultur mumifikujących
zwłoki. Nawet w Egipcie początkowo mumifikowano głównie w celach sanitarnych. W kulturach bliższych naturze mumifikowano głównie w celach sanitarnych. Skoro
wiemy, jak zabezpieczyć skórę zwierząt przed gniciem, to dlaczego nie mielibyśmy
zabezpieczać swoich zmarłych? Dlaczego mają gnić i śmierdzieć? Dlaczego mają
kazić ziemię i wody toksynami? Zupełnie na wyrost uważamy, że nasza kultura
wyraża szacunek do zwłok. Nasze zwłoki wrzucamy w drewnianym pudełku do ziemi,
gdzie gniją i są pożerane przez robactwo. Zwłoki balsamowane nie gniją i nie są
pożerane przez robactwo.
Mumie Chinchorro
Powszechność ochry w mezolitycznych grobach może być nie
tyle wskazówką prymitywnych rytuałów, co właśnie sanitarnego podejścia do zwłok. W kulturze Chinchorro widzimy to szczególnie wyraźnie. Nie mamy tam dowodów
jakichś wierzeń religijnych, mamy natomiast dowody, że lud, który żył 7 tys. lat
temu wykazywał się naprawdę bardzo dobrą znajomością ludzkiej anatomii, bez
porównania lepszą niż np. kultura Zachodu sprzed tysiąca lat. Mimo tego dominuje
narracja o prahistorii jako o czasach bardzo głębokiej ignorancji i kompletnym
oderwaniu od rzeczywistości. Chinchorro mumifikowali wszystkie zwłoki, bez
względu na pozycję społeczną. Co więcej mumifikowali nawet kilkumiesięczne
płody, które zostały poronione.
Mumia Chinchorro
Poza tym ochra jako środek antyseptyczny, czyli
przeciwgnilny stosowany na zwłoki miała właściwości dezodorujące, ograniczające
swąd rozkładających się ciał.
Podsumujmy: ochra na szczątkach sprzed tysięcy lat nie
świadczy najprawdopodobniej, że za jej pomocą chciano wysłać zmarłych do innego
świata, lecz mogła pełnić trzy podstawowe funkcje: 1) była pozostałością
przedśmiertnego leczenia, które zakończyło się niepowodzeniem, 2) była formą
mumifikacji zwłok, która przez zmianę klimatyczną nie dotrwała do naszych czasów — chroniła otoczenie przed gniciem ciał i swądem, 3) była pozostałością
garbowanej ochrą odzieży skórzanej.
7. Ochra wywołała
ewolucję mózgu człowieka
Synteza dotychczasowych odkryć dotyczących tysięcy lat
historii użytkowania ochry doprowadziła hiszpańskiego paleontologa Carlosa
Duarte do wniosku, że czerwona ochra mogła odegrać rolę katalizatora ewolucji
człowieka: stała się ona bowiem źródłem żelaza bezpośrednio dla naszych mózgów,
czyniąc nas mądrzejszymi (Red
Ochre and Shells: Clues to Human Evolution. Trends in Ecology and Evolution,
2014). Wiadomo bowiem, że prehistoryczny człowiek nie tylko
smarował ochrą swoje ciało, ale i dodawał jej do napojów.
Wymyślono teoryjkę, iż czerwona ochra, która kojarzyła się z krwią stosowana była przez dawnych ludzi na zasadzie „magii sympatycznej":
podobne leczy podobne. W oparciu o to samo skojarzenie korzystano z ochry także w symbolice. Teoria ta więcej jednak mówi o współczesnej archeologii niż o dawnych ludziach. Istnieje bowiem podstawowy problem z tą „magią": ma ona
podstawy empiryczne. Hematyt (Fe2O3) przypomina krew nie
tylko przez swój kolor i swoją nazwę, ale przez swój główny składnik: żelazo. A przecież żelazo (Fe) jest także kluczowym składnikiem hemoglobiny, czyli
czerwonego barwnika krwi, którego główną rolą jest transport tlenu (O) do
komórek i tkanek. Żelazo pobudza szpik kostny do produkcji krwinek czerwonych,
wpływa na wzrost organizmu, a także na funkcjonowanie układu immunologicznego.
Niedobór żelaza wywołuje anemię, spadek popędu płciowego, wzrost bezpłodności,
zaburzenia umysłowe. Żelazo daje generalnie siłę, tak fizyczną jak i umysłową.
Okazuje się, że prahistoryczny człowiek związał swoją
kulturę z główną rudą żelaza. Tymczasem współcześni okres ten nazwali epoką
kamienia łupanego — tylko dlatego, że dawne kamienie najlepiej przetrwały z tych
dawnych kultur, więc uznano, że były wówczas najważniejsze. Przy wielu
wykopaliskach nie zwraca się uwagi na maleńkie ziarenka hematytu… Uważa się,
że epoka żelaza zaczęła się od starożytności. Ona tymczasem zaczęła się w bardzo
głębokiej prehistorii, choć było to żelazo w innej postaci: proszków i smarów.
Dawna epoka powinna się nazywać epoką ochry a nie kamienia łupanego.
Według badań,
85% współczesnych Polek w wieku prokreacyjnym cierpi na niedobór żelaza we krwi.
*
Wagę gospodarczego znaczenia ochry dla dawnych można by
porównać do roli, jaką dziś odgrywają kopaliny energetyczne: węgiel, ropa i gaz.
Wagę niezwykle popularnego krzemienia czekoladowego, wydobywanego nieopodal
ochry (Orońsko), można porównać do dzisiejszej stali. Wyroby z tego krzemienia
znajdywano nawet w Geldrop (Holandia) oraz na Litwie. Koncentracja dwóch tych
wyborowych surowców w jednym miejscu stworzyła czołową metropolię paleolitycznej
Europy. Jak zauważa archeolog Zygmunt Włodzimierz Pyzik: „Była
krwica towarem drogim, poszukiwanym pożądanym i stała się przedmiotem wymiany
handlowej. O tereny Rydna prawdopodobnie staczano boje na podobieństwo
dzisiejszych lub niedawnych rywalizacji o tereny roponośne. Po barwnik rydnoski
przychodzili na miejsce jego produkcji nad Kamienną wysłańcy ówczesnych plemion
niezwykle licznych z dzisiejszych ziem Polski i jej pobliskiego wschodniego
sąsiedztwa".
Ochra i krzemień czekoladowy stworzyły
kulturę świderską, która z polodowcowych mroków wyłania się w granicach jakże
dobrze nam dziś znanych!
« Historia (Publikacja: 18-08-2017 Ostatnia zmiana: 12-09-2017)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10139 |
|