Dziedziny :
· [1]
· [1]
· [1]
· [2]
· [7]
· [6]
· [1]
· [1]
· [4]
· [6]
· [6]
· [2]
· [3]
· [1]
· [1]
· [2]
· [15]
· [3]
· [3]
· [1]
· [3]
· [10]
Żywoty świętych poprawione Dziedzina: Historia religii i Kościoła Autor: Zbigniew Mikołejko Inne pozycje autora (1) | O autorze Seria: Seria z Wagą Miejsce i rok wydania: Warszawa 2000 Wydawca: W. A. B. Liczba stron: 340 Wymiary: 14x20 cm ISBN: 83-88221-44-2 Okładka: Twarda Ilustracje: Nie Cena: 41,00 zł (bez rabatów)
[ Pozycja niedostępna ] Opis Jaką rolę dla Polaków grały i grają kości świętego? Co kryło się za "cukierkowym męczeństwem" z pobożnych obrazków? Dlaczego tylu polskich świętych pochodziło z innych nacji, a Kościół austriacki bywał dla nich ważniejszy od Watykanu? Książka ta nie składa się z konwencjonalnych opowieści, oferowanych w supermarkecie polskiej wiary. Jest ona prywatnym śledztwem w sprawie polskich świętych oraz postaci, które nigdy nie trafią na ołtarze.
"Tą książką Zbigniew Mikołejko narobi sobie wrogów. Żywo i barwnie napisana, pełna smakowitych cytatów i przeniknięta pasją. Ale wyłamuje się z tradycji pisania o świętych, a na domiar złego - naszych polskich. Dla wielu może okazać się obrazoburstwem." (Adam Szostkiewicz)Fragment lub streszczenie Książka moja jest zbiorem opowieści i esejów poświęconych wszystkim kanonizowanym świętym polskim - od postaci największych i powszechnie obecnych w doświadczeniu zbiorowym po osoby niemal zapomniane, egzystujące już tylko w obrębie lokalnego kultu kościelnego, na obrzeżach dziejów oraz wielkich pospólnych przeżyć.
Nie stanowi ona jednak po prostu kolekcji żywotów, lecz w krytycznym spojrzeniu współczesnym, ocierającym się być może niekiedy o blasfemię czy libertynizm - próbuje odsłonić świętość jako radykalne wydarzenie antropologiczne: jako dramat człowieka, jako dramat jego duszy i ciała, gęsty nieraz od porażających wypadków i paradoksów, od niebywałych zdarzeń i dziejowych zawikłań, które trwają i całe stulecia, angażując kolejne pokolenia (różnych zresztą narodów i wyznań).
Dlatego - w równej mierze - książka ma za temat historię i religię, przemoc i wiarę, politykę i teologię, zbrodnię i pokutę, miłość i nienawiść, sztukę i banał życia, wielkość i podłość, apokalipsę i nadzieję. Jest też często opowiadaniem osobistym, prywatnym wędrowaniem, które nierzadko graniczy z śledztwem, poprzez biografie tych, którzy trafili na ołtarze (ale, w aneksie, i tych niekiedy, co nigdy - jak chociażby Piotr Skarga - na nich zapewne się nie znajdą). Jest, wreszcie, poszukiwaniem skrytych, zagubionych, zatartych treści polskiego katolicyzmu, z łatwością i nieodmiennie poddającego się imperatywom kultu zewnętrznego i masowego, obiegowym ideologiom, nakazom wiary szytej tanimi emocjami i rzekomo „narodowej”. Jest na koniec - miałem przynajmniej podobny zamiar - z racji takiej meandryczności (i mojego pociągu do zbieractwa szczegółów, okazjonalnego gadulstwa oraz przepisywania wielkich kawałków cudzych tekstów) - swoistym cicer cum caule, swoistym odpowiednikiem staroszlacheckiej „sylwy”.
Tak postępując, odkryłem jednak zarazem, że polska świętość odsłania się ponadto jako szczególny dramat Mitteleuropy, jako jej stawanie się w kolejnych odsłonach dziejowych i przełomowych wydarzeniach, jako trudna i nierzadko brutalna lekcja „Europy Środka”. Chronologiczny porządek żywotów znienacka pozwolił tu bowiem odczytać paradoksalną i niebanalną dialektykę „swojskości” i „obcości”, tożsamości i nietożsamości, uniwersalizmu i partykularyzmu, rozgrywającą się zarówno w przestrzeni wiary, jak i w obszarze geopolityki czy kultury.
Polska świętość zatem, ukazana w tej perspektywie, rządziła się i rządzi się nadal mechanizmem dialektycznego „zniesienia”, gwałtownego nieraz Aufhebung, którego rdzeń, przedmiot fundamentalny, zasadniczą substancję tworzy problem etniczny - problem etnosu, stale wydobywanego na jaw i stale kwestionowanego, stale eksponowanego i stale rozpływającego się w etnosach krajów obcych, najczęściej sąsiednich, stale zatroskanego o swą domniemaną „czystość” i stale otwartego na inne nacje i typy duchowości. Obcy - ten, który zjawia się z zewnątrz - staje się tu więc zawsze kimś o dwuznacznej naturze, kimś w rodzaju romantycznego sobowtóra, kimś swoim i kimś głęboko uwewnętrznionym (w kulcie i legendzie, w historii i micie, w doświadczeniu codziennym i w odświętnej celebrze), choćby przychodził z miejsc najbardziej odległych albo z głębiny wieków.
Albowiem polscy święci tak często (z etnicznego punktu widzenia) nie byli wcale Polakami. Mamy zatem wśród owych świętych „domowych” Niemców i Włochów, Rusinów i Węgrów, Litwinów i Czechów, mamy ludzi krwi greckiej, francuskiej czy bośniackiej. Mamy więc nade wszystko - mieszkańców krajów habsburskich, łącznie z Austriakami. Symboliczną, koronną postacią może być tu oczywiście Klemens Maria Hofbauer, patron Warszawy i Wiednia (albo pół-Habsburg Kazimierz, syn króla Kazimierza IV Jagiellończyka oraz Elżbiety, córki cesarza Albrechta II). (...)
Nie interesują mnie więc święci z „obrazków”. Nie interesuje mnie ich cukierkowe męczeństwo ani bezbolesna pobożność.
Nie interesują mnie święci z hagiografii. Nie interesuje mnie ich pochód do nieba - prosty i jednoznaczny, wyzuty z wahań i błędów, z trwóg, rozczarowań i goryczy. Nie interesuje mnie ich stadny sakralny popęd, popęd najzupełniej mechaniczny, bez prawa do osobistego wyboru, do rezygnacji, do klęski. Nie interesuje mnie ich namaszczona, pneumatyczna nieludzkość, w której nie ma nigdy porządnego kęsa materii, a tylko oczy uniesione ku błękitowi, świergot modlitw, ślepe oddanie i symboliczne rany. Albo, gorzej jeszcze, znęcanie się, aż do jej rozpadu, nad doczesną substancją.
Nie znaczy to oczywiście, że nie przyjrzałem się (choć zapewne niechlujnie) „obrazkom”. Nie znaczy też, że nie przekartkowałem (choć zapewne pospiesznie) hagiografii. Więcej nawet: to właśnie owe „obrazki” i owe hagiografie, z racji swego standardowego przesłodzenia, są prawdziwym źródłem tej książki, jej materią najpierwszą. Nie tylko dlatego, że to najważniejsza postać „polskiej teologii”, najporęczniejszy z supermarketów „polskiej wiary” z jej potrzebą religijnego banału, nazywanego zwykle - nie muszę dodawać, że mylnie i z prościutkim ideologicznym zamiarem - „religijnością ludową” albo, pompatycznie] już i z odpowiednim „patriotycznym” zacięciem, „wiarą narodu”.
Dlatego więc również, że w owych hagiograficznych tekstach (skupionych przede wszystkim na przekazie tradycji, nie faktów) otwierają się nieraz - gdzieś pomiędzy rojowiskiem konwencjonalnych opowieści o pokutnych praktykach, widzeniach, męczarniach i cudach - niebywałe nieraz szczeliny. Szczeliny, z których wyziera otchłań, albo - przeciwnie - bardzo szara rzeczywistość. Ot, ujawnia się chociażby pewien paradoks socjalny, jeśli się tak można wyrazić, towarzyszący „karierom” polskich świętych. Oto bowiem ci święci, święci „ludowej” ponoć wiary, są w znakomitej większości „błękitnej krwi” - to członkowie domów panujących, książęta i arystokraci, to szlachta średnia i wysokiego rodu. To - następnie - kilku synów mieszczańskich. To - wreszcie - ledwie trzy postaci ze społecznego „dołu”, z chłopskich i wielkomiejskich nizin. Tak samo można powiedzieć o ich karierach duchownych: to w większości kościelni prałaci (arcybiskupi i biskupi, zwierzchnicy domów oraz prowincji zakonnych), nie zaś prości mnisi czy księża.
Zbigniew MikołejkoPodziel się swoją opinią o tej książce..