|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Doktryny polityczne i prawne
W obronie państwa minimum [2] Autor tekstu: Paweł Leszczyński
Jednakże, uprzedzając zarzuty tych, którzy w powyższych spostrzeżeniach Szkota
widzą wyłącznie odwołanie do niskich instynktów, tudzież koniunkturalizmu,
trzeba uzupełnić analizę o jeden jeszcze cytat: „Wszyscy członkowie ludzkiej
społeczności wzajem zdani są na swoją pomoc, co zarazem odsłania ich na wzajemne
krzywdy. Tam, gdzie pomoc owa dyktowana jest przez miłość, wdzięczność, przyjaźń i szacunek, rozkwita i szczęśliwi się wspólnota. Wszyscy tak przecież różni jej
członkowie są spajani więzami miłości i sympatii, jakby przyciągani byli do
wspólnego centrum wzajemnego świadczenia dobra." W tym fragmencie najpełniej
widoczne jest to, że Smith miał wyrobioną opinię w zakresie modelu relacji
międzyludzkich, sposobu traktowania drugiego człowieka i była to opinia, którą
bez wątpienia mogłoby podzielić większość przedstawicieli myśli
chrześcijańskiej, konserwatywnej i wielu innych. Jednak fakt dostrzegania takiej
właściwej drogi wzajemnego traktowania się ludzi nie skłaniał Szkota do
konstatacji, że państwowy regulator ma tutaj pełnić jakąś istotną rolę. To sam,
tworzony przez wolne w swych działaniach jednostki, organizm społeczny, ma
rozróżniać właściwe postawy od niewłaściwych i premiować w odpowiedni sposób
pierwsze kosztem drugich (z wyjątkiem czynów kryminalnych). Z kolei od jakości
tejże selekcji będzie zależała jakość funkcjonowania całej zbiorowości.
Najsilniej kojarzony z ideą utylitaryzmu John Stuart Mill w eseju „O wolności"
zwraca uwagę na aspekt przepoczwarzenia mentalnego członków społeczeństwa z poddanych w obywateli: „Jednak w postępie spraw ludzkich nadszedł czas, gdy
ludzie przestali uważać za konieczność natury to, że rządzący nimi powinny mieć
niezależną władzę, której interesy są przeciwne ich własnym interesom. Uznali,
że będzie znacznie lepiej, jeśli różni urzędnicy państwowi będą pełnomocnikami
lub delegatami odwoływalnymi zgodnie z ich wolą." Bardzo ważne jest tu
zastrzeżenie, w którym mowa de facto o tym, że urzędnicy państwowi i cała
administracja są wynajmowani przez wyborców do zajmowania się sprawami
wspólnoty, ale tylko tymi, które przekraczają możliwości jednostki. Rozszerzanie
wpływów aparatu państwowego na sfery, w których człowiek, rodzina czy
społeczność lokalna dobrowolnie mogą wypracować odpowiednie rozwiązania i znaleźć wyjście jest nieuprawniona i wyklucza możliwość nazwania takiego państwa
demokratycznym, a społeczeństwa wolnym.
Jeszcze dosadniej Mill formułuje postulat dominacji pewnej reguły moralnej,
przełożonej na format ustrojowy, a dotyczącej prawa ingerencji rządu w życie
jednostki. Owa reguła brzmi następująco: „Celem niniejszego szkicu jest dobitne
sformułowanie jednej bardzo prostej zasady, która powinna bezwarunkowo rządzić
wszelkimi działaniami społeczności wiążącymi się z przymuszaniem kontrolowaniem
jednostki (...), zasada ta brzmi, że jedynym celem, który usprawiedliwia wtrącanie
się, indywidualnie lub zbiorowo, ludzkości w wolność działania jakiegokolwiek
jej członka jest samoobrona, że jedynym celem, którego osiągnięcie uzasadnia
sprawowanie władzy nad jakimkolwiek członkiem cywilizowanej społeczności wbrew
jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych. Jego własne dobro, fizyczne lub
moralne, nie jest wystarczającym usprawiedliwieniem. Nie można zasadnie zmusić
go do uczynienia lub zaniechania czegoś, ponieważ tak będzie dla niego lepiej,
ponieważ uczyni go to szczęśliwym, ponieważ zdaniem innych będzie to mądre, czy
nawet słuszne." Wielokrotnie zarzuca się liberałom egoizm, brak empatii,
gotowość do odarcia człowieka z godności w imię abstrakcyjnie rozumianej
wolności. Warto zadać w tym miejscu pytanie, czy można wykazać się większym
egoizmem, brakiem empatii i lekceważeniem godności drugiego człowieka (wraz z jego autonomią i wolnością wyboru) niż wtedy, gdy robimy coś w jego życiu bez
jego zgody? To właśnie tego dotyczy ta fundamentalna reguła i tego dotyczy
słynna, przejęta przez środowiska wolnościowe formuła „chcącemu nie dzieje się
krzywda".
Perwersyjna satysfakcja z pomagania wbrew woli jest wyrafinowaną formą egoizmu,
niesłusznie widzianą jako najczystsza forma altruizmu. Dlatego wynajęty przez
społeczeństwo urzędnik czy przedstawiciel władzy publicznej jest ostatnią osobą,
która winna odpowiadać za diagnozowanie i rozwiązywanie tzw. „problemów
społecznych". Nie oznacza to konieczności wyrzucenia państwa z absolutnie
wszystkich dziedzin. Ale dość oczywistym wydaje się stwierdzenie, że tych
dziedzin powinno być zdecydowanie mniej, niż ma to miejsce dzisiaj i że w większości z nich obecność władzy jest zbędna, a wręcz szkodliwa. Szkodliwa nie
tylko z punktu widzenia finansów publicznych, a zatem nie wyłącznie pod względem
twardej ekonomii, ale również dla kondycji obywatelskiej tkanki i jej
sprężystości. O problemie rozleniwienia, błogości i letargu społeczeństwa
obywatelskiego pisał 2 wieki temu przenikliwy badacz amerykańskiej demokracji (a
także m.in. minister spraw zagranicznych II Republiki), autor słynnego dzieła „O
demokracji w Ameryce". W pracy „Jaki rodzaj despotyzmu zagraża demokratycznym
narodom" Francuz pisał: „Wydaje się, że gdyby w dzisiejszych demokratycznych
społeczeństwach zapanował despotyzm, miałby on odmienne oblicze. Byłby bardziej
rozpowszechniony i mniej groźny, podporządkowywałby człowieka, nie dręcząc go
nadmiernie (...) Kiedy próbuję sobie wyobrazić ten nowy rodzaj despotyzmu
zagrażający światu, widzę nieprzebrane rzesze identycznych i równych ludzi,
nieustannie kręcących się w kółko w poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń,
którymi zaspokajają potrzeby swojego ducha. Każdy z nich żyje w izolacji i jest
obojętny wobec cudzego losu; ludzkość sprowadza się dla niego tylko do rodziny i najbliższych przyjaciół; innych współobywateli, którzy żyją tuż obok, w ogóle
nie dostrzega; ociera się o nich, ale tego nie czuje. Człowiek istnieje tylko w sobie i dla siebie i jeżeli nawet ma jeszcze rodzinę, to na pewno nie ma już
ojczyzny."
Koncentracja de Tocqueville’a na problematyce jakości społeczeństwa
obywatelskiego jako instytucji koniecznej dla przetrwania państwa — minimum czy
ustroju prawdziwie republikańskiego wynika z diagnozy, którą ten historyk i socjolog postawił, a mianowicie, że na dłuższą metę nie jest możliwe pogodzenie
wolności z równością, zwłaszcza w kontekście realizowania quasi — równościowych
oczekiwań masowego wyborcy przez władzę publiczną. A ponieważ rozszerzanie prawa
wyborczego prowadziło nieuchronnie do realnego umasowienia demokracji (zjawiska,
względem którego liberałowie klasyczni byli równie sceptyczni, co względem
monarchii, przeciwko której przecież niezwykle ostro występowali), to i żądania
kolejnych grup społecznych odnośnie zaspokojenia ich potrzeb przez rząd stawały
się coraz powszechniejszym zjawiskiem. Druga strona medalu jest jednak równie
nieunikniona. Otóż, społeczeństwem takim dużo łatwiej manipulować i poddawać je
kontroli. Wszystko to, co dzisiaj wydaje nam się oczywiste, zastane (a niektórym
wystarczy to do twierdzenia, że dobre i potrzebne), czyli istnienie dowodów
osobistych, praw jazdy, numerów PESEL, podatków dochodowych, państwowych
programów nauczania, restrykcyjnych reguł bezpieczeństwa czy najogólniej rzecz
biorąc bardzo rozbudowanego prawodawstwa, jeszcze nie tak dawno (biorąc pod
uwagę historię ludzkości) byłoby nie do pomyślenia. Nie wszystkie te instytucje
są godne potępienia, ale wiele z nich ciężko uznać za synonim postępu, a z
pewnością można je postrzegać jako postępujące zniewolenie, przede wszystkim
zniewolenie umysłów. Jak gorzko konstatował legendarny dla polskiej myśli
wolnościowej Stefan Kisielewski: „(...) najgorsza z niewoli jest ta, której już
nikt nie dostrzega".
Powszechne narzekania na gnuśność, bezmyślność i brak aktywności współczesnych
społeczeństw demokratycznych wynika także z tego, że obywatele nie postrzegają
tej aktywności jako koniecznej, nie ma dla nich przestrzeni, by mogli stać się
prawdziwie równoważącą względem władzy siłą, ci nieliczni zapaleńcy stają się
jedynie skromnym uzupełnieniem. Podsumowując ten fragment rozważań należy
stwierdzić, że państwo — minimum ma swoje uzasadnienie zarówno moralne, jak i pragmatyczne. Jego rzecznicy powinni powoływać się na oba filary, gdyż
liberalizm w patrzeniu na państwo nie oznacza anarchii, cynizmu i nihilizmu,
lecz wprost przeciwnie, odwołuje się do prawdziwych cnót, których
wykorzystywanie przez przystrojonych w piórka wyższej moralności wszelkiej maści
etatystów musi budzić niesmak, a dla obywateli oznacza obudzenie kolejnych
wielkich nadziei, zwieńczone pasmem kolejnych rozczarowań.
Jakich dylematów i problemów moglibyśmy, w wymiarze społecznym, uniknąć, gdyby
państwo — minimum było panującym modelem w Rzeczypospolitej? Są ich setki, ja
postanowiłem wybrać 3, od najmniej istotnego i najbardziej zabawnego do
najważniejszego i najmniej śmiesznego. Po pierwsze, lektura ostatnich wydań
dwóch popularnych tygodników opinii, reprezentujących dwie strony
światopoglądowej i politycznej barykady uświadomiła mi, jak kapitalne znaczenie
ma sformułowanie programu nauczania przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie,
przez niektórych zwane wychowaniem seksualnym. Prof. Urszula Dudziak,
odpowiadająca z nadania Ministerstwa Edukacji Narodowej za przygotowanie
podstawy programowej w tym zakresie udzieliła wywiadu „Do Rzeczy", a jednocześnie znalazła się pod ostrzałem „Polityki". Czytelnik chcący sobie
wyrobić opinię ma nie lada problem, gdyż jedna strona traktuje Panią Profesor
jako zbawienie (być może w sensie dosłownym) polskiej szkoły i opokę przed
zepsuciem, a druga jako zło wcielone, synonim ciemnoty i średniowiecznych
reform. Dość zacytować tylko pierwsze pytanie z wywiadu prawicowego tygodnika
oraz fragment artykułu liberalno-lewicowej konkurencji: „Część mediów straszyła,
że katolicka fundamentalistka — czyli pani — zajmuje się teraz jako ekspertka
MEN opracowaniem podstawy programowej wychowania do życia w rodzinie. Przecież
dotychczasowa podstawa tego przedmiotu szkolnego na każdym etapie jest w zasadzie konserwatywna. To chyba się nie zmieni?" — pyta dziennikarz „Do
Rzeczy", Łukasz Zboralski. Cały wywiad jest prowadzony w podobnym duchu. Z kolei
autorka artykułu w „Polityce", Elżbieta Turlej, raczy czytelników następującymi
spostrzeżeniami: „Wróg czai się też poza pokojem nauczycielskim. Może wejść do
szkół pod postacią prelegentów czy studentów organizujących pogadanki np. o AIDS. Dlatego wszystkich z zewnątrz — z wyjątkiem studentów KUL i toruńskiej
uczelni Ojca Rydzyka — należałoby poddać rozmowom diagnostycznym,
przeprowadzanym przez zespoły szkolne z katechetami na czele."
Ciężko mieć pretensje o to, że publicyści (a to inna kategoria niż dziennikarze,
przynajmniej teoretycznie) piszą w zgodzie z linią pisma i z własnymi poglądami.
Nie o to jednak w kontekście tematu głównego chodzi. Zamiast stawać po jednej
albo drugiej stronie, zależnie od tego, która z nich lepiej wpisuje się w nasze
schematy myślowe, lepiej zastanowić się, czy aby na pewno scentralizowane na
poziomie administracji rządowej zarządzanie umysłami kilkulatków to jest to,
czego chcielibyśmy w wolnym społeczeństwie. Nieważne, jaką treść będzie miał ten
program nauczania, bo to jest uzależnione wyłącznie od tego, kto sprawuje
władzę. Ważne, żeby obywatele zobaczyli, że kształt systemu jest absurdalny. Co
jest większą utopią: oczekiwanie, że w jakimś ministerstwie jakiś pełnomocnik
opracuje genialną miksturę, w postaci optymalnego dla absolutnie wszystkich
uczniów w Polsce programu nauczania tego i wszystkich innych przedmiotów, czy
też jednak głęboka decentralizacja i chociaż częściowe urynkowienie usług
edukacyjnych, także w zakresie programowym? To oczywiste, że żadna władza sama z siebie nie będzie chciała pozbyć się tak ważnego aspektu kontroli nad
obywatelami od najwcześniejszego możliwego etapu ich życia, niemniej jednak ci,
którzy chcieliby właśnie takiej rezygnacji, powinni te postulaty artykułować jak
najgłośniej.
1 2 3 Dalej..
« Doktryny polityczne i prawne (Publikacja: 18-12-2016 )
Paweł LeszczyńskiPochodzi z Radomia, od 2010 w Warszawie. Absolwent studiów licencjackich w zakresie socjologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz magisterskich z zarządzania w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, student nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2012-2014 Prezes oddziału warszawskiego stowarzyszenia Studenci dla Rzeczypospolitej, zaś w latach 2014-2016 Prezes Zarządu Głównego tej organizacji, od 2016 Przewodniczący Komisji Rewizyjnej stowarzyszenia. Od lutego 2016 w Gabinecie Politycznym Ministra Energii. Sympatyk demokratycznej centroprawicy oraz idei umiarkowanie konserwatywnych i liberalnych. Liczba tekstów na portalu: 7 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Polska między liberalizmem klasycznym a totalitarnym | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10072 |
|