|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kultura Kastrowanie I RP Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Piotr Kaszczyszyn opublikował ciekawy tekst (Więcej niż
wyklęci, jagiellonski24.pl) nad którym warto się pochylić.
"Polskość jest polifoniczna. Dlatego państwowa polityka
historyczna musi być rozpisana na wiele głosów i uwzględniać różnorodność
polskich tradycji ideowych. Jednocześnie, aby być skuteczną, nie może ograniczać
się tylko do rocznicowych marszy i okolicznościowych przemówień. Perspektywa
wyzwań nadchodzącego drugiego stulecia polskiej niepodległości wymaga od nas
dojrzałości. W centrum nowej wizji polityki historycznej powinno znaleźć się Muzeum
Cywilizacji. Nowa placówka powinna stworzyć opowieść o polskich naukowcach,
odkrywcach, badaczach, przedsiębiorcach, społecznikach, ludziach świata kultury.
Tych, którzy budowali potęgę naszego kraju inaczej niż za pośrednictwem
karabinów. W naszej polityce historycznej życie codzienne zbyt długo pozostaje w cieniu wojny, a osiągnięcia naukowe czy biznesowe znikają przykryte kolejnymi
rocznicami wygranych i przegranych bitew." Są to bardzo ważne postulaty. Nie chodzi nawet o to, że polska tożsamość powinna
być budowana nie tylko na wątkach wojennych, ale o to, że
polskie dziedzictwo „pozawojenne" jest tak bogate i cenne cywilizacyjnie, że
omijanie go to deformowanie polskości.
Moja niezgoda z Autorem dotyczy jednak zakresu owego
dziedzictwa. W sferze werbalnej wiele się w Polsce powtarza o 1050. rocznicy
państwa polskiego. W sferze jednak praktycznej — w sferze uprawianej polityki
historycznej, nasi intelektualiści zauważają jedynie ostatnie 250 lat. Piotr
Kaszczyszyn postuluje, by „dojrzała polityka historyczna" była „opowieścią o trzech transformacjach symbolizowanych przez trzy daty: 1772, 1918 i 1945".
Pierwsza transformacja to budowa „nowoczesnego narodu" i „przemiana Polski
agrarnej w Polskę miejską".
Trudno się zgodzić z taką wizją, ponieważ prowadzi ona do
wniosku, że Polska Opowiadana zaczęła się z rozbiorami Polski. W tekście widać
krytyczny dystans do I RP, czyli okresu, kiedy Polska najwięcej znaczyła w dziejach Europy i świata, i kiedy powstał u nas system znacznie mniej
wykluczający niż ówczesne systemy europejskie. I RP tym różniła się od ostatnich
250 lat, że w jej okresie Polacy nie uciekali za granicę, lecz cudzoziemcy z różnych krajów imigrowali do Polski, która chętnie ich witała. Po upadku I RP
kierunek migracji jest nieprzerwanie dokładnie przeciwny. Usiłuje się nam
obecnie zaaplikować z brukselskiego rozdzielnika kontyngent imigrantów o których
wiemy, że wcale nie chcą w Polsce mieszkać.
W moim przekonaniu,
publicysta cenionego przeze mnie Klubu Jagiellońskiego, w jak
najbardziej dobrej wierze i słusznym postulacie, wpada jednak w tę samą pułapkę
na której opiera się krytykowana przezeń polityka historyczna: to właśnie przez
wykastrowanie I RP historia Polski i polska tożsamość jawi się wyłącznie jako
pasmo walki i to zazwyczaj walki martyrologicznej. Tylko spojrzenie na całe
dzieje pozwala zrozumieć, że osią polskiej tożsamości nie jest walka lecz
przede wszystkim wolność. Walka jest oczywiście bardzo ważnym komponentem naszej tożsamości i naszego dziedzictwa, ale niekoniecznie dominującym.
Krytykom „anarchicznej" I RP, która w polskim dyskursie
polityczno-historycznym występuje albo w kontekście upadku albo „niewoli
chłopów", można poradzić, by z „nieudolną" szlachecką Polską zestawili nowoczesną Polskę inteligencką (II RP) oraz Polskę ludową (PRL). Na bazie
negowania dziedzictwa I RP nie udało się jak dotąd stworzyć państwowości , która
by choć w części była tak trwała, jak I RP, która przetrwała kilkaset lat.
Polska inteligencka została zgnieciona po dwóch dekadach. Polska ludowa
przetrwała cztery dekady. Trwały polski projekt nie może być odbudowany bez
dziedzictwa I RP — najważniejszego polskiego dziedzictwa.
Polskość to nie są trzy transformacje ostatnich trzech
wieków, lecz imponujący wielowiekowy proces ewolucyjny, napędzany przez wybitne
jednostki i polityczne społeczności. Nie można na I RP patrzeć dzisiejszymi
kalkami. W swoim ówczesnym kontekście dziejowym I RP była dziełem awangardowym,
wyróżniającym się, które wydało wiele owoców do dziś będących komponentami
naszej tożsamości.
Nie neguję doniosłości trzech wspomnianych transformacji polskich,
ale ów czas to permanentne odrzucanie i negowanie kluczowego polskiego
dziedzictwa. W efekcie rozpamiętuje się dziś i idealizuje dość brutalny sposób
„wyzwolenia chłopów" przez zaborców, ale nie rozpamiętujemy już, że pierwsze
masowe umieranie z głodu spadło na Polskę dopiero po upadku I RP. Powiela się
dziś karykaturalne i niewiele mające wspólnego z rzeczywistością stereotypy
szlachty jako archaicznej i anarchicznej kasty próżniaczej, po upadku której
dopiero wynaleziono nowoczesność, ale nic praktycznie nie mówi się o nowoczesnym
przemyśle tworzonym przez rodzinę
Skirmuntów na Polesiu. To ten ród
szlachecki tworzył fabryki wraz z całym zapleczem socjalnym i kulturalnym dla
robotników. To nie miejscy socjaliści czy sowieccy komuniści wynaleźli
podmiotowe podejście do pracowników, ale było ono realizowane wcześniej przez
twórcę najpiękniejszego dworku szlacheckiego w Polsce.
Zamiast więc budować nową politykę historyczną wokół sądu nad I RP
może przyszedł wreszcie czas, by zacząć analizować tę część polskiego
dziedzictwa, która wydała Witelona, Pawła Włodkowica i Mikołaja Kopernika.
W swoim dystansie wobec I RP intelektualiści prawicowi są
zdumiewająco zbieżni z intelektualistami lewicowymi. O ile jednak lewica neguje
dorobek I RP w związku ze swoją niewiarą w teorię ewolucji kulturowej i ideologicznym spojrzeniem na historię, o tyle prawica w krytyce jest bardziej
powściągliwa i zazwyczaj ogranicza się do ignorowania tej części polskiej
historii. Lewica nad I RP przedkłada uzależnioną od Moskwy Polskę Ludową a nawet państwa zaborcze, które wszak zniosły pańszczyznę. Dla prawicy Polska to
przede wszystkim II RP. W tym ujęciu całe ostatnie 250 lat opisywane jest w relacji do ideału II RP: okres zaborczy to droga do II RP, okres PRL to postzaborcza walka z II RP, natomiast okres solidarnościowy to próba odnowienia i kontynuowania II RP.
Lewica, która w swoich idealizacjach nader łaskawie spogląda
na obce panowanie (co jest naturalną konsekwencją stosunku do
PRL oraz modernizacyjnej roli państw zaborczych), pozornie odżegnuje się od
prowadzenia polityki historycznej. W praktyce oznacza to jedynie tyle, że
pozostawia polskie społeczeństwo dla popkulturowej polityki historycznej, czyli dla
polityki anglo-amerykańskiej. Postulat braku polityki historycznej jest kompletnym
nonsensem, ponieważ nie sposób jej uniknąć w naszej kulturze popularnej.
Wiele seriali czy filmów, jakie oglądamy, zawiera bardzo obficie implementowaną politykę historyczną. Bardzo często jest to polityka, która jest
zupełnie obca polskiemu doświadczeniu i problemom, np. do znudzenia wałkowany
temat postkolonialny i postrasistowski — poprzez swoje filmy Angloamerykanie
rozliczają się z wiekami eksploatowania kolonii oraz niewolenia czarnoskórych -
rzeczy dla nas zupełnie abstrakcyjne. By jakoś zbliżyć nas do angloamerykańskiej
polityki historycznej, lewicowi intelektualiści usiłują na siłę wpisać polską
historię w dziedzictwo kolonialne. Polska miała zupełnie inną specyfikę, była
pod wieloma względami inna niż państwa zachodnie, choć była częścią zachodu.
Powinniśmy pisać własne opowieści i własną historiozofię, a nie przeżywać cudze
dzieje.
Prawica postuluje stworzenie własnej polityki historycznej,
ale jest ona całkowicie zafiksowana na II RP. I w tej optyce siłą rzeczy muszą
dominować wątki martyrologiczno-militarne. Prawica wiele mówi o tysiącletniej
Polsce, ale praktycznie jej nie chce zauważać, nie chce z niej
korzystać.
Choć taka polityka jest lepszym podejściem niż lewicowy
„brak polityki historycznej" czyli faktyczna zgoda na angloamerykańską politykę
historyczną, tym niemniej naszym odniesieniem nie może być jedynie ostatnie 250
lat, ponieważ w okresie tym nie zbudowano żadnej silnej podmiotowości polskiej
na arenie międzynarodowej. Naszym celem jest stworzenie w aktualnych warunkach
systemu politycznego, który dorówna swoją trwałością I RP, a nie jest to zadanie
łatwe.
*
Do tekstu „Więcej niż wyklęci" odniósł się również dr
Radosław Sikora, historyk specjalizujący się w historii wojskowości I RP:
"Autor proponuje kontynuację komunistycznych (i to tych
wczesnokomunistycznych) zabiegów: 'Potrzebujemy ludowej historii Polski, a naszą
zbiorową wyobraźnią nie powinny rządzić wyłącznie szlacheckie dworki' — co
służyło marginalizowaniu dorobku tej grupy obywateli, która tę Polskę stworzyła i kształtowała.
Komuniści tak postępowali do lat 70. XX w. Nic z tego nie wyszło i teraz też nie
wyjdzie. Nie da się z Polaków wypreparować i odrzucić Grunwaldu, Wiednia,
husarii i szlacheckich dworków, choćby dlatego, że rzeczywistość skrzeczy, a tamte czasy, to epoka kiedy Polska była krajem sukcesu. A sukcesu i poczucia
własnej wartości normalny człowiek łaknie jak kania dżdżu. Nie opowieści o trudach życia codziennego dziewiętnastowiecznych łódzkich robotników, czy
chłopów.
Naukę historii Polski nie wolno ograniczać tylko do 250 lat, bo Polakami
staliśmy się już setki lat wcześniej. Postawy patriotyczne i obywatelskie
kształtowały się już w średniowieczu, a nie zaledwie w XIX czy XX w.
Najsilniejszym państwem byliśmy nie w XX w., czy tym bardziej w XIX, ale
wcześniej. Skoro mamy się uczyć (słuszny postulat) odnosić sukcesy, to uczmy się
właśnie tego, dlaczego tamta, dawna Polska była w stanie połączyć trzy rzeczy w jedno: wolność, dobrobyt, skuteczność (także militarną). Oczywiście uczmy się
też tego, co się stało, że to wszystko po kilku wiekach runęło.
Naukę współczesnej historii Polski należałoby zacząć nie od "symbolicznego sądu
nad I RP", ale od symbolicznego sądu nad transformacją 1989 r. To jest nasza
współczesność. Kilka milionów polskich emigrantów, katastrofa demograficzna,
polski przemysł, banki, media itd. w cudzych rękach. To najpierw należy uczciwie
osądzić a dopiero później, mając świadomość dzisiejszego stanu rzeczy, oceniać
dorobek przodków.
Czytamy dalej: „W nową politykę historyczną muszą być zaangażowane środowiska
intelektualne skupione wokół czasopism lub portali idei. Postulat zachowania
ideowej różnorodności zakłada maksymalny pluralizm samych zaangażowanych.
Dlatego trudno zrozumieć brak środków ministerialnych dla takich pism jak "Nowy
Obywatel", „Krytyka Polityczna", czy „Nowa Konfederacja"."
Otóż nie każdy, kto pisze, musi być finansowany przez państwo. Jest całe mnóstwo
portali prawicowych, które nie mają żadnego wsparcia finansowego państwa.
Dlaczego istnieją? Bo same szukają środków na swoją działalność, bo uważają, że
to co robią jest słuszne i dlatego, że mają wielu czytelników, którzy uważają
tak samo. Autor, jak widzę, chciałby stworzyć kastę „zawodowych ideowców" żyjącą z naszych podatków...
Pomijając wszystko inne, jak niezależny będzie portal, jeśli będzie mu groziło
skasowanie środków finansowych za pisanie nie po myśli aktualnego rządu?
Różnorodność? Tak! Ale na własny koszt. I prawdziwa niezależność w miejsce
pseudoniezależności. A Polacy sami rozstrzygną, które idee są im bliższe."
« Kultura (Publikacja: 02-03-2017 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10092 |
|