|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Liberalizm u kresu historii [1] Autor tekstu: Paweł Leszczyński
Przedmiotem refleksji autora artykułu tym razem staje się przeczytana niedawno
książka „Liberalizm u kresu historii". Kres historii, choć wciąż nie nastał,
jest przepowiadany, spodziewany, a można odnieść wrażenie, że niekiedy przez
niektórych wręcz doświadczany. Lęk ludzkości, obawiającej się końca świata w roku 1000 jest już wręcz anegdotyczny, wprawdzie Sylwester II nie wypuścił
ukrytego w lochach Lateranu Lewiatana, jednakże kolejne przełomowe daty
zazwyczaj budziły niepokój pomieszany z nadzieją. Ale kres historii można
rozumieć także na bardziej praktycznej niż magia liczb płaszczyźnie. Słynna
teoria Francisa Fukuyamy z lat 90. XX wieku przysporzyła mu popularności, acz
niekoniecznie estymy w środowiskach naukowych, gdzie zapowiedź „końca historii"
potraktowano nie zawsze z intrygującym zaciekawieniem, czasem wskazując, iż
amerykański politolog użył po prostu chwytliwego sloganu dla zilustrowania
określonego procesu politycznego, czy szerzej, dziejowego. Kres historii to
także obawa o to, co dziać się będzie w następstwie odejścia do lamusa epoki
późnej nowoczesności i o nieuchronność związanego z tym wydarzeniem pogłębienia
chaosu semantycznego i pojęciowego. Piotr Bartula, filozof z Uniwersytetu
Jagiellońskiego, zajmujący się przede wszystkim filozofią społeczną i polityczną, nakreśla przekrojowo, jak w warunkach pojęciowego kresu historii
odnajduje się liberalizm, którego pierwotny przekaz został strywializowany i w
powszechnym odczuciu zrósł się z kiczowatą popkulturą, zaś definiowany jest
potocznie jako nieograniczona wolność. To tak, jakby pozbawić ten nurt
europejskich korzeni intelektualnych, odciąć jego genezę, opartą na sprzeciwie
względem najszerzej ujmowanego despotyzmu, a także uznać, że synonimem słowa
liberalizm może być nihilizm. Wprawiłoby to klasycznych myślicieli w niekłamaną
konsternację. Bartula staje się niejako ich rzecznikiem i przypomina, a czasem
na nowo odkrywa, czym był, jest i czym może być liberalny ogląd świata, nie
bojąc się używać w tym kontekście słowa „wartości", które samo w sobie brzmi już
poważniej i winduje liberalną ideę ponad ograną i mało efektowną sztampę
minimalizmu, do jakiej bywa sprowadzany.
Biorąc pod uwagę, że stanowiąca inspirację i przedmiot rozważań publikacja
Bartuli jest niezwykle ciekawym i kompetentnym wykładem, nie sposób choćby
zdawkowo nie wspomnieć o najważniejszych jej składnikach. Po tym skrótowym
omówieniu problematyki, podejmowanej przez filozofa, poświęcając w tym miejscu
nieco więcej uwagi zagadnieniu filozofii uczestniczącej, stanowiącej klucz do
zrozumienia wywodu od strony podejścia metodologicznego, skupię się na dwóch
wybranych zjawiskach, które zdały się memu subiektywnemu oglądowi najciekawsze. Z jednym chciałbym się zgodzić, co do drugiego, przy zachowaniu elementarnej
pokory i mając świadomość proporcji, podjąć polemikę. W podsumowaniu zawrę
wnioski płynące z wcześniejszych przemyśleń. Konstrukcja „Liberalizmu u kresu
historii" w skali makro osadza się na dwóch elementach: pierwszy to „Liberalizm i praktyka społeczna", zaś drugi „Liberalne dystopie".
Bartula podnosi dobrze znany, ale w kulturze demoliberalnego konsensu nieco
zapomniany problem niezgodności klasycznej doktryny liberalnej z zasadami
ustroju demokratycznego (oczywiście, są sfery, w których liberalizm i demokracja
perfekcyjnie współistnieją). Nieco później, odnosi się do jednej z absolutnie
najważniejszych płaszczyzn sporu między liberałami oraz ich adwersarzami, a więc
kapitalizmu, jego natury, istoty oraz praktyki. Niejako konsekwencją tych
rozważań staje się analiza społeczeństwa konsumpcyjnego, przy czym autor godzi
się na funkcjonowanie tego pojęcia w stopniu co najwyżej umiarkowanym. We
fragmencie „Uwagi o teorii zachowań interesownych" mamy do czynienia z próbą
obalenia stanowisk, na mocy których liberalizm równa się nihilizmowi,
a jego fundament moralny może być odczytywany jako
ograniczanie się do poszukiwania alibi dla odgradzającej się od społeczności
jednostki. Część „Nowoczesna destrukcja liberalizmu", to z kolei inspirujący
wywód na temat władzy, własności, wolności czy sprawiedliwości, a więc głównych
punktów odniesienia teorii liberalnej, która wprawdzie sprzeciwia się
komplikowaniu na siłę życia społecznego, nie znaczy jednak, że wyzbywa się
pewnych ram, w których to życie jest osadzone. Mamy tu zatem odniesienie do
Milla, Hobbes'a, Locke’a, Platona, Hayeka, ale i Karola Wojtyły, przywoływane są
również cytaty biblijne. Relacjonowana za pośrednictwem autora dyskusja o wartościach ukazuje najpełniej wewnętrzne zróżnicowanie myśli liberalnej, co
samo w sobie jest cennym i pouczającym elementem lektury. „Krytyczna filozofia
polityki" jest zwróceniem się ku Polsce i pewnym interpretacjom liberalizmu w krajowym kontekście. Drugi element rozważań Bartuli jest nieco bardziej
egzotyczny. Nic nie ujmując egzotyce, jest on również nieco mniej interesująca.
Entuzjazmu nie wzbudza z kolei choćby końcowa część publikacji, czyli „Hamlet i prawda", gdyż zbyt duża doza romantyzmu i egzaltacji przyobleczonych w dylematy
moralne Hamleta i Klaudiusza niespecjalnie komponują się z rozsądkiem i racjonalizmem propagowanego przez krakowskiego filozofa liberalizmu.
Bartula deklaruje się jako zwolennik filozofii uczestniczącej, która, jak
twierdzi „stara się trzymać równy dystans między moralnym osądem a bezstronną
analizą rzeczywistości". Autor argumentuje też, że filozof czy badacz społeczny,
nie żyją w społecznej próżni, która umożliwia całkowitą neutralność oglądu
świata, w związku z czym sceptycznie odnosi się do abstrakcjonizmu
filozoficznego i prowadzenia refleksji filozoficznej wyłącznie na płaszczyźnie
teoretycznej. Stąd oczywisty wniosek, że Bartula nie faworyzuje systemów
filozoficznych bazujących na wskazówkach normatywnych w oderwaniu od praktyki
społecznej. Reguły życia codziennego winny być na bieżąco weryfikowane w porozumieniu z sytuacjami, do których się odnoszą. Tym samym, pewna doza
relatywizmu moralnego znajduje swą kontynuację w relatywizmie poznawczym i konstatacji, że każda jednostka w kontekście podejmowanych decyzji musi
uwzględniać pewne zewnętrzne elementy świata, w którym funkcjonuje.
Pora przejść do bardziej szczegółowego wniknięcia w problematykę. Ponieważ od
kwestii, które można wziąć na warsztat aż się roi, wybór nie był łatwy.
Jednakże, skoro opisowi podlega dzieło sławiące liberalizm (nawet, jeśli często w formie defensywnej), to dokonanie wyboru staje się obowiązkiem, by lepiej
wczuć się w istotę stanowiącego centrum uwagi, w tym wypadku, nurtu
intelektualnego. Dylemat w tym zakresie polegał na konieczności zajęcia się
jedną z kilku, a zwłaszcza jedną z dwóch, kwestii. Spójna i wyzbyta ideologii
jest bowiem argumentacja Bartuli na rzecz kapitalizmu, gdzie podkreśla on
radykalny wzrost dobrobytu mas społecznych w uchodzącym za barbarzyński XIX
wieku, dekonstruuje mity o rzekomej genetycznej cesze chciwości zapisanej w tym
systemie, przekierowując refleksję w tym punkcie raczej na tory dotyczące
holistycznego spojrzenia na naturę ludzką. Udowadnia zatem wyższość kapitalizmu
zarówno na płaszczyźnie pragmatyczno-ekonomicznej, jak również co najmniej brak
niższości na płaszczyźnie moralnej. Jednak dla czytelników obytych z linią
obrony systemu kapitalistycznego, jak również ze sposobami jego krytyki temat
może wydać się nazbyt wyeksploatowany.
Z pewnością mniej wyeksploatowane jest zagadnienie obecne części „Krytyczna
filozofia polityki". Przywoływany jest tam Aleksander Trzaska-Chrząszczewski,
którego książka „Od sejmowładztwa do dyktatury. Studium polityczno-porównawcze."
stanowi dla Bartuli punkt odniesienia, jeśli chodzi o zdolność pogodzenia przez
kreatorów polityki swoich poglądów z tymi, które w przeważającej części są
reprezentowane w społeczeństwie. Trzaska-Chrząszczewski z kolei powołuje się w tym miejscu na błyskotliwą myśl Charles'a Maurrasa: „Jestem ateistą, ale i katolikiem." Sam dokłada precyzującą wypowiedź: „Właśnie w tym zaparciu się
swoich własnych zapatrywań i wierzeń wśród najwyższej francuskiej inteligencji
upatrujemy znamienny przejaw jej politycznej dojrzałości. Gdyby cienka warstwa
polskiej inteligencji chciała zrozumieć, że jej obowiązkiem jest dążyć do
przystosowania politycznych urządzeń nie do jej własnych duchowych potrzeb, lecz
do warunków bytu i kulturalnego porządku szerokich mas, to może stałaby się
naprawdę naszą polityczną elitą rządzącą, czem dzisiaj wcale, ale to wcale nie
jest. Dzisiaj przeciętnemu inteligentowi, któremu równie bliską jest dusza
polskich chłopów jak psyche Murzynów zamieszkujących brzegi Nigru, wydaje się,
że receptę na społeczne niedomagania znajdzie w swojej podręcznej apteczce wśród
lekarstw, które jemu samemu dobrze robią." Można tutaj odnaleźć aspiracje
Bartuli do podjęcia dyskusji dotyczącej patriotycznej formuły liberalizmu.
Zbitka słowna „patriotyczny liberalizm" robi wrażenie bliżej nieznanej
awangardy. Dlaczego tak się dzieje? Zapewne z dwóch powodów. Po pierwsze,
wszystko zmienił komunizm. W II RP do patriotyzmu odwoływała się przeważająca
część zarówno prawicy, jak i lewicy. W zasadzie było oczywiste, że spór toczony
głównie (choć przecież nie tylko, bo ilość stronnictw była pokaźna) między
obozem „piłsudczykowskim" a zwolennikami Dmowskiego był sporem patriotycznych i niepodległościowych socjalistów ze stawiającymi na piedestale suwerenność
narodowymi demokratami. Poza tym sporem było zatem dążenie do stworzenia i umocnienia państwa polskiego, różne były jedynie ścieżki do tego celu.
Zainstalowanie po II wojnie światowej satelickiego względem Związku Sowieckiego
państwa, nazwanego Polską Rzeczpospolitą Ludową, które doprowadziło do
wywrócenia hierarchii społecznej i korzystało z nieobecności państwowych,
niepodległościowych elit sprawiło, że patriotyzm stał się przestępstwem. Dlatego
partie, które po 1989 roku były niejako kontynuatorami upadłem PZPR nie
dostąpiły możliwości odgrywania roli patriotycznej lewicy, określano ich raczej
pogardliwie mianem „postkomunistycznych". Patriotyzm stał się właściwie
atrybutem partii określających się jako prawicowe, składową prawicowego
światopoglądu w dużo większym stopniu, niż np. popieranie wolnej gospodarki.
Drugim powodem jest słabe zakorzenienie liberalizmu w polskiej tradycji
politycznej. W zasadzie nie zaistniał on niemal wcale, co skutkowało tym, że po
transformacji ustrojowej tworzyły się stronnictwa wprost wywodzące się z poprzedniej epoki (SdRP, potem SLD), „czyste" partie liberalne (UD, KLD, potem
UW), ugrupowania łączące elementy nacjonalizmu i wyrazistego katolicyzmu (ZChN),
tudzież partie stanowiące wykwit specyfiki polskiej, czyli prawica związkowa
(AWS). Na marginesie były te stronnictwa, które odwoływały się do bardziej
klasycznych podziałów światopoglądowych i ekonomicznych (np. UPR Janusza
Korwin-Mikkego i Stefana Kisielewskiego, która nieco w stylu anglosaskim łączyła
umiarkowany konserwatyzm obyczajowy z ideałami wolnorynkowej gospodarki). W kolejnych latach scena polityczna ewoluowała i zaczęła w większym stopniu
odzwierciedlać ogólnoświatowe, a zwłaszcza zachodnioeuropejskie, trendy. Dwie
dominujące od 2005 roku partie, czyli Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma
Obywatelska odwołują się odpowiednio do konserwatyzmu z silnymi komponentami
socjalnymi i narodowymi oraz demoliberalizmu. Tym samym, w świetle rozważań
Trzaski-Chrząszczowskiego, pojawia się oczywista konstatacja, iż przyznające się
do idei liberalnej środowiska nie wytworzyły takiej formuły, która wpisywałaby
się w kulturowe, obyczajowe, religijne, moralne, ale także ekonomiczne
zapatrywania przeciętnego przedstawiciela narodu. Oczywiście, nie sposób
oczekiwać, że liberałowie zaakceptują w pełni światopogląd, z którym de facto
polemizują, jednakże z pewnością traktowanie go z dystansem jako „ciemnoty",
„wstecznictwa" i klasyfikowanie jego zwolenników jako hamulcowych postępu nie
przysparza im popularności, a przede wszystkim elementarnego szacunku.
Wykpiwanie polskiego „zacofania" sprawia, że sami stają się wykpiwani. Dlatego
poruszenie tego problemu, zwrócenie nań uwagi jawi się jako duży plus
„Liberalnego końca historii". Liberalny patriotyzm jest możliwy, jest on także
logiczny, gdyż nie sposób chcieć szczerze i z dobrymi zamiarami ubiegać się o władzę w kraju, do którego nie żywi się pozytywnych uczuć, nawet jeśli
stanowiących domieszkę w miksie zdominowanym przez pragmatyzm, który też
przecież może być uzasadnieniem proklamowania takiej odmiany myśli liberalnej.
Sformułowanie zarysu programu patriotycznych liberałów jawi się jako wyzwanie,
zwłaszcza, że w polskim przypadku byłoby to w pewnej mierze pionierskie zadanie.
Poruszenie tej sfery jawi się jako niewątpliwy atut książki Bartuli, pozwala
bowiem na odejście od sztampowego traktowania liberalizmu.
1 2 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 29-03-2017 )
Paweł LeszczyńskiPochodzi z Radomia, od 2010 w Warszawie. Absolwent studiów licencjackich w zakresie socjologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz magisterskich z zarządzania w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, student nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2012-2014 Prezes oddziału warszawskiego stowarzyszenia Studenci dla Rzeczypospolitej, zaś w latach 2014-2016 Prezes Zarządu Głównego tej organizacji, od 2016 Przewodniczący Komisji Rewizyjnej stowarzyszenia. Od lutego 2016 w Gabinecie Politycznym Ministra Energii. Sympatyk demokratycznej centroprawicy oraz idei umiarkowanie konserwatywnych i liberalnych. Liczba tekstów na portalu: 7 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Polska między liberalizmem klasycznym a totalitarnym | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10099 |
|