|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Ekonomia, gospodarka, biznes
Wschodnie darmozjady i zachodni gapowicze [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Odbyła się właśnie Prasowa Akademia Pieniądza XXI
organizowana przez państwo polskie, na której bardzo ładnie opowiadano o tzw.
problemie gapowicza:
Konsumpcja dóbr publicznych jest nierywalizacyjna i nie da się z niej nikogo
wykluczyć. Czy jeśli obywatel nie będzie chciał ponosić wydatków na obronę
narodową, to podczas wojny nie zostanie objęty ochroną? Jeśli nie można nikogo
wykluczyć z konsumpcji takiego dobra, to trudno jest również skłonić ludzi do
wnoszenia za nie opłat, dlatego prywatne rynki nie są zainteresowane ich
produkcją. Dlatego jedynie państwo może wymusić płatność za tego rodzaju dobra i w ten sposób zdobyć środki na ich produkcję. Z punktu widzenia przedsiębiorcy
sfinansowanie budowy oraz eksploatacji latarni morskiej, to spadek stawek
ubezpieczeniowych za transport, czyli realne korzyści. Co więcej wszyscy
pozostali inwestorzy działający na obszarze tego akwenu też z tego skorzystają.
Tego typu zjawisko nazywane jest w ekonomii „efektem gapowicza". Wszyscy, którzy
korzystają z dóbr w zakresie wychodzącym poza ich udział w kosztach wytworzenia
danego dobra są gapowiczami. Głosy na temat tego, że państwo jest niepotrzebne w procesie tworzenia dóbr publicznych, są utopijne. Skomplikowana struktura
społeczeństwa nie pozwoli na to, żeby się skrzyknąć pewną grupą ludzi i wybudować autostradę czy latarnie. Pokusa zostania gapowiczem będzie ogromna,
dlatego potrzebne jest państwo.
Efekt gapowicza to pojęcie zachodniej ekonomii (ang. free rider problem). Osoby,
które korzystają z dóbr publicznych, ale nie płacą za nie, nazywamy gapowiczami.
Gdy zbyt wiele osób będzie uchylać się od płacenia za dobra publiczne, może
dojść do takiej sytuacji, że tych dóbr nie starczy dla wszystkich.
Zachodni gapowicze
Od kilku dni w polskim internecie chodzi
bajka o tym jak to niemieccy milionerzy w obawie przed muzułmańskimi uchodźcami
masowo uciekają na Węgry. Dane opierają się na badaniach
New World Wealth zgodnie z którymi w 2016 roku 4 tys. milionerów opuściło
Niemcy, wobec 1 tys. w roku 2015. Pewna ich część (jaka, nie wiadomo) przeniosła
się na Węgry. Pewna ich część opowiada, że przyczyną są imigranci. Choć nie
można wykluczyć, że są faktycznie takie jednostkowe przypadki, że milionerzy
mają dość imigrantów, ale są to zjawiska zupełnie marginalne, podawane w uzasadnieniu tylko jako pretekst dla żyjącego tym problemem społeczeństwa.
Milionerzy nie mają żadnych powodów obawiać się imigrantów,
ponieważ się z nimi nie stykają. Mieszkają w zamkniętych osiedlach, poruszają
się prywatnym transportem, gdzie nie mają do czynienia z imigrantami ani z zagrożeniem terrorystycznym. Imigranci to jest wyłączny problem klas niższych,
które z nimi współżyją i konkurują na rynku pracy.
Eksodusy milionerów zawsze mają podłoże finansowe. Najwięcej milionerów ucieka z Francji: w 2016 roku 12 tys., w 2015 -10 tys. Francja to jednak przypadek
szczególny, bo główną siłą polityczną są tam związki zawodowe. Francja musiała
uchwalić podatek solidarnościowy, milionerzy płacą stawki
kilkudziesięcioprocentowe, więc uciekają za granicę. W efekcie podatku we
Francji wzrośnie liczba „zagranicznych inwestorów". Tego rodzaju podatki są
generalnie pozbawione sensu. Miałyby sens może wtedy, gdyby był zakaz
przyjmowania zagranicznych inwestycji, ale tego rodzaju zakazu nie da się
uchwalić w Unii.
Jest to jeden z przejawów problemu gapowicza, ponieważ
przedsiębiorcy zarabiający na rynku danego kraju, lecz nie płacący w nim
podatków, korzystają przecież z całej krajowej infrastruktury publicznej,
korzystają z pracowników wykształconych na koszt publiczny.
Jeszcze częstszym powodem eksodusu milionerów jest
sytuacja, kiedy nie tyle nie chcą płacić wielkich podatków, co nie chcą płacić
takich samych podatków jak mali. Wbrew bowiem powszechnie formalnym progresywnym
systemom podatkowym, normą w naszym parakapitalizmie jest sytuacja, że im kto
większy tym płaci mniejsze podatki. Wprowadzanie podatków liniowych, przeciwko
którym wrzeszczą lewicowcy, jest często niwelowaniem systemów progresywnych,
które są realnie degresywnymi (przez skomplikowanie oraz ulgi dające duże
możliwości „optymalizacyjne"). Poza stawkami podatkowymi, wokół których skupia
się główna uwaga społeczna, jest także pojęcie podatków realnych lub
efektywnych. I tutaj normą jest, że wielcy płacą podatki kilkuprocentowe. Jeśli
koncern płaci efektywnie 10%, to uważa się, iż jest to już przyzwoita wielkość.
Mali z kolei przedsiębiorcy płacą podatki znacznie wyższe.
W polskim przypadku
ci najdrobniejsi, w związku z dużym zryczałtowanym ZUSem, realne podatki mają
nawet ok. 45%. A bywa że i więcej. W tej sytuacji mamy do czynienia z eksodusem
małych firm, które przenoszą się za granicę, do szarej strefy bądź idą w kierat
rezygnując z przedsiębiorstwa na rzecz umowy o pracę, zwłaszcza związanej z wyjazdem zagranicznym. Wysokie efektywne opodatkowanie małych przedsiębiorców
jest niewątpliwie zjawiskiem bardzo szkodliwym. Zwłaszcza, że wiąże się to na
dodatek z odium nagonki społecznej na przedsiębiorców. Czarną robotę odwala
tutaj co bardziej „ideowa lewica", która celuje w tego rodzaju nagonce.
Neokolonialny i degresywny system panujący w Polsce sprawia, że niewielcy
przedsiębiorcy mają znacznie bardziej pod górkę niż koncerny. Stąd całkiem
zrozumiałe jest, że nie są w stanie zaoferować analogicznych warunków pracy, jak
ci wielcy. By to się zmieniło, trzeba zmienić cały system. PiS zapowiada tego
rodzaju zmianę, zniesienie zryczałtowanego ZUSu. Zobaczymy co z tego wyjdzie,
lecz dla rozwoju kraju jest to sprawa fundamentalna.
O ile eksodus małych firm z kraju jest zjawiskiem bardzo
negatywnym, o tyle eksodus milionerów — już niekoniecznie. Jeśli nie mamy bowiem
do czynienia z przypadkiem analogicznym do Francji, kiedy przesadnie winduje się
podatki, to tego rodzaju eksodus jest często przejawem urealniania państwa.
Silni lubią państwo tekturowe, bowiem grę rynkową mogą wówczas prowadzić z pozycji swej siły wobec małych, nie muszą bawić się w sprawiedliwość.
Na tej zasadzie mamy duży eksodus milionerów indyjskich -
po tym jak neokolonialne państwo z dykty, które tworzyli gandyści, zostało
zastąpione przez państwo realne, budowane przez sprawnego gubernatora stanu
Gudżarat, Narendę Modiego, o orientacji narodowej. Modi buduje realne państwo,
więc czas dla kombinatorów i łapówkarzy jest coraz mniej sposobny. Masowo więc
uciekają. W 2015 uciekło z Indii 4 tys. milionerów, w 2016 — już 6 tys. Ale jest to przejaw nie tyle problemów, co wewnętrznej konsolidacji. Miesiąc temu
Indie umieściły na orbicie okołoziemskiej jednocześnie
104 satelity. Żadne państwo świata nie dokonało czegoś takiego. Po pierwszym
roku urzędowania Modiego Indie były już najszybciej się rozwijającym krajem G20
(7,6% w 2015). Gospodarka indyjska wyprzedziła swoją wielkością Włochy,
następnie Francję oraz Wielką Brytanię.
Po raz pierwszy
od
150 lat! Niektórzy ekonomiści uważają, że w ciągu kilku dekad Indie mogą
zostać największą gospodarką świata. Zwłaszcza, gdyby doszło do konfrontacji
między USA i Chinami (dziś bardziej prawdopodobny wydaje się konflikt
ekonomiczno-polityczny między USA a Rosją i zwłaszcza Niemcami — dla Polski może
być to dobra sposobność). Skoro zatem Indie tak dynamicznie się rozwijają, a sam
Modi uważany jest za prezydenta bardziej sprzyjającego biznesowi — to jak
inaczej można wyjaśnić fakt, że to właśnie za jego rządów mamy dużą falę
eksodusu indyjskich milionerów?
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, eksodus milionerów
niemieckich jest pokrewnej natury. Nie jest on oczywiście żadnym lękiem przed
imigrantami, lecz przejawem uszczelniania i wzmacniania państwa niemieckiego,
które przygotowuje się do konfliktu z USA. Nieprzypadkowo Niemcy miały niedawno
po raz pierwszy dodatni wynik budżetowy, jako jedyny kraj euro. Niemcy stają się
silniejsze a nie słabsze.
I z drugiej strony, to że ponoć wybierają oni Węgry nie jest jednoznaczne z węgierskim sukcesem. Orban poszedł w przeciwnym kierunku niż Unia nie tyle w tych kwestiach, które głośne są w mediach, co w kwestiach podatkowych. O ile
Unia dąży do ograniczania optymalizacji podatkowej i zwiększenia obciążenia
rynku finansowego, o tyle Orban poszedł w kierunku quasi raju podatkowego. Walka z neokolonializmem i droga do naprawy systemu jest poprawa sytuacji małych i średnich przedsiębiorstw oraz ograniczenie przewagi wielkich. Orban dał trochę
małym i średnim (m.in. 16% podatek liniowy), ale
jeszcze
więcej dał wielkim. Jego największa ulga w podatkach dotyczyła bowiem tych,
które osiągają dochody z opłat licencyjnych. System podatkowy pozwala firmom na
Węgrzech zaliczyć do podstawy wymiaru podatku 50 proc. z całkowitych opłat za
korzystanie z praw licencyjnych. To one są dziś kołem zamachowym optymalizacji
podatkowych. To z nieuczciwymi opłatami licencyjnymi musimy się mierzyć, by
ograniczyć drenaż kapitału. Tak jak Czechy drenują dziś małe firmy z Polski, tak
Węgry drenują małe firmy z Czech i Słowacji. A teraz jak się okazuje także i w
jakiejś mierze milionerów-kombinatorów z Niemiec. Krótkofalowo przyniesie to
Węgrom pozytywne rezultaty, ale długofalowo już niekoniecznie.
Idzie bowiem o to, by tak przebudowywać nasze systemy, by:
- niwelować wyzysk pracownika (który za świadczoną pracę
powinien swobodnie móc się utrzymać realizując podstawowe potrzeby życiowe:
mieszkanie, rodzina, dzieci, rekreacja);
- wzmacniać siłę małych i średnich (nie tylko bezwzględną,
ale i względną: wobec wielkich);
- ograniczać potęgę wielkich, bo korumpują oni państwa tak,
by gnębiły małych; państwo wzmacniające wielkich tworzy w pewnej mierze sytuację
taką, jakby w jednym kraju działało kilka państw: koncerny mają bowiem często
potencjały zbliżone do „korporacji politycznych" czyli państw.
Wschodnie pasożyty
W tym miejscu dochodzimy do białoruskich pasożytów, bowiem
są to dokładnie te same zagadnienia i problemy o których zachodnie systemy mówią w formie problemu gapowiczów. Okazuje się nie po raz pierwszy, że Polska i Białoruś walczy z tymi samymi problemami. U nas ładnie się ich określa mianem
gapowiczów, na Białorusi jest to problem określany bezpośredniej pasożytami.
Jest czymś kuriozalnym, że Polska od pewnego czasu broni białoruskich protestów
pasożytów, choć sama z tym zjawiskiem ma realny problem i co ważne — o ile
dawniej akceptowano go, o tyle dziś zaczyna się to zmieniać. I nie podnoszą tego
jedynie państwowcy-etatyści, ale i główny liberał w rządzie PiS, Jarosław Gowin,
który dostrzegł duży problem w tym, że nasz system ponosi bardzo duże koszty
bezpłatnego edukowania w specjalistycznych zawodach, po czym następnie z owoców
pracy wyedukowanych na koszt Polski specjalistów korzysta Wielka Brytania,
Niemcy, Norwegia itd. Jest to szczególnie problematyczne w takich zawodach, w których daje się zauważyć deficyty kadr, jak w zawodzie lekarza czy
pielęgniarki. To jest nasza wersja problemu „pasożytnictwa" systemowego.
Pojawiły się sugestie o możliwości wprowadzenia odpłatności za studia medyczne,
obowiązku ich odpracowania w kraju czy jakiejś formy spłaty, ale wygląda na to,
że porzucono te pomysły. Trudno jest wprowadzić takie regulacje na rynku na
którym obowiązuje swoboda przepływu osób. Tym niemniej problem
gapowiczów/pasożytów w Polsce istnieje i przejawia się m.in. w drenażu mózgów
przez kraje wyżej rozwinięte. Jest to sytuacja nierównej konkurencji między
krajami.
1 2 Dalej..
« Ekonomia, gospodarka, biznes (Publikacja: 06-04-2017 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10103 |
|