|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Państwo i polityka » Ekonomia, gospodarka, biznes
Wschodnie darmozjady i zachodni gapowicze [2] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Od miesięcy w polskich mediach przewijają się kpiny i gromy
potępienia wobec dekretu Łukaszenki o tzw. podatku od pasożytnictwa, uwieńczone
zupełnie absurdalnym poparciem dużych protestów społecznych. Absurdalnych -
ponieważ organizowanych tuż przed tym, jak na Białoruś na niepokojąco duże
ćwiczenia wjechać ma bardzo dużo rosyjskiego wojska. Tak jakby ktoś pragnął
przed tym dać Rosjanom pretekst do pacyfikacji zdestabilizowanego kraju (do
czego mogłoby przecież dojść, gdyby Łukaszenka nie rozmontował tego w zarodku).
Jest najzupełniej dla wszystkich jasne, że w protestach tych w żadnym razie nie
chodziło o zawieszony podatek od darmozjadów, ale jeśli już polskie media, w tym
przede wszystkim media publiczne angażują się w popieranie antyłukaszenkowskich
protestów, to niechby przynajmniej wzięli sobie do tego jakiś dorzeczny
pretekst. Podatek od darmozjadów takim bowiem nie jest. Była to regulacja
słuszna i racjonalna. Choć bowiem problem gapowiczów/darmozjadów występuje
zarówno na wschodzie, jak i zachodzie, to jednak sposoby reakcji są tutaj
odmienne. Polska chciałaby zacząć rozwiązywać problem gapowiczów systemu, ale
nie bardzo ma do tego instrumenty ze względu na specyfikę systemu
ekonomiczno-politycznego — przynajmniej jeśli idzie o drenaż mózgów. Mamy
natomiast szansę na redukcję zjawiska optymalizacji, ale tylko dlatego, że
walczy z tymi obecnie całe G20 a tym samym i UE.
W zachodnich krajach problem gapowiczów także jest jak
najbardziej realny, ale gospodarki te dotąd mogły sobie pozwolić na jego
ignorowanie — ze względu na pasożytniczy charakter całego systemu
neokolonialnego. Innymi słowy, gospodarki takich krajów jak USA, Wielka
Brytania, Francja czy Niemcy mogą sobie pozwolić na ignorowanie wewnętrznego
pasożytnictwa, ponieważ same uprawiają pasożytnictwo zewnętrzne, wobec krajów
postkolonialnych (Francja, Wielka Brytania), wobec krajów neokolonialnych (USA)
czy wobec krajów słabszych (Niemcy). Ponieważ jednak system kolonialny i jego
nowe wcielenia nieubłagalnie się kurczy, więc i kraje zachodnie raczej prędzej
niż później będą zmuszone walczyć z pasożytnictwem wewnętrznym. I już te procesy
się rozpoczynają (np. rosnący protekcjonizm G20 oraz kroki wymierzone w optymalizację podatkową). Mam nadzieję, że kiedy Zachód zacznie w pełnej mierze
wprowadzać u siebie nieuniknione prawodawstwo wymierzone w pasożytów
społecznych, to Baćka będzie obficie wypominał to tym, którzy kręcili mu w tej
sprawie majdan wmawiając zachodnim lemingom, że ustawy wymierzone w pasożytnictwo to coś złego.
A że szerokie regulacje antypasożytnicze na Zachodzie są
nader pewne, świadczyć mogą nastroje antyimigranckie. Mieszkańcy krajów
postkolonialnych w sposób zmasowany torpedują obecnie zachodnie systemy, poprzez
bardzo obfite nadużywanie systemów socjalnych. Chcąc nie chcąc kraje zachodnie
będą musiały ograniczać pasożytnictwo na tych systemach.
Trzeba nadto pamiętać, że Łukaszenka też został po prostu
zmuszony do takiego kroku — ze względu na konflikt zachód-Rosja. Przez spadające
ceny ropy, które są ważne dla budżetu białoruskiego, Łukaszenka nie jest w stanie utrzymywać w pełni rozwiniętego państwa socjalnego.
Co więcej, dekret przeciwko darmozjadom uderzał nie tyle w społeczeństwo białoruskie, co i w Rosję. Intencją tego podatku było bowiem z jednej strony wprowadzenie opłat od tych, którzy choć mogą to nie dorzucają się
do wspólnego budżetu. Nie chodziło tutaj oczywiście o komunistycznych
„bumelantów", którzy unikali pracy, lecz o tych, często bardziej dynamicznych,
którzy wybierają lepiej płatną pracę za granicą, głównie chodzi tutaj o Rosję,
gdyż 86% wyjeżdżających za pracą Białorusinów wybiera Rosję, gdzie pracuje ich
ok. 50 tys. Podatek od darmozjadów mógł część z tych emigrantów zarobkowych
zmusić do dokładania się do wspólnego budżetu (takich, którzy wybierali pracę w Niemczech), ale równie dobrze mógł działać jako stymulacja powrotu z Rosji,
ponieważ różnica w potencjale gospodarki rosyjskiej nie jest aż tak duża wobec
gospodarki białoruskiej (PKB per capita 2015: w Rosji — 24,5 tys. dol., na
Białorusi — 17,7 tys. dol.). Podatek od darmozjadów mógł być czynnikiem
ograniczającym atrakcyjność rosyjskiego rynku pracy dla Białorusinów.
Popieranie tych protestów to była zupełnie niedorzeczna
sprawa w Polsce, bez względu na to, kto przygotowywał tę prowokację, czy Rosja
(mająca szereg dobrych powodów: konflikt o cenę gazu i ropy, manewry Zapad 2017)
czy raczej Zachód — być może było to „solidarne" dzieło obu stron, wszak podatek
od darmozjadów uderza w drenaż białoruskich mózgów przez Niemcy, jak i Rosję.
Efekt mógł być tylko jeden: zwycięstwo Rosji. I tak się też stało. Łukaszenka
absolutnie nie mógł sobie pozwolić na destabilizację społeczną przed wielkimi
manewrami rosyjskimi. Przecież nawet roztropniejsi polscy komentatorzy, jak
Przemysław Żurawski vel Grajewski, ostrzegali, że te manewry w sytuacji
konfliktu o gaz i ropę to dla Białorusi bardzo poważne zagrożenie. Jeśliby do
tego zagrożenia dodać jeszcze majdan, to wynik mógł być tylko jeden: siły
białoruskie wyłapały protestujących i zakończyły ruchawkę. W tej sprawie polskie
władze nie zdały egzaminu. Że Biełsat sekundował majdanowcom to zrozumiałe,
bowiem agenda polityczna stacji od lat jest niezmienna i nieprzemakalna nawet
wobec zasadniczej zmiany sytuacji zewnętrznej: idzie o obalenie Łukaszenki. Ale
że to przeniknęło do Wiadomości TVP to już niestety bardzo duży błąd, który
pokazał niekonsekwencję aktualnej władzy,
która wcześniej zrobiła sporo dla zracjonalizowania relacji z Białorusią.
Byliśmy na dobrej drodze od wschodniej polityki pseudomisyjnej ku polityce
realnej i pragmatycznej. Gromkie potępienie z pałacu prezydenckiego oraz
potępienie z MSZ postawiło kropkę nad i — powróciliśmy do kolein starej polityki
wschodniej. Do nieszczęsnego starego Partnerstwa Wschodniego.
Łukaszenka miał pełne prawo oczekiwać przynajmniej od
Polski zrozumienia w tej sytuacji: jak już musimy popierać protesty na Białorusi
toż przynajmniej nie te przed wielkimi rosyjskimi manewrami. Jeśli mimo to
polskie władze się na to zdecydowały, trudno o pretensje, że ucierpią na tym
mozolnie odbudowywane relacje polsko-białoruskie, że szkoły polskie nie będą
miały łatwiej mimo ubiegłorocznych umów, że Łukaszenka będzie opowiadał, że to w Polsce szkoleni byli prowokatorzy. Na to wszystko w pełni zapracowaliśmy.
W efekcie wygrała
Rosja. Łukaszenka nie tylko ponownie zraził się do Zachodu i do Polski, ale i musiał ustąpić w sprawie ropy i gazu. Białoruś musi zapłacić setki milionów
dolarów dla Rosji. Wprawdzie otrzymała jakieś tam obniżki, ale zupełnie nie
takie o jakie chodziło. Obniżki te mogą natomiast pogrzebać zaczątki rodzącego
się polsko-białoruskiego sojuszu gazowo-naftowego. I przede wszystkim mogą
zaowocować nie zelżeniem uzależnienia od Rosji — o co zabiegał Łukaszenka, ale
jego pogłębieniem! W analogicznej sytuacji konfliktu białorusko-rosyjskiego o cenę ropy i gazu w roku 2010, bez wsparcia zachodu, który zaczął grać na Rosję (Obama i jego rosyjski reset, który ośmielił Niemcy do budowy swej hegemonii unijnej w oparciu o Rosję i bałtycką rurę — obecnie Trump będzie usiłował skłonić Niemcy
do powrotu do szeregu, aczkolwiek nie wiadomo, czy mu się powiedzie), zakończyło
się tym, że Białoruś musiała sprzedać Rosji narodowego operatora gazu ziemnego:
Biełtransgaz stał się w 2011 Gazprom Transgaz. Podobnych rzeczy należy się
spodziewać po tegorocznej ruchawce, w której Polska ma swój niechlubny udział.
Przykro będzie słuchać bredzeń o tym, jak to zły dyktator
Białorusi znów wybiera stronę rosyjskiego cara. Niczego nie wybiera. Sami go w te ramiona wpychamy. To że robią to w Polsce środowiska sorosowo-brukselskie
jest zrozumiałe, ale to że przyłączyły się do tego środowiska z ambicjami
nawiązywania do polityki Piłsudskiego czy Giedroycia — to niestety jest
okoliczność rozczarowująca.
Bez względu na nasze pretensje do krajów naszego regionu,
do naszych najbliższych sojuszników, nie możemy polskiej siły budować w niemieckim stylu: kosztem słabszych krajów. Nie możemy jej budować w stylu
rosyjskim, a więc w oparciu o proste wpychanie, nierzadko na siłę, swoich dóbr
naturalnych. Ze względu na nasze położenie pomiędzy tego rodzaju bezwzględnymi
molochami, naszą siłę możemy budować jedynie na realnym partnerstwie krajów
naszego regionu, wspieranym przez kreatywność poddaną presji. Najpierw musimy
się stać pragmatyczni, a dopiero później misyjni. Mówiąc inaczej: najpierw
musimy zbudować naszą siłę, później dopiero angażować się w zbawianie i umoralnianie świata.
1 2
« Ekonomia, gospodarka, biznes (Publikacja: 06-04-2017 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10103 |
|