|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Kościół i polityka
Narodowy katolicyzm a chrześcijaństwo [2] Autor tekstu: Paweł Leszczyński
Polityzacja
religii kontra nieprzejednane wiary
Płynnym
rozwinięciem ostatniego wątku z pierwszego punktu jest przyjrzenie się ostatnim
chwilom przed wyrokiem skazującym Jezusa. Szymon Hołownia popełnił interesujący
tekst pt. „Zagadka Barabasza". Holistyczna wymowa artykułu jest godna uwagi, a dotyczy właśnie konfliktu między wyuczonymi dogmatami i rzekomą koniecznością
ich obrony, a nieprzerwanie świeżym i żywym spojrzeniem praktyków filozofii
miłości. Kilka kąsków, najcenniejszych spostrzeżeń: „Późno zauważyłem, że owe
proste ludzkie emocje stały się murem zasłaniającym wstrząsającą prawdę płynącą z opowiadania o egzekucji Jezusa. Tę mianowicie, że nie zabili Go zwyrodnialcy,
ale dobrzy, prawi i pobożni ludzie. Kapłani i starsi nie byli wcale żadnym
Stalinem czy Wampirem z Bytowa, tylko bronili czystości wiary i trwałości
religijnej instytucji. Pluton egzekucyjny wykonywał rozkazy — na tym w końcu
opiera się wojsko. (...) Przyglądając się relacjonowanej w Wielki Piątek scenie,
popełniamy najczęściej błąd ahistoryzmu: sądzimy postaci dramatu według naszego
stanu wiedzy, a nie tego, jaki był im dostępny. Zazdroszczę tym, co słuchając
zapisu Pasji, mają pewność, że krzyczeliby, iż chcą, by uwolniono Jezusa. Stoisz w podnieconym religijną, przedświąteczną atmosferą tłumie. Twoi kapłani mówią
ci, że usunięcie z tego świata bluźniercy jest wolą samego Boga. Ten cały Jezus
jest ponadto z pogardzanej Galilei, a ci, co krzyczą, to w większości pewnie
mieszkańcy Jerozolimy. Skoro Barabasz brał udział w stołecznych rozruchach, może
jest ich ziomkiem? (...) Wiem jednak, że jeśli wyjdę ze spotkania z Barabaszem
wyłącznie z żywioną doń odrazą za to, że stał się walutą, na którą wymieniono
mojego Jezusa, przegapię lekcję, której może mi udzielić. (...) Wszyscy, którzy
wchodzą w ten wybór (między Jezusem a Barabaszem), zostają porażeni. Starsi ludu — ślepotą, która im, sędziom sumień, nie pozwala prawidłowo rozróżniać winy od
jej braku. Piłat, człowiek władzy — niemocą, gdy nagle abdykuje przed motłochem
krzyczącym, że chce śmierci kogoś, kogo sam uważa za Sprawiedliwego. Wreszcie -
ów tłum, który rezygnuje z bycia Narodem Wybranym na rzecz bycia Narodem
Wybierającym, a decydując się na ów drugi status — traci pierwszy. (...) Jasne:
może woleli Barabasza, bo był mesjaszem na miarę wyobrażeń tych udręczonych
ludzi. Takim, co dziarsko dźga nożem, a nie każe chować miecz do pochwy; co
krzyczy dzielnie: Śmierć wrogom ojczyzny!, a nie sieje defetyzm wezwaniami w stylu: Kochajcie wrogów i tych, co was nienawidzą." Najprościej
skonfrontować te rozważania z problemem tzw. uchodźców. Każdy wie, że są obecnie
obszary świata szczególnie dotknięte klęską wojny, ale też takie, w których jest
po prostu ekstremalna bieda. Ale to, czy ktoś jest uchodźcą, czy też nie,
schodzi w moim przekonaniu na drugi plan, jest co najwyżej tłem — nie twierdzę,
że zupełnie nieistotnym, ale na pewno nie fundamentalnym. Tragedią Ewangelii
jest fakt, że Jezus został ukrzyżowany przez dbające o czystość religijnego
dziedzictwa elity. Faryzeusze, saduceusze czy esseńczycy — różne odłamy,
wszystkie przekonane o swojej moralnej wyższości i strzegące czystości doktryny.
Jezus nie darzył ich szczególną estymą, a przecież byli oni wzorowo religijni,
nieprawdaż? Podobnie jak wzorowo religijne społeczeństwo polskie, niemal
dokładnie w 3/4 (najnowsze dane CBOS) sprzeciwia się obecności jakichkolwiek
uchodźców na terenie RP. Ale to nie jest schizofrenia, tylko konsekwencje
realizowanego od setek lat modelu katolicyzmu. Katolicyzmu, który miał ufundować
Europę, stanowić duchowy rezerwuar, podstawę moralną i społeczną (fakt, że nie
wszyscy filozofowie, artyści czy polityce byli katolikami czy nawet wierzącymi,
nie ma większego wpływu na tę jednolitą i raczej niespecjalnie zniuansowaną
narrację). Przed zniszczeniem tej podstawy można zabezpieczyć się wyłącznie nie
dopuszczając do importu zagłady, która nieuchronnie nastąpi wskutek zalewu
imigrantów. Europa padnie — tak jak padł Rzym. Nie miejsce i czas na spór o imigrację, jej zasadność, warunki czy analizę szans i zagrożeń z niej płynących.
Osobiście uważam, że każdy człowiek powinien mieć prawo mieszkać i przebywać
tam, gdzie ma ochotę. Jednocześnie jestem przeciwny „polityce imigracyjnej",
„kwotom" i innym podobnym absurdom. Po prostu popieram swobodę przepływu osób,
przeciwny zaś jestem inżynierii społecznej prowadzonej niejako przy okazji
naturalnej mobilności jednostek. Natomiast należy pamiętać, że ta troska o obronę europejskiej tożsamości nie jest troską ewangeliczną. Wynika ona z sentymentu, którego treścią jest chęć podtrzymania hegemonii kultury
chrześcijańskiej zbudowanej na zroście z szeroko pojętą sferą władzy. Emanacja
tej kultury to otaczające nas dziedzictwo, jego majestat i sączony do naszych
głów przekaz, jakoby wielowiekowe instytucje, architektura czy literatura oraz
inne elementy kodu kulturowego warunkowały nasze przetrwanie. W jakiejś mierze
(nawet dużej) jest to stwierdzenie prawdziwe. Ale wynika to z trybu
funkcjonowania społeczeństw, natomiast nie ma wiele wspólnego z chowaniem miecza
do pochwy, nadstawianiem drugiego policzka czy rezygnacją z wizji Boga
Sprawiedliwego na rzecz Miłosiernego. Miłosierdzie bowiem — powiadają
przywiązani do Polski jako przedmurza chrześcijaństwa — może być tylko dla tych,
którzy je rozumieją (a mówiąc wprost — doceniają). What would Jesus do? — to
pytanie nie pada, bo ornamentyka religijno-kulturowo-polityczna jest ważniejsza
niż chęć zrozumienia, co miał naprawdę do powiedzenia. Zmartwychwstanie jest
zatem raczej zwycięstwem nad kimś niż zwycięstwem po coś. Tymczasem
przeciwstawione przeze mnie polityzacji religii nieprzejednanie wiary to przekaz
radykalny w sensie ewangelicznym, a nie politycznym. Szczytem tego drugiego jest
zabijanie Krzyżaków z „Bogurodzicą" na ustach czy strzelanie do komunistów z Matką Boską w sercu. Politycznie te postawy są do uzasadnienia, a postępujących
tak ludzi obdarza się mianem bohaterów. Ale z radykalizmem wiary to się nie
tylko nie łączy, to się z nim kłóci. Radykalizm wiary to bezgranicznie
harmonijne Jezusowe „ja", kosztem uwarunkowanego i najeżonego przekonaniami,
które wdrukowali nam inni „mnie". Tego pierwszego nic nie jest w stanie zakłócić i nic nie jest w stanie zniszczyć, to drugie może być naruszone czymkolwiek, co
możemy obserwować po codziennych histerycznych reakcjach wiecznie urażonych,
obrażonych, niedocenianych i odrzucanych — przede wszystkim przez siebie samych, w oparciu o wyobrażenia i oczekiwania, które sądzą, że muszą mieć, bo „tak
trzeba" — ludzi. Posiadanie świadomości, w najpełniejszym znaczeniu tego słowa,
ewangelicznej, wyklucza jakąkolwiek agresję (fizyczną, werbalną i intelektualną). Skrajnym przykładem polityzacji religii jest chrześcijański
nacjonalizm i wykwity w rodzaju księdza Międlara. W tym ujęciu religia jest
sprowadzana do roli artefaktu, który służyć ma wzmocnieniu tożsamości, poczucia
bezpieczeństwa i komfortu psychicznego jakiejś grupy. Mechanizm polega na
selekcji tego, kto jest „nasz", a kto jest „obcy". Cynizm tej prymitywnej
postawy jest lukrowany za pomocą argumentów pseudomoralnych o tym, że ów obcy
„stanowi siedlisko zła" czy „nie przestrzega elementarnych reguł". W każdym razie
stanowi enklawę egzotyki pośród myślących tak samo (a raczej nie myślących wcale
lub wyłącznie w określonych kategoriach) i przekonanych o tym, że fakt
wyznawania danej religii jest jednoznaczny z posiadaniem monopolu na prawdę, a nie drogą do jej poszukiwania. Podnoszący na duchu prostytutkę Jezus wszedł w paradę obowiązującym regułom i ich twórcom. Zadziwił ich i wprowadził w konsternację — oni mieli już gotowe wzory postępowania w takich sytuacjach -
ukamienowanie. I wyznawcy narodowego katolicyzmu też je mają. Warto uświadamiać
im, że źródłem ich przekonań nie jest Ewangelia.
Szczęście kontra
iluzja
Bez wątpienia
najbardziej przemawiającym do wyobraźni wśród poszukujących alternatyw względem
hermetycznego modelu edukacji teologicznej jest Anthony de Mello. Ten nieżyjący
już hinduski jezuita, psychoterapeuta i rekolekcjonista, dysponował
nadzwyczajnymi zdolnościami w zakresie uświadamiania ludziom tego, co jest
rzeczywistym priorytetem, a co tylko fasadą. Łącząc duchowość chrześcijańską z elementami dalekowschodnimi, stworzył frapującą miksturę, z pewnością dla
religijnych tradycjonalistów co najmniej kontrowersyjną. Nie bez przyczyny
„pancerny kardynał" Ratzinger, jeszcze w czasach przewodniczenia Kongregacji
Nauki Wiary otwarcie sprzeciwiał się naukom de Mello. Miały one być sprzeczne z doktryną kościelną. Czy były jednak sprzeczne z Ewangelią? Jednym z ulubionych
odwołań było w przypadku de Mello odwołanie do Kazania na Górze, którego pełne
zrozumienie uznawał za punkt wyjścia do zyskania świadomości, będącej przepustką
do szczęścia — rozumianego jako synonim miłości, wolności czy pokoju. Dla
przypomnienia, Kazanie w Mateuszowej wersji Ewangelii:
"Jezus, widząc
tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy
otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:
Błogosławieni ubodzy w duchu albowiem do
nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą
nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami
Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do
nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy [ludzie] wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie,
albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie. Tak bowiem prześladowali proroków,
którzy byli przed wami."
De Mello
zachęca do porzucenia iluzji doczesności na rzecz duchowego spełnienia. Przy
czym, krytycznie odnosi się do całkowitego wyłączenia ze świata doczesnego jako
formy wymuszonej ascezy. Argumentuje, że brak przywiązania do prozy życia może
być konsekwencją jedynie pełnego oświecenia, zyskania świadomości, nie zaś
wykalkulowanym elementem jakiejkolwiek religijności. Czym jest szczęście?
Porzuceniem złudzeń, oczekiwań, przywiązań. To porzucenie jest warunkiem
uzyskania harmonii pozwalającej odkryć niewidzianą wcześniej radość z codzienności. Szczęścia zatem nie uzyskuje się, zdobywając kolejne tytuły,
pieniądze, stanowiska, kobiety lub mężczyzn, sławę czy święty spokój. Szczęście
uzyskuje się poprzez akceptację świata i zdanie sobie sprawy z elementarnego
faktu, że to nie w nim tkwi źródło naszego nieszczęścia, tylko w nas samych. To
my bowiem decydujemy, co nas oburza, wprawia w osłupienie, dyskomfort, co nas
drażni i denerwuje. Tymczasem, wszystko co się dzieje, dzieje się w tym świecie. A jeżeli stworzył go Bóg, to jakież zastrzeżenia może mieć wywyższający go
rzekomo ponad wszystko człowiek? To, że różne „dziwactwa" nie pasują nam do
naszej indywidualnej układanki nie oznacza, że zasługują na powszechne
potępienie. Jakże odmienny w tym względzie jest notorycznie zszokowany
„zepsuciem", „utratą busoli moralnej", „zboczeniami", „upowszechniającym się
ateizmem" i „pogardą dla świętości" polski katolicyzm (oczywiście nie cały, to
duże uproszczenie, bo mamy przecież rozmaite frakcje, czy nawet rozmaite
kościoły w Kościele). Tak jak broniący tradycji, ładu i porządku społecznego
ufundowanego na Bogu faryzeusze, którzy bluźniercę z Galilei postanowili
zgładzić. De Mello jest mistrzem anegdotek, a może przypowieści, skądinąd formy
stanowiącej podstawowy atrybut nauki Jezusa. Pozwolę sobie przytoczyć kilka z nich, choć polecam w zasadzie wszystkie.
1 2 3 Dalej..
« Kościół i polityka (Publikacja: 16-04-2017 )
Paweł LeszczyńskiPochodzi z Radomia, od 2010 w Warszawie. Absolwent studiów licencjackich w zakresie socjologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz magisterskich z zarządzania w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, student nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2012-2014 Prezes oddziału warszawskiego stowarzyszenia Studenci dla Rzeczypospolitej, zaś w latach 2014-2016 Prezes Zarządu Głównego tej organizacji, od 2016 Przewodniczący Komisji Rewizyjnej stowarzyszenia. Od lutego 2016 w Gabinecie Politycznym Ministra Energii. Sympatyk demokratycznej centroprawicy oraz idei umiarkowanie konserwatywnych i liberalnych. Liczba tekstów na portalu: 7 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Polska między liberalizmem klasycznym a totalitarnym | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10108 |
|