|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Kościół i polityka
Narodowy katolicyzm a chrześcijaństwo [1] Autor tekstu: Paweł Leszczyński
Tym razem
postanowiłem zająć się, oczywiście w ramach ograniczonych możliwości,
przypomnieniem kilku oczywistych prawd i intelektualnych faktów, które posłużą
jako głos opowiadający się przeciw antyteologicznym wypaczeniom rodzimego
katolicyzmu. Biorąc pod uwagę, że posłana w bój racjonalistyczna logika stroni
od ogólnych sloganów i unika populizmu, trzeba na wstępie zaznaczyć, co
dokładnie ma się na myśli. A zatem, pisząc „antyteologicznym" nie mam zamiaru
wchodzić w rolę obrońcy teologii jako nauki, gdyż w oczywisty sposób nią nie
jest, gdyż przedmiot jej dociekań nie może być w żaden sposób zgłębiony, skoro
nie można nawet dowieść jego istnienia (oczywiście na gruncie surowych reguł
metodologii naukowej). Natomiast ta część jej zainteresowań, która dotyczy,
opisuje czy wyprowadza wnioski na podstawie życia Jezusa, może być jak
najbardziej analizowana, przynajmniej z perspektywy filozoficznej. Antyteologizm
polskiego katolicyzmu jest zatem ignorowaniem ewangelicznego przekazu i właśnie
pewnej filozofii, która przyświecała Chrystusowi, a którą można z pewnością
zaklasyfikować jako „filozofię miłości". A cóż oznacza „polski katolicyzm"? Ten
oksymoron (oksymoronem w równym stopniu byłby „niemiecki katolicyzm" lub
„francuski katolicyzm" — oczywiście, gdy mowa o kontekście innym niż
socjologiczny i historyczny, gdzie można tych określeń używać jako pewnych
desygnatów służących jako skrót myślowy odnoszący się do zjawisk społecznych
opisywanych z perspektywy czasu), jest nazwą zespołu postaw, przekonań i potężnego zasobu wiedzy potocznej, głównie przekazywanych z pokolenia na
pokolenie, dotyczących przede wszystkim sfery religijnej — nie zaś sfery wiary.
Warto spróbować odtworzyć prawdziwy przekaz ukrzyżowanego Nazarejczyka, gdyż
powodzenie tej misji pozwoli odnaleźć w nim inspirację zarówno dla wierzących,
jak i niewierzących. Czyż nie to miał on na myśli, obiecując wiszącemu na krzyżu
obok łotrowi wspólny pobyt w raju? Ponieważ
absurdów, które w najlepsze funkcjonują w polskim, narodowym dyskursie
katolickim nie da się zliczyć, to wyszczególnię tylko kilka kategorii, w każdej z nich posługując się przykładem. Do pomocy w obalaniu mitów zawezwałem trzy
osoby: Szymona Hołownię, Adama Bonieckiego oraz Anthony’ego de Mello. Nie
zaszkodzi niekiedy posługiwać się Biblią, jako świętą księgą wyznawców
„zrośniętej z polskością" religii. Na marginesie, w tym wypadku poziom świętości
rośnie odwrotnie proporcjonalnie do poziomu znajomości. Hołownia i Boniecki to
światli ludzie, jednak wyjątkowo zabłysnęli w najnowszym, świątecznym wydaniu
„Tygodnika Powszechnego", co skrupulatnie przytoczę już za moment. Z kolei de
Mello to niedościgniony wzór w zakresie łączenia chrześcijaństwa z filozofią
Wschodu, odkrywania pierwotnego przesłania Jezusa i radykalnego, a jednocześnie
dalekiego od dogmatów, krzewienia wiary (nie, to nie jest sprzeczność). Żadnego z nich radzę nie traktować jako autorytetu. Po pierwsze dlatego, że zdaniem
autora tekstu nic takiego jak autorytet nie istnieje (istnieje za to
rozczarowanie w głowie kogoś, kto formułuje takie oczekiwanie). Tutaj jestem
bliski kartezjańskiemu podejściu do sprawy. Po drugie zaś, postrzegając
kogokolwiek jako autorytet, łatwo zamknąć się na przekaz, skupiając się na
osobie. Trzy kategorie, o których chciałbym napisać (to ledwie promil całości,
delikatne zasygnalizowanie problemu), to:
-
partykularyzm kontra uniwersalizm
-
polityzacja
religii kontra nieprzejednanie wiary
-
szczęście
kontra iluzja
Postawienie
powyższych zagadnień w formie dychotomii ułatwia czytelnikowi wgląd w to, co
jest, zdaniem autora, po drugiej stronie.
Wikimedia
Partykularyzm kontra uniwersalizm
Nestor
intelektualnego nurtu katolicyzmu w Polsce (niekoniecznie, a nawet na pewno nie
„polskiego katolicyzmu"), ks. Adam Boniecki, raczy czytelników zupełnie
rewelacyjnymi przemyśleniami w refleksyjnym wywiadzie dla najnowszego "TP".
Pragnę przytoczyć odpowiedzi na cztery pytania (choć polecam cały wywiad!).
-
Ksiądz
to robi? (chodzi o prowokowanie wiernych do wątpliwości, myślowego fermentu)
-
Kiedy byłem
duszpasterzem akademickim i prowadziłem zajęcia dla młodych ludzi, którzy
dopiero zaczynali studia, starałem się krytycznie im ukazać wyuczoną w domu
wiarę opartą na tradycji przez małe „t", niekiedy wymieszaną z myśleniem
magicznym. Chrystus mówi: "jeśli ktoś chce iść za mną…". Zależało mi, by
ich wybór był wolny i świadomy. Własny. Chciałem, by nieprzemyślana,
niewybrana świadomie wiara zaczęła trzeszczeć w szwach.
-
Jaki był
świat, z którego pochodzili?
-
Zwykle
tradycyjnego, katolickiego domu, w którym o wierze niespecjalnie się
rozmawia, w którym obowiązują — czasem nie wiadomo czemu — pewne przyjęte i
nienaruszalne zasady. Pości się w piątek, w niedzielę chodzi się na mszę, na
Wielkanoc — spowiada. Te zasady nie zawsze są ewangeliczne, choć czasem mogą
mieć taki pozór, np. że z rozwodnikami nie rozmawiam, za nieślubne dziecko
wyrzuca się z domu córkę z tym dzieckiem, niewierzący „innowiercy" to ludzie
gorsi, niepełni, często wrogowie, a wszystko, co ma jakikolwiek związek z
seksualnością, jest nieczyste. Bywa, że ludzie wychowani w ten sposób są
niewolnikami litery prawa. Jeśli coś robią, lub czegoś nie robią, to nie
dlatego, że tak im każe sumienie, tylko dlatego, że tak zostali
„wytresowani". Wątpliwości budzą się, kiedy otwiera się inna perspektywa.
Czasem bardzo laicka, czasem ewangeliczna.
-
Wątpienie oznacza samotność?
-
Wiara jest
czymś osobistym. Jest tylko wiara konkretnego, tego oto człowieka. Ale można
budować środowisko, które wierze sprzyja. Zwątpienie jest zaraźliwe, wiarą
można się dzielić przez świadectwo. Ale nie można mówić o wierze
społeczeństwa, jedynie o społeczeństwie wierzących, bo wiara wymaga
egzystencjalnej decyzji, osobistego wyboru. Dlatego określenie „chrzest
Polski", czy jakiegokolwiek narodu, nie jest ścisłe. Mieszko mógł przyjąć
jurysdykcję papieża, mógł przyjąć i narzucić poddanym prawa, zasady,
obrzędy, ale chrzest dorosłego człowieka wymaga z jego strony świadomego
aktu przyjęcia.
-
Co
dzieje się z wiarą, której przypisuje się przymiotnik „narodowa"?
-
Naród
wybrany, Żydzi, przetrwał dzięki religii: dwa tysiące lat bez własnego
państwa z własną wiarą. Można powiedzieć, zachowując proporcje, że podobnie
było z nami w czasach rozbiorów, kiedy spoiwem narodu była wiara
chrześcijańska, choć może nie tyle wiara, co — nieco szerzej -
chrześcijańska kultura. W Polsce ta kultura od początku państwowości była,
raz lepiej, raz gorzej, budowana na wartościach chrześcijańskich. Ale „wiara
narodowa" nie istnieje. W odniesieniu do chrześcijaństwa, do Ewangelii, do
Kościoła, takie określenie jest nie do przyjęcia, jako że „katolicki" znaczy
„powszechny". Wyznajemy „unam, sanctam, catholicam" — jeden, święty,
katolicki Kościół ponad granicami. Bez względu na to, czy Mieszko się
ochrzcił z motywów religijnych, czy z politycznego wyrachowania, celem wiary
nie jest umacnianie narodu, ale prowadzenie ludzi do Boga. Jesteśmy narodem
w większości katolickim, ale nasza wiara nie jest i nie może być narodowa,
bo jest właśnie katolicka, powszechna. Oczywiście relacje państwo-Kościół
się zmieniają. Katolicyzm pełnił w naszej historii różne funkcje zastępcze.
Jasna Góra była miejscem, które pomagało chronić polskość w czasie zaborów.
Ale to była chwilowa funkcja. Mówienie „Polak-katolik" jest krzywdzące,
choćby dla tych, którzy są np. ewangelikami i Polakami. Podczas intronizacji
Chrystusa na króla Polski biskupi i przedstawiciele władz państwowych
wspólnie podejmowali pewne zobowiązania, którymi Polacy mieliby się kierować
także w ustawodawstwie. To ryzykowne i niebezpieczne, m.in. z tego powodu,
że katolicyzm może być używany do spraw mało chrześcijańskich. W Rwandzie
dwie strony mordowały się przy dźwiękach tych samych, katolickich pieśni
kościelnych. Człowiek zaczyna wątpić wtedy i w Boga, i w człowieka.
Kwintesencja
dojrzałości i głębokości przemyśleń Bonieckiego w zasadzie nie wymaga
dodatkowego komentarza, gdyż jego wywód broni się sam. Natomiast chciałbym te
rozważania wpisać jednak w kontekst całego artykułu. Dlaczego uważam słowa
honorowego naczelnego „TP" za wyjątkowo cenne? Przede wszystkim uzmysławiają
powierzchowność doznań religijnych dużej części Polaków, jednocześnie umiejętnie
wiążąc pewne cechy tej religijności w ramach określonych korelacji. Obrona
tradycyjnej moralności, naturalnego porządku, tożsamości kulturowej ojczyzny -
to popularne slogany, pojawiające się w krytykowanym przeze mnie dyskursie.
Dlaczego tak trudno w rytualnym sporze o aborcję wyjść poza dychotomię "katol -
ateista"? Abstrahując od nieuczciwości lewicy w tym względzie, polegającej na
wygodnym ustawianiu sobie przeciwnika tam, gdzie chce ona, by stał, cegiełkę w strywializowaniu tego sporu dodała właśnie antyuniwersalistyczna, a tym samym
pseudochrześcijańska prawica. Oczywiście nie można dyskryminować motywacji
religijnej jako uzasadnienia stanowiska przeciwnego wobec prawa do aborcji, nie
można jednak tworzyć wrażenia, że jest to jedyne źródło, z którego takowe
uzasadnienie można czerpać. Ważniejszymi jednak tematami w kwestii sprzeczności
partykularnego wcielenia katolicyzmu z prawowitym chrześcijaństwem wydają się
inne kwestie. Po pierwsze, stawianie autorytetu Kościoła wyżej niż nauczania
Jezusa. Po drugie, zniekształcanie tego nauczania na potrzeby usankcjonowania
pożądanego przez siebie ładu społecznego. Sprzeczne z przesłaniem Jezusa jest
bowiem traktowanie księży jako ważniejszych i z założenia mądrzejszych od
„przeciętnych wiernych". Oczywiście, w sensie historycznym ma to swoją tradycję,
zwłaszcza w mniejszych ośrodkach. Lokalna władza, duchowieństwo czy
przedstawiciele prestiżowych społecznie zawodów zawsze byli na prowincji
wyjątkowo szanowani i stanowili formalną bądź mniej formalną elitę, ze
wszystkimi tego konsekwencjami, zwłaszcza w zakresie ograniczania autonomii
„ludu" i sterowania nim, jego uczuciami i zapatrywaniami oraz postawami -
abecadło kontroli społecznej. Tymczasem nawoływania do porzucenia wszelkich
autorytetów są w Nowym Testamencie głośne i jednoznaczne:
"Jeśli
kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci,
braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem
(Łk 14,26) Nie oznacza to oczywiście nawoływania do łamania jednego z przykazań
czy praktykowania prawdziwej nienawiści, a raczej bezkompromisowe podkreślanie
konieczności poszukiwania samodzielności intelektualnej i duchowej, z dala od
autorytetów. Ciężkie do wyobrażenia w warunkach ludowego, partykularnego odłamu
religijnego? Niestety, obserwując duchową rzeczywistość Polski — tak. W drugim z wymienionych przeze mnie aspektów, Kościół staje się ramieniem zbrojnym
konserwatywnie usposobionej części społeczeństwa. Mamy zatem rozmaite
intronizacje, porównywanie niektórych nurtów nauk społecznych (gender studies)
do totalitaryzmu — muszę tu zaznaczyć, że zgadzam się w kwestii zarzutów
względem ideologii gender (czyli politycznej maczugi części środowisk
feministycznych, ale ideologizować można wszystko, to skłania do refleksji
wyłącznie nad fanatyzmem, z którym rzetelna analiza nie ma nic wspólnego),
jaskrawy podział na obywateli „prawych" i tych drugich ze względu na kryterium
religijności (bo już niekoniecznie wiary, w tym zresztą tkwi sedno tej
płytkości), pielgrzymki środowisk narodowych, pracowników poczty, górników i wszystkich grup zawodowych, społecznych, większościowych i mniejszościowych,
koniecznie hermetycznie odseparowanych od pozostałych, niechęć do osób samotnych z wyboru i generalnie przebieranie się w piórka wyższej moralności celem
uzyskania wpływu na życie jednostek, próba dopasowania Ewangelii do programów
wyborczych konkretnych partii — co jest o tyle zdumiewające, że dużo mówi się o nadprzyrodzonym charakterze Słowa Bożego, o Objawieniu i niemożliwości
udowodnienia istnienia Boga oraz faktem utraty sensu istoty wiary w momencie
znalezienia dowodu — wszystko to nie przeszkadza w sprowadzaniu tejże do
aspektów wybitnie doczesnych. To tylko fragment esencji dojmującego
partykularyzmu krajowego katolicyzmu. Bez wątpienia nie jest on powszechny, a nawoływania do tej powszechności mają raczej charakter wewnętrzny, obliczone są
na potrzeby umocnienia wspólnoty, a często niestety odgrodzenia tej wspólnoty od
innych, co kończy się nie tylko ziszczeniem tej izolacji, ale także podziałami
wewnątrz owej wspólnoty, o której kondycję i jedność rzekomo się dba. Jedność ma
być jednak urzeczywistniona podług reguł, a nie miłości.
1 2 3 Dalej..
« Kościół i polityka (Publikacja: 16-04-2017 )
Paweł LeszczyńskiPochodzi z Radomia, od 2010 w Warszawie. Absolwent studiów licencjackich w zakresie socjologii na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz magisterskich z zarządzania w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie, student nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim. W latach 2012-2014 Prezes oddziału warszawskiego stowarzyszenia Studenci dla Rzeczypospolitej, zaś w latach 2014-2016 Prezes Zarządu Głównego tej organizacji, od 2016 Przewodniczący Komisji Rewizyjnej stowarzyszenia. Od lutego 2016 w Gabinecie Politycznym Ministra Energii. Sympatyk demokratycznej centroprawicy oraz idei umiarkowanie konserwatywnych i liberalnych. Liczba tekstów na portalu: 7 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Polska między liberalizmem klasycznym a totalitarnym | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10108 |
|