|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Światopogląd Wielkolechici, antylechici oraz jałowe spory [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Zacznijmy od ciekawego cytatu:
„Aż 96 proc. populacji objętej badaniami przez psychologów
pochodzi z krajów Zachodu, których ludność stanowi jedynie 12 proc. populacji
całego świata. Teza druga — nawet wewnątrz tej mocno nietypowej próby dokonuje
się niezwykle niereprezentatywnego doboru uczestników badań. Albowiem — autorzy
przytaczają przykład najważniejszego czasopisma z dziedziny psychologii "Journal
of Personality and Social Psychology" — aż 67 proc. spośród osób badanych w Ameryce i 80 proc. badanych spoza Stanów Zjednoczonych to studenci psychologii.
Już w przypadku USA oznacza to 4000 razy za dużą reprezentację amerykańskich
studentów w tzw. losowej próbie (a podobny problem dotyczy „losowych" badań w kognitywistyce oraz ekonomii). Teza trzecia — niezwykle silna amerykańska dominacja w psychologii nie wynika z podobnie unikalnej pozycji amerykańskich uczelni. Żadna
bowiem z 19 gałęzi wiedzy, które zbadali, nie ulega tak silnym amerykańskim
wpływom jak psychologia. W tej ostatniej dziedzinie aż 70 proc. cytowań pochodzi z badań amerykańskich i tak wysokiego wskaźnika nie ma żadna inna dyscyplina
(np. chemia 37 proc.).
Psychologia kulturowa opiera się na dwóch założeniach.
Pierwsze: że nie można badać umysłu ignorując kulturę, jak czynią to
psychologowie, ponieważ umysł działa na podstawie danych dostarczonych mu przez
kulturę (choćby teoria czasu, kolista, linearna czy też punktowa bardzo wpływa
na nasze działanie). Założenie drugie: nie można badać kultury, ignorując ludzką
psychikę, co czynią antropolodzy, gdyż praktyki i instytucje społeczne są w pewnej mierze kształtowane przez pojęcia i pragnienia głęboko tkwiące w ludzkim
umyśle (stąd można w nich często odkryć pewien element uniwersalny,
ponadkulturowy).
Starannie odróżniajcie naukę od scjentyzmu. Nauka nigdy nie
twierdzi, że czegoś definitywnie dowiodła, że doprowadziła do jakiegoś
rozstrzygnięcia. Nauka weryfikuje teorie, falsyfikuje modele, testuje hipotezy,
posuwa się nieskończoną drogą kolejnych
przybliżeń. Natomiast scjentyzm, ideologia zbudowana na nauce, stale używa
określeń, że coś jest „naukowe" (albo „nienaukowe" — ergo: irracjonalne lub
bezsensowne), że „nauka dowiodła" czy też „definitywnie rozstrzygnęła".
Pozostaje nam więc krytycyzm myślenia, weryfikowanie
posiadanych danych, poważne wsłuchanie się w argumenty krytyków danej teorii,
wreszcie zdrowy rozsądek jako broń przed tyranią ideologii i uniemożliwianiem
rzetelnej dyskusji."
Polecam cały ten obszerny tekst: Najdziwniejsi
ludzie świata, aczkolwiek są w nim także tezy kontrowersyjne, z którymi nie
tylko można, ale i należy polemizować.
Warto się tutaj zastanowić, jaką rolę społeczną powinni
odgrywać racjonaliści, czyli ci wszyscy, którzy tworzą poglądy i opinie oparte
na krytycznym i dociekliwym rozumie, w oparciu o dane empiryczne.
Stereotypowo rola ta jest sprowadzana do popularyzowania
konsensusów społeczności akademickiej oraz zwalczania tych tez, które w owych
konsensusach się nie mieszczą. W ramach tej ostatniej aktywności zwalcza się
szarlatanów, którzy tworzą tezy i narracje obliczone na zysk lub jakieś cele
polityczne, ale zwalcza się także i tych, którzy forsują tezy niecieszące się
statusem „naukowości" czyli poparciem większości.
Teorie uznane potrzebują społecznej popularyzacji.
Popularyzatorzy nauki są więc potrzebni. Popularyzacja nauki (przez którą
rozumie się nie popularyzację myślenia metodycznego, krytycznego i logicznego,
lecz popularyzację konkretnych uznanych teorii naukowych) nie jest jednak
szczególnie istotna dla samej nauki, jak i dla społeczeństwa. Podstawowym celem
nauki jest bowiem tworzenie narzędzi, które mają działać i dla których działania
wiara nie jest potrzebna.
Zwalczanie szarlatanów również jest potrzebne. Mogą bowiem
powodować realne szkody społeczne. Zadanie to jednak spoczywać powinno nie na
popularyzatorach nauki, którzy przedzierzgają się w „krzyżowców prawdy", lecz na
służbach państwowych, takich jak rzecznik praw konsumentów oraz pacjentów. Jakiś
czas temu procesowałem się z szarlatanem, który oskarżył mnie o zniesławienie — polegające na podaniu faktów wprawdzie, fakty te miały być jednak szkodliwe dla jego biznesu. Znalazłem wówczas w internecie szereg
anonimowych wpisów na temat jego działalności, które świadczyły o tym, że
wielokrotnie była ona zagrożeniem dla zdrowia a nawet życia. Uważam dziś, że
tyrady ośmieszające działalność szarlatanów mogą być przeciwskuteczne, ponieważ
ich skutkiem jest także to, że ośmieszają one tych, którzy z nich korzystają.
Gdy więc dana osoba poniesie określoną szkodę, prawie zawsze nic z tym dalej nie
robi, ponieważ zdaje sobie sprawę, że w percepcji społecznej (która jak
najbardziej może być przywołana przed sądem) jej szkoda będzie miała status
„sama sobie winna". Ułatwia to działalność prawdziwych szarlatanów. Nie poprzez
ośmieszanie, lecz poprzez sankcjonowanie konkretnych szkód (co powinno być
później nagłaśniane) należy niwelować działalność szarlatanów, która jest
przecież niczym innym niż nieco bardziej wyrafinowaną formą oszustwa,
penalizowaną przez kodeks karny.
Jeśli z kolei chodzi o trzeci z wymienionych rodzajów
działalności społecznej na rzecz nauki, tj. tępienie lub kompromitowanie teorii
nieuznawanych, mniejszościowych, marginalnych, to jest to aktywność zupełnie
irracjonalna, szkodliwa dla nauki, będąca pokłosiem fundamentalistycznego
podejścia do nauki. Racjonalista w pewnym okresie zbyt mocno uległ tego rodzaju
tendencji, kiedy nie tylko piętnowano szarlatanów, ale i w imię głosu większości
tępiono głosy mniejszościowe. Być może zresztą nawet w zdecydowanej większości
trafnie i słusznie. Mimo to, jest to działalność toksyczna, opierająca się na
fundamentalistycznym podejściu do tej sfery aktywności ludzkiej, która z istoty
swej wolna musi być od wszelkiego fundamentalizmu. Mimo tego, nigdy pogrążyliśmy
się w całkowitym dogmatyzmie naukowym, zawsze mieliśmy przynajmniej jedną teorię
naukową cieszącą się uznanym konsensusem, wobec której publikowaliśmy głosy
mniejszości — tak było wobec teorii globalnego ocieplenia. Nie tyle nawet
chodziło o kwestionowanie samego faktu takiego ocieplenia, co polemikę z przyczynami i naturą tego zjawiska, a nade wszystko — z wnioskami, jakie się z owej uznanej teorii wyciąga dla polityki.
Tego rodzaju sceptycyzm ma naturalnie mniejsze znaczenie
dla nauk ścisłych i przyrodniczych, znacznie natomiast większe dla nauk
społecznych i humanistycznych. Nie dlatego, że podważa się sens i doniosłość
tych ostatnich, jak to się zdarza u niektórych nadgorliwych scjentystów,
przeciwnie, uważam, że dla naszego poznania i rzeczywistości znacznie większe
znaczenie będą miały właśnie te ostatnie, ponieważ dotyczą najbardziej złożonych
form życia — organizmów społecznych. Większy wobec nich sceptycyzm jest dlatego
jednak istotny, że dotyczą one materii najbardziej złożonej, której poznanie
wciąż jest na o wiele niższym poziomie, aniżeli materii prostszej, takiej jak
organizmy osobnicze czy stada zwierząt o niewielkim stopniu świadomości.
Przykładem nadgorliwości może być zwalczany od pewnego
czasu mit Imperium Lechitów. W jego tępienie zaangażowały się bardzo różne
środowiska — od narodowców, przez mainstreamową prawicę, po liberało-lewicę,
przy czym każdy ma jakiś inny powód tego zaangażowania.
Lewica, która najbardziej obawia się tego mitu, widzi w nim
oczywiście zalążek faszyzmu. Gdy Polacy dowiedzą się, że byli wielcy wpadną w dumę, a duma prowadzi do nacjonalizmu. Polacy jednak nie potrzebują jakiegoś
mitycznego imperium, by być dumnym ze swoich dziejów, w zupełności do tego
wystarczy lepsze poznanie dawnej Rzeczypospolitej, która była czymś wyjątkowym
zarówno pod względem kulturowym, politycznym, jak i militarnym. Bardzo łatwo
można w Polsce zamienić nastroje martyrologiczne na podejście bardziej
konstruktywne — wystarczy częściej zamiast o II wojnie czy zaborach, mówić o Rzeczypospolitej.
Mainstreamowa prawica zwalcza Imperium Lechitów, ponieważ
upatruje w nim degradacji dla katolicyzmu, i tak już torpedowanego z różnych
stron. Uważają oni, że przyjęcie tezy, że cywilizacja rozpoczęła się w Polsce od
chrztu, umacnia znaczenie katolicyzmu. W rzeczywistości jest dokładnie
odwrotnie. Ponieważ teza ta jest absurdalna i coraz trudniejsza w obronie, efekt
będzie taki, że oskarżać się będzie katolicyzm o zamazywanie dziejów narodowych.
Jest to reakcja identyczna jak ta na wydłużenie dziejów człowieka przez teorię
ewolucji. Zamiast pogodzić światopogląd religijny z naukowym i ochrzcić
ewolucję, wybrano obronę młodej ziemi i młodej ludzkości. Efekty? Primo:
Przyspieszyło to procesy laicyzacji, które zaczęły galopować nie przez teorię
ewolucji, jak się czasami głosi, lecz przez jej odrzucenie przez
chrześcijaństwo. Secundo: Społeczne i polityczne wnioski z teorii ewolucji
oddane zostały środowiskom antychrześcijańskim. Podobny skutek będzie miało
negowanie faktu, który w końcu się przebije, o tym, że Polska nie narodziła się w 966, lecz była wynikiem wielowiekowej ewolucji kulturowej. Całkowicie da się
to pogodzić z obroną roli Kościoła, lecz faktem jest, że dziś ton tej narracji
nadają środowiska antykatolickie. Dodajmy, że są duchowni, którzy nie mają
problemu, by nawet z konserwatywnym katolicyzmem godzić
Wielką Lechię.
I wreszcie jeśli idzie o narodowców. Stanisław
Michalkiewicz stwierdził, że
Cała ta Wielka Lechia to
ubeckie rzygowiny, inaczej mówiąc jest to wrzutka w wojnie informacyjnej,
której źródeł należy szukać pewnie za naszą wschodnią granicą. Teza ta wydaje mi
się nader prawdopodobna. Popularyzatorów Wielkiej Lechii uważam w większości za
szarlatanów. Nie sposób poważnie traktować tych, którzy doszukują ukrytych
imperiów, a nie potrafią dostrzec wielkości Rzeczypospolitej, która jest całkiem
nieźle udokumentowana. A właśnie charakterystyczną cechą turbolechitów jest
negowanie znaczenia łacińskiej Polski. Można tutaj dostrzec moskiewską agendę
polityczną w wojnie informacyjnej.
Oto youtubowy turbolechita — Sanjaya z Lechii (czyt. w j.
pol.: Są Jaja z Lechii), który kolportuje wszelkie „rzygowiny", od płaskiej
ziemi, NWO, po Piłsudskiego-masona. Inaczej jednak niż typowi alternatywiści
zwalcza także Halloween jako „święto Iluminatów". Dlaczego? Bo „ta zaraza jak
zwykle przyszła z USA", a tego rodzaju "antysystemowcy" lubią tylko te
alternatywizmy, które przybywają z Rosji.
1 2 Dalej..
« Światopogląd (Publikacja: 06-12-2017 Ostatnia zmiana: 07-12-2017)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 10169 |
|