|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Chrześcijaństwo » Narodziny chrześcijaństwa
Przyczyny triumfu chrześcijan [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Dlaczego mogło się stać
tak, że sekta chrześcijańska przetrwała wszystkie przeciwności losu, nie dość,
stała się potężnym Kościołem, który od ponad tysiąca pięciuset lat dominuje w europejskim życiu religijnym? Zapewne nie da się tutaj wskazać jednoznacznie,
co było tą najważniejszą przyczyną, czy może był nią przypadek (bądź ingerencja
boska, w zależności od przekonań) czy też coś głębszego. Wskazać jednak można
niektóre okoliczności, które utorowały drogę wspaniałej wiktorii.
wyczerpanie kredytu
zaufania dla starych bogów, którzy byli zbyt zajęci swymi sprawami,
aby troskać się o los zwykłego człowieka. Wyznawanie religii sprowadzało
się do form rytualnych nie związanych z emocjonalnością. Ludzie zaczęli pożądać boga, który
będzie ich kochał, którego oni będą mogli pokochać, który da im opokę w
znojach dnia codziennego, który będzie śledził ich poczynania, który
stanie się ich prywatnym bogiem. Stara religia nie udzielała odpowiedzi na
wiele dręczących pytań egzystencjalnych człowieka. Jak stwierdził
Cycero: "O wielkie rzeczy bogowie się troszczą, o małe nie dbają"
(O naturze bogów, II,66). Lud natomiast pragnął bogów, którzy zajęliby
się ich małymi sprawami, którzy odciążyliby trochę znój dnia
codziennego.
-
kryzys Imperium
Rzymskiego: intelektualny (osłabienie kultury umysłowej, wyrażający
się w myśli filozoficznej, naukowej, artystycznej), gospodarczy
(wyeksploatowanie
się gospodarki opartej na niewolnictwie, w wyniku zmniejszenia wojen o charakterze
agresywnym, 15-letnia zaraza szalejąca w Imperium),polityczny (ciągłe przewroty
na tronie cesarskim, najazdy plemion barbarzyńskich, napór odrodzonego państwa
perskiego na rzymskie granice).
Jedną z bezpośrednich przyczyn kryzysu państwa rzymskiego były zapewne wzmożone
wędrówki ludów, które zaczęły zewsząd otaczać Imperium. Kiedy
jeszcze w I w. n.e. ludzie wykształceni cechowali się dość umiarkowaną
pobożnością, to już w II wieku wzrosła on znacznie. Miało to związek
ze wzrostem nastrojów pesymistycznych, które zastąpiły
dotychczasowy optymizm (słusznie zauważył W. Benjamin:"Religie
powstają z biedy nie ze szczęścia"). Jak
stwierdza pisarz chrześcijański, około roku 250 liczba chrześcijan w państwie
rzymskim była niewielka, więc rozplenienie się chrześcijaństwa przypadło
na drugą połowę III wieku. Dziwnym trafem zbiegło się z kryzysem
cesarstwa.
-
Jak pisze W.
Dziewulski: "Siła
przyciągająca chrześcijaństwa nie wynikała z jego wzniosłych wyobrażeń o bóstwie, ani z jego etyki, pod którymi to względami górowało ono niewątpliwie
nad innymi religiami świata antycznego, choćby najbardziej do niego zbliżonymi.
Wiemy, że wchodziły w rachubę raczej inne czynniki. A więc panowało
przekonanie, że chrześcijanie posiadają umiejętność zaklinania i wypędzania
demonów i złych duchów, których ówcześni ludzie śmiertelnie się
bali. Chrześcijaństwo obiecywało swoim wyznawcom nie tylko nieśmiertelność
duszy w świecie pozagrobowym, jak to czyniły wszystkie religie wschodnie,
ale także zmartwychwstanie ciała i wieczne życie w nowym wspaniałym świecie,
co najbardziej odpowiadało tęsknotom i marzeniom ludzi ubogich i uciśnionych.
(...) Chrześcijaństwo umiało znaleźć drogę do
zarówno największych ignorantów, jak i najsubtelniejszych moralistów,
filozofów i mistyków. Masom ludowym nauka chrześcijańska o bóstwie
trafiała do przekonania szczególnie z tego względu, że żaden bóg pogański
nie zstępował na ziemię jako nędzarz, ani nie otaczał się ludźmi
ubogimi i nieoświeconymi, ani nie umierał w okolicznościach tak
tragicznych i poniżających śmiercią zastrzeżoną przez prawo rzymskie
dla niewolników i ludzi najniższej kondycji. Bogaczom nowa religia pozwalała
zachować z czystym sumieniem posiadany majątek i umacniała ich pozycję
społeczną, nawołując niewolników do pokory i posłuszeństwa. Specjalną
pozycję zapewniała chrześcijaństwu jego organizacja izolująca wyznawców
od innych kultów i dająca siłę i spoistość",
konkludując: "Chrześcijaństwo
zwyciężyło po pierwsze dlatego, że nie tylko zjednoczyło wszystkie
najpopularniejsze religijno-etyczne idee późnej starożytności, ale i dodało do tej całości nową jakość. Po drugie odniosło zwycięstwo
dlatego, że umiało stworzyć właściwą formę organizacyjną religijnego
zjednoczenia wzajemnej pomocy. Wreszcie trzecią i najważniejszą przyczyną
zwycięstwa chrześcijaństwa było wystąpienie w nim zarodka nowego światopoglądu,
polegającego na wyzwoleniu osobowości skrępowanej kolektywną moralnością
państwa — miasta i jego religii. Wyzwolenie było rozumiane jako
udoskonalenie człowieka, jako nawiązanie jego osobistej łączności z Bogiem (a nie za pośrednictwem kolektywu jak w państwie-mieście), jego
osobistej odpowiedzialności za popełnione grzechy. W ogólnodziejowym
procesie wyzwolenia indywiduum był to krok naprzód" [ 1 ]
-
Pesymizm
opromieniał nadzieją. Dramat ludzkiego żywota napisano od nowa z interpretacją dającą nadzieję maluczkim: "Pisarze wczesnochrześcijańscy wygrali swoją
bitwę, przynajmniej o tyle, że przeciwnik istotnie został pokonany, dzięki temu, że potrafili
zaadaptować do potrzeb i doświadczenia starożytnego świata (który, podobnie jak wiek
XVIII wymagał naprawy) stary grecki motyw cyklicznych upadków i odnowień. Klasyczną
ideę złotego wieku czy praktyczne osiągnięcia natchnionych reformatorów, w rodzaju
Likurga i Solona, teologowie chrześcijańscy przełożyli na język biblijnych przypowieści.
Złoty wiek zyskał dodatkowy splendor, skoro został umiejscowiony u źródeł wszechrzeczy, w czasach stworzenia człowieka i świata; stał się również czymś bardziej realnym, skoro
otrzymał historyczną lokalizację — w ogrodzie Edenu; zdobył również walor najwyższej
doskonałości, skoro natchnionego reformatora zastąpił wszechwiedzący, łaskawy Bóg.
Wszelako niezależnie od tego, jak dobrze sprawy się miały w złotym wieku czy w ogrodzie
Edenu, ów stan szczęśliwości dobiegł kresu. Pisarze antyczni (z nielicznymi wyjątkami)
traktowali aktualną kondycję człowieka jako stan naturalnej degeneracji, za którą
odpowiedzialność ponosiło ślepe przeznaczenie i ludzkie słabości. I nie mogli oczekiwać
niczego więcej niż jakiegoś szczęśliwego zbiegu okoliczności, ponownego zjawienia się
natchnionego reformatora albo króla-filozofa, który przywróci ład wśród rzeczy, wszelako
tylko na pewien czas, bowiem mieli świadomość nieuchronności kolejnego upadku.
Ponieważ uważali, że „czas jest nieprzyjacielem człowieka", ludzką historię wyobrażali
sobie jako nieskończony szereg cykli, jako wieczny powrót następujących po sobie zjawisk
odnowy i degeneracji. Podług Marka Aureliusza, racjonalista
przemierza cały wszechświat oraz pustkę, która go otacza, i szkicuje
jego plan; wysięga w bezkres czasu i przenika myślą cykliczną odnowę
wszystkich rzeczy, ogarnia wszystko jednym spojrzeniem i pojmuje, że nasze dzieci nie
zobaczą nic nowego, podobnie jak nasi ojcowie, nigdy nie
zobaczyli nic ponad to, co my widzimy. A zatem, zważywszy na tę jednostajność, człowiek
czterdziestoletni, jeśli ma
szczyptę rozumu, widział już wszystko, co jest, i wszystko, co będzie.
Klasyczna interpretacja ludzkiego życia była wystarczająco dramatyczna,
ale jej dramatyzm był konsekwencją przekonania, iż życiem rządzi nieubłagane fatum,
przed którym nie ma ucieczki; był to dramat bez szczęśliwego zakończenia albo w ogóle
bez zakończenia. Niewątpliwie na tym właśnie polegała jego nieatrakcyjność.
Czterdziestoletni racjonalista być może znajdował pewną satysfakcję w przemierzaniu
bezkresów czasu tylko po to, aby się dowiedzieć, że nie ma nic nowego pod słońcem i nigdy nie będzie; ale zwyczajny człowiek, który o swoim krótkim życiu myślał jako o czymś mało przyjemnym, niebezpiecznym i daremnym, domagał się jakiejś
rekompensaty za swoje nieszczęścia, chcociażby takiej, żeby z nadzieją mógł patrzeć w przyszłość: zwyczajny człowiek domagał się, aby sztuka kończyła się happy
endem. Interpretacja chrześcijańska, napisana z myślą o zwyczajnym człowieku,
oferowała mu właśnie owo szczęśliwe zakończenie, którego pragnął.
W interpretacji tej doczesne życie człowieka nie było ani mniej nieszczęśliwe, ani
mniej zdeterminowane, było natomiast lepiej objaśnione i przez to znacznie łatwiejsze
do zaakceptowania. „Upadek człowieka" stawał się bardziej zrozumiały, kiedy widziało
się w nim konsekwencję pierwszego aktu nieposłuszeństwa wobec ojcowskiej władzy
Boga; cierpienia i udręki doczesnego życia łatwiejsze do zniesienia, a nawet pożądane,
kiedy widziało się w nich karę Bożą, a zarazem szansę dostąpienia chwały wiecznej w niebie. Interpretacja chrześcijańska odrzucała obraz wyzutego z wszelkiej nadziei
świata, w którym nigdy nie dzieje się „nic nowego", i przedstawiała wizję świata
całkowicie nowego — złotego wieku przyszłości zamiast złotego wieku, który przeminął.
Utraconą równowagę teraźniejszości miała zatem przywrócić przyszłość. Tymczasem
obowiązkiem człowieka, jeśli myślał o wejściu do ziemi obiecanej, było praktykowanie
owych jakże dobrze znanych prostym ludziom negatywnych cnót — cnoty uległości i posłuszeństwa.
Nadzwyczajna władza, jaką mitologia chrześcijańska uzyskała nad umysłami ludzi, jest
całkowicie zrozumiała. Żadna inna interpretacja ludzkiego życia nigdy dokładniej nie
odzwierciedlała doświadczenia i nigdy lepiej nie wyrażała utrapień przeciętnego
człowieka. Świadomość teraźniejszych utrapień i niedoli, powracanie myślą do lepszych
(przynajmniej we wspomnieniach) czasów młodości, wyczekiwanie z nadzieją
pogodniejszej, spokojniejszej starości — czyż można trafniej streścić doświadczenie
znacznej większości ludzi? A czymże była mitologia chrześcijańska, jeśli nie zastosowaniem
tego znanego każdemu osobistego doświadczenia do życia całej ludzkości? Ludzkość
miała swoją młodość, swoje lepsze czasy, które mogła wspominać, w ogrodzie Edenu;
miała swój wiek średni, teraźniejszość pełną nieszczęść, które musiała znosić; i miała
też nadzieję na spokojną przyszłość. Przeciętny człowiek nie potrzebował teologii, aby
pojąć uniwersalność doświadczenia wyrażonego w tak zrozumiałym dla niego języku.
Pocieszała go — i bez wątpienia wzmacniała poczucie osobistej wartości — świadomość,
że jego własne życie, nieważne jak bardzo jałowe i krótkotrwałe, było jedynie konkretną
egzemplifikacją doświadczenia, które na mocy Boskiego wyroku przeznaczone było
wszystkim ludzkim pokoleniom. Bardziej jednak niż cokolwiek innego, trafiało mu do
przekonania to, że kiedyś wszystko się skończy, że odbędzie się sąd nad światem ludzi i rzeczy, że nadejdzie dzień zapłaty, w którym źli zostaną ukarani, a dobrzy otrzymają
nagrodę. Wierzył w to z całego serca, a w tej wierze utwierdzały go wspomnienia o niesprawiedliwościach, których był świadkiem, i niezasłużonych krzywdach, których sam
doświadczył. Przeciętny człowiek wierzył w to wszystko; i im bardziej w to wierzył, tym
bardziej był przekonany, że tego ostatniego dnia on sam znajdzie się pomiędzy dobrymi,
pomiędzy tymi, którzy zostaną zaproszeni do owego innego świata, gdzie dobro i sprawiedliwość panować będą na wieki.
Podstawy tej interpretacji, rozpatrywane powierzchownie, jako zbiór dających się
historycznie zweryfikować faktów, były niewątpliwie dosyć kruche, a sam przyrost wiedzy
— w zakresie znajomości świata antycznego, początków historii Kościoła oraz dalekich,
prymitywnych i niechrześcijańskich ludów — mocno je nadwerężył. W XV wieku czy nawet
jeszcze wcześniej humaniści, zafascynowani nowo odkrytą przeszłością, wymienili ogród
Edenu na złoty wiek cywilizacji klasycznej, dokładnie tak samo jak swojego czasu
teologowie chrześcijańscy postawili ogród Edenu w miejsce złotego wieku greckiej
wyobraźni. To było jednak dobre tylko na początek. Humaniści, rzecz jasna, wiele
skorzystali, pobierając nauki u Greków i Rzymian, ucząc się wszystkiego, czego mogli
się od nich nauczyć, i nawet, przez jakiś czas, traktując ich jako wzór dotąd
niedościgniony; dzięki temu mogli rzucić nowe światło na pochodzenie mitologii
chrześcijańskiej oraz na jej niezmienną w przeciągu stuleci, posępną wykładnię,
która zaciemniła jej prawdziwe znaczenie. Siła mitologii chrześcijańskiej nie pochodziła
jednak z jej zakorzenienia w historii. O jej wpływie zadecydował fakt, że obwieszczała,
rzucając na szalę cały swój autorytet, iż życie ludzkie ma sens, sens uniwersalny,
wykraczający poza ziemskie doświadczenie jednostki, ale zarazem obejmujący je.
Sekret przemożnej siły mitologii chrześcijańskiej tkwił w tym, że pesymizm opromieniła
nadzieją: wyzwoliła ludzki umysł z cykli, w których, niczym w więzieniu, zamknęła go
filozofa klasyczna, a przenosząc złoty wiek z przeszłości do przyszłości, pesymistyczną
wizję losu człowieka zastąpiła wizją w pełni optymistyczną."(fragment książki:
Państwo Boże osiemnastowiecznych filozofów , Carl L. Becker, s. 89-92)
-
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Zwycięstwo
chrześcijaństwa w świecie starożytnym — Władysław Dziewulski, Prace Opolskiego
TPN Wydział Nauk Hist.-Społ., Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1969 , s.23-25 « Narodziny chrześcijaństwa (Publikacja: 12-07-2002 Ostatnia zmiana: 14-07-2002)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1066 |
|