Krajobraz
jest nam tak obcy jak tylko obcy być może: spalone słońcem wąwozy
gdzieś w pustynnym Afganistanie. Trzech amerykańskich żołnierzy w pełnym
ekwipunku z pomocą helikoptera przeczesuje okolice w poszukiwaniu ukrywających
się talibów. I uciekający przed nimi Afgańczyk. Czy jest tam
przypadkiem, czy może należy do członków Al-Kaidy, tego nie wiemy. Dość
na tym, że trafia na trupa taliba z bronią, uzbraja się i zabija ścigających
go żołnierzy. Obrywa mu się za to z helikoptera. Nie ginie, ale
detonacja powoduje, że głuchnie. I trafia do obozu
jenieckiego.
Nam,
cywilom początku XXI wieku trudno sobie wyobrazić coś bardziej
nieludzkiego, albo, lepsze słowo, odczłowieczającego: jeńcy ubrani są w więzienne jaskrawopomarańczowe drelichy, ręce i nogi mają skute, na
głowach kaptury, są poniżani, zastraszani i torturowani. Konwencję
Genewską możemy sobie włożyć między bajki: „Nie wolno stosować
żadnych tortur fizycznych lub moralnych ani wywierać żadnego przymusu
na jeńcach wojennych w celu uzyskania od nich jakichkolwiek informacji.
Nie wolno grozić jeńcom, którzy odmówią odpowiedzi, ani ich obrażać,
ani narażać na nieprzyjemności lub szkody jakiejkolwiek natury."
Jeńcy narażeni są na wszystkie wymienione szkody. Tak i nasz bohater.
Nie wie, nie rozumie, nie słyszy, o co go pytają.
Dowiadujemy
się tylko tyle, że na imię ma Mohammed, ale, uderzmy się w pierś, czyż
nie tak ma na imię każdy z wyznawców Allaha w naszym mniemaniu? Tym
razem jednak losy Mohammeda, tego jednego właśnie, zaczynają nas
obchodzić. Mohammed dostaje twarz, dzięki niemu zaczynamy dostrzegać,
że po tamtej stronie też są ludzie z ich historiami i uczuciami. To żołnierze
amerykańskiej machiny wojennej są bezosobowi, my, widzowie,
identyfikujemy się z Mohammedem. Razem z nim — w kapturze na głowie,
kajdankach na rękach, łańcuchem na nogach, gwizdem w uszach, strachem w sercu — lecimy w transporcie w nieznane.
Jednak
gdy lot się kończy i wysiadamy, wysiadamy… u siebie. W zimowej Polsce.
Język obsługi ukrytego gdzieś w lasach lądowiska nie pozostawia wątpliwości:
CIA ma w Polsce swoje tajne więzienie, przynajmniej w filmie
Skolimowskiego. I o ile dla nas krajobraz nieoczekiwanie staje się
znajomy, więźniowie, wśród nich Mohammed, stają na ziemi, która jest
im pod każdym względem obca. Wokół nic tylko rzadki las i gęsty śnieg. I w takim to obcym świecie udaje się naszemu bohaterowi uciec z transportu.
Ale
uciec to jedno, a przeżyć w tak ekstremalnych warunkach, gdzie zimą
nawet zwierzęta muszą być dokarmiane, to drugie. Mohammed próbuje się
żywić a to wygrzebanymi z mrowiska mrówkami, a to korą z drzew, a to
niejadalnymi jagodami. Raz nawet Bóg (Allah?) zsyła mu pierś pełną
mleka: leśną drogą jedzie na rowerze pijana matka-Polka z niemowlęciem...
ale zaraz znowu katuje go głodem, zimnem i złymi przygodami...
„Allah
jest wielki" śpiewa Mohammedowi wspomnienie muezina z jego dalekiej
pustynnej wioski. „Allah dogląda każdego źdźbła na ziemi" -
śpiewa wspomnienie, czy może jest to majaczenie udręczonego mózgu
uciekiniera? Wspomnienie czy majaczenie, migawki ukazują nam fragmenty
kontekstu, z jakiego wyrwany został Mohammed zanim znalazł się sam na
sam z obojętną mazurską zimą i wrogim mu człowiekiem.
Aż
tu nagle zwrot, wytchnienie, wytęskniony happy end: w lesie chatka, w chatce dobra kobieta (to leśniczówka, w niej głuchoniema żona leśniczego,
leśniczy w knajpie, z kolegami, na pijaństwie). I nie jest dla niej ważne,
kim jest u jej drzwi przemarznięty zakrwawiony mężczyzna, nie mówi nic i nie pyta o nic, jak dobra wróżka opatruje, karmi, ubiera i wyprawia w dalszą drogę. Tylko czy Mohammed w kompletnie wrogim mu świecie ma
szansę gdziekolwiek dojść?
Mimo
osadzenia w realnym świecie nie ma znaczenia, czy historia Mohammeda mogłaby
się naprawdę wydarzyć, czy nie. To o wiele bardziej metafora. Metafora
człowieka wpisanego w los wojny, o której media raz po raz donoszą
wyliczając kolejne śmierci, ale której sens wymyka się wszystkim, a najbardziej, jak się wydaje, prowadzącym ją. „Zasada oko za oko
doprowadzi w końcu do tego, że wszyscy oślepną", ostrzegają mądrzy
tego świata. Gdy 11 września 2001 roku zginęło 3 tysiące osób,
amerykański prezydent zapowiedział pomszczenie ofiar. Najpierw ruszył
na Afganistan, potem na Irak.
I
rzeczywiście, podsumowując zabitych w obu tych krajach, zemsta dokonała
się wielokrotnie. Ale czy warto było dodać do liczby tamtych ofiar
liczbę tych wszystkich młodych mężczyzn (i kobiet), których straciła
Ameryka i tzw. kraje sojusznicze, w tym Polska, a która już dawno
przekroczyła liczbę zabitych w tamtym zamachu? I czy warto narażać się
na ciągle i ciągle ponawiane życzenia zemsty ze strony tych wszystkich,
którym zabito najbliższych i których jest coraz więcej a nie coraz
mniej? Czy „essential killing", „niezbędne zabijanie", ma
być szczytem osiągnięć naszej — zachodniej — kultury?
Film
Jerzego Skolimowskiego był wydarzeniem na Międzynarodowym Festiwalu
Filmowym Wenecja 2010. Zrobił ogromne wrażenie na festiwalowej publiczności i jury, został nagrodzony Nagrodą Specjalną Jury oraz Nagrodą
CinemAvvenire, odtwórca głównej roli Vincent Gallo — trudno o lepszego
Mohammeda — dostał Puchar Volpi, chwalona była też niewielka, ale znacząca
rola żony leśniczego zagrana przez Emmanuelle Seigner. Na Międzynarodowym
Festiwalu Filmowym w Mal del Plata w Argentynie w listopadzie 2010 film
zdobył główną nagrodę, Astor de Oro a Vincent Gallo nagrodę dla
najlepszego aktora.
Na
specjalną uwagę zasługuje niewątpliwie trudna i odważna rola
„kobiety z niemowlęciem na rowerze" zagrana brawurowo przez
Klaudię Kącę-Jasic. Scenariusz do filmu napisał Jerzy Skolimowski wraz z Ewą Piaskowską, muzykę Paweł Mykietyn, i, jak to on, trafił w dziesiątkę, za zapierające dech w piersiach zdjęcia odpowiedzialny
jest Adam Sikora, za montaż Maciej Pawliński i Réka Lemhényi. Film kręcono w Izraelu (pustynia w Afganistanie), Norwegii oraz Polsce (zimowy
las).
I
wiadomość z ostatniej chwili: „Essential Killing" nominowany
był w kilku kategoriach do Polskich Nagród Filmowych Orły 2011. 7 marca
zebrał Orły za Najlepszy Film, Najlepszą Reżyserię i Najlepszą Muzykę
oraz Najlepszy Montaż.
Dziennikarka i tłumaczka. W Polsce publikowała m.in. w Przekroju, Gazecie Wyborczej, Dzienniku Polskim, National Geographic i Odrze. Przez ok. 30 lat mieszkała w Zurichu, następnie w Sztokholmie, obecnie w Krakowie.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.