|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Pocztówka z krainy Mormonów Autor tekstu: Małgorzata Dobrowolska
Utah State University
Praca w dziekanacie (tak to się nazywało w Polsce) w Stanach Zjednoczonych wygląda
zupełnie inaczej niż ta w dziekanacie mojej uczelni wiele lat temu. W Ameryce
traktuje się studentów jak klientów (a klientów jak ludzi, thank you very much). W końcu to oni
swoim tuition płacą pensje profesorów,
oraz obsługi administracyjnej. Tutaj zajmujemy się naszymi podopiecznymi
czule, trochę może nawet za bardzo ich rozpieszczając. Nie uważam jednak za
rozpieszczanie rozmów z „moimi" studentami-doktorantami, w szczególności
jeśli ktoś poczuje się samotny w obcym kraju. Mam satysfakcję, kiedy udaje
mi sie podnieść na duchu zagubionego młodego Chińczyka, czy pogadać „od
serca" i słowiańskiej duszy z Rosjanami, czy ze studentami z Afryki, którzy
wsparcia słowiańskiej duszy też potrzebują.
Około
0.5% naszego czasu zajmuje nam, czy chcemy czy nie, obsługa „lost and found".
Gubią się
kalkulatory, telefony komórkowe, parasole, czasem ciepłe kurtki i rękawiczki,
zwłaszcza kiedy robi się cieplej. Kiedyś sama zgubiłam na kampusie portfel
wypełniony kartami kredytowymi. Zanim doszłam do biurka, już czekała na
mniewiadomość, że w sąsiednim budynku, w dziekanacie czeka na mnie
moja własność. Nic, poza legitymacją, która wyciągnięto, aby mnie odnaleźć,
nie zostało naruszone.
W
Utah jest szczególnie ciekawie, gdyż do naszego pudła rzeczy znalezionych
trafiają czasem biblie mormońskie, zapakowane w zgrabne etui na suwaczek,
opatrzone nazwiskiem właściciela, z licznymi notatkami wsuniętymi miedzy
kartki. Kiedyś zajrzałam do takiej księgi, i co widzę: co druga linijka podświetlona
innym kolorem, kartki zużyte od przewracania. Modli się widać ta młodzież
gorliwie, oraz na pamięć wkuwa święte słowa. Pytanie tylko pozostaje,
dlaczego pozostawia swoje świętości pod ławką. Freudowska pomyłka?
Odszukujemy po nazwisku adres e-mailowy studenta i zawiadamiamy go, że się
znalazło, albo oddajemy do Instytutu Religijnego. Instytut Religijny LDS położony
jest tuż obok budynku chemii. To już nie jest, jak wieść głosi, teren
kampusu uniwersytetu, ale ponieważ dobre 80% studentów jest wyznania józefowego
(Smith'a), to takie miejsce codziennego odświeżania pamięci musi istnieć, i to blisko. Dzieciaki często wpadają tu miedzy zajęciami, chociaż po
drugiej stronie chodnika mają Student Center, gdzie można coś zjeść,
postudiować, a nawet odpocząć.
Ciekawe
jest, że w sercu LDS (ruch Latter
Day Saint, czyli mormonizm), gdzie niemal cała ludność w niedzielę znika w swoich kościołach (w niedziele „goje" robią zakupy w pełnym komforcie,
opustoszałych ulic i sklepów), nadal krążą pary misjonarzy, zaczepiają życzliwych
im przechodniów, pukają do drzwi swoich braci, aby pogadać o swoich
wierzeniach. To jest marketing!
LDS
jest religią nowoczesną, nie to co KK. Tutaj nikogo nie pozostawia się bez
ekscytującego zajęcia na cały tydzień. We wtorki wieczorem, spotykają się
młode kobiety, aby podzielić się informacjami na temat prowadzenia
gospodarstwa domowego, lub z wypiekami na twarzy słuchać wrażeń młodych
matek. W czwartki, starsze kobiety tworzące „Relief Society" grają w zabawne „Ile potrzeba zgromadzić funtów cukru na koniec świata dla rodziny
8-osobowej". Spichlerze ze znakiem LDS można zobaczyć jadąc autostradą
miedzy Ogden a Provo. Oczywiście ziarno tam zgromadzone czeka „na koniec świata". Mormoni, to bardzo
praktyczny i zapobiegliwy naród. Może dlatego
na tej pustyni częsty jest widok dużej łódki na podjeździe, tuż obok przyczepy
kempingowej. Może to z przyczyny bliskości Wielkiego Słonego Jeziora, a może
zbliżającego się kolejnego potopu.
Równocześnie
mężczyźni i młodzi chłopcy przygotowują się do stanu kapłańskiego, który
każdy (poza kobietami oczywiście) może osiągnąć, jeśli
jego „biskup" tak zdecyduje, oraz jeśli odbędzie misję. Powracający
misjonarze witani są serdecznie wielkimi banerami przy ulicach „Welcome home
Elder Banham". Na uniwersytecie widać wiosną zakochane pary, które niebawem
zaczną robić zdjęcia w strojach ślubnych na tle Old Main, najstarszego
budynku tej uczelni.
Chłopcy
po roku studiów zwykle biorą urlop dziekański na dwa lata (dlaczego dwa?), które
często określanie są jako „najlepsze dwa lata w życiu", a kiedy powracają,
często zaliczają jednym egzaminem cały rok języka obcego. Jeszcze przed ich
powrotem do szkoły zaaferowani rodzice dowiadują się o rozkład zajęć, oraz
czy wymagania się nie zmieniły przez ostatnie dwa lata, zamawiają też swoim
dzieciom ten językowy egzamin, o którym wspominałam. Dziewczęta zazwyczaj już
nie wracają do szkoły, po przerwie na pierwszy poród. Drugi, i trzeci, czasem
czwarty, następuje bowiem dość szybko. Nic dziwnego, że przyrost naturalny w Utah jest taki sam jak w Bangladeshu.
Soboty
przeznaczone są na rodzinne zgromadzenia. Cichy ślub w ścisłym gronie najbliższej
rodziny wymaga miejsca na co najmniej 120 osób, zważywszy długowieczność
mieszkańców Utah. Podczas sobotnich i niedzielnych rodzinnych pikników można
zobaczyć dzieciaki w różnym wieku, w ilości, która pozwoliłaby zapełnić małą
wiejską szkółkę.
Kwitną
sporty. Ludzie z Utah przeważnie są znacznie szczuplejsi, niż ich krajanie z innych stanów unii. Popularne wózki dla dzieci na wielkich kołach, aby można
było z nimi biegać, mają tu jednak nieco większy rozmiar niż w Kalifornii,
aby pomieścić 2-3 latorośli. Biegacze i chodzące parami starsze panie
stanowią częsty obrazek na ulicach, po których jeżdżą ogromne półciężarówki,
ulubiony wehikuł ludzi z „Dzikiego Zachodu". Jak w całej Ameryce, ludzie
żyją pomiędzy „World Series" a lokalnymi rozgrywkami koszykówki
akademickiej oraz „Big Bowl".
I
tak to, żyję w przepięknej górskiej dolinie, jak u „pana boga za
piecem", ciesząc się niewielkim domkiem z ogródkiem, jak nakazuje
„american dream", chodząc do pracy z plecakiem, jak na górską wycieczkę, i czasem mając okazję do rozmów po polsku, gdyż kilkoro polskich studentów
przyjechało tu na studia doktoranckie. Niekiedy trafia się misjonarz,
który spędził swoje „najlepsze lata" w kraju naszych ojców.
Z
moich obserwacji małych miasteczek uniwersyteckich w Stanach, naszych rodaków
można znaleźć chyba pod każdą szerokością geograficzną. We wszystkich
czterech miasteczkach, gdzie mieszkaliśmy podczas studiów mojego męża, oraz
jego „post-doc'ow" i pracy, nawet w zapadłym Wyoming, znaleźliśmy
naszych krajanów na uczelni.
Oczywiście jeżdżąc po świecie wypatruję
„swoich", a teraz do „swoich" zaliczam również ludzi z Utah. Kiedy więc przypadkiem dwóch młodych chłopców w białych koszulach, lub garniturach, z plecaczkami,
zagadnie was
na ulicy, albo zapuka do waszych drzwi, żeby łamaną polszczyzną
zaproponować rozmowę na temat ich religii, nie przepędzajcie ich nieprzyjemną
odzywką. Uśmiechnijcie się do nich i powiedzcie im „hi" od polskiego emigranta,
którego losy zaniosły do ich pustynnego kraju. Wizerunek
ich Pana jest nieco odmienny od tego, który znacie z polskich kościołów
(blondyn z długimi włosami, który nie wisi na krzyżu, ale jest przyjaźnie uśmiechnięty do
otaczających go dzieci, i zupełnie niepodobny do mieszkańca
Judei sprzed 2000 lat).Jeśli macie chwilę czasu możecie, zaproponować im coś do picia. Nie, nie herbatę ani
kawę, tym bardziej nie proponujcie alkoholu, których to płynów Joseph Smith zabronił w swoim
proroctwie, ale coca-colę, wodę, czy może sok z czarnej porzeczki, znany również w Utah.
Co do mnie, jeśli w Warszawie spotkam tych młodych ludzi z plecakami, to rzucę
się
im w ramiona z czystego sentymentu do kraju, w którym przeżyłam dużo dobrych chwil.
« Felietony i eseje (Publikacja: 01-04-2011 Ostatnia zmiana: 02-04-2011)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1141 |
|