|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Islam » Krytyka religii
Tak naprawdę chodzi o Koran Autor tekstu: Eric S. MacDonald
Tłumaczenie: Paulina Wojciechowska
11 kwietnia, w brytyjskim dzienniku „The Independent", opublikowano artykuł Yasmin
Alibhai-Brown zatytułowany „Żadna z demokracji nie powinna głosić wolności
słowa jako prawa absolutnego". Jak w większości jej publikacji, i tu nie
wiadomo dokładnie, co Alibhai-Brown zamierza powiedzieć, lecz tak naprawdę
„chodzi o Koran". Najpierw Terry Jones spalił Koran na Florydzie, później
Sion Owens, walijski członek BNP (British National Party), zrobił to samo. I wtedy, oczywiście, Alibhai-Brown stwierdza, że wolność słowa nie stanowi
prawa absolutnego, że z prawami wiążą się obowiązki, a ci, którzy palą
Koran powinni przygotować się na prawo do protestu.
Na
nieskalanych łąkach ideałów i bezkresnych niebiosach postulatów
filozoficznych, [pisze Yasmin
Alibhai-Brown] łatwo jest być jednoznacznym. Także w realnym świecie istnieją
godni pozazdroszczenia absolutyści, którzy uważają, że
najmniejszy wyraz troski stanowi ustępstwo i zaproszenie do autorytaryzmu.
Zatem
idea wolności słowa jest pojęciem absolutnym? A co z okrzykiem „Pożar!"
(bezpodstawnie) w zatłoczonym teatrze? Ten przykład też już był używany
wiele razy. Przywołując go, jak pisze Christopher Hitchens, Oliver Wendell Holmes pragnął
wykazać fałsz broszur antywojennych i doprowadzić do skazania ich autora, w czasie, gdy Stany Zjednoczone zdecydowały się na wojnę i, w ten sposób, dawał
błędny powód odmówienia obywatelowi praw wynikających z Pierwszej
Poprawki (Konstytucji USA).
Ale,
jak mówi Alibhai-Brown, bogiem osób wierzących w wolność słowa jest tak
naprawdę Voltaire, któremu przypisuje się stwierdzenie, że może on
nienawidzić tego, co ktoś mówi, ale, że walczyłby na śmierć i życie ze
wszystkimi odmawiającymi takiej znienawidzonej wypowiedzi prawa do jej wyrażania.
Alibhai-Brown dodaje dla równowagi, że nie zna nikogo, kto w ten sposób straciłby życie.
Być może nie przyjrzała się sprawie dokładniej, ponieważ świadomie lub
nieświadomie wszyscy, którzy walczyli z nazizmem, walczyli o prawo do wolności, w tym też o prawo do wolności słowa. Była to wojna
przeciwko tyranii i wielu poległo w tej walce. Tak lekko traktować tak wielkie
poświęcenie — tylko jedno z wielu podobnych — to szybki sposób ominięcia prawdy.
Mówiąc,
że mieszkańcy Europy naprawdę walczyli przeciwko tyranii, i że
mieszkańcy krajów arabskich są dziś powodowani takimi samymi pobudkami
wskazuje, że chociaż niechętnie się do tego przyznaje, wie iż ludzie są gotowi umrzeć za prawo do wolności. Ale dalej
natychmiast dodaje:
Jednakże,
duchowe dzieci Voltaire’a potrafią być fundamentalistami, bezmyślnymi i irracjonalnymi, ślepymi i głuchymi, niereagującymi na złożoności współczesnego
życia, na psychologię jednostki i grupy, na nierówności społeczne i władzę.
Wolność słowa nie jest czarno-biała, lecz ma tysiąc odcieni szarości.
Skąd te zastrzeżenia? Dlaczego słyszymy tu o złożonościach „psychologii
jednostki i grupy, nierównościach społecznych i władzy"? Kolejne zdania po
tej dźwięcznie brzmiącej deklaracji tak naprawdę mają się nijak
do tego, co Alibhai-Brown chce powiedzieć. W kilku zdaniach autorka pisze o Internecie i nadużywaniu go, kończąc stwierdzeniem:
Nie jesteśmy tak wolni, jak nam się wydaje, i twierdząc, że jest
przeciwnie, jesteśmy nieuczciwi.
Dalej
kończy swój popis takim oto mocnym akordem:
Kolejnym
czynnikiem, który należy wziąć pod uwagę jest fakt, że większość z nas
jest stronnicza. Chcemy, by pewne wypowiedzi były wolne, a inne nie. Czy osoba paląca Koran
zostanie poparta przez libertynów, ateistów i ludzi nienawidzących muzułmanów?
Czy też spotka się z takim samym potępieniem, jak muzułmanie, którzy palili
książkę Salmana Rushdiego? Czekam na pięknie wyrażone oburzenie ze strony
Iana McEwana i Fay Weldon.
Jednakże
Yasmin Alibhai-Brown nie rozumie idei swobody wypowiedzi. Oczywiście, gdy ktoś
wyraża jakiś niepopularny pogląd, może oczekiwać, że znajdą się inni, którzy
zaprzeczą jego wypowiedzi odwołując się do własnych koncepcji. Zatem, gdy
Jerry Coyne nazwał nagrodę Templetona farsą, nie powinno nas dziwić,
że Dan Jones odpowiedział stwierdzeniem, iż Templeton nie jest wrogiem nauki. I właśnie
to ma zapewnić wolność słowa. Jak zauważa Alibhai-Brown, większość z nas
jest stronnicza. No cóż, to niedobrze, prawda? Wszyscy mamy jakieś
uprzedzenia. Dlatego właśnie wolność słowa jest tak istotna, ponieważ
wolność słowa stanowi proces porządkujący. Umożliwia ona wyłonienie się
bardziej racjonalnych wypowiedzi i, miejmy nadzieję, do jakiegoś konsensusu.
Jeśli
ten proces działa, wówczas nawet palenie Biblii, Koranu czy zwojów Tory może
mieć jakiś cel, choć palenie książek z pewnością nie jest najlepszym sposobem na
kwestionowanie idei, z którymi się nie zgadzamy. Być może, jak twierdzi
Alibhai-Brown, palenie Koranu miało głównie na celu wywołanie gwałtownej
reakcji ze strony określonej grupy, biorąc pod uwagę, jak to określiła,
„złożoność współczesnego
życia i psychologii grup". Lecz czy nie stanowi to uzasadnionego celu w demokracji? Jeżeli zamiarem palących Koran było zmarginalizowanie i osłabienie
konkretnej grupy społecznej, wówczas czyn ten nie jest tak jednoznaczny. Jeśli zaś pragnęli oni wywołać nienawiść i przemoc,
raczej nie powinniśmy tego aprobować. Istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, że
ktokolwiek potraktuje polityczne założenia BNP jako chęć osiągnięcia
pokojowego współistnienia ze wszystkimi obywatelami. Zatem palenie Koranu jest
co najmniej dwuznaczne. Ale czy Brytyjczycy nie umieją tego pojąć?
Jak sądzę jest w naszym społeczeństwie ogromna niepewność,
jak radzić sobie z grupą religijną, która, jak się wydaje, zdecydowanie
zagraża
wartościom gwarantującym swobody, których zabezpieczenie wymagało pracy
pokoleń. To zagrożenie mobilizuje również ludzi z marginesu, takich jak Sion Owens, którzy sądzą, iż ich
sposób życia i kultura znajdują się w niebezpieczeństwie. Jedynym sposobem na wyrażenie
przez nich ich (prawdopodobnie irracjonalnych) obaw są gwałtowne działania,
które cechuje daleko posunięta bezmyślność. Pamiętam dzień, kiedy wysiadałem z windy na stacji metra. W windzie było nas około dwudziestu osób, m.in.
Anglik o ogorzałej twarzy i pięć czy sześć
osób o zdecydowanie azjatyckim wyglądzie. Gdy winda ruszyła w górę,
karykaturalny Anglik zaczął grzmieć przeciwko wszystkim „brązowym" i „Pakom", którzy ukradli jego ojczyznę, przez co bycie Anglikiem
oznacza stanie się obywatelem drugiej kategorii we własnym kraju. Wszyscy
byli lekko zażenowani jego „popisem", ale nikt nie powiedział ani słowa.
Wreszcie miotający przekleństwa Anglik odszedł mamrocząc coś pod nosem.
Było to jednak na długo przed 11 września 2001 roku i serią samobójczych
ataków. Meczety wciąż były rzadkością w Wielkiej Brytanii i nikt
nie podejrzewał, że niebawem będą pojawiać się jeden za drugim oraz że radykalnym przesłaniem
wygłaszanym w wielu z nich, jeśli nie w większości, będzie potępianie
„kaffirów" i ich kultury. Obecnie wielu ludzi trapi niepewność odnośnie
konsekwencji dla Wielkiej Brytanii i innych kultur zachodnich związanych ze
znaczną liczbą muzułmańskich imigrantów w tych krajach.
To poczucie niepewności i braku bezpieczeństwa wzmacniane jest tym co możemy zobaczyć i przeczytać.
Muzułmanie rozpowszechnili Koran i wiele osób go czyta, a jeśli czytają ze
zrozumieniem i skojarzą to z historią początków islamu, Koran może się
jawić wielu myślącym ludziom jako książka niebezpieczna. Komentujący jak
zwykle na bieżąco autor Jesus
and Mo a najnowszym komiksie nawiązuje do wypowiedzi Geerta Wildersa.
Trudno
jest mi zignorować fakt, iż islam rozpoczął się jako ściągający
haracz „obrońca", pełnił tę rolę przez setki lat ściągając
haracz od nie-muzułmanów, zabijając ich lub zniewalając, gdy odmawiali płacenia.
Nieprzypadkowo w niedawno wyemitowanym programie telewizyjnym w Pakistanie
przeprowadzono dyskusję odnośnie legalności stosunków seksualnych z niewolnicami. Nietrudno też spotkać muzułmanów, którzy wyrażają pogardę
dla kultury i ludzi, wśród których osiedlili się.
Zapewne
palenie Koranu nie stanowi najlepszej metody radzenia sobie z obawami ale istnieją podstawy dla tych
obaw, chociaż BNP jest zapewne rasistowską, ksenofobiczną
organizacją, . Geert Wilders jest postrzegany
jako ekstremista, który potępia Koran uważając, że stanowi on takie samo
zagrożenie dla społeczeństwa otwartego jak Mein Kampf Adolf Hitlera.
Jednak niepokój rośnie. W
ostatnio opublikowanym artykule na stronie
„Comment is Free", Salman Hameed twierdzi, że „muzułmanie muszą
mieć prawo do rozważania bez obaw takich kwestii jak ewolucja islamu." Proszę
zauważyć, nie bez krytyki, ale bez obaw. W artykule z „National
Post", do którego niedawno zamieściłem link, Norweg, Hege Storhaug
sugeruje, iż "Europe
must stand up to Islamism" (Europa musi przeciwstawić się
islamizmowi). A jeśli
pamiętamy stwierdzenia Ibna Warraqa, Ayan Hirsi Ali i Wafy Sultan, że
islamizm to w istocie kanoniczny islam, wówczas mamy powód do obaw.
Powracając
zatem do kwestii palenia Koranu. Czy ludzie powinni to robić? Nie. Nie jest to
skuteczna metoda
radzenia sobie z problemem, mimo że problem jest bardzo realny. Yasmin
Alibhai-Brown twierdzi, że ów problem nie jest tak poważny i że Ian McEwan oraz Fay Weldon
powinni wykorzystać swą elokwencję, by potępić akty pirotechnicznego gniewu i lęku. Jednak palenie Koranu to nie to samo, co palenie książki Salmana
Rushdiego. Nikt jak dotąd nie sugerował, że powieść Rushdiego to jakiś uniwersalny
autorytet, natomiast bez końca powtarza się takie przesadne roszczenia na
temat Koranu. Jak zauważył Sam Harris, to, czego potrzebujemy, to wyraźnego
sygnału ze strony „umiarkowanych muzułmanów", że Koran może pokojowo
współistnieć z innymi książkami. Jednak
do tej pory brak takiego zapewnienia, a póki nie przekonamy się, że muzułmanie
potrafią żyć w pokoju w otwartym społeczeństwie, miarkując swoje przekonania
religijne tak, aby inne przekonania mogły bezpiecznie funkcjonować obok, islam pozostanie dla nas niebezpieczny, choć powinniśmy
wyrażać
nasze obawy w sposób bardziej opanowany. Ale nie łudźmy się. Lęki wyrażone
przez tych, którzy palą Koran, dzieli wielu innych. I są to lęki
uzasadnione.
Oczywiście,
gdy palimy świętą księgę jakiejś religii, musimy spodziewać się krytyki i jest to jedna z oczywistych konsekwencji wolności słowa. W odwecie spalona może
zostać nasza święta księga, możemy spotkać się z wyzwiskami. Każdy ma do
tego prawo. Jednak najlepszym sposobem poradzenia sobie w tej sytuacji byłoby
wykazanie, że obawy, które doprowadziły do spalenia księgi, nie były
uzasadnione i że muzułmanie potrafią pokojowo współżyć z ludźmi innych
wyznań czy ateistami. Jeżeli islam nie potrafi tego osiągnąć, będzie uważany
za niebezpieczny, nawet gdyby nie był niebezpieczny.
Wolność słowa, czego Yasmin Alibhai-Brown wydaje się nie rozumieć,
nie odnosi się do psychologii grup, ale do racjonalnego dyskursu. Jeśli tego
rzeczywiście nie rozumie, może pora by się tego nauczyć.
Tekst oryginału.
Choice
in Dying,12 kwietnia 2011r.
« Krytyka religii (Publikacja: 19-04-2011 )
Eric S. MacDonald Były pastor anglikański. Jego żona po długiej chorobie, w 2007 roku zdecydowała się na eutanazję, w czym Eric McDonald ją popierał i jej pomagał. Po jej śmierci porzucił kapłaństwo i porzucił religię. Mieszka w Kanadzie. Od grudnia 2010 roku prowadzi niesłychanie ciekawy blog, Choice in Dying, poświęcony głównie eutanazji. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 71 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Spojrzenie na Mahometa w konkretnym kontekście | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1185 |
|