|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Ludzie, cytaty » Voltaire » Fragmenty dzieł
Zadig czyli los
Powieść wschodnia (1748)
Powiastki filozoficzne Woltera są aluzyjnie odniesione do
Europy, jednak w obawie przed cenzurą akcja przeniesiona jest najczęściej na
Bliski Wschód
Wieczerza
Setok nie mógł ani na chwilę rozstać się z tym człowiekiem, w którym
mieszkała mądrość. Pewnego dnia zaprowadził go do Bassory na jarmark, gdzie mieli się
spotkać najwięksi kupcy ze
wszystkich stron świata. Była to dla Zadiga znaczna pociecha widzieć tylu ludzi zebranych z rozmaitych okolic. Miał uczucie, że wszechświat jest wielką rodziną, która gromadzi się w Bassorze. Zaraz drugiego dnia znalazł się przy stole z Egipcjaninem, Gangarydą, mieszkańcem
Chin, Grekiem, Celtem i wieloma innymi cudzoziemcami, którzy w częstych podróżach do Zatoki
Arabskiej nauczyli się po arabsku na tyle, aby się móc porozumieć. Egipcjanin był mocno
pogniewany. — Cóż to za kraj ta Bassora ! — powiadał. — Odmawiają mi tysiąca uncji złota za najlepszy
fant pod słońcem. — Jak to? — rzekł Setok — na jaki fant odmówiono ci tej sumy ? — Na ciało mojej ciotki — rzekł Egipcjanin. — Była to najzacniejsza niewiasta w Egipcie;
towarzyszyła mi wszędzie; zmarła w drodze;
sporządziłem z niej wspaniałą mumię; u siebie w domu dostałbym na taki zastaw, ile bym
zechciał. To w istocie osobliwe, że tutaj nie chcą mi dać
tysiąca uncji złota za fant tak niezawodny.
Tak się złoszcząc zabierał się do wybornej gotowanej kury, kiedy Hindus biorąc go za rękę
krzyknął ze zgrozą: — Och! co ty czynisz! — Jem kurę — odparł właściciel mumii. — Niech cię Bóg broni — rzekł Gangaryda. — Kto wie, może dusza zmarłej przeszła w ciało
tej kury: nie chcesz się wszak narażać na to, aby zjeść twoją ciotkę. Gotować kury to
oczywiście gwałt zadany naturze. — Co tobie się roi? — odparł choleryczny Egipcjanin — my ubóstwiamy wołu, a jemy go przecież. — Ubóstwiacie wołu, czy podobna? — rzekł mieszkaniec okolic Gangesu — Nic podobniejszego — odparł drugi. — Jest już sto trzydzieści pięć tysięcy lat, jak to
czynimy, i nikomu z nas nie przyszło na myśl się z tego wyłamać. — Hehe! sto trzydzieści pięć tysięcy! — rzekł Hindus — rachunek nieco przesolony; jest
ledwie osiemdziesiąt tysięcy
lat, jak Indie są zaludnione, a z pewnością my jesteśmy starsi od was; Brahma zabronił
nam jadać woły, zanim wam przyszło na myśl ubierać nimi swoje ołtarze i rożny. — Pocieszny bydlak ten wasz Brahma, żeby go porównywać z naszym Apisem — rzekł Egipcjanin. — Cóż takiego dokonał ów
Brahma? Bramin odparł: — Nauczył ludzi pisać i czytać; jemu też ziemia zawdzięcza grę w szachy. — Mylisz się — rzekł siedzący wpodle Chaldejczyk — rybie Oannes zawdzięcza ludzkość
te dobrodziejstwa: jej tylko godzi się oddawać pokłony. Cały świat powie wam, że
to była istota boska, miała pozłacany ogon, ludzką głowę i wychodziła z wody, aby nauczać przez trzy godziny dziennie. Miała licznych synów, którzy jak każdy wie, byli królami. Mam w domu jej wizerunek i czczę go, jak się godzi. Można jeść wołu, ile się komu podoba, ale gotować rybę to wielka bezbożność! Zresztą, jesteście obaj zbyt podłego i świeżego pochodzenia, aby się ze mną spierać. Naród egipski liczy
ledwie sto trzydzieści pięć tysięcy lat. Hindusi chełpią się jedynie osiemdziesięcioma tysiącami lat, gdy my mamy kalendarze z czterech tysięcy wieków. Wierzcie mi, wyrzeczcie się swoich szaleństw, a dam każdemu z was po pięknym obrazku
Oannesa.
Mieszkaniec Kambalu [Pekin, stolica Chin] ozwał się i rzekł: — Szanuję Egipcjan, Chaldejczyków, Greków, Celtów, Brahmę, wołu Apisa, piękną rybę
Oannes; ale mam
nadzieję, że Li lub Tien [słowa chińskie oznaczające światło, rozum i niebo, a także boga], jak go kto zechce nazwać, wart jest o najmniej tyle co
wasze woły i ryby. Nie powiem nic o swoim kraju; jest tak wielki, jak Egipt,
Chaldea i Indie razem. Nie sprzeczam się o dawność: człowiekowi wystarczy być
szczęśliwym, być zaś dawnym to bardzo niewiele; ale gdyby chodziło o kalendarze, powiedziałbym , że cała Azja bierze je od nas. Mieliśmy już
kalendarze bardzo dokładne, zanim w Chaldei zaczęto uczyć arytmetyki. — Jesteście wszyscy wielkie nieuki — zawołał Grek — nie wiecie, że chaos
jest ojcem wszystkiego i że kształt i materia stworzyły świat takim, jak go
widzimy?
Grek mówił długo w tym duchu; przerwał mu w końcu Celt, który silnie pociągnąwszy
ze dzbana, gdy inni się kłócili, uważał się w tej chwili mędrszego od
wszystkich. Jakoż, klnąc siarczyście, oświadczył, iż jedynie Teutath
[celtyckie bóstwo czczone w Galii. Składano mu ofiary ludzkie] i jemioła
warte są, aby o nich mówić, toteż ma zawsze zapasik jemioły w kieszeni;
Scytowie, jego przodki, byli to jedyni ludzie zacni na świecie; jadali po
prawdzie czasami ludzkie mięso, ale to nie przeszkadza, że naród jego jest
godzien wszelkiego szacunku. Dodał wreszcie, iż gdyby ktoś ważył się źle
mówić o Teutath, nauczyłby go rozumu.
Sprzeczka zaogniła się; Setok z niepokojem oczekiwał, kiedy stół obleje się
krwią. (...)
Za powrotem Zadig dowiedział się, że w jego nieobecności wytoczono mu
proces i że czeka go śmierć na wolnym ogniu [jego przewiną było to, iż ośmielił
się odwieść wiele kobiet od sati — samospalenia się wraz ze zwłokami zmarłego
małżonka]
Schadzka
W czasie podróży Zadiga do Bassory kapłani gwiazd postanowili go skarać.
Klejnoty i ozdoby młodych wdów, idących dobrowolnie
na stos, przynależały im z prawa; starali się tedy wedle możności odpłacić Zadigowi psotę,
jaki im wypłatał. Obwinili go, że posiada błędne
mniemania o armii niebieskiej; zaświadczyli i przysięgli, iż słyszeli, jak mówił, że gwiazdy
nie sypiają w morzu. To straszliwe bluźnierstwo obudziło w sędziach dreszcz grozy. Omal nie
podarli na sobie szat usłyszawszy te bezbożne
słowa; byliby to uczynili z pewnością, gdyby Zadig miał z czego je opłacić. Na razie w nadmiarze boleści zadowolili się tym, że go skazali na spalenie. Próżno
Setok, zrozpaczony, użył całego wpływu, aby ocalić przyjaciela; musiał rychło zmilknąć.
Młoda wdowa,
Almona, która nabrała wiele smaku do życia, poczuwając się do wdzięczności wobec
Zadiga postanowiła ocalić go od stosu, którego ohydę dał jej poznać. Przetrawiała zamiar
nie zwierzając się nikomu.
Śmierć Zadiga naznaczono na dzieli następny; miała przed sobą tylko jedną noc, aby go
ocalić: oto jak wzięła się do rzeczy litościwa a roztropna kobieta.
Skropiła się pachnidłami, zaprawiła swą piękność bogatym i zalotnym strojem i poszła do najwyższego kapłana gwiazd prosić o tajemną audiencję. Znalazłszy się w obliczu
czcigodnego starca przemówiła w te słowa: — Najstarszy synu Wielkiej Niedźwiedzicy, bracie Byka, kuzynie Wielkiego Psa (takie były tytuły arcykapłana), przychodzę zwierzyć ci moje skrupuły. Wielce obawiam się, że popełniłam straszliwy grzech nie dając się spalić na stosie ukochanego męża. W istocie, cóż miałam do ocalenia? znikome ciało dziś już na wpół zwiędłe.
Mówiąc to wysunęła z długich jedwabnych rękawów nagie ramiona cudownego kształtu i olśniewającej białości. — Widzisz — rzekła — jak niewiele warte jest to wszystko.
Kapłan poczuł w głębi serca, że ta znikomość warta jest dość wiele. Oczy jego powiedziały
to, a usta potwierdziły: przysiągł, że w życiu nie widział tak pięknych ramion.. — Ach! — westchnęła wdowa — ramiona ujdą jeszcze, ale przyznasz, że ta pierś nie była
warta moich względów.
To mówiąc odsłoniła jego oczom najpiękniejsze łono, jakie kiedykolwiek stworzyła natura.
Pączek róży na jabłku z kości słoniowej wydałby się przy nim jedynie marzanną na bukszpanie,
świeżo myte zaś jagnięta zdałyby się brunatnożółte. To łono, te wielkie czarne oczy,
które patrzyły omdlewająco, migocąc łagodnym i tkliwym płomieniem, lica
ożywione najpiękniejszą purpurą obok bieli najczystszego mleka; nos, który nie był jak wieża
Libanu [Por. Pieśń nad pieśniami (VII, 4): "...nos twej jako Wieża Libańska, która patrzy ku
Damaszkowi."]; wargi jak dwa szlaki koralu zamykające najpiękniejsze perły mórz Arabii,
wszystko to obudziło w starcu złudzenie, że ma dwadzieścia lat. Almona widząc, że wynik
jest po jej myśli, poprosiła o łaskę dla
Zadiga. — Niestety — rzekł — piękna damo, gdybym nawet udzielił tej łaski, pobłażliwość moja nie
zdałaby się na nic; dekret musieliby podpisać trzej koledzy. — W każdym razie podpisz — rzekła Almona. — Chętnie — rzekł kapłan — pod warunkiem, że wdzięki twoje będą mą nagrodą. — Czynisz mi aż nazbyt wiele zaszczytu — rzekła Almana. — Zechciej potrudzić się do
mej komnaty, gdy słońce zajdzie i gdy gwiazda Sheat zalśni na horyzoncie; zastaniesz
mnie na sofie koloru róży i będziesz mógł rozrządzać sługą swoją wedle ochoty.
Wyszła unosząc z sobą podpis i zostawiła starca pełnego żądzy, ale i nieufności we własne
siły. Resztę dnia spędził w kąpieli, pił odwar z trzciny cejlońskiej i z szacownych korzeni
Tidoru i Tematy i czekał niecierpliwie, aż gwiazda Sheat ukaże się na widnokręgu.
Tymczasem piękna Almona poszła do drugiego kapłana. Ten zapewnił ją, że słońce i księżyc, i wszystkie światła firmamentu są jeno błędnymi ognikami wobec jej wdzięków. Poprosiła go o tę samą łaskę; zażądał tej samej ceny. Dała się przekonać; naznaczyła drugiemu kapłanowi
schadzkę o wschodzie gwiazdy
Algenib. Stamtąd udała się do trzeciego i czwartego kapana, unosząc za każdym razem podpis i dając schadzkę od gwiazdy do gwiazdy. Wówczas kazała uprzedzić sędziów, aby przybyli do
niej w ważnej sprawie. Stawili się; pokazała im cztery podpisy i powiedziała, za jaką
cenę kapłani sprzedali ułaskawienie. Zjawili się wszyscy o oznaczonej godzinie; każdy
zdumiał się zastając kolegów, a co gorsza sędziów, wobec których wstyd ich stał się jawny.
Zadig ocalał. Setok, w zachwycie nad przebiegłością Almony, poprosił ją o rękę i pojął ją niebawem za żonę.
(...)
— Grałeś w piłkę i byłeś wstrzemięźliwy — rzekł Zadig — dowiedz się,
że nie ma na świecie bazyliszka, ale że zawsze można zachować zdrowie przy
umiarkowanym życiu i ćwiczeniu; chcieć zaś pogodzić zdrowie i obżarstwo to
sztuka równie chimeryczna jak astrologia, kamień filozoficzny i teologia magów.
Nadworny lekarz Ogula czując, jak poglądy przybysza niebezpieczne są dla
medycyny, zmówił się z aptekarzem, aby wyprawić Zadiga na połów bazyliszków
na tamtym świecie. Tak Zadig, doznawszy zawsze kary, ilekroć uczynił coś
dobrego, omal nie przypłacił śmiercią tego, że uleczył żarłocznego
magnata.
« Fragmenty dzieł (Publikacja: 17-05-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 153 |
|