|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Boccaccio -Dekameron
Brat Cipolla Autor tekstu: Giovanni Boccaccio
opowieść
dziesiąta dnia szóstego
Skoro wszyscy z kompanii
opowieść swą wygłosili, Dioneo wiedział już, że na niego kolej
przychodzi. Nie czekając tedy uroczystego wezwania, poprosił o milczenie tych,
którzy ciętą odpowiedź Guida jeszcze wychwalali, i tak zaczął:
— Mimo że z rąk
waszych, czarujące damy, wziąłem przywilej opowiadania tego, co mi się
podoba, nie myślę jednak dzisiaj od naznaczonej przez was materii się oddalić, o której tak trafnie tu mówiono, owszem, wstąpię w ślady wasze i opowiem,
jak to pewien mnich od Św. Antoniego dzięki zręcznemu i niezwłocznemu
wybiegowi uszedł wstydu, który mu dwaj młodzieńcy zgotować chcieli. Nie
gniewajcie się jednak, jeżeli cokolwiek nad materią moją szerzyć się będę,
bowiem rzecz tego wymaga; zresztą spojrzyjcie na słońce i zważcie, że
jeszcze wysoko na niebie stoi.
«Jak zapewne słyszałyście o tym, Certaldo jest małym miasteczkiem, należącym do florenckich dziedzin a położonym w dolinie Elsy. Chocia gród to niewielki, kiedyś jednak zamożni i szlachetni obywatele go zamieszkiwali. Co rok zwykł był tutaj przez długi
czas kazać mnich z zakonu Św. Antoniego, nazwiskiem brat Cipolla (z
wł. cebula), znajdował tu bowiem zawsze dobrą paszę. Zbierał on
hojne od głupców jałmużny i doznawał zawsze dobrego przyjęcia, może nie
mniej dla nazwiska swego niż dla pobożności, okolice bowiem Certaldo wydają
cebulę sławną na całą Toskanię. Brat Cipolla był człekiem o przysadkowatej posturze, włosy miał barwy czerwonej, a oblicze zawsze wesołością
tchnące. Był to najsprytniejszy hultaj pod słońcem. Chociaż nigdy niczego
się nie uczył, umiał jednak w lot się odcinać i potoczyście mówić, tak iż
każdy, kto go nie znał, nie tylko za wielkiego mówcę go poczytywał, ale gotów
był mniemać, że to sam Cicero, a może Kwintylian. I ze wszystkimi bez mała w całej okolicy żył w przyjaźni, jako kum i doradca wielu.
Otóż pewnego razu
obyczajem swoim brat Cipolla w sierpniu do Certaldo ściągnął. Gdy się już w niedzielę wszyscy poczciwcy z okolicznych wiosek pospołu z niewiastami na
mszę przed kościołem zebrali, mnich poczekawszy na stosowną chwilę w te słowa
przemówił:
— Oto nadchodzi pora,
nabożni słuchacze, w której wedle pięknego obyczaju, obdarzać zwykliście
biedne sługi niebieskiego książęcia, świętego Antoniego, ziarnem i mąką;
jedni niewiele posyłają, drudzy mnogo, wedle możności i pobożności swojej, a to na intencję, ażeby ten możny święty wasze woły, osły, świnie i owce
pod płaszcz opieki swojej przyjął. Zwykliście także o tej porze (szczególnie
ci z was, którzy się do bractwa naszego zapisali) uiszczać raz na rok pewną
małą sumę. Otóż po dary te przez zwierzchność moją, to jest przez Jego
Świątobliwość, opata naszego, przysłany tutaj zostałem. Zbierzcie się
tedy za błogosławieństwem bożym dzisiaj po południu przed kościołem o godzinie trzeciej, skoro głos dzwonka usłyszycie, z ofiarami waszymi, a zarazem dla wysłuchania kazania i pocałowania krzyża świętego. Nadto,
ponieważ wiadomo mi jest, jak gorących czcicieli szlachetny święty Antoni
pomiędzy wami posiada, przyniosłem wam ku osobliwemu błogosławieństwu dla
całej okolicy piękną relikwię, wielkimi cudami słynącą, którą niegdyś
sam z Ziemi Świętej, zza morza przywiozłem. Jest to jedno z piór archanioła
Gabriela, zgubione przez niego w komnacie Marii Dziewicy, gdy przybył do niej
do Nazaretu ze zwiastowaniem.
Po tej przemowie zamilkł i wrócił pobożnie do kościoła. Pomiędzy wieloma słuchaczami, którzy
mowie brata Cipolli się przysłuchiwali, znajdowało się także dwóch młodzieńców, z których jeden zwał się Giovanni del Bragoniera, drugi Biagio Pizzini. Byli
to dwaj na wszystkie boki kuci franci. Ci, uśmiawszy się między sobą z relikwii brata Cipolli i mimo że żyli w przyjaźni z mnichem i często z nim
obcowali, postanowili figla mu z tym piórem wypłatać. Wiedzieli, że brat
Cipolla tego dnia będzie jadł obiad u jednego ze swoich przyjaciół na zamku;
upewniwszy się więc, że już tam poszedł, udali się do gospody, w której
braciszek stanął. Po drodze umówili się, że Biagio wda się w pogawędkę
ze sługą brata Cipolli, a Giovanni tymczasem w jego rzeczach owego pióra
poszuka i że znalazłszy zabierze je z sobą, aby obaczyć, co potem mnich
wobec ludu uczyni. Brat Cipolla miał sługę, Guccia, którego jedni na
Wielorybem, drudzy Smarowozem, a jeszcze inni Świntuchem nazywali. Brzydal był
taki, że szpetniejszego nigdy Lippo Topo nie wymalował. Brat Cipolla często
żartował sobie z niego i tak się o nim w kompanii odzywał: „Mój sługa
ma dziewięć przymiotów, z których każdy, gdyby go Arystoteles, Salomon lub
Seneka posiadali, wystarczyłby do zaćmienia i zniszczenia całej ich mądrości,
cnoty i szlachetnych zasad życia. Imaginujcież sobie tedy, co to musi być za
człowiek, który nie mając mądrości, cnoty ani szlachetnych zasad życia,
posiada takich dziewięć przymiotów." A gdy się pytano, jakie to są owe
przymioty, brat Cipolla odpowiadał następującym wierszem, który sam ułożył:
Łgarz
wierutny,
Leniuch, złodziej,
Od stóp do głów W brudzie chodzi.
Nieodmienny świszczypała
Bez pamięci i posłuchu,
Na spódnicę wszelką łasy,
Czterech szpiegów w każdym uchu.
"A przy tym — zwykł
dodawać brat Cipolla — ma on jeszcze kilka innych maluczkich przywar, które
jednak płaszczem miłości chrześcijańskiej pokrywam. Najkrotochwilniejsze
jest w nim to, że gdy przybędzie do jakiejś wioski lub miasta, zaraz się
chce żenić i najmować mieszkanie. Ponieważ ma długą, czarną i plugawą
brodę, tedy mu się wydaje, że jest urodziwy wielce i że każda białogłowa,
ledwie spojrzy na niego, już go pokochać musi. Gdyby go puścić wolno, uganiałby
się za nimi, dopóki by portek nie zgubił. Prawda, że mi jest pomocny wielce.
Gdy z kimś mówię w tajności, zawsze wszystko podsłucha, gdy zasię mnie o cokolwiek ktoś zapyta, zaraz obawiać się zaczyna, że nie będę umiał
odpowiedzieć, i respons za mnie daje, mówiąc: tak lub nie, stosownie do
okoliczności."
Ostawiwszy sługę w karczmie, brat Cipolla przykazał mu, aby troskliwie na jego rzeczy baczył i nikomu tykać ich nie pozwolił, zwłaszcza zasię, by miał na pieczy sakwę, w której relikwie święte się zawierały. Aliści hultaj Guccio nie myślał
zostawać na czatach, wolał siedzieć w kuchni, gdzie mu było lepiej niźli słowikowi
wśród zielonych gałęzi, szczególniej jeśli w niej gładką jakąś
dziewczynę obaczył. A właśnie w tej gospodzie spostrzegł krępą, tłustą,
przysadzistą i pokraczną białogłowę, mającą piersi jak dwie dutki i twarz, która by jej prawo należenia do rodu Baroncich (przysłowiowych
brzydali) dać mogła. Oblicze to było dymem okopcone, świecące się
od potu i tłuszczów. Jak sęp, który na padlinę się rzuca, wypadł Guccio z komnaty, zapominając o rzeczach brata Cipolli i o świecie całym. Wszedłszy
do kuchni, siadł koło komina, chociaż był to sierpień, i począł rozprawiać z kucharką, która imię Nuty nosiła. Powiedział jej, że ma szlachectwo,
dokumentem pergaminowym stwierdzone, a takoż posiada więcej niż dziewięć
tysiącset florenów, nie licząc tych, które ludziom jest winien, a których
zebrałoby się niemało, i że wszystko zrobić i wypowiedzieć potrafi, co
tylko komu się przyśni. Nie zważając na swój kapelusz, tak brudny i zatłuszczony,
że tłuszczu tego starczyłoby na wielki kocioł zupy dla ubogich w klasztorze
Altopascio, na swój kaftan podarty, pokryty łatami i przesycony potem pod
pachami, kaftan, tyloma kolorowymi plamami zasiany, iż żadna tatarska lub
indyjska materia nigdy by w paragon z nim wchodzić nie mogła, na swoje
dziurawe pończochy i zdarte buty, mówił z dziewczyną w ten sposób, jakby był
panem na zamku Chatillon. Obiecywał jej, że ją oporządzi, przystroi i uwolni
od przymusu służenia u obcych ludzi. A chociaż ona nic nie posiada, dawał
jej nadzieję na znaczną losu poprawę. Mówił jeszcze o wielu rzeczach z wielką w swoje słowa wiarą, aliści wszystkie jego przedstawienia a obietnice
na wiatr szły i w nic się obracały, jak to się mu zwykle zresztą zdarzało.
Dwaj młodzi żartownisie
zastali tedy Guccia uwijającego się koło Nuty. Niezmiernie ukontentowani z tak pomyślnego obrotu rzeczy, który odejmował im połowę trudu, nie wchodząc z nim w dyskurs, pośpieszyli do komnaty brata Cipolli, stojącej otworem.
Pierwszą rzeczą, którą pochwycili, była torba mnicha, podejrzewali bowiem,
że w niej cudowne pióro znajdować się może. W samej rzeczy znaleźli je w puzderku owiniętym po kilkakroć w zwój tkaniny. Było to pióro wyrwane z ogona papugi. Lud mógłby uwierzyć w słowa brata Cipolli, bowiem podówczas różne
egipskie zbytki a wymysły, które później na znaczną szkodę naszą w całej
Italii się rozpowszechniły, jeszcze głębiej do Toskanii nie przeniknęły. A chociaż nawet tu i ówdzie słabe doszły o nich słuchy, to w tych stronach
pozostały prawie że nie znane mieszkańcom. Trwała tam jeszcze zbożna
prostota dawnych czasów i ludzie nie tylko nie oglądali nigdy papugi, ale
nawet o niej nie zasłyszeli. Dwaj krotochwilnicy, uradowani, że znaleźli pióro,
wzięli je ze sobą, a w zamian napełnili puzdro węglami, które w kącie
komnaty na ziemi ujrzeli. Po czym zamknęli je, przywiedli wszystko do
pierwotnego stanu i nie postrzeżeni przez nikogo, powrócili ze zdobyczą do
domu, gdzie jęli czekać niecierpliwie, jak się wykręci brat Cipolla znalazłszy
węgle zamiast pióra.
Tymczasem mężczyźni i białogłowy, ludzie prości, dowiedziawszy się w kościele, że o trzeciej po
południu pióro archanioła Gabriela zobaczą, powrócili po skończonej mszy
do domów i wiadomość o relikwii roznieśli między kumów, kumoszki i sąsiadów.
Na skutek tego po obiedzie zbiegła się do kościoła taka ciżba ludu, że
nawa świątyni pomieścić jej nie mogła. Wszyscy gorzeli pragnieniem
obaczenia cudownego pióra.
Brat Cipolla, podjadłszy
sobie należycie i przespawszy się nieco, podniósł się po godzinie trzeciej z łoża. Na wieść, że wielka ćma ludu wiejskiego już czeka na ujrzenie pióra
archanioła Gabriela, posłał po Guccia, żeby przyszedł tam z dzwonkami i przyniósł sakwę. Guccio z wielkim trudem od kuchni i Nuty się oderwał, po
czym z dzwonkami i torbą powlókł się w górę ku kościołowi, stękając i sapiąc, bowiem wypita woda brzuch mu rozdymała. Stanąwszy przed głównymi
drzwiami, zgodnie z rozkazem brata Cipolli, jął gwałtownie dzwonić. Po kilku
chwilach brat Cipolla, widząc, że już dosyć ludu napłynęło, nie zauważywszy,
że ktoś dobrał się do jego tobołków, przystąpił do kazania, w którym
wypowiedział wiele rzeczy, stosujących się do mającego nastąpić widowiska.
Wreszcie, gdy odpowiednia chwila nastała, odmówił jeszcze z wielkim
namaszczeniem Confiteor, po czym rozkazał dwie świece woskowe zapalić,
zdjął kaptur z głowy, odwinął powoli jedwabną tkaninę i wydobył puzdro.
Co uczyniwszy wypowiedział jeszcze kilka słów wychwalających archanioła
Gabriela i relikwię świętą, którą trzymał w ręku, wreszcie puzdro
otworzył.
Ujrzawszy w nim węgle
zamiast pióra, brat Cipolla nie pomyślał ani na chwilę, aby to miała być
sprawka Guccia, wiedział bowiem dobrze, że nie miałby on dosyć sprytu
potrzebnego na wypłatanie podobnego figla. Nie przeklinał go nawet w duszy za
to, że tak źle strzegł powierzonych mu rzeczy, natomiast samemu sobie po
cichu gorzkie czynił wyrzuty, że znając przymioty Guccia, tak drogocenną
rzecz pod straż mu oddał. Cóż było jednak czynić! Brat Cipolla, przytomności
umysłu nie tracąc i nie dając najmniejszej poznaki po sobie, że go przykra
niespodzianka spotkała, podniósł wzrok i ręce ku niebu i zawołał tak głośno,
że go wszyty przytomni usłyszeć musieli:
— O Boże! Wszechmocy
Twojej niechaj chwała będzie na wieki! — Po czym zamknął puzdro i rzekł
zwracając się do ludu: — Trzeba wam wiedzieć, najmilsi, że już dawno temu,
jeszcze w latach młodości mojej, byłem wysłany przez zwierzchność moją do
krajów, gdzie słońce wschodzi. Zlecono mi tak długo szukać, aż odnajdę
nadania dla szpitala Św. Filipa z Porcelany. Dla osiągnięcia tego celu, puściłem
się w drogę z Wenecji. Przebyłem przedmieście Grecję i stąd konno przez królestwo
Algarbii, Bagdad i Parion dojechałem wreszcie do Sardynii, umierając już
prawie z pragnienia. Aliści po cóż mam wam wymieniać wszystkie kraje, które
poznałem? (fantastyczna geografia, którą bawi się sam
mistyfikator, kpiąc ze swych słuchaczy prostaczków, jest w znacznym stopniu
oparta na grze słów; posługuje się on nazwami ulic i dzielnic ówczesnej
Florencji, udając, że chodzi o poznane w podróży kraje. Przekład nie zdoła
oddać dwuznaczników oryginału, wymagających zresztą komentarza i we włoskim
brzmieniu — przyp.) Dosyć będzie, jeżeli powiem, że minąwszy Cieśninę
Świętego Jerzego, przejechałem przez Ziemię Kłamliwą i Ziemię Szalbierczą,
gęsto zamieszkałe przez liczne narody. Później przebywałem w kraju Łgarzy,
gdzie napotkałem wielu zakonnych braci moich, a takoż mnichów innej reguły,
unikających pracy dla miłości Boga i nie troskających się o nic, chyba
tylko o korzyść własną. Winniście wiedzieć, że w tych krajach tylko fałszywe
pieniądze walor swój mają. Później dotarłem do Abruzzów, krainy górzystej, w której mężczyźni i białogłowy w drewnianych sandałach na skały się
wspinają i mają zwyczaj świnie ich własnymi kiełbasami stroić. W niewielkiej odległości od tego kraju natrafiłem na ludzi, noszących chleb
nadziany na tyczki, a wino w workach. Dalej droga wiodła mnie przez Robacze Góry,
gdzie wszystkie wody w górę płyną. Tak daleko w głąb kraju się zapuściłem,
że wkrótce dotarłem do Indyj Pasternackich, gdzie — przysięgam wam na mój
habit — widziałem kozy po powietrzu latające. Rzecz to niepodobna do wiary, a jednakże potwierdzić ją może Maso del Saggio, kupiec znakomity, którego
spotkałem tam tłukącego orzechy i sprzedającego łupiny na łokcie. Nigdzie
jednak znaleźć nie mogłem tego, czegom właściwie szukał, a że dalej
trzeba już płynąć wodą, więc puściłem się w drogę powrotną i przybyłem
do tego błogosławionego kraju, gdzie bochenek czerstwego chleba w lecie cztery
szelągi kosztuje, a świeży za darmo dają. Tam napotkałem czcigodnego ojca
Dajmipokój Jeżeliłaska, przewielebnego patriarchę jerozolimskiego, który
przez cześć osobliwą dla sukienki świętego Antoniego, jaką ujrzał na
mnie, pokazał mi wszystkie posiadane przez się relikwie. Było ich tak wiele,
że gdybym je chciał wyliczyć, i przez rok bym nie skończył. Abyście jednak w pobożnej ciekawości swojej zawodu nie doznali, wymienię niektóre z nich.
Naprzód tedy pokazał mi palec Świętego Ducha, nietknięty całkiem, dalej kędzior
Serafina, który to anioł świętemu Franciszkowi się objawił, paznokieć
Cherubina, jedno z żeber Słowa Stałosię, kilka strzępów z szaty świętej
Wiary, parę promieni z gwiazdy, która trzech Magów do Betlejem prowadziła,
czarę z potem, wylanym przez św. Michała w czasie walki jego z szatanem, szczęki
śmierci, która zmogła Łazarza, i siła innych jeszcze świętości. Ponieważ
wielce uprzejmym się dla niego okazałem obdarzywszy go kilku stronami Góry
Moreno w włoskim przekładzie, a takoż paroma rozdziałami Kaprecjusza, których
od dawna już szukał, darował mi tedy w zamian jeden z zębów krzyża świętego, a dalej w małym słoiku zamknione dźwięki dzwonów Salomona, pióro archanioła
Gabriela, o którym wam już wspomniałem, a takoż chodak św. Gherarda z Villamagna, którą to ostatnią relikwią obdarzyłem niedawno pana Gherarda di
Bonsi z Florencji przez wzgląd na osobliwą cześć jego dla swego patrona. Na
koniec podarował mi jeszcze patriarcha jerozolimski kilka z owych węgli, na których
wielki męczennik, św. Wawrzyniec, upieczony został.
Wszystkie te drogocenne
szczątki przy sobie noszę, a i teraz mam je tutaj, do kupy zebrane. Jednakoż
przeor mój nie pozwolił mi pokazywać ich do tej pory, aż się przekona o ich
prawdziwości. Obecnie właśnie dostateczne się znalazły dowody, bądź w listach patriarchy, bądź też w cudach sprawionych przez same relikwie, tak iż
pozyskałem prawo pokazywania ich nabożnemu ludowi. Przez troskliwość chowam
każdą z tych świętości w oddzielnych puzdrach i szkatułach. Dwa z tych
puzder, w których się mieszczą węgle św. Wawrzyńca i pióro archanioła
Gabriela tak są podobne do siebie, że często jedno za drugie biorę, co nawet i dzisiaj mi się przytrafiło. W przekonaniu, że to puzderko z piórem,
przyniosłem puzderko z węglami. Nie uważam tego jednak za dzieło przypadku,
ale za zrządzenie Opatrzności boskiej, która mi tym sposobem chce przypomnieć,
iż za dwa dni uroczystość św. Wawrzyńca przypada. Bóg pragnie, abym
widokiem tych węgli, które sos, płynący z pieczonego ciała św. Wawrzyńca,
ugasił, gorącą cześć w sercach waszych dla męczennika zapalił.
Odkryjcie tedy głowy,
dzieci moje, i przystąpcie bliżej, aby z czcią i z trwogą świętą tym węglom
się przyjrzeć. Pierwej jednak dowiedzcie się jeszcze, że kto jednym z tych węgli w kształt krzyża naznaczony zostanie, tego przez cały rok niniejszy żaden
ogień nie tknie, by tego nie poczuł.
Rzekłszy te słowa,
brat Cipolla zaśpiewał pieśń na cześć św. Wawrzyńca, a potem otworzył
puzdro i węgle z niego wyjął. Na ten widok otumaniony tłum zatrzymał się,
pobożną czcią zdjęty, wnet jednak wszyscy, depcząc się i dusząc
wzajemnie, rzucili się ku mnichowi. Kładąc większą niż zwykle ofiarę, każdy
prosił o dotknięcie i naznaczenie węglem świętym. Wówczas brat Cipolla wziął
węgiel do rąk i jął kreślić mężczyznom i kobietom na białych kaftanach,
sukniach i zasłonach tak wielkie krzyże, jakie się tylko tam pomieścić mogły.
Zaręczał przy tym ludowi, że węgle, na kreślenie krzyży użyte, z powrotem w szkatule odrastają.
Takim oto sposobem brat
Cipolla mieszkańców Certalda, nie bez wielkiego dla siebie pożytku, w krzyżowych
rycerzy zamienił i zakpił z tych, którzy mniemali, że pozbawiając go pióra,
zakpić z niego zdołają. Dwaj krotochwilnicy, kazaniu jego przytomni,
ujrzawszy, jak się dzięki chytrej sztuczce z trudnego położenia wydobył i jak daleko w tym celu słowami okrążać musiał, tak się śmiać poczęli, że o mały włos ze śmiechu się nie rozpukli. Gdy tłum się rozszedł, podbiegli
do brata Cipolli, odkryli mu winę swoją i wśród wybuchów głośnej wesołości
zabrane pióro mu zwrócili. Po roku przyniosło ono mnichowi nie mniej pożytku
niż w tym przypadku węgle świętego Wawrzyńca»
« Boccaccio -Dekameron (Publikacja: 02-08-2002 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1639 |
|