|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Felietony i eseje » Felietony, bieżące komentarze
Dwa argumenty Autor tekstu: Caden O. Reless
Podczas gdy kwestia bakteriologicznego bezpieczeństwa ogórków wraz wybuchem
epidemii zakażeń spowodowanych zmutowanym szczepem E. coli zawisła nad
europejskimi konsumentami, producenci rolni i wtórujący im politycy próbowali
studzić społeczne nastroje, w obecności telewizyjnych kamer racząc się świeżymi
warzywami. Jak należało się domyślać, motywem przyświecającym ich męstwu było
tym razem nie tyle ukojenie głodu, co przede wszystkim podnoszenie w narodzie
apetytu i tym samym ratowanie z opresji rolników, którzy stanęli w obliczu
groźby poniesienia poważnych strat finansowych. Dając opinii publicznej
możliwość obserwowania wyników tego eksperymentu, a zarazem wyreżyserowanego
medialnego spektaklu, chciano zakomunikować jedno: „skoro nam nie zaszkodziło,
to i wam nie może zaszkodzić".
Jak zostanie wykazane poniżej, nie było powodów, żeby tym razem nie wierzyć
teatralnym gestom i słowom, tym bardziej że wnet poszła za nimi i konsumpcja.
Warto jednak przy okazji zwrócić uwagę, że jest to przykład argumentacji, w której konkluzja („to i wam nie może zaszkodzić") nie wynika jednoznacznie z przesłanki („skoro nam nie zaszkodziło"), z czym przy niedopełnieniu określonych
wymogów higienicznej przezorności mogło wiązać się pewne ryzyko. Ogórki nie
zaszkodziły bowiem spożywającym je politykom przede wszystkim dlatego, bo nie
stwierdzono na nich obecności groźnej bakterii, a same warzywa przed
poczęstunkiem zostały zapewne starannie umyte. Zwracała na to uwagę minister
Kopacz, przy okazji epidemii wzywając Polaków do „Narodowego Mycia Rąk", na
wypadek gdyby jednak błędnie uznali, że do likwidacji zagrożenia wystarczająca
jest sama odwaga, okazywana przez przedstawicieli najwyższych władz.
To, że przedstawiciele konstytucyjnych organów państwa polskiego przetrwali te
zmagania i z ogórkiem, i z E. coli, było w zasadzie kwestią materialnej
poprawności przytoczonego argumentu, który opierał całą swoją wiarygodność na
przekonaniu, że szkodliwej bakterii na polskich ogórkach nie było, na co
wskazywały jednoznacznie wyniki przeprowadzonych analiz laboratoryjnych.
Proogórkowa argumentacja miała więc ostatecznie poparcie w faktach (ogórki były
czyste i zdrowe) i nie była przy tym pozbawiona logiki, mimo że na pierwszy rzut
oka można by uznać, że bazuje na dobrze znanym chwycie erystycznym, tj.
argumencie per analogiam.
Standaryzacja przytoczonego argumentu, przedstawiona na diagramie (diagram 1)
mogłaby wyglądać następująco (P — przesłanka, K — konkluzja):
P1 (domyślna): Ponieważ na ogórku nie ma groźnych bakterii, więc jego spożycie
nie może być szkodliwe dla zdrowia.
P2: Nam ogórki nie zaszkodziły.
K: Skoro nam nie zaszkodziły, to i wam nie powinny zaszkodzić.
(Przesłanka
P1 i P2, co zaznaczono na diagramie poziomą kreską, wspiera konkluzję łącznie).
Sprawa prezentowałaby się całkiem inaczej, gdyby politycy raczyli się ogórkami
mimo realnego zagrożenia, popychając tym samym do samobójczych aktów konsumpcji
swoich nazbyt ufnych naśladowców. Argumentacja zbudowana na schemacie „skoro nam
nie zaszkodziło, to i wam nie może zaszkodzić" znacznie straciłaby na
wiarygodności wówczas, gdyby
wystąpił z nią podejrzany badylarz, proponujący do kupienia prosto ze skrzynki
warzywa przywiędłe, nieświeże i nieco przybrudzone. Mimo gorących zapewnień
sprzedawcy, wskazane okoliczności skutkowałyby zapewne wzmożonym krytycyzmem
potencjalnego nabywcy, co mogłoby go skłonić przed zakupem do poszukania
odpowiedzi na kilka pytań: Czy oferowane przez badylarza ogórki rzeczywiście nie
zaszkodzą? Czy mogą z pewnych powodów pozostawać nieszkodliwe dla jednych, u innych zaś prowadzić do zatrucia? I w końcu, czy zakup jest opłacalny, biorąc
pod uwagę ryzyko związane z następstwami ewentualnych problemów zdrowotnych?
Okazuje się, że podobna refleksyjność przydaje się nie tylko przy robieniu
zakupów i wybieraniu towaru
oferowanego na ulubionym bazarku. Przezorność jest
wskazana również przy doborze argumentów. Niechlujstwo może bowiem
prowadzić nie tylko do ośmieszenia stosowanych środków przekonywania, ale nawet
do celu przeciwnego niż początkowo zamierzany przez mówcę. Ponadto „nasze błędy
świadczą o nas" i można podejrzewać, że za danym stylem wysłowienia się i doborem środków retorycznych stoją zazwyczaj zbliżone cechy umysłowości i światopoglądu. Dlatego też warto się czasami zastanowić, co i w jaki sposób
zamierza się powiedzieć.
Wymownym przykładem opłakanych skutków dziwacznie skonstruowanej i demagogicznej
argumentacji jest komentowana na Forum Racjonalisty treść
wypowiedzi
prymasa z dnia 28 czerwca br., która padła na konferencji prasowej
zorganizowanej z okazji pierwszej rocznicy ingresu arcybiskupa Kowalczyka do
gnieźnieńskiej katedry. Ponieważ jest ona powszechnie dostępna w internecie dla każdego, kto chciałby się z nią bliżej zapoznać, nie będzie tu
przytaczana in extenso. Prymas między innymi bronił w niej obecności
lekcji religii w szkołach, używając argumentacji, która mogłaby zostać
zrekonstruowana w sposób
przedstawiony poniżej (diagram 2).
Konkluzję można wyodrębnić już na początku analizy, tym bardziej że nie zawsze w wypowiedzi argumentacyjnej następuje ona po poprzedzających ją przesłankach.
Warto to zrobić po to, by zwrócić
szczególną uwagę na jej kontrowersyjną wymowę, która bywa pomijana w dziennikarskich komentarzach. Zdaniem prymasa wszyscy uczniowie, niezależnie od
tego czy są ateistami czy osobami wierzącymi, powinni uczęszczać na lekcje
katechizacji:
K: „Niezależnie, czy ktoś jest ateistą, czy wierzącym, powinien uczęszczać na
lekcje katechizacji".
Co znamienne, ksiądz prymas nie twierdzi, że na lekcje religii powinni
uczęszczać wszyscy uczniowie niezależnie od płci, kultury, pochodzenia
etnicznego i aktualnego wyznania (to stwierdzenie początkowo pada, ale prymas
nie kontynuuje tej myśli w dalszej części wątku). To ateiści powinni chodzić na
lekcje katechizacji razem z osobami wierzącymi, niezależnie od tego, czy tego
chcą czy nie, i czy jest to zgodne z ich światopoglądem. Ateizm ucznia lub jego
rodzica nie jest więc dla księdza prymasa wystarczającym usprawiedliwieniem
nieobecności na lekcji religii. W jaki sposób to twierdzenie zostaje
uzasadnione?
Przesłanki przytaczane dla uzasadnienia wyżej przedstawionej tezy nie są zbyt
przekonujące; są kontrowersyjne,
miejscami obraźliwe (ad personam), a ich zasadność bardzo łatwo podważyć
za pomocą podstawowych metod krytycznego myślenia. Mimo miałkości tak typowej
dla pewnego rodzaju kościelnej retoryki w ogóle, ich doborowi i zestawieniu nie
brakuje jednak swoistego kunsztu i dowcipu, mogących świadczyć o tym, że
wypowiedź, mimo pozorów spontaniczności, została już wcześniej przemyślana i świadomie wycelowana w konkretnego odbiorcę. Argument ma dość złożoną i mieszaną
budowę — z wieloma przesłankami, konkluzjami pośrednimi i podargumentami, co
zostało uwidocznione na diagramie (diagram 2).
Na początek można wyodrębnić z argumentacji prymasa dwa zespoły przesłanek,
które niezależnie wspierają konkluzję. W zespole pierwszym (I), w którym
znalazły się przesłanki odwołujące się do znajomości zagadnień religijnych jako
elementu ogólnego wykształcenia, będą to (w cudzysłowie przytoczono dosłowne
cytaty wypowiedzi prymasa, a w nawiasach okrągłych uzupełnienia dodane dla
lepszego zrozumienia przykładów):
P1: „Jeżeli chcemy być rzeczywiście krajem demokratycznym", (to K).
P2: (Jeżeli chcemy) „dawać świadectwa dojrzałości ludziom, którzy zdają egzamin
dojrzałości", (to P9).
P3: (Jeżeli nie K, to człowiek) „będzie ignorantem".
P4:„Człowiek mający wykształcenie ogólne powinien mieć minimum wiedzy na temat
Kościoła czy Kościołów, które na tym terenie istnieją od setek lat", (dlatego
P3).
P5: „Jeżeli ma otrzymać świadectwo dojrzałości, to powinien mieć minimum
wykształcenia religijnego , czyli wiedzy religijnej", (dlatego P9).
P6: „Tak samo jak ja nie muszę być specjalistą z fizyki, ale maturalny egzamin z fizyki zdawałem", (dlatego K).
P7: „Nie muszę być specjalistą z konstytucji, ale przedmiot był, i z chemii coś
podobnego, i tak dalej", (dlatego K).
P8: (Katechizacja) „to należy do ogólnej kultury obywateli, (...) to jest
sprawa ogólnego wykształcenia i dawania szansy", (dlatego K).
P9: „A tej wiedzy nie nabędzie gdzie indziej niż właśnie tam, gdzie tę wiedzę
się przekazuje przekazuje" (dlatego K).
W zespole I występują więc konkluzja (K), którą niezależnie wspierają przesłanki
P1, P3, P6 i P7. Przesłanki P8 i P9 wspierają konkluzję w sposób łączny. Mamy tu
do czynienia z dwoma podargumentami: przesłanka P4 wspiera przesłankę P3, a przesłanki P2 i P5 wydają się w sposób łączny wspierać przesłankę P9.
W zespole drugim (II), który bazuje na podobieństwie lekcji religii do lekcji z marksizmu-leninizmu będą to:
P1: „Ja chodziłem na lekcje marksizmu na przykład w gimnazjum i wcale mi to nie
zaszkodziło", (dlatego K).
P2: „Dzisiaj coś wiem na temat Lenina, Engelsa, Marksa. To nie znaczy, że stałem
się lewicowym lub prawicowym przez to, że uczyłem się czegoś w szkole", (dlatego
K).
Nietrudno zauważyć, że argumentacja prymasa, broniącego obecności lekcji
katechizacji w szkole, różni się nieco od wspomnianej wcześniej argumentacji
zastosowanej przez polityków i rolników, aby namówić konsumentów do jedzenia
ogórków, choć zastosowane w obu przypadkach sposoby przekonywania mogą się
wydawać zbliżone na pierwszy rzut oka. Obrona prozaicznego ogórka odbywa się w oparciu o przesłanki banalne, ale wiarygodne i racjonalne, takie jak
faktycznie korzystny wpływ obecności warzyw i owoców w diecie na stan
zdrowia, faktyczne bezpieczeństwo bakteriologiczne polskich ogórków
(potwierdzone wynikami badań laboratoryjnych) i faktyczne negatywne
konsekwencje finansowe dla rolnictwa, związane ze spadkiem sprzedaży warzyw w kraju i wstrzymaniem eksportu.
Obrona obecności lekcji religii w szkołach przebiega natomiast w oparciu o przesłanki kontrowersyjne, podniosłe, ale bazujące głównie na ideologii,
emocjach lub zwyczajnym chciejstwie, co decyduje o ich niskiej odporności na
racjonalną krytykę. Żadna z przytoczonych przez prymasa przesłanek nie może
bowiem zostać przyjęta bez poważnych wątpliwości. Czyżby nie było niczego
lepszego na podorędziu?
Obecność lekcji katechizacji w szkole nie jest przecież w żadnym wypadku
nieodłączną cechą demokracji, a ateiści — wbrew temu, co twierdzi arcybiskup
Kowalczyk — często posiadają głębszą wiedzę o religii niż wielu wierzących,
uczęszczających na religię przez wiele lat, począwszy od wieku przedszkolnego
(co daje wyobrażenie o poziomie tych zajęć); zdarza się nierzadko, że są
przedstawicielami elity intelektualnej kraju, wbrew pochopnym oskarżeniom o ignorancję. Minimum wiedzy o Kościele i religii można w kilka godzin zdobyć
odwiedzając strony Racjonalisty lub Wikipedii, bez wydawania sporych środków na
katechizację w szkole, co obciąża system edukacji i finansowo, i organizacyjnie.
Elementy religioznawstwa można włączyć do programu nauczania z przedmiotów
humanistycznych, takich jak historia czy wiedza o kulturze. O dojrzałości nie
świadczy uczestnictwo w szkolnych zajęciach z katechizacji i zdobyta na nich
wiedza, ale zdolność do poświęcenia, odpowiedzialności i zaangażowania, itp.
Obrona obecności lekcji katechizacji w szkołach poprzez porównanie ich do lekcji z marksizmu-leninizmu, na które musieli często wbrew woli swojej i własnych
rodziców uczęszczać uczniowie, studenci i żołnierze w czasach PRL, i które do
dziś kojarzą się z agresywną indoktrynacją prowadzoną przez totalitarne państwo,
jest już nie tylko ryzykowna, ale po prostu kuriozalna, choć z drugiej strony
niejeden ateista (i nie tylko) zapewne zgodziłby się, że akurat tutaj ksiądz
prymas najmniej się pomylił.
Tezę, że lekcje marksizmu-leninizmu nikomu nie zaszkodziły, należałoby najpierw
należycie udowodnić, podobnie jak tezę o tym, że lekcje te w jakikolwiek sposób
miały się przyczyniać do poszerzenia wiedzy ogólnej obywateli. Zresztą czy
rzeczywiście przyświecał im głównie ten cel? A co z politycznymi, ekonomicznymi i religijnymi motywami, decydującymi
dziś o obecności lekcji religii w szkołach? Zgodnie z promowaną przez prymasa
postawą oportunizmu wobec przejawów ideologicznej indoktrynacji w szkole z czasów PRL należy za wszelką cenę udawać, że nie stwarzają żadnych zagrożeń?
Na koniec warto wspomnieć o jeszcze co najmniej dwóch poważnych uchybieniach
prymasowskiej argumentacji. Pierwszym z nich jest wybiórczy dobór przesłanek,
nieuwzględniający punktu widzenia drugiej strony, w tym nie tylko ateistów, ale
wszystkich, którzy są zwolennikami zdecydowanego rozdziału Kościoła od państwa,
drugim — ich wyraźna stronniczość. Oba uchybienia wskazują, że nie mamy do
czynienia z otwarciem poważnej i merytorycznej dyskusji, ale działaniem
obliczonym na obronę wąsko pojętych grupowych interesów.
*
Wykorzystano m.in. metody analizy argumentów przedstawione w książce pt.
Sztuka argumentacji. Ćwiczenia w badaniu argumentów, K. Szymanek, K. A.
Wieczorek, A. S. Wójcik, Warszawa 2003.
« Felietony, bieżące komentarze (Publikacja: 04-07-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1979 |
|