|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Recenzje i krytyki
Bóg nie jest wielki - wrażenia z lektury [1] Autor tekstu: Piotr Napierała
Książka Christophera Hitchensa:
„Bóg nie jest wielki" pod wieloma względami podobała mi się jeszcze
bardziej niż „Bóg urojony" Dawkinsa. Dawkins — biolog, a więc człowiek o umyśle ścisłym, skupiał się bardziej na tym,
jak Bóg mógłby wyglądać,i dlaczego jest tak bardzo nieprawdopodobne,
by wyglądał tak jak chcą wierzący, a także na pochodzeniu moralności
(dobre memy), natomiast książka Hitchensa, daleko bardziej osobista i humanistyczna w wyrazie, przez co mi jako historykowi bliższa, dotyczy przede
wszystkim skutków istnienia religii. Skutki te wynikają z podsycania przez religię ludzkiego
solipsyzmu — przekonania, że wszystko kręci się wokół ciebie, że Bóg
interesuje się wszystkim co robisz, hodowanie spojrzenia dalekiego od
panoramiczno-globalnego, ergo — racjonalnego. Solipsyzm religijny powoduje, że
nie pytamy już czemu Jezus postanowił uzdrowić tylko przypadkowo napotkanego
ślepca, a nie uleczył całej ludzkości od ślepoty. Religia hoduje ludzi służalczych
(jaki jest sens nieustannego chwalenia kogoś niby wszechmogącego — ojciec
J.S.Milla uważał dlatego, że religia obniża standardy moralne) i uczy ich
nonsensów, np., że są miejsca świętsze od innych, i trzeba tam pielgrzymować,
lub że trzeba podpalić kościół konkurencji (ateiści, co ciekawe
meczetów i synagog nie podpalają).
Hitchens, za Marksem, uważa, że
religia otacza ludzki „padół płaczu" nimbem świętości, zamiast
rzucić wyzwanie ludzkiej niedoli, a to dlatego, że religia głosi, iż tylko dawne dzieje i wydarzenia są ważne
(„...jak było na początku…"), co wskazuje raczej, jak pisze Hitchens, że
religie wyczerpały już swe siły inspirujące i ważne, a teraz
mogą co najwyżej błysnąć humanizmem swych sług takich jak luterański
pastor powieszony
przez nazistów za niechęć kolaborowania z nimi.
Shakespeare ma, zdaniem Hitchesna daleko większą siłę
moralną niż Koran, m.in., dlatego, że powstał w bardziej oświeconych
czasach, a kultura anglosaska, także ta powiązana bezpośrednio z protestantyzmem, jest lepszym przewodnikiem duchowym, niż jakakolwiek święta
księga starożytności.
Hitchens wymienia bardzo liczne przykłady szkodliwości
działań ludzi religijnych. Wymienia
tu nie tylko zamachy bombowe, ale i np. próbę zablokowania zniesienia zakazu rozwodów w Irlandii w 1996 roku
(przy okazji autor wytknął Matce Teresie, to, że chce pozbawić nadziei
katoliczki ożenione z pijakami i brutalami, a cieszy się z rozwodu swej
przyjaciółki ks. Diany, tj., że jest pobłażliwa tyko wobec bogatych i potężnych).
Religia, według Hitchensa sprzyja eskalacji konfliktów
etnicznych, jak np. w Irlandii Płn.
(w znanym dowcipie bandziory pytały: „jesteś protestanckim czy katolickim
ateistą?" — by wiedzieli czy mają delikwenta pobić, czy nie). Podobnie rzecz
się ma z czystkami
etniczno-religijnymi w Jugosławii, które tak naprawdę są czysto religijnymi,
bowiem jak Chorwat-ateista może
udowodnić, że nie jest Serbem,
przecież Chorwat, w powszechnym mniemaniu,
różni się od Serba tylko religią. Kolejne przykłady to skutki
terroru Hamasu w Palestynie, czy bigoteryjny upadek Bagdadu (rzekomo „świecki"
Saddam Hussajn używał języka dżihadu). Szczególnym skutkiem niezasłużonego
szacunku dla religii może być współczucie
dla Chomejniego, a brak jego dla
Rushdiego, i to nie tylko ze strony duchownych, ale nawet ateistów, co
wskazuje brak szacunku dla prawdy i tendencję do podlizywania się religii. Tu
warto wspomnieć Johna Le Carre, który uznał, że Rushdie jest „sam sobie
winien". Kolejne przewinienia religii to: zablokowanie szczepień w Bengalu
(mułłowie puścili plotkę, że wszczepiają nie lek, lecz środek powodujący
impotencję), niechęć do świń (choć to zwierze inteligentne, którego skóra
nadaje się do przeszczepów, a inne części ciała do mnóstwa innych
przydatnych rzeczy), traktowanie huraganów i innych zjawisk jako karę boską
za np. tolerowanie homoseksualizmu.
Swoją drogą warto przypomnieć, że trzęsienie ziemi w Lizbonie w 1755 roku zadziałało na wyobraźnie zbiorową zupełnie odwrotnie -
jako argument przeciw religii. Katastrofa ta wstrząsnęła ówczesną
Europą. Dla Voltaire’a, który
napisał: Poème sur le désastre de Lisbonne i wielu innych katastrofa znaczyła potwierdzenie słuszności deizmu -
tj. przekonania, że bóg nie ingeruje w życie ludzkie, bowiem tylko tak może
pozostać dobrym. (Polski przekład Stanisława Staszica nosił tytuł
"Poema o zapadnieniu Lizbony", i ukazał się w Polsce w 1779 roku. Red.) Fakt wystąpienia trzęsienia ziemi w Lizbonie i zniszczenia wielu ważnych obiektów sakralnych, właśnie w dzień
świąteczny — Wszystkich Świętych -
wzbudził wiele zainteresowania kwestiami polityki Kościoła w całej Europie. Z punktu widzenia przeciętnego XVIII-wiecznego katolika, mieszkańca Europy, było
to bardzo trudne do zrozumienia, szokujące zrządzenie nadprzyrodzone.
Listopadowa Gazeta de Lisboa pisała, że tragiczny dzień pozostanie na wieki w pamięci tych, którzy przeżyli. Jeśli chodzi o wpływ na umysły europejskie,
trzęsienie 1755 roku, porównuje się z holocaustem. W europejskich salonach
porównywano mieszkańców „gostyko-orientalnej"
Lizbony do Hebrajczyków przekraczających Morze Czerwone. Szwedzki „Mercure"
donosił, naginając nieco fakty, o zwaleniu się gmachu Inkwizycji, co uratowało pewnego kalwinistę od stosu. W Hadze ukazała się w 1756 roku praca: Discours politique sur les avanntages
qeu la Portugal pourrait tirer de son malheur, której autor-anglofob
doradzał Portugalii wykorzystanie katastrofę dla unieważnieniu sojuszu z Londynem, co nie było zbyt fair, zważywszy na to, że Brytyjczycy przysłali
do zniszczonej Lizbony wielką flotę z pieniędzmi i ryżem, mąką warzywami i narzędziami, podczas gdy np. Francja zadowoliła się tylko deklaracją typu:
„jeśli byście czegoś potrzebowali, dajcie znać". Oczywiście Brytyjczycy
nie byli aż takimi altruistami, by przez katastrofę londyńska City splajtowała. Brytyjskie koła
arystokratyczne i kupieckie rozmawiały ile kto stracił w English Factory, wiec
musieli uruchomić jakiś odpowiednik planu Marshalla.
Goethe wspominał, że katastrofa lizbońska wznieciła w Niemczech „demona strachu", podważając wiarę wielu osób. Co jednak by
było gdyby katastrofa wydarzyła się w inny dzień lub w epoce, w której prym
wiodą liberałowie? W zburzonym mieście były spowiednik rodziny królewskiej
jezuita o. Malagrida opowiadał wśród tłumów, że
nastał czas gniewu boga i skruchy, wzbudzając panikę. By przeciwdziałać tej propagandzie,
Pombal postarał się, by każdy wiedział, że fala tsunami uderzyła
nawet w Skandynawię i w Nową Anglię (heretyków), oraz w Maroko (muzułmanów), a nie tylko w Lizbonę. A kilku aktywniejszych kaznodziejów dyskretnie
wysłano do Anglii. Gdy Malagrida wydał broszurę, oskarżając
„grzesznych" Lizbończyków
za katastrofę, Sebastião
de Carvalho e Melo, kazał interweniować nuncjuszowi, który wysłał Malagridę
do Setubal po drugiej stronie Tagu. Trzeba tu zaznaczyć, że sam Pombal
również był bardzo pobożny, ale nade wszystko bał się fanatyzmu
religijnego. Dopiero 17 listopada (po 2 tygodniach) do miasta powrócił
kult religijny. W całym mieście słychać było tego dnia niekończące się
miserere i gloria.
Rushdie gościł u Hitchensa w Waszyngtonie, co oznaczało
konieczność przestrzegania drobiazgowych przepisów bezpieczeństwa, gospodarz
dziwił się dlaczego położenie Rushdiego nie wywołuje więcej współczucia, w końcu jest to człowiek spokojny, który nikogo nie morduje. Mnie osobiście
równie frapuje fakt, dlaczego wszyscy potępiają np. spokojnego Holendra, również
żyjącego w bunkrze, czyli Geerta Wildersa, a nie tych, którzy wysyłają mu
listy z pogróżkami. Zapewne działa tu mem religijny podlizywania się potężnym,
bez zwracania uwagi na krzywdę niewinnych. Hitchens zwraca uwagę na unikanie języka
religijnego w wydaniach wiadomości i oficjalnych tekstach analityków
politycznych. Podobnie stwierdzała Melanie Philips w „Londonistanie".
Ludzie Zachodu mają według niej problem ze zrozumieniem, że religia może być
bodźcem do zastosowania przemocy, i np. tłumaczą sobie zamachy jako skutek
biedy czy wykluczenia społecznego (kulturowy marksizm), choć np. ci co
wysadzali londyńskie autobusy, jak i członkowie „azjatyckich gangów", nie
należą do pariasów.
Za bardzo nieprzyjemną cechę religii zorganizowanych uważa
Hitchens żerowanie na niewinności i naiwności dzieci, straszenie ich,
zawstydzanie seksualne dorastających nastolatków i potem dorosłych.
Pamiętam jak w czasie dyskusji pod jednym z moich artykułów, ktoś pisał o tym, ze Kościół zawsze będzie sięgał po owe zawstydzanie, bo to jedyny
sposób, by ludzie pozostali w jakiś sposób grzeszni, a Kościół potrzebny.
Religia, zdaniem autora God is not Great, objawia
też skłonność do wypatrywania i wyczekiwania
końca świata, chociaż jej starożytne wizje są dziecinnie niewinne w porównaniu z tym, co się rzeczywiście zdarzy za 5 mld lat, gdy Słońce
eksploduje, a nasze oceany wyparują. Religia gardzi życiem doczesnym, więc
strach pomyśleć co zrobią fanatyczni generałowie pakistańscy (pamiętam jak
Hitchens w dyskusji z Dennettem, Harrisem i Dawkinsem rozmawiał o pomyśle
pewnego pakistańskiego „naukowca", by wykorzystać dżiny jako napęd
reaktora), ze swym nuklearnym arsenałem. Religia żeruje też na freudowskim
strachu ludzkim przed śmiercią, do niedawno totalnie dominując w życiu społecznym i grożąc śmiercią nieposłusznym. Dopiero Spinoza,
Kant („postępuj tak, jakbyś chciał, by twoje zachowanie stało się
obowiązującym prawem") i Laplace pokazali, że religia nie musi być do
czegokolwiek potrzebna.
Hitchens wyśmiewa niezdolność religii do racjonalnej
obrony swych argumentów i samozadowolenie z absurdalności własnych założeń
(Tertuliańskie: „wierzę, ponieważ to absurd" versus Popperowe: „niepodważalna
teoria jest kiepską teorią"), przy jednoczesnym heroizmie przejawianym w siłowym
dopasowywaniu wiedzy naukowej do religijnych mitów.
Hitchens wyśmiewa też sztuczki stosowane przez wierzących,
by udowodnić ważne naukowe fakty. Samolot zdaniem kreacjonistów miał być
jednorazowym tworem, tak jak miał niby nim być nasz świat, podczas gdy, jak
pisze Hitchens, taki samolot powstawał i powstaje nadal ewolucyjnie, dzięki pracy całych pokoleń aeronautów i wynalazców, poczynając od braci Mongolfier i ich balonu, tak samo jak samochód
powstaje nieprzerwanie od 1769 roku, od-
fardier à vapeur Nicolasa Josepha Cugnota. Żaden duchowny nie
obalił krytyki biblijnych mitów Thomasa Paine’a.
Majmonides cieszył się, że Żydzi zabili Chrystusa
(„wstrętnego heretyka"), tak więc z chrześcijańskiego
punktu widzenia atak na nich ma jakiś
sens, ale to tylko podsyca dawne waśnie. W wywiadzie na temat
„Pasji" Gibsona, Hitschens
zrzucał główną winę na okupantów, czyli Rzymian, polemizując z Melem
Gibsonem. Jednocześnie Hitchens żałuje, że tego rodzaju spory mają dziś
jakieś znaczenie, i twierdzi, że to bitwa
pod Antietam w czasie wojny secesyjnej uczyniła ludzi Zachodu zakładnikami
starożytnych judejskich sporów. Lincoln miał uznać to zwycięstwo za dobry
moment do emancypacji niewolników, tak by ludzie myśleli, że ta wojna nie
jest tylko bezduszną masakrą.(s.
182, 191).
1 2 Dalej..
« Recenzje i krytyki (Publikacja: 29-09-2011 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2274 |
|