|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Prawo » Prawo wyznaniowe » Polskie konkordaty » Konkordat z 1993
Na ile konkordat polski jest posoborowy? Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Szukając dostępnych na polskim rynku opracowań dotyczących
polskiego konkordatu, udałem się do wszystkich wrocławskich księgarni. W jednej z nich, będącej placówką wielkiej sieci polskich księgarni,
sprzedawca poinformował mnie, że „coś jest". Szukał, szukał, szukał
przez długie minuty, po czym przyniósł mi książkę pt. Konkordancja
biblijna… Ostatecznie więc nie udało mi się niestety dostać ani jednej
pozycji. Polacy o konkordacie wiedzą tyle, że istnieje. Część kojarzy może z nim „śluby konkordatowe". A jakiż to ciężki grzech zaniedbania!
Konkordat przecież zapewnia polskim katolikom wolność religijną, równe
prawa w społeczeństwie; spełnia funkcję promocyjną wolności
religijnej również względem innych związków wyznaniowych;jest uszczegółowieniem i realizacją wolnościowych gwarancji konstytucyjnych; służy nie
Stolicy Apostolskiej, ale obronie nas Polaków, przed zniewoleniem płynącym z różnych ideologii.
"W swych sformułowaniach — mówił Prymas Glemp 6
stycznia 1994 r. — zawiera bowiem doświadczenia Wschodu i Zachodu, Północy i Południa oraz innych konkordatów, jak np. włoskiego, i dlatego obecnie
postrzegany jest jako jedna z najlepszych interpretacji myśli soborowej, światowych
osiągnięć w dziedzinie poszukiwania praw człowieka i podstawowych jego wolności
oraz swobód".
"Konkordat polski z 1993 r. należy do konkordatów
posoborowych, które radykalnie różnią się od konkordatów klasycznych" — pisze ks. prof. J. Krukowski. Koncepcja tzw. konkordatów posoborowych
polega na tym, że, jak pisze katolicki publicysta Jerzy Gruca, „Kościół
uznaje słuszną autonomię państw i nie zmusza jak dawniej do autorytarnego
regulowania kontrowersji z państwami. (...) heroicznie rezygnuje z różnych
przywilejów, które można było dawniej uzyskać w sposób legalny, ale
jednocześnie znacznie ogranicza tradycyjne koncesje na rzecz władzy świeckiej".
Jednakże podział na tzw. konkordaty
przedsoborowe i
posoborowe w
znacznej mierze jest tutaj sztuczny i wyolbrzymia różnice i domniemany wpływ
Soboru na treść polskiego konkordatu z 1993 r. Jak można mówić o konkordacie posoborowym skoro polski Kościół w czasie jego tworzenia
był mentalnie przedsoborowy? Wielokrotnie wskazywali na to ci publicyści
katoliccy, którzy w naszym kraju zaangażowani są w krzewienie ducha
soborowego. Weźmy przykład najznamienitszy — prof. Stefana Świeżawskiego z KUL, który w liście do Jana Pawła II z 16 X 1989 r. pisał o ciasnocie
endekoidalnej, szowinizmie i kulcie dla tzw. środków bogatych, jaki
dostrzegał w ówczesnym Kościele polskim. „Moralność ta jest antytezą
tego wszystkiego, co wprowadził ostatni Sobór. Zapomina się o jego nauce" — dodawał Profesor. W rok później: „Ogólnie chodzi o sprzeniewierzenia
wytycznym ostatniego Soboru — głównie w Polsce (bo tę sytuację znam
najlepiej)… Głównym błędem wydaje mi się klerykalizm wyrażający się
wielorako. Przede wszystkim w praktyce zapomina się o koncepcji Kościoła jako
ludu Bożego. Zbyt często używa się przeciwstawienia: 'duchowieństwo -
lud Boży', tak jakby kler stał poza ludem Bożym (jako element władczy i kierowniczy). Prowadzi to wprost do klerykalizmu, paternalizmu i triumfalizmu."
Kolejny list, z 1 listopada 1991 r.: „Mnie się jednak wciąż wydaje, że w Polsce dyrektywy Vaticanum II w ogóle się nie przyjęły"; 14 października
1993 r.: „Ulatniają się gdzieś epokowe wskazania ostatniego Soboru"; 1 IV
1994 r.: "Okazuje się, że najważniejsze dokumenty soborowe są u nas wciąż
'martwą literą'. Nie korzysta się z nich i nie żyje na co dzień. Odnoszę
coraz częściej wrażenie, że wielu nowych duchownych i świeckich wolałoby,
żeby Kościół był trydencki lub Lefebvre’owski, a nie zgodny z Vaticanum
II. Widzę coraz częściej, że trzeba tu ogromnej i głębokiej metanoi [gr.; katolicka Biblia tłumaczy to jako 'nawrócenie'; inni: 'upamiętanie',
'skrucha' — przyp. M.A.] (...) Brak u wielu biskupów tego nowego ducha i zrozumienia całej potęgi ważności przesłania soborowego powoduje, że tylu
młodych u nas albo czuje się zagubionymi, albo idzie na lep łatwego
'nacjonalistycznego', ciasnego i hiper-konserwatywnego katolicyzmu" [ 1 ].
Tak jest praktycznie do dziś. Nie tylko nie widać dominacji środowisk związanych
najściślej z Vaticanum Secundum (przede wszystkim Tygodnik
Powszechny), ale obserwujemy tworzenie się potęgi katolickiego
fundamentalizmu.
Jak w Kościele takim miałby powstać posoborowy konkordat?
Ex nihilo?
Dowodem niezwykle istotnym może być tutaj porównanie tekstu
ostatecznego konkordatu z kościelnym projektem [ 2 ] — pozwala
to ukazać we właściwym świetle tezy o konkordacie posoborowym. Okaże się bowiem wówczas, że można co
najwyżej mówić o posoborowych politykach negocjujących ze strony
polskiej tekst ostateczny. Albowiem projekt kościelny zawierał bardzo istotne
różnice z tym co zostało ratyfikowane.
W przełomowym roku 1989 prof. S. Świeżawski pisał w liście
do Papieża o "triumfalizmie" jaki widział w ówczesnym Kościele.
Nieco później rozwinął to J. Giedroyc: "Niewątpliwie, przy wszystkich swoich błędach, Kościół
był ośrodkiem myśli niepodległościowej. Tutaj odegrał kolosalną rolę.
Niestety, z chwilą nastania tzw.
niepodległości Kościół
dąży do stworzenia kraju wyznaniowego. Mamy być takim skansenem polskiego
fundamentalizmu. To jest zupełna katastrofa".
Wyrazem tych zjawisk i tendencji był z pewnością projekt Konwencji
(Konkordatu), jaki stronie rządowej zaprezentował nuncjusz abp Józef
Kowalczyk w październiku 1991 r. Ułożono go oczywiście w Polsce (watykańska
dyplomacja z pewnością nie napisałaby czegoś takiego: mianowanie biskupów
„należy wyłącznie do Ojca Świętego" — coś takiego mogli napisać wyłącznie
Polacy). Kościół ułożył projekt, który miał dawać mu pełną wolność i swobodę działalności oraz takie uprzywilejowanie jakie właściwe jest wyłącznie
państwu wyznaniowemu. Wedle kościelnych widoków takim właśnie państwem miała
być „nowa" Rzeczpospolita Polska.
Na czele miał być zupełnie inny artykuł, który brzmiałby
jak następuje: "Rzeczpospolita Polska biorąc pod uwagę, że religia
katolicka jest wyznawana przez zdecydowaną większość społeczeństwa
polskiego i że Kościół katolicki wnosi, od zarania państwowości polskiej,
niezastąpiony wkład w tworzenie warunków dla rozwoju osoby ludzkiej i wspólnoty
narodowej, u w z g l ę d n i a to w swoim ustawodawstwie." Zatem na czoło wysunięte miało być
prawne faworyzowanie Kościoła Katolickiego.
Dalsze artykuły były wstępną konkretyzacją postulatu z art. 1. Można ująć to następująco: ok. 80-90% treści normatywnej było
korzystniejsze, czasami dużo bardziej korzystne, niż przyjęto po żmudnych
negocjacjach w tekście ostatecznym. Tekst, który w niemal każdym
istotniejszym artykule miał zmniejszone uprawnienia niż domagał się tego Kościół,
wzbudził i tak szereg kontrowersji i zarzutów o próbę budowania państwa
wyznaniowego i w efekcie nie mógł być ratyfikowany przez kilka następnych
lat — oddaje to wymownie skalę tego jak Kościół widział Polskę po
odzyskaniu „niepodległości" (rok 1989).
Można więc powiedzieć tak: strona kościelna złożyła projekt
konkordatu przedsoborowego i dopiero w toku negocjacji — jak wyznała
Hanna Suchocka: „trudnych" negocjacji — strona polska zdołała przekuć go w konkordat o którym z dużą tolerancją terminologiczną możemy powiedzieć,
iż jest posoborowy.
Jeśli chodzi o nasze doświadczenia z konkordatem przedsoborowym (tym z 1925 r.), to są one teoretycznie bardzo pouczające. W publikacjach
klerykalnych spotykamy stwierdzenia, że nasz pierwszy konkordat funkcjonował
wyśmienicie i sprawdził się bardzo dobrze. Oczywiście — jeśli patrzeć z odpowiedniej perspektywy. Wystarczy ją jednak nieco zmienić, by zachwyt prysł.
W 1934 r. J. Barycka konstatowała: "Konkordat polski
jest obok litewskiego najwięcej ze wszystkich konkordatów korzystny dla Kościoła, a zarazem najmniej korzystny dla Państwa. Jest to rzeczą zrozumiałą. Zawierało
się go przecież wtedy, gdy Polska po odzyskaniu niepodległości zbyt słabą
jeszcze była, by mogła się skutecznie bronić przed uroszczeniami kleru. A ten moment wybrał właśnie kler polski za najodpowiedniejszy do wyciągnięcia
ręki po nowe przywileje."
Postulaty zerwania konkordatu z Rzymem pojawiały się już w dwudziestoleciu, w szczególności ze środowisk
PPS. Na kongresie tej partii, odbywającym się w dniach 23-25 maja 1931 r.
delegat Stefan Sendłak zgłosił rezolucję w której domagał się m.in.: a)
zerwania konkordatu, b) rozdziału Kościoła od państwa, c) wprowadzenia urzędów
stanu cywilnego, d) uwolnienia dzieci szkolnych od przymusowego uczęszczania na
wyznaniowy wykład religii. Zgoła przeciwne postulaty, związane z ówczesną
dyskusją publiczną nad nową konstytucją, wysunęli w tym samym roku biskupi
zebrani na konferencji episkopatu, domagając się w konstytucji: a) odrzucenia
równouprawnienia wyznań a przyznania Kościołowi naczelnego stanowiska w państwie,
b) uznania skutków cywilnych małżeństw zawieranych zgodnie z prawem
kanonicznym, c) sądownictwa kościelnego w sprawach małżeńskich, d)
wprowadzenia szkoły wyznaniowej.
W tekście nowej konstytucji (1935) rozwiązano to kompromisowo.
Poprzednia przestała obowiązywać, jednak zachowano w mocy, jako odrębne
artykuły, nawet z dotychczasową numeracją, te wszystkie przepisy, które
dotyczyły religii i Kościoła, a w szczególności art. 114. Jurkiewicz
wskazuje na dwie przyczyny takiego stanu rzeczy: chciano dać wyraz temu, że
dotychczasowa sytuacja Kościoła katolickiego w Polsce pozostaje bez zmian, a z
drugiej strony, uniknąć nowej dyskusji nad treścią tych zapisów i nacisków
na rozszerzenie uprawnień Kościoła.
W dziesiątą rocznicą podpisania konkordatu z 1925 roku w sanacyjnej Polsce zebrała się komisja mająca ocenić funkcjonowanie umowy z Watykanem. Jej zalecenie brzmiało: nigdy więcej konkordatu, gdyż przynosi on
wyłącznie korzyści Stolicy Apostolskiej.
Po ratyfikacji konkordatu z 1993 r. poseł Piotr Ikonowicz mówił
podobnie: „Takiej sytuacji nie ma ani we Włoszech, ani w Hiszpanii, gdzie
nikt nie myśli o odnowieniu konkordatu. To wszystko ma sankcjonować fakt, że
religia katolicka jest u nas religią państwową. To jest kuriozalny konkordat,
żadne państwo na świecie nie ma z Watykanem takiej umowy."
W konkluzji można stwierdzić, iż konkordat z 1993 r.
posoborowy jest, ale chronologicznie. Jego duch i skutki — są niestety
przedsoborowe.
Przypisy: [ 1 ] Korespondencja między
prof. Stefanem Świeżawskim a papieżem Janem Pawłem II, Tygodnik
Powszechny, nr 41, 13 X 2002, s.8-9. [ 2 ] Projekt ten został
przedstawiony rządowi polskiemu w październiku 1991 r. przez abp J. Kowalczyka, nuncjusza polskiego. Kserokopię tekstu — opatrzonego pieczęcią
„Nuntiatura Apostolica in Polonia" i klauzulą „zastrzeżone" -
otrzymałem dzięki uprzejmości Czesława Janika. Tekst publikowany z komentarzami: Cz. Janik, Dodatek Specjalny Biuletynu Stowarzyszenia na rzecz
Państwa Neutralnego Światopoglądowo „Neutrum", Nr 3 (26), lipiec
2002; A. Merker, „Zanim podpisano konkordat", Zeszyty
Informacyjno-Polityczne „Pokolenia", nr 1 (16), styczeń-marzec 2003. « Konkordat z 1993 (Publikacja: 29-07-2003 Ostatnia zmiana: 09-11-2003)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2570 |
|