|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Przesłanie [1] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Na wysuniętym gzymsie starej, drewnianej dzwonnicy stał mężczyzna,
mając przed sobą kilkunastometrową przepaść — lub wieczność… Zależy
tylko od punktu widzenia. Postanowił sobie, że gdy wzejdzie pierwszy promień
słońca zrobi ten jeden mały krok… Mały krok, ale o jakich skutkach! Coś w rodzaju pierwszego kroku człowieka na księżycu, choć o odwrotnej wartości:
tamten coś otwierał — ten zamknie definitywnie. Będzie to jego pierwszy
krok otwierający trzecie tysiąclecie nowej ery (bo dziś właśnie wypadała
sylwestrowa noc roku 1999) — a zarazem zamykający je.
Mógłby to zrobić od razu, był zdecydowany, ale chciał w spokoju
jeszcze raz przemyśleć pobudki, które go skłoniły do tego, że stoi teraz
tu, w tym miejscu. A poza tym chciał mieć złudne przekonanie, iż to on
decyduje o chwili swej śmierci — zawsze uważał, iż człowiek winien mieć
prawo do opuszczenia tego świata kiedy zechce, skoro nikt nie pytał go czy
chce się na nim znaleźć.
Więc stał teraz wpatrując się w nieprzeniknioną ciemność, a porywisty wiatr jęczał i zawodził w zakamarkach odwiecznej budowli, szarpiąc
mu ubranie, wyciskał łzy z oczu i przenikał do szpiku kości .Ale on tego nie
czuł, był zatopiony w myślach. W takich momentach jak ten, czas nieomal
przestaje płynąć a jednocześnie zagęszcza się tak, iż rok staje się
chwilą a ostatnia sekunda musi starczyć za wieczność. Właśnie w takich
chwilach jak ta, najmocniej odczuwa się
przemijanie, tak samo zresztą jak w chwilach, które chciałoby
się zatrzymać na zawsze: szalonej miłości,… dzikiej namiętności. Dwa
bieguny doznania...
Dlaczego chciał odejść z tego świata wcześniej niż było mu to
pisane? Po prostu, miał dość życia w tym ponoć „najlepszym ze światów",
pełnym ludzkiej głupoty, zakłamania, obłudy i fałszu. Głupoty, która
zdawała się być wszechobecna i wszechwładna, szczególnie dając o sobie znać w czasie tych ostatnich paru lat. Zadawał sobie już nie raz to pytanie:
-
Czy to świat tak ostatnio zgłupiał, czy on sam zmądrzał na tyle, że stało
się to dla niego zbyt irytujące i nie do zniesienia? — Nie umiał znaleźć
zadowalającej odpowiedzi na to pytanie… Zresztą teraz to już nie miało
znaczenia.
Naszła go w tej chwili dziwna refleksja; pomyślał, iż w takich
chwilach jak ta, ludzie często modlą się.
-
Może ja też powinienem to uczynić? — zadał sobie to pytanie w duchu i gorzko roześmiał się w otaczającą go szczelnie ciemność.
— A czyż to nie jednym z powodów dla których tu się znalazł, było dogłębne
poznanie historii religii człowieka i odkrycie w nich tego ogromu fałszu,
przewrotności i hipokryzji?, tego ogromu zła jakie wyrządziły człowiekowi
religie, obłudnie nazywając je dobrem? Czy to nie dlatego tu stoi, iż ta
jego naiwna wiara wyniesiona z dzieciństwa, w dobro kojarzone niezmiennie z Bogiem, Kościołem, religijnością i sprawiedliwością, została odarta ze złudzeń i nadziei jakie cechują człowieka ślepo wierzącego, ale absolutnie niemającego
pojęcia o brudnej i krwawej przeszłości Kościoła, dworów papieskich i religii w ogóle? O zbrodniach jakich dopuścili się ludzie wierzący?
Czy nie to właśnie, iż przez ostatnie ćwierć wieku interesował się
tym aspektem kultury człowieka, iż obrzydzeniem napawa go ta tzw. „religijność"
człowieka współczesnego?; obłudna „pobożność" i „bogobojność", a także religianckość przejawiająca się jedynie w częstym chodzeniu do Kościoła i nic poza tym?! I on miałby się teraz modlić?… Do kogo?… Po co? — roześmiał
się powtórnie, ale w tym śmiechu nie było wesołości, jedynie gorycz i ironia. Z pamięci wypłynęło mu pewne zdanie, które gdzieś kiedyś
przeczytał:
„Im
gorliwiej ktoś chce zbliżyć się do Boga, tym boleśniej rozkrwawia się o dogmaty Kościoła". Otóż to!… Zbyt dużo dowiedział się o religii człowieka i o jego bogach, aby mógł ich akceptować
bez zastrzeżeń!… Ale załóżmy, iż wypadałoby się pomodlić przed tym
ostatecznym krokiem,… Cóż takiego mógłby powiedzieć swemu Bogu na pożegnanie
tego świata? Zakładając, iż on istnieje… co takiego mógłby mu powiedzieć
właśnie on? — przez dłuższą chwilę zastanawiał się w skupieniu, a potem zaczął się modlić, cicho wypowiadając słowa, które i tak porywał
zaraz wiatr, zagłuszając je swoją jękliwą — jakby diabelską — muzyką;
"Wybaczam ci Boże, iż mogąc stworzyć świat piękny, bez bólu,
cierpienia i trosk — ty stworzyłeś świat pełen zła i głupoty, w którym
wszystko co żyje pożera się wzajemnie, polując na siebie i zabijając się.
Życie na ziemi to jedno wielkie polowanie na słabszego, a każde życie karane
jest najwyższą z kar — śmiercią! W swojej
wszechmocy
mogłeś ten energetyczny problem rozwiązać inaczej, ale widać nie
uznałeś tego za stosowne… Wybaczam ci Panie również to, iż będąc
wszechmocnym i wszechwiedzącym, zawsze mogłeś nie dopuścić do zaistnienia zła,
bowiem wszystko wiedziałeś o człowieku na długo wcześniej niż on powstał,
prawda? Nie musiałeś zatem nigdy go
karać, skoro mogłeś zawsze
zapobiec złu.
Jednak ty nie skorzystałeś nigdy z tego przywileju, wolałeś karać i to
najlepiej tak aby wszyscy widzieli twoją „potęgę"!… Wręcz lubowałeś
się w karaniu!… Czy to przystoi Bogu nieskończenie dobremu i miłosiernemu?, a także sprawiedliwemu ponoć?
Wybaczam
ci również, iż choć ten świat mogłeś uczynić rajem, ty ludzką
egzystencję uczyniłeś nieomal piekłem po to, by wybrańcy dostąpili
zbawienia i życia w jakimś bliżej nieokreślonym świecie nadprzyrodzonym,
gdzie ponoć dopiero tam zaprowadzisz idealną sprawiedliwość, dobroć i miłość...
Akurat to, czego brakuje w naszym świecie. Skoro możesz to zrobić tam, -
dlaczego nie możesz tego samego uczynić tu, w tym podobno „najlepszym ze światów"?...
Czyżby twoja wszechmoc była do tego za mała?
Wybaczam ci Boże, iż to właśnie z nieba zawędrowało zło na ziemię;
bo przecież ten upadły anioł, który jakoby był przyczyną grzechu
pierworodnego człowieka, został strącony na ziemię właśnie z nieba, czyż
nie tak?… Czym ci zawiniła ziemia, iż spośród miliardów światów, akurat
na nią musiał zostać on strącony? Zatem dlaczego za ten czyn ukarałeś człowieka,
który był całkowicie nieświadom konsekwencji swego kroku? Był tak
„doskonały", iż póki nie zjadł zakazanego owocu, nie wiedział nawet
czym jest dobro i zło! Przyjąłeś zatem w swej boskiej sprawiedliwości zasadę,
iż powinno się wymagać całkowitej odpowiedzialności od osoby, która
nie posiada całkowitej świadomości popełnianego
czynu. I odtąd zawsze już tak było, iż za winy ojców karałeś synów, wnuków i innych niewinnych niczemu ludzi...
Wybaczam
ci potop — ten najbardziej spektakularny mord na ziemi,… i ten
najdobitniejszy przykład twojej bezsilności względem swego stworzenia.
Wybaczam
ci Panie także to, iż dopiero po potopie zorientowałeś się, iż nakazanie
człowiekowi rozmnażania się ze skażoną grzechem naturą — skłonną do
czynienia zła i nieprawości — nie było dobrym pomysłem, ani sam potop również,
bo dzięki dziedziczności odrodzona ludzkość
po potopie będzie taka sama, jak i przed nim… Zbyt późno pożałowałeś
swej głupoty, no ale lepiej późno niż wcale, jak to się czasem mówi odnośnie
człowieka, nieprawdaż?
Wybaczam
ci również to, iż mogąc spowodować aby faraon wypuścił twój lud wybrany z Egiptu bez walki, ty miast zmiękczyć jego serce,
celowo utwardzałeś je po to, aby ukarać go
za to co robił — zresztą zgodnie z twoją wolą — i zesłać na niego i jego lud, wszystkie dziesięć plag, łącznie z tą ostatnią najokrutniejszą -
wymordowaniem wszystkich pierworodnych.
Wybaczam
ci Boże fakt, iż z wielu ludów na ziemi, ty wybrałeś sobie jeden, resztę
mając za nic; prowadząc go do ziemi obiecanej — zasiedlonej już i zagospodarowanej — po drodze kazałeś mu staczać nieprzeliczone wojny,
bitwy, mordy, grabieże i gwałty… Ten szlak, którym ich prowadziłeś to
jedno pasmo zabójstw i zbrodni, a także przelane morze krwi i to na dodatek w twoim imieniu, za twoją zgodą i przy twojej aprobacie, ale także i z twojego
rozkazu — co zresztą zostało skrzętnie zapisane w twoim „słowie" do człowieka.
Mogę
wybaczyć ci Panie również i to, że spośród wiernych najbardziej cenisz
sobie miernoty umysłowe, ale za to ślepo wierzące w „prawdy objawione" i dogmaty kościelne, bezkrytycznie i bez zastanowienia przyjmujące wszystko to,
co mówią im kapłani — rządcy ich sumień i światopoglądów. Twoja
dewiza to „błogosławieni ubodzy duchem" zaś „uczeni w Piśmie -
biada wam!".
Mężczyzna
przerwał swój niespieszny monolog, bo nagle poczuł się jakoś dziwnie...
Przez chwilę miał nieodpartą świadomość czyjeś obecności,… Ale nie
obok siebie, raczej jakby… w sobie?… potrząsnął głową i niemiłe
uczucie zniknęło. Odczekał jeszcze chwilę ale nic więcej się nie działo.
Wiatr uparcie zawodził i pojękiwał, stara budowla skrzypiała i trzeszczała
czasem pod silniejszym jego naporem. Noc była równie ciemna jak poprzednio...
Zaczął więc mówić dalej swą modlitwę:
Wybaczam
ci Boże, iż gdy już zdecydowałeś się pomóc człowiekowi — po tysiącach
lat rozwoju jego gatunku z naturą skażoną grzechem skłonną do czynienia zła i podłości; co wynikało z twojej kary nałożonej na rodzaj ludzki — to
miast zmienić mu jego naturę, ty wymyśliłeś inny, bardziej oryginalny sposób
poprawy go: zbawienie
poprzez wiarę w to, iż jedynie co cię mogło przebłagać za ten dawny
grzech dwojga ludzi, była męczeńska i okrutna śmierć na krzyżu twojego
jedynego, ukochanego ponoć syna… Cóż, twój syn i twoje było prawo tak z nim postąpić,… ale powiedz Panie tak sam, czy ta ofiara zmieniła w czymkolwiek grzeszną naturę człowieka? Czy stała się cezurą, od której
stał się on wyraźnie lepszy i doskonalszy? Czy
odkupując nią
grzechy ludzkości, twój syn spowodował, iż ludzie przestali grzeszyć? Może
jednak lepiej byłoby zmienić im tę grzeszną naturę, skoro tak ludzi umiłowałeś,
iż nawet swego syna poświęciłeś dla nich? Czy nie uważasz Panie, iż mimo
wszystko bardziej by im to pomogło stać się lepszymi?
Wybaczam
ci Boże, iż mimo posiadanej wszechwiedzy nie przewidziałeś, że w imię tego
nowego Boga, którym niebawem został twój syn, czynione będzie tyle zła i okrucieństwa: krucjaty, masowe mordowania innowierców, bestialskie tortury Św.
Inkwizycji, palenie ludzi na stosach, rzezie i pogromy religijne, wybijanie
starych kultur pod hasłami „ewangelizacji", anatemy, ekskomuniki,
hipokryzja, nietolerancja i obskurantyzm, a także grabieże i skrytobójstwa,
walka papieży o władzę nad światem oraz wszystkie inne podłości jakie może
uczynić człowiek człowiekowi,… z czasem okazało się, iż cena jaką musi
zapłacić człowiek za powrót do raju, jest bardzo wysoka.
Wybaczam
ci również i to, że mimo wolnej woli jaką ponoć dałeś człowiekowi, twoi
kapłani zawsze mu tę wolność ograniczali — podobno w twoim imieniu — co
najdobitniej ukazuje encyklika „Mirari Vos" papieża Grzegorza XVI: „Z
tego to najbrudniejszego źródła indyferentyzmu wypłynęło owo błędne
mniemanie, albo raczej szalone głupstwo, jakoby każdemu należało zaręczyć i zapewnić wolność sumienia...' — a przecież w twoim słowie wyraźnie
jest napisane, iż "wszystko bowiem co się czyni niezgodnie z przekonaniem,
jest grzechem" — czyżby oni tego nie wiedzieli, twoi słudzy ponoć?
Mogę wybaczyć ci Boże i to, że pomimo swej wszechmocy zawsze korzystałeś z ziemskich pośredników — kapłanów; ludzi najbardziej pysznych, żądnych
władzy, bogactw doczesnych i przywilejów,… ludzi, którzy zawsze starali się
wypaczyć twój wizerunek, dopasować go do swych interesów, sprzedać go jak
najkorzystniej, którzy zawsze starali się przysłonić twój majestat swoją
ważnością i którzy uwierzyli, iż wszystko im wolno robić w twoim
imieniu — nawet cenzurować twe słowo!
Wiele,
wiele jeszcze mogę ci Boże wybaczyć — bo jestem tolerancyjny — ale
jednego nie potrafię, niestety: Ty, byt ponoć doskonały pod każdym względem;
wszechmocny i wszechwiedzący; jednym słowem o
nieskończonych możliwościach — stwarzasz taką miernotę — człowieka — ograniczonego prawie pod każdym
względem i każesz mu brać na swe barki
winę za swe
partactwo?! Ustami kapłanów — ludzi grzeszących pychą na każdym kroku -
nakazujesz mu, aby się korzył przed tobą i błagał o przebaczenie i łaskę?...
To ty winieneś prosić go o przebaczenie, że przy tak olbrzymich możliwościach — absolutnie nieskończonych — stworzyłeś istoty, które żyją w poniżeniu,
chorobach, strachu przed śmiercią, trudzie i znoju, w głupocie, zakłamaniu i obłudzie, istoty rozumne ponoć, ale którym rozumu dałeś tyle co „kot napłakał" i na dodatek każąc zawsze z niego rezygnować na rzecz ślepej, bezrozumnej
wiary w ciebie! Nawet zwierzęta są wolne od tych rozlicznych wad, które
posiada człowiek — ta niby „korona stworzenia", twój obraz i podobieństwo — jakoby. Chyba, że ta wszechmoc, wszechwiedza i doskonałość pod każdym
względem, są kłamstwem i fałszem jak i wiele innych „prawd" religijnych, a więc jeśli tak jest — wtedy mogę ci już właściwie wszystko wybaczyć,
Boże,.. Amen."
Wiatr niespodziewanie ucichł i zapadła dziwna cisza, która na tle
dotychczasowej jego muzyki — jękliwej i świszczącej — zdawała się być
nieco podejrzana i niepokojąca. Wyglądało to tak, jakby sama przyroda oniemiała
od bluźnierczych słów człowieka. I w tej ciemności i ciszy, mężczyzna usłyszał
nagle wyraźny, niski głos:
-
No, proszę! Cóż za wspaniałomyślność i wyrozumiałość z twojej strony!
Nie pozostaje mi nic innego jak ci podziękować! — w tym tajemniczym głosie
wyraźnie było słychać nuty irytacji, choć nie dobiegał on z żadnego
konkretnego miejsca. Człowiek zdębiał — jak to się czasem określa — i ostrożnie rozejrzał się wokoło. Był to odruch całkowicie pozbawiony sensu,
bo ciemność otulała go swym kirem tak dokładnie, iż nie widziałby nawet
swojej wyciągniętej dłoni. Jakby na potwierdzenie tego głos dodał: — Nie
rozglądaj się człowieku! To ci nic nie da; mnie nie można zobaczyć w waszym
świecie… chyba że sam chciałbym tego, ale i wtedy będą to jedynie
widoczne przejawy
mego działania, a nie ja sam..." — Mężczyzna poczuł, że mimo
panującego chłodu koszula przylepiła mu się do pleców. Nieco drżącym głosem
spytał: — Kim jesteś?
— A jak myślisz? — padło pytanie miast odpowiedzi. Człowiek chciał już
powiedzieć, iż nie ma „zielonego" pojęcia, ale tajemniczy głos dodał:
-
Wpierw obrażasz mnie na wszelkie możliwe sposoby, a gdy ci się objawiam -
pytasz kim jestem… Czy to mądre z twojej strony? — Chwilę trwała cisza, a potem mężczyzna spytał wolno i z niedowierzaniem: — Chcesz więc mi powiedzieć,
iż jesteś… Bogiem?
-
Tak! Jestem nim! Czy to ci się wydaje zbyt nieprawdopodobne?… A może wolałbyś,
aby mnie jednak nie było, co?! — W tonie głosu pojawiły się nutki
zadziornej przekory. — A to ci dopiero! — myślał człowiek gorączkowo.
-
Patrzcie no — Bóg mi się objawił! Osobiście mnie?!… Nie do wiary,
ciekawe, co to znów za sztuczka… — otrząsnął się już ze strachu i początkowego
zaskoczenia. I chociaż koszulę miał nadal jeszcze mokrą od potu, jego umysł
zaczął już na chłodno — cóż za trafne określenie w tej sytuacji -
analizować zaistniałe fakty. A fakty były następujące: Słyszał głos w ciemności… Nic więcej! Po
chwili namysłu uznał, iż powinien odpowiedzieć jednak na to pytanie;
najlepiej wszelkie niedomówienia wyjaśnić sobie od samego początku.
Powiedział więc: — Nie,… nie mam nic przeciwko istnieniu Boga, jednak nie
takiego jak przedstawiają nam religie: ułomnego, pełnego sprzeczności i paradoksów, ale mam wiele przeciwko wykorzystywaniu
idei Boga do rządzenia i panowania człowieka nad człowiekiem. Nie mam także nic przeciwko
wykorzystaniu idei Boga do tego, aby człowiek
naprawdę stał
się lepszy, ale mam wiele do tego, aby zasłaniając się ideą, załatwiać
brudne ludzkie porachunki, interesy i zwykłe zbrodnie oraz podłości, co człowiek
robi nieprzerwanie odkąd tylko zaczął wierzyć w jego istnienie. Nie widzę
także powodu, aby pomiędzy Bogiem a ludźmi wciskali się zawsze
pośrednicy — kapłani… Jeśli ten Bóg, w którego każe nam się wierzyć -
ponoć wszechmocny i wszechwiedzący — nie może bez nich się obejść -
znaczy to, iż jest tak samo
fałszywym Bogiem
jak i te wszystkie dotąd, które zostały stworzone wyobraźnią człowieka,...
projekcją jego lęków i pragnień. Albowiem wychodzę z następującego
rozumowania:
Jeśli
Bóg istnieje i jest on wszechmocny — a ogrom wszechświata by to potwierdzał — nie potrzebuje on wątpliwej
jakości „służby" kapłanów, aby poradzić sobie z tym światem i człowiekiem.
Ale jeśli są mu oni nieodzowni — jak wmawiają nam to różne religie od
tysiącleci — nie jest on ani wszechmocny, ani wszechwiedzący, ani doskonały
pod każdym względem… jednym słowem nie jest Bogiem!"
— A kimże ty jesteś człowieku, aby oceniać swego Boga?! — padło drwiące
pytanie z ciemności.
— A kimże jest ten mój Bóg, iż boi się oceny tak marnej istoty jaką jest człowiek? — odparł śmiało mężczyzna pytaniem na pytanie.
-
Istoty, której przecież po to dałem rozum, aby starała się
zrozumieć otaczający ją świat i wszystko z czym zetknie się
na swojej drodze rozwoju, czyż nie tak? -
Wiatr
znów zerwał się ze zdwojoną siłą;
-
Wiuu! Fiuu! — zawodził i świszczał głośno, jakby chcąc włączyć się
do tej rozmowy i dać do zrozumienia człowiekowi, iż nazbyt wiele sobie
pozwala. A ponieważ głos nie odzywał się, jakby konstatował w milczeniu, iż
to objawienie będzie miało zupełnie inny przebieg niż dotychczasowe, mężczyzna
postanowił kontynuować dialog z tajemniczą istota; — Więc mówisz, że jesteś
Bogiem? — spytał po namyśle. — A jestem… jestem… — odparł głos
jakby z dumą, ale może tak tylko wydawało się człowiekowi.
-
No dobrze,… przyjmijmy, że tak jest naprawdę… Powiedz mi zatem Panie -
pozwolisz, że tak się będę do ciebie zwracał?… którym Bogiem jesteś, jeśli
można wiedzieć?
-
Jak to którym? — w głosie
Boga słychać było niekłamane zdziwienie.
-
Chyba jest tylko jeden Bóg,… i jeżeli się nie mylę to ja nim jestem. Czyż
nie? — Mężczyzna roześmiał się głośno a wraz z tym śmiechem pozbywał
się już całkowicie wcześniejszego strachu. Postanowił kontynuować tę grę,
bo był święcie przekonany, iż to jest jakiś rodzaj gry, choć jeszcze nie
wiedział kto prócz niego uczestniczy w niej, ani jaka jest jej stawka.
Powiedział więc:
-
Owszem, jest jeden,… tak mówią wszystkie religie monoteistyczne — co
zresztą nie przeszkadza im wcale czcić ich cały panteon — ale problem jest w tym, iż ten jeden — ponoć jedyny — Bóg, w każdej religii
jest inny! I każda z nich uważa, że to ona wyznaje tego prawdziwego, a inne
się mylą… Dlatego pozwolisz Panie, że upewnię się wpierw, z którym
Bogiem mam do czynienia, nim uwierzę w to niesłychane szczęście jakie mnie
spotkało?! — W głosie człowieka nie można było nie dostrzec nuty
sarkazmu, ale widocznie Bóg nie zwrócił na to uwagi, bo milcząc czekał na
konkretne pytanie. Jedynie wiatr zawodził melodyjnie i monotonnie. Człowiek na
dzwonnicy zapytał w otaczającą go ciemność: — Czy jesteś Panie tym Bogiem
ze Starego Testamentu, który jest tam przedstawiony jako: zapalczywy, porywczy,
okrutny, krwawy, niesprawiedliwy, małostkowy, nie wszechmocny — chociaż miał w zwyczaju tak o sobie mawiać, nie wszechwiedzący, lubujący się wręcz w karaniu, gniewny i mściwy, omylny, materialny, lubiący woń spalanej ofiary,
bezlitosny, czyniący cuda na pokaz, wykonawca czyichś prawd, zawistny i zazdrosny, zmienny… jednym słowem plemienny Bóg narodu wybranego -
Jahwe… Czy to nim jesteś, Panie?
-
Chyba żartujesz sobie, człowieku?! — w głosie Boga przebijało wyraźne
oburzenie. — To Bóg stworzony waszą wyobraźnią! Na wasz obraz i podobieństwo,...
czy tego nie wiesz? Ja nie mam z nim nic wspólnego! Absolutnie nic! — Człowiek w ciemności pokiwał głową. — Rozumiem — odparł krótko i zaczął
indagować dalej:
-
Czy zatem jesteś Panie Bogiem z Nowego Testamentu, który jest tam
przedstawiony jako: mający swój początek i koniec na ziemi, nie znający
przyszłości — czyli też nie wszechwiedzący, materialny, nie wszechmocny,
nie jest początkiem wszystkiego, czasem miłosierny, a czasem mściwy, czasem mówiący o miłości a czasem płonący nienawiścią, czasem mówiący o potrzebie
tolerancji a czasem nietolerancyjny, niesprawiedliwy, porywczy i gniewny, czasem
przebaczający, a czasem okrutny, podlegający prawom pisanym, czyniący niezbyt
wyszukane cuda — prócz miejscowości z której pochodził… jednym słowem Bóg
chrześcijan — Jezus Chrystus… czy to nim jesteś, Panie?
-
Nie mój drogi, nim również nie jestem! — odparł Bóg zdecydowanie i dodał z lekka zniecierpliwionym tonem: — Czy masz zamiar odpytywać mnie ze wszystkich
waszych Bogów, jakie kiedykolwiek człowiek stworzył swą nadzwyczaj płodną
wyobraźnią?
-
Nie Panie… tylko z tych ostatnich! Z tych, które funkcjonują pod pojęciem
jedynego i tego samego Boga!… To jest naprawdę bardzo dla mnie ważne i muszę
wiedzieć, jeśli mamy rozmawiać poważnie. W przeszłości jak i obecnie,
wiele nieporozumień wynikło już z tego, że ludzie powoływali się na Boga
usprawiedliwiając swe postawy, swe działania, które wzajemnie się znosiły,
lub były całkowicie przeciwstawne. Ten sam Bóg miał usprawiedliwiać tak
samo jednych jak i drugich! Dlatego nie dziw się Panie, iż może jestem nieco
przewrażliwiony na punkcie twojej tożsamości, ale znam dobrze historię
religii i wiem, że nie ma chyba drugiej idei, której człowiek potrafiłby
nadać tak różnorodny sens — często przeczący sobie wzajemnie — jak idea
Boga! Zatem wybacz mi, iż jeszcze trochę cię popytam. — Mężczyźnie wydało
się, iż posłyszał coś, jakby głuche jęknięcie, ale może to tylko wiatr
tak sprawił? Nie słysząc sprzeciwu, spytał w ciemność: — A więc może
jesteś Panie tym tajemniczym Duchem Św., który czasem służy do zapładniania
dziewic i o którym wiadomo tylko tyle, że ukazuje się pod postacią białej
gołębicy lub płomienia… i że broń Boże nie wolno na niego bluźnić, bo
jest to taki ciężki grzech, że nigdy nie zostanie on człowiekowi
odpuszczony, nigdy!
Z
ciemności dobiegło — teraz już wyraźnie — jęknięcie i Bóg rzekł: -
Opanujże się człowieku! Jaki Duch? Cóż znowu za dziewice? Jaka gołębica?
Co jeszcze masz zamiar wymyślić? Chcesz mnie może znów obrazić?! — Ależ
skąd! Nie mam najmniejszego zamiaru obrażać cię Panie! To tylko takie
folklorystyczne elementy naszych wierzeń! Nic obraźliwego, zaręczam. Po
prostu stosuję system eliminacji: z każdym moim pytaniem i z każdą twoją
odpowiedzią, dowiadujemy się coraz więcej kim… nie jesteś! A to już jest
dużo, prawda? Już wiem, że nie jesteś Bogiem Jahwe, Bogiem Jezusem, Duchem
Świętym — przerwał, bo Bóg wpadł mu w słowo:
-
Ani Allahem, ani Tammuzem-Ormuzdem, ani Mitrą, ani Kriszną, ani Jowiszem czy
nawet Zeusem!… I co z tego? Do czego to prowadzi? — Zawołał Bóg, głosem świadczącym o utracie znacznej dozy cierpliwości.
-
Chwileczkę Panie… To już nie potrwa długo… — uspokajał go człowiek, uśmiechając
się wyrozumiale w ciemności.
— Z tego wnoszę, iż Trójcą św., wraz z jej „nieprzeniknioną" tajemnicą,
też zapewne nie jesteś, Panie?
-
Nie! Nie jestem!… Ani Trójcą ani inną hybrydą czy konglomeratem! Skończ
wreszcie te infantylne pytania!… Jeśli chcesz wiedzieć kim, czy też czym
jestem, dlaczego nie spytasz mnie samego? Czy to nie byłoby prostsze?
-
Ba! Na pewno!.. Ale moją metodą eliminacji wyjaśniliśmy sobie przy okazji,
kim nie jesteś Panie, a i tak doszliśmy do celu, bo został nam się tylko
jeszcze jeden Bóg i według praw logiki wypada, iż to nim właśnie jesteś! -
odparł człowiek z przekonaniem i pewnością w głosie. Tym razem Bóg nie
oponował, wyglądało jakby zainteresował się nawet, bo mruknął tylko:
-
O! To ciekawe!… Mów zatem… Słucham cię z niecierpliwością! -
Człowiek
zaczął wyjaśniać: — Skoro więc Matka Boska odpada z oczywistych względów… — tu zrobił krótką pauzę dla pokreślenia efektu; — Zostaje nam tylko Bóg
Absolut-Ideał: wszechmocny, wszechwiedzący, nieskończony w czasie i przestrzeni — czyli bez początku i bez końca — jedyny, nieskończenie miłosierny,
idealny sędzia, jest początkiem wszystkiego, transcedentalny, niematerialny,
niezmierzony, jest prawdą, wszechobecny, niezmienny, najwyższe dobro,
nieomylny, absolutna inteligencja, jest miłością, światłością, z siebie i w sobie najszczęśliwszy… jednym słowem
Ideał, doskonały pod każdym względem. Czy to nim właśnie jesteś,
Panie? -
Człowiek wypowiedział to pytanie w ciemność i pustkę nocy, ale
odpowiedź nie padła tak szybko jak poprzednie. Jedynie wiatr zawodził i pojękiwał
raz ciszej, raz głośniej, a chłód nocy przenikał mu przez ubranie. Mężczyzna
zatarł ręce, aby choć trochę rozgrzać swe zziębnięte ciało. Gwałtowniejszych
ruchów i tak nie mógł wykonywać. Po chwili ten sam głos odezwał się: -
Czy to już wszystko?… Muszę przyznać, że jak na jednego Boga, to całkiem
niemały zestaw cech, osobowości i charakterów?!… Jak wy się w tym możecie
nie pogubić? -Mężczyzna roześmiał
się z wyższością i odparł:
— A przecież to dotyczy — jak się utrzymuje — jednej religii, a my ich na
ziemi mamy krocie! A w każdej jeszcze dziesiątki odmian, setki odłamów. Jeśli
jeszcze do tego dołączyć niezliczone sekty religijne, to rzeczywiście, kogoś
nie obeznanego ze światem wierzeń człowieka, może przyprawić to o ból głowy!
Ale my dajemy sobie z tym wszystkim doskonale radę; po prostu nie myślimy, nie
zastanawiamy się, nie analizujemy tych „prawd" religijnych...
-
O! To ciekawe! — Bogu się jakby wyrwało, ale człowiek mówił dalej: — My -
ludzie — jesteśmy uczeni od dziecka, iż prawd religijnych, a więc
objawionych, nie bada się niedoskonałym rozumem ludzkim, bo byłoby to bluźnierstwem i ich profanacją! W nie się po prostu wierzy i koniec! A ci nieszczęśni
szaleńcy, którzy w swej zbytniej pewności i zadufaniu sądzą, iż powinno się
je podważać, analizować i weryfikować jak każdą inną myśl człowieka, są
nawracani z błędnej drogi przez strażników wiary w różny sposób; w zależności
od czasów, paleta środków przekonywania wahała się od ekskomuniki i klątwy
po tortury i spalania na stosie włącznie… zależało to tylko od aktualnej
siły Kościoła. Ale nie mówmy Panie teraz o tym! To dotyczy człowieka — mówmy
raczej o tobie… Nie odpowiedziałeś mi na pytanie: Czy jesteś Bogiem
Absolutem?
-
Muszę cię rozczarować człowieku, tym absolutem — jak ty to nazywasz — również
nie jestem… choć w niektórych jego cechach można by się dopatrzyć
dalekiego podobieństwa do mnie. Jedna, która jest całkowicie właściwa, to
wymieniona przez ciebie transcendentalność — jeśli ją rozumieć jako
niedostępność pojmowania waszym rozumem. Bo tak jest w istocie: jestem
ponad zdolnościami
waszego pojęcia rozumowego, ponad możliwością waszej wyobraźni nawet...
-
O! To przykre.. — tym razem wyrwało się człowiekowi.
-
Bo przecież kapłani są tak pewni, iż to co wiedzą o Bogu jest absolutną
prawdą! A niektórzy to wręcz tak, jakby z nim osobiście co dnia spotykali się i wymieniali poglądy, dosłownie!
-
Niestety, mylą się! I to pod każdym względem!… Czy wy ludzie, nie
potraficie wyobrazić sobie i uwierzyć w takiego Boga, który stwarza jedynie
prawa rządzące światami, który jest u podstaw
wszystkiego co istnieje, ale właśnie dzięki tym prawom, którymi rządzi
się każdy świat, każda natura, każda istota? Czy wasz Bóg musi być tak
samo prymitywny jak wy, abyście go mogli pojąć, zaakceptować i uwierzyć?
Czy waszym bogiem musi być mężczyzna, który ma nawet ukochanego i jedynego
syna, tyle że z ziemianką, bo przez dziwne zrządzenie losu jest on samotny i bez żony? Czy waszym Bogiem musi być zaraz człowiek, który cierpi i czuje
tak samo jak wy wszyscy?… nad którego niesprawiedliwym losem możecie się
litować, użalać i wylewać łzy?… Czy nie zauważacie, iż to poprzez niego
czcicie siebie samych — w Bogu adorujecie człowieka i wywyższacie go! A zarazem poprzez jego mękę użalacie się i litujecie nad swym marnym losem?...
Przecież to jest wasza skrajna pycha przemieszana z rezygnacją, determinacją i nadzieją!… Nic więcej… — W głosie Boga można było wyczuć coś w rodzaju dezaprobaty nad kondycją ludzkiego umysłu, który woli oszukiwać sam
siebie, niż spojrzeć prawdzie w oczy.
Człowiek na dzwonnicy słuchał tych słów z mieszanymi uczuciami; Z jednej strony nadal nie był całkowicie przekonany, iż rozmawia z samym
Bogiem, ale z drugiej strony — podświadomie zapewne — pragnął aby ta
nieznana i tajemnicza istota, która rozmawiała z nim, okazała się tym za
kogo się podawała… Jak to wyjaśnić? Jak dojść prawdy?
Ciemność
panowała wokół nieprzenikniona, żadna najmniejsza gwiazdka na niebie, nie
rozjaśniała jej nawet w znikomym stopniu. Jedynie zawodzenie wiatru towarzyszyło
niezmiennie tej nocnej scenerii, temu dziwnemu spotkaniu. Tylko ten wyraźny i czysty głos,… tak jakby mówił ktoś do niego z odległości jednego metra.
Słyszał go dokładnie pomimo poświstów wiatru. Ale głos to za mało! Iluż
to już w przeszłości słyszało różne głosy… i nic z tego nie wynikało?
No, czasem tylko niektórzy z nich byli paleni na stosie, ale nic poza tym!
Jedynie więc co mu pozostawało, to sama treść przekazu. Tylko po tym może
oceniać z kim ma do czynienia; pozostawała tylko logika argumentów — nic więcej!
Dlatego z taką uwagą człowiek wsłuchiwał się w sens słów, które padły z ciemności. Po namyśle mężczyzna powiedział: — Nie uważasz Panie, iż to
co mi powiedziałeś przed chwilą, powinieneś ogłosić wszystkim ludziom?
-
Tak! Masz rację! Powinni się wreszcie dowiedzieć, nie tylko tego zresztą! Właśnie
po to ci się objawiłem człowieku; ja przekażę tobie swoje przesłanie, a ty
spowodujesz aby ono dotarło do reszty.. — Bóg przerwał, bo człowiek zaczął
się śmiać bez opanowania, a gdy już przestał, powiedział głosem w którym
drgały jeszcze nutki wesołości: — Ależ mnie Panie rozbawiłeś! A niech
to!… Udało ci się, nie ma co! Ja, mam zostać nowym mesjaszem?… męczennikiem
za nową wiarę?!
-
Dlaczego zaraz mesjaszem?! — obruszył się Bóg, a mężczyzna odparł
impulsywnie i ze złością:
— A dlaczego nie?! W sprzyjających okolicznościach zewnętrznych i tego nie można
wykluczyć!… że wy tam w niebie nie dostrzegacie jak mała skuteczność jest
tej metody: tysiąclecia muszą upłynąć i musi zostać przelane morze krwi
niewiernych, aby nowa religia zdobyła sobie szerokie poparcie, a nowy Bóg
przyjął się w świadomości szerokich mas!… No, chociaż być może, tam w górze nie spieszy się wam zbytnio. Ale nic z tego! Wybacz Panie, ale nie dam
się na to namówić! Nie mam zamiaru zostać męczennikiem za nową religię!
Nie zostanę nowym kozłem ofiarnym!
-
Nie zostaniesz?! — spytał Bóg jakby chciał się upewnić.
— A nie zostanę! — uparcie skwitował człowiek i dodał nieco drwiącym
tonem: — Nie rozumiem jednego… możesz mi to Panie wytłumaczyć?; mówisz, iż
nie jesteś żadnym z tych bogów, które człowiek czcił dotąd i które czci
obecnie, a chcesz postąpić dokładnie tak samo jak ci starzy bogowie, tak
dobrze znani człowiekowi z jego burzliwej przeszłości,., dlaczego zatem?
Dlaczego w końcu ty sam, nie obwieścisz ludziom swego przesłania w taki sposób
aby nikt nie miał wątpliwości, iż pochodzi ono od
samego Boga?… Pytam, dlaczego Panie?!
Chwilę
trwała cisza, przerywana tylko zawodzeniem wiatru, a potem Bóg odezwał się: — Ja sam?… Tak bezpośrednio?… Do wszystkich?… — w jego tonie nie trudno
było dostrzec zdziwienia i zaskoczenia.
Mężczyzna
powtórzył zdecydowanie: — Tak Panie! Ty sam!… Przestań w końcu wysługiwać
się niedoskonałym człowiekiem do pośrednictwa! Masz wszakże możliwości
aby ujawnić swą wolę wszystkim ludziom naraz, prawda?
Bóg
jakby nie był przekonany; — No, owszem, pewnie, że mam, ale ...
-
Ale co?… Chyba nie powiesz mi, że się wstydzisz większego audytorium,
nie?… Więc jeśli chcesz, abym wierzył, iż naprawdę jesteś Bogiem, proszę
bardzo!; napisz na tym nocnym niebie, świetlistymi literami swoje przesłanie
do człowieka!.… Wiesz, co mam na myśli — takie współczesne „Mane,
Thekel, Fares",… ale nie takie enigmatyczne jak w księdze Daniela i tak
duże aby mogli odczytać cię wszyscy ludzie znajdujący się na półkuli
ziemi pogrążonej w mroku… — Tym
razem Bóg przemówił drwiącym tonem:
-
To może też mi powiesz mądralo, w jakim ono ma być języku, co?
Mężczyzna
podrapał się w głowę; — No, tak… To jest pewien problem… ale przecież
dla Boga wszechmocnego nie ma rzeczy niemożliwych! — skonstatował w myślach i odparł ze swobodą: — Tak Panie uczynisz w swej wszechmocy, iż każdy kto będzie
je czytał, przekonany będzie, że napisano je właśnie w jego języku!… Czy
to jest dla ciebie zbyt trudne może? — spytał człowiek podchwytliwie, ale Bóg
odpowiedział ze stoickim spokojem:
-
Nie, dlaczego?… Mogę tak uczynić… A jaki kolor liter wolałbyś — zapytał
człowieka. — Może czerwony? Tak! Jaskrawo czerwony, jeśli można prosić!… A styl pisma do tego… najlepsza będzie chyba antykwa… Tak! Przejrzysta,
czytelna antykwa! — Mężczyzna zaczynał się nawet dobrze bawić. Przestał
czuć przejmujące zimno noworocznej nocy,… zapomniał prawie po co wszedł
tak wysoko, zaczął emocjonować się tą grą!… Był bowiem święcie
przekonany, iż bierze udział w jakiejś grze. Ani przez chwilę nie wierzył,
iż na niebie pojawi się jakiś napis, ciekaw tylko był jakiego wykrętu użyje
właściciel tajemniczego głosu. Jego rozmyślanie przerwało ciche pytanie z ciemności:
— A jeśli to uczynię… uwierzysz?
-
Uwierzę?… W co mam uwierzyć?… Aha!, że mam do czynienia z Bogiem? pomyślał
rozbawiony, a na głos potwierdził z doskonale udaną powagą:
-Tak!
Wtedy uwierzę!… Zapewniam cię Panie! — przyłożył nawet rękę do
piersi, choć ciemność była taka, że oko wykol — jak to się ładnie określało.
Po chwili mężczyzna posłyszał coś jakby głębokie westchnienie, a potem
ciche, ale wyraźne słowa: — No, dobrze… Patrz zatem człowieku...
Mężczyzna
stał nieruchomo i czekał… Ale nic na razie się nie działo. Ciemność
nadal była nieprzenikniona, porywisty wiatr hulał uparcie, jakby postawił
sobie za cel strącenie śmiałka w przepaść, a godziny nocy upływały
powoli… Człowiek na dzwonnicy zaczął zastanawiać się akurat ile to już
czasu mogło upłynąć od momentu, kiedy tu wszedł,… gdy nagle wydało mu się,
iż niebo przed nim jakby pojaśniało.… ale tylko gdzie niegdzie i tak nisko,
tuż nad horyzontem. — Dziwne… pomyślał — Przecież do świtu musi być
jeszcze dobrych parę godzin. — Po jakimś czasie owa jasność zaczęła
przybierać na sile. Miała barwę zorzy — jasnoróżową… A potem — ku
niepomiernemu zdziwieniu człowieka — wolno i majestatycznie, z za horyzontu
zaczęły wznosić się ku górze, olbrzymie, płonące jaskrawą czerwienią
litery… Układały się one w gigantyczny napis:
M A N E
T H E K E L F A R E S
Mężczyzna
patrzył na to niecodzienne zjawisko jak zahipnotyzowany, z otwartymi ustami i oczami wytrzeszczonymi ze zdumienia. Pochylił się do przodu tak bardzo, iż o mało nie stracił równowagi. Zganił się w myślach za swą nieostrożność;
nie darowałby sobie, gdyby w takim ciekawym momencie przerwał tą niesamowitą
przygodę. Krwawy blask oświetlał mu twarz, ubranie, wąski parapet na którym
stał i drewniane żaluzje, o które opierał się plecami. Kiedy spojrzał w dół
widział nawet zarysy drzew. — Do diabła! A niech mnie wszyscy diabli! — myślał
chaotycznie. — Jednak teraz muszę uwierzyć!… Przecież to już nie jest żaden
krzak gorejący, ani zwykła tęcza! Nie wspominając już o jakiejś mrugającej
figurce gipsowej Matki Boskiej, lub płaczącym obrazie!… To musi być
prawdziwe objawienie! Coś podobnego!… Kto by to pomyślał?! A ja sobie żarty robiłem, nie ma co! Uratowała mnie chyba ta nieskończona
boska wyrozumiałość!… Zapewne… Taak! To jest nareszcie chyba to! — Te i inne myśli przelatywały człowiekowi błyskawicą przez głowę. Tymczasem
napis unosił się coraz wyżej i wyżej… zajmował chyba pół nieba… piękna,
jakby starannie wykaligrafowana klasyczna antykwa — tak, jak sobie życzył.
Przeczytał go po raz któryś z rzędu:
M A N E T H E K E L F A R E S
Kiedy
był już tak wysoko, iż musiał unieść głowę aby go przeczytać, napis
zaczął znikać, chowając się w czerni nocy, jakby za niewidzialną przesłoną.
-
Ja… jakie to jest duże? — spytał mężczyzna z trudnością pokonując opór
ściśniętego gardła. Ze zdziwieniem poczuł, iż koszula znów lepi mu się
do pleców.
-
Tysiąc kilometrów wysokie litery, odległe od ziemi dziesięć tysięcy
kilometrów — wyjaśnił rzeczowo Bóg, bez cienia fałszywej dumy i dodał:
-
Ale to dlatego takie duże, aby zwrócić uwagę ludzi!… Litery przesłania będą
dziesięciokrotnie mniejsze,… myślę, iż mimo to będą doskonale czytelne.
Jeśli będą zbyt małe — powiedz — a powiększę,… Na początek przekazu
musisz chwilę poczekać, bo zaczyna się ono od samego dołu — tyle ile
zajmuje cień ziemi — dlatego pierwsi odczytają go ludzie z południowej półkuli, a nieco później — z północnej… O już!… Właśnie zaczyna się być
widoczny… Czytaj więc… Nie przeszkadzam… — Głos taktownie zamilkł. A człowiek całą swą uwagę skupił na wynurzającym się powoli z za
horyzontu napisie. Tym razem rzeczywiście litery były dużo mniejsze, ale i tak doskonale czytelne gołym okiem. Przemieszczały się ku górze tak wolno, iż
można było dziesięć razy przeczytać jedno zdanie nim pojawiło się następne i zajęło miejsce poprzedniego. W miarę pojawiania się następnych zdań,
nieprzenikniona dotąd ciemność nocy rozjaśniała się krwawą poświatą -
jak od olbrzymiego neonu. Drżąc — ale tym razem z podniecenia i emocji -
zaczął człowiek czytać tekst bożego przesłania do ludzkości:
DO
WSZYSTKICH LUDZI NA ZIEMI… DO WSZYSTKICH LUDZI NA ZIEMI… DO WSZYSTKICH LUDZI
NA ZIEMI...
Posłuchajcie mnie uważnie, albowiem od tego czy właściwie zrozumiecie
moje przesłanie, zależy wasz dalszy los,… wasze być albo nie być.
Jestem tym, którego wy nazywacie Bogiem. Jednak to, że istnieję
nic dla was nie powinno znaczyć, ponieważ nie jestem żadnym z tych licznych
bogów, których czciliście w przeszłości, ani żadnym z tych, których
czcicie obecnie. Ich wszystkich stworzyliście sobie sami, na własne podobieństwo i obraz,… o mnie nie wiecie nic.
I tak już pozostanie, gdyż wasz umysł jest zbyt ograniczony aby mógł
pojąć mnie, tak samo jak umysł mrówki aby mógł pojąć was — ludzi.
Musicie się z tym pogodzić i zaakceptować ten stan rzeczy.
Teraz prócz wiary będziecie mieć też i pewność, że istnieję. Ale
ta pewność żadnego z was do niczego nie może upoważniać — tak samo jak
kiedyś wiara we mnie. Nie przydaje ona człowiekowi żadnych dodatkowych wartości, a nade wszystko nie może być ona podstawą do uzasadnienia władzy nad drugim
człowiekiem. Nie może być ona również
uprawomocnieniem
do czynienia zła w imię wyższych celów, ani podstawą do zmuszania
ludzi do czegokolwiek wbrew ich woli.
Powtarzam — to, że istnieję nie powinno mieć dla was żadnego
znaczenia, bo zawsze się liczy to
co czynicie, a nie w
czyim imieniu.
Zapamiętajcie to sobie, bo to bardzo ważne. Dotąd uważaliście, iż
czynienie zła w moim imieniu jest moralnie do przyjęcia i korzystaliście z tego bez umiaru, nazywając je obłudnie „dobrem"; wojny krzyżowe,
niechlubna działalność Św. Inkwizycji — torturowanie ofiar przez jej
oprawców, palenie ludzi na stosach, pogromy i rzezie religijne, nawracanie na
wiarę siłą, eksterminacje i aneksje, rabunki i gwałty, wyniszczenie całych
kultur pod hasłami „ewangelizacji", a także klątwy, indeksy ksiąg
zakazanych, nietolerancja i obskurantyzm, psychiczny terror, obłuda i zakłamanie...
A wszystko to według zasady: „cel uświęca środki".
Zaprawdę powiadam wam: żaden cel nie może uświęcać środków! I biada takim celom, które zezwalają na czynienie niegodziwości w ich imieniu.
Jest to największa hipokryzja jaką wasz gatunek wymyślił na użytek władzy.
No, może jedna z największych, bo obok niej zaraz następna: — „Każda władza
pochodzi od Boga".
Otóż powiadam wam:
Żadna władza nie pochodzi od
Boga!… Chyba, że macie na myśli
waszych lokalnych bogów, którzy wam służą za uprawomocnienie i wymówkę w rodzaju: „Bóg tak chce"… Jeśli wierzycie w istnienie Szatana — a wiem,
że tak jest — to możecie śmiało założyć, iż każda władza pochodzi właśnie
od niego! — to możecie śmiało założyć, iż każda władza pochodzi
właśnie od niego!
Tekst powoli wyłaniał się z za horyzontu, a niknął w górze, gdzieś
tak na wysokości 30-45 stopni,… Trudno to było w ciemności dokładnie określić.
Nim pierwsze zdanie zaczęło znikać, jakby pod czarną przysłoną, mężczyzna
policzył wiersze; było ich 24. Przeczytał dotychczasowy tekst już
parokrotnie, a i tak miał jeszcze sporo czasu na refleksje, nim najniższe
zdanie przesłania podjedzie pod samą górę.
Wyglądało to naprawdę imponująco. Wiatr ucichł jakby też go zatkało z wrażenia i w tej ciszy nocnej wolno, majestatycznie przesuwał się ku górze,
płonący jaskrawą czerwienią, gigantyczny tekst przesłania bożego do ludzkości,...
Tym razem chyba naprawdę do wszystkich! Niektóre fragmenty jak np. „żaden
cel nie może uświęcać środków" oraz „żadna władza nie pochodzi od
Boga" — były bardziej wyeksponowane poprzez swą nieco jaskrawszą czerwień.
Nie dużo ale na tyle, iż różnica była widoczna i można było z łatwością
wywnioskować, iż jest to efekt zamierzony; zwrócenie ludziom szczególnej
uwagi na te słowa. Ponieważ zdążyła już się tymczasem ukazać większa część
nowego tekstu, mężczyzna na dzwonnicy porzucił rozmyślania i zaczął czytać
dalej:
Chcecie wiedzieć dlaczego?
Po pierwsze dlatego, iż mnie do niczego nie jest potrzebna ta wasza
ludzka, niedoskonała i niesprawiedliwa władza. Natomiast bardzo potrzebna jest
waszym kapłanom, gdyż to od jej siły będzie zależała ilość wiernych, a więc ich być albo nie być… Dlatego właśnie z takim poświęceniem walczą oni
zawsze o to panowanie nad ziemskim
królestwem, choć jednocześnie zawsze głoszą, iż obchodzi ich tylko to
niebieskie. Po drugie dlatego, iż władza to zło; każda władza w jakiejkolwiek postaci jest złem. Obojętnie, czy będzie ona sprawowana w imieniu diabła, człowieka czy boga!… A wynika to z waszej ułomnej natury:
do władzy garną się wyłącznie ci, którzy najmniej się do niej nadają.
Wiedzą o tym dobrze papieże, nazywając się „Primum inter pares", oraz
podpisując się „Servus servorum dei"… ale to wszystko fałsz i obłuda;
nie wystarczy nazywać się „pierwszym pośród równych sobie" ani „sługą
sług bożych" aby pełnić funkcję służebną w stosunku do społeczeństwa. Oni nie potrafią służyć dobrze nikomu; ani
mnie, ani wam, natomiast świetnie potrafią
rządzić i
pouczać,… nawet swojego Boga!
Zastanawiacie się teraz po co objawiłem się wam i to w taki właśnie
sposób? Sposób jest nieważny, a pewnego powodu wybrałem akurat ten, choć
mogłem to uczynić na setki innych sposobów. Natomiast ważne jest
dlaczego to
uczyniłem? Odpowiem wam wpierw na „nie": Otóż objawiłem się wam nie po
to, aby powstała nowa religia z nową doktryną i dogmatami,… nowa kasta kapłanów,
nowa liturgia, nowy rytuał i obrzędowość… Choć wiem, że wy wręcz
lubujecie się w widowiskowych obrzędach; Kiedy wasi kapłani ze śmiertelną
powagą okadzają się dymem z kadzidła albo skrapiają wodą co się da, to
nie wiadomo właściwie czy pękać ze śmiechu, czy zapłakać nad waszą głupotą?
Nie
objawiłem się również dlatego, aby domagać się od was wierności, miłości,
lojalności czy jakiegokolwiek innego uczucia… Otóż powiadam wam: wasze
uczucia nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Jest mi doskonale obojętne czy
mnie kochacie, nienawidzicie czy litujecie się nade mną. W tym miejscu muszę
obalić jeszcze jeden wasz przesąd mówiący, iż są dla mnie mili wyłącznie
ci, którzy we mnie wierzą — ateiści zaś są moimi największymi wrogami.
Otóż powiadam wam: wartość człowieka określa zupełnie coś innego, niż
jego stosunek do Boga; Można być dobrym człowiekiem będąc
zdecydowanym ateistą oraz bardzo
złym człowiekiem
będąc głęboko wierzącym religijnie. Dlatego to, czy wierzycie we mnie, czy
mnie odrzucacie, nie ma dla mnie żadnego znaczenia!
Powiedziałem wam już: wiara we mnie nie daje człowiekowi żadnej
dodatkowej wartości, tak samo jak niewiara nie umniejsza go w czymkolwiek. Tak
samo nie potrzebne mi są do niczego wasze ofiary, hołdy, adoracje, wasza cześć i służba… Czyż zresztą w waszej jednej księdze, którą przecież uważacie
za świętą, nie zostało napisane?:
„On, który jest panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach
zbudowanych ręką ludzką i nie odbiera posługi z rąk ludzkich, jak gdyby
czegoś potrzebował" — no właśnie!… Nic dodać nic ująć! Tyle, że
tych słów nigdy nie traktował poważnie żaden z tych samorzutnych „sług"
bożych, ani tych tzw.
„pomocników" Boga. Objawiłem się wam po to aby was
ostrzec… po prostu —
ostrzec!
1 2 3 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 02-09-2003 Ostatnia zmiana: 06-09-2003)
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2667 |
|