Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Przesłanie [3] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Mężczyzna
na dzwonnicy wzdrygnął się mimowolnie. Zaczął zastanawiać się nad sensem
tej znamiennej końcówki przesłania;
O ile te same wyrazy na jego początku odbierał jako zwrócenie uwagi
ludzi na niebo, nawiązanie do biblijnej historii, oraz jako
zapowiedź właściwej
treści przesłania, to teraz na końcu, nabrały one całkiem odmiennej i złowieszczej
zarazem wymowy:
P O L I C Z O N O Z W A
Ż O N O R O Z D Z I E L O N O
Czy
to miało oznaczać, iż policzył Bóg gatunek ludzki i kres mu położył?...
ale z przesłania wynikało wręcz coś odwrotnego:
Właśnie po to napisał te słowa na niebie, aby nie nastąpił jego
kres! A więc może inaczej?
Policzył Bóg przyrost
ludzi na ziemi i uznał, że koniec ich rodzaju
jest bliski, jeśli nie położy temu kres.
Zważył mądrość ludzką i uznał, że człowiek jest zbyt głupi, aby sam mógł zbawić swój rodzaj
przed nadchodzącą zagładą. Dlatego być może, zdecydował się na ingerencję.
Rozdzielił swym przesłaniem — cezurą — erę zabobonu, ciemnogrodu i obskurantyzmu — od ery rozumu i wiedzy, która winna teraz nastąpić w dziejach ludzkości, podczas ery
Wodnika. Czy nie tak właśnie powinno się rozumieć sens wyeksponowania tych
ostatnich trzech wyrazów?
Inaczej, po co byłyby one tak niewiarygodne wręcz ogromne?!
Taak,...
Bogu zapewne musiało chodzić o to właśnie!
Człowiek na dzwonnicy rozmasował sobie ostrożnie zbolały kark od ciągłego
unoszenia głowy, a potem odchrząknął i patrząc w pustą już ciemność
przed sobą, powiedział:
— Panie,
czy pozwolisz, abym ci odpowiedział na to przesłanie? Ale nie w imieniu ludzkości,
lecz swoim własnym. Czy zechcesz mnie wysłuchać? — Dłuższą chwilę trwała
cisza, nie przerywana nawet podmuchami wiatru. Człowiek spostrzegł, a raczej
poczuł, że zaczął padać drobny śnieg.
-
Chyba niedaleko do świtu i stąd ten spokój — pomyślał, jednocześnie z niepokojem wsłuchując się w tę ciszę nocy.
Gdy głos odezwał się tuż przy jego głowie, aż drgnął przestraszony. Pośród
nieprzeniknionych ciemności robiło to piorunujące wrażenie.
— No
cóż, skoro już tyle czasu wam poświęciłem, to chyba korona mi z głowy nie
spadnie jak posłucham jeszcze, co
masz mi do powiedzenia człowieku, prawda? Mów zatem! Słucham cię...
-
Dzięki Panie! Jesteś naprawdę wspaniałomyślny! — Tylko nadzwyczaj wrażliwe
ucho mogło dosłuchać się w tonie tej wypowiedzi, nutki subtelnej ironii.
Mężczyzna odchrząknął powtórnie, jakby przygotowywał się do dłuższej
wypowiedzi przed szacownym gremium. Przestąpił z nogi na nogę, a potem zaczął
wolno mówić, starannie dobierając słowa:
— Powiedziałeś
nam Panie, iż stoimy na rozdrożu dwóch dróg;
Drogi,
która prowadzi ku zagładzie gatunku — a przy okazji i tysięcy innych -
jak na ironię losu wyglądałoby to tak samo jak podczas biblijnego potopu: zagłada
ludzkości pociągnie za sobą zagładę świata zwierząt! Oraz drogi, która
prowadzi ku życiu, ku rozwojowi — choć nie tak obłędnemu i konsumpcyjnemu
jak obecnie.
Zgadzam się z tym całkowicie, zresztą jak wielu ludzi na świecie, nie
zaślepionych religijnym światopoglądem i religijnymi „wartościami" -
choć akurat nie tych, którzy mają wpływ na szerokie masy: naszych rządców
sumień i „przewodników" duchownych! Ci lansują coś wręcz odwrotnego:
Ważne
aby znaleźć się na tym świecie za wszelką cenę, a dalej niech
już się sam świat martwi, jak wyżywić te przybywające z zawrotnym
tempie miliardy gęb! Oni mają ważniejsze zadanie na swych — nieomalże
świętych — głowach: jak zapewnić „zbawienie" tym olbrzymim masom
ludzkości i jak z tymże „zbawieniem" dotrzeć do wszystkich.
Resztą niech się martwi sam Bóg, którego opiece powierzają nas każdego
dnia, przypominając mu tym samym o ciążącym na nim obowiązku — „Bóg dał
życie — Bóg da na życie" — I tak jest od wieków. Od tysiącleci. I nikt tego nie może zmienić! A ty Panie
objawiasz się nam, wytykasz nam głupotę — immanentną zresztą naszemu gatunkowi — i mówisz, iż jesteśmy
sami i nic nas nie usprawiedliwia. Wiem, że zacytowałeś słowa Sartre’a, ale
on akurat nie wierzył w ciebie, ani twoją opatrzność i miał prawo — z wnikliwej obserwacji świata i człowieka — wyciągnąć taki wniosek. Ale ty?
Jak
to możliwe? Objawiasz się nam i mówisz takie słowa. Przecież w twoich
ustach są one anachronizmem albo wręcz paradoksem!
Przekonując nas o swoim istnieniu udowodniłeś nam, iż nie jesteśmy
sami, wiem Panie, iż chodziło ci o to, że wyobrażaliśmy sobie mylnie twój
wizerunek! Ale fakt pozostaje faktem: istnieje świadomy stwórca
praw rządzących
naszym światem, świadomy sprawca rzeczywistości, w której istnieje człowiek. A co to oznacza? Oznacza to — ni mniej ni więcej — że wina za niedoskonałość tego
świata i tworu jakim jest człowiek — leży jednak po twojej stronie, Panie!
Wyłącznie po twojej! Bowiem
biorąc pod uwagę twoją wszechmoc i wszechwiedzę, człowiek jest tylko
bezwolną marionetką w twoich rękach,… i między bajki można włożyć
teorię o jego wolnej woli — nawet jeśli nie kierujesz bezpośrednio jego
losem.
Mówiłeś dużo o skutkach zła istniejącego w naszym świecie. Tak! Bo to
są skutki! Ale ani razu nie zająknąłeś się o jego
przyczynach. Dlaczego człowiek jest tak okrutny i bezlitosny
dla drugiego człowieka? Dlaczego tak łatwo go omamić bzdurnymi,
abstrakcyjnymi ideałami i szczuć na siebie, aby
mordował się wzajemnie w obronie czci jakiegoś bóstwa, czy jakiejś
„wielkiej prawdy", albo innej obłędnej idei? Dlaczego
człowiek jest zawsze tak cholernie głupi i co gorsze, że ta głupota u niego
pogłębia się za każdym następnym pokoleniem?
Dlaczego
od tysiącleci popełnia on te same błędy i nie potrafi wyciągnąć z nich żadnych
wniosków? Dlaczego do władzy pchają się zawsze głupcy, fanatycy i oszołomy
wszelkich odmian, którzy powinni być trzymani z daleka od jakichkolwiek rządów, a ludzie naprawdę mądrzy mają ją w pogardzie i lekceważeniu? Jest ona dla
nich niczym. Dlaczego tak łatwo jest urobić sumienie człowieka na "jedną słuszną
prawdę"' iż potem nie jest on nawet w stanie zastanowić się czy aby nie
jest ona kłamstwem i fałszem?
Dlaczego
człowiek z taką łatwością potrafi usprawiedliwiać każde zło czynione
przez siebie włączając w te obłudne tłumaczenia nawet swego Boga, który
ponoć żąda tego od niego?
Dlaczego
człowiek jest tak nietolerancyjny dla odmiennie myślących, a każda władza
za główny cel stawia sobie zawsze
ujednolicenie
poglądów całego społeczeństwa, choć jak mawiał stary, mądry
Wolter: — „Nie ma bardziej chimerycznego
projektu, jak projekt sprowadzenia do jedności ludzkich poglądów" — Nic
dodać, nic ująć! A więc dlaczego?! Po stokroć dlaczego?!
Dostaliśmy
na to odpowiedź: pochodzenie zwierzęce! To prawda; Ten prawdziwy grzech
pierworodny, wycisnął na naszej naturze swe głębokie piętno. Piętno, którego
nie możemy się pozbyć pomimo tej naszej całej „kultury" i „cywilizacji".
Natura człowieka była zawsze jego największym problemem, odkąd tylko
zaczął on zdawać sobie sprawę z różnicy wynikłej pomiędzy jej nakazami, a wysokim mniemaniem o sobie, jako istocie uduchowionej. Jednym słowem jesteśmy
wilkami w owczych skórach. Tak!
Ale
przecież jeśli ty Panie istniejesz i jesteś wszechmocny i wszechwiedzący -
co zdaje się sugerować to twoje przesłanie — to oznacza, iż dzięki tobie i twoim prawom człowiek jest właśnie taki:
Głupi, próżny, chciwy, obłudny, zakłamany i fałszywy, pazerny na
dobra doczesne, nietolerancyjny, niesprawiedliwy, kierujący się jedynie własną
korzyścią, podstępny, niesłowny, okrutny i bezlitosny dla bliźnich, bez
skrupułów, chorobliwie ambitny albo całkowicie jej pozbawiony, zazdrosny i zawistny, kłótliwy i pieniacki, arogancki i wyniosły, nadmiernie pracowity
albo gnuśny i leniwy, przewrażliwiony albo gruboskórny, a także grubiański,
ordynarny i wiele jeszcze innych cech, których nawet nie chce mi się wymieniać
teraz.
I to wszystko dzięki Tobie Panie, bo tę
naturę, którą mamy, dostaliśmy przecież od ciebie — choć
jak mówisz — nie bezpośrednio. Ten grzech pierworodny, który jak stwierdziłeś
istnieje tylko w naszej chorej wyobraźni, miał przecież
usprawiedliwiać cię z niedoskonałości naszej natury, naszego świata. Miał przekonywać nas, że
wina za to całe zło,
które nęka rodzaj ludzki od zarania jego dziejów, leży po naszej stronie -
po stronie człowieka, gdyż kapłani przyjęli dość dziwny punkt widzenia:
"Żadne zło dziejące się na ziemi — a jest go niemało w każdych czasach — nie może obciążać stwórcy tegoż dzieła.
Ale to wszystko fałsz i obłuda!
Bo jeśli prawdą jest, że jesteś wszechmocny, wszechwiedzący oraz
doskonały pod każdym względem, to wina za ten niedoskonały świat i za ten
marny i ułomny stwór, którym jest człowiek — leży jednak po twojej
stronie, Panie!
Ponieważ tam gdzie istnieją
nieskończone możliwości
oddziaływania, nie może być żadnego
usprawiedliwienia
dla istnienia zła i niedoskonałości!
Absolutnie żadnego!
Jakby
na to nie patrzeć, wina zawsze będzie po stronie wszechmocnego stworzyciela i tę całą teodyceę można o kant — wiesz Panie czego — potłuc?
-
Czy naczynie może zwracać uwagę garncarzowi i mieć do niego pretensje o to,
że źle je wykonał?! — padło pytanie z ciemności, przerywając monolog człowiekowi.
Jednak ten nie speszył się wyraźną drwiną zawartą w jego tonie i śmiało
odpowiedział:
-
Owszem może! Jeśli będzie miało ono takie możliwości — a człowiek dostał
takowe — a także, jeśli ów „garncarz" będzie chciał zrzucić winę na
nie, za swą nieudolność i partactwo!
To
je całkowicie usprawiedliwia i nazwałbym to
usprawiedliwieniem
przez rozum!
Rozum, jaki człowiek dostał notabene od swego stwórcy — mężczyzna
wypowiedział to w ciemność przed sobą, ciekaw jaką dostanie odpowiedź.
Ale jedyną odpowiedzią było monotonne zawodzenie wiatru, nic więcej.
Uśmiechnął się zatem do siebie i podjął swój monolog dalej:
— A więc nadszedł teraz czas, aby podsumować sens twego przesłania, Panie i odpowiedzieć sobie szczerze na parę pytań. Bowiem w twym przesłaniu do człowieka
kryje się poważna sprzeczność, zbyt poważna aby ją pokryła sama wielkość
tego
napisu na niebie i aby ją można było pominąć milczeniem.
Otóż, jeśli jesteś Panie Bogiem wszechmocnym, to nie są potrzebne żadne
przymierza ani przesłania do człowieka, bo czymże różni się to obecne od
poprzednich? Zakresem odbiorców jedynie, ale jego sens jest taki sam: „Popełniacie
błąd wierząc w fałszywych Bogów, a ja wam teraz mówię: róbcie to i to — tyle, że w swoim imieniu" — i to jest ta nowość; dla siebie, a nie
dla przypodobania się Bogu.
Ale nadal pozostanie ten sam schemat: działanie ku zmianie pozostawione
jest samym ludziom. A ludzie jak to ludzie — kierując się swoją bardzo
niedoskonałą naturą, dopasują i pozmieniają to tak, aby jedni na tym
zyskali a drudzy stracili.
Jak
to u ludzi bywa; kapłani nadal będą
sprzedawać ciebie
wiernym, handlować prawdą o tobie i pośredniczyć w transakcji zbawiania
człowieka,… za pieniądze oczywiście!
Otóż wiemy to oboje doskonale: żadne przesłanie do człowieka, żadne
przymierza ani zbawiania go, oraz inne nieudolne próby
naprawienia go,
nie zmienią na lepsze jego zwierzęcej natury. I w tym właśnie zawiera się
cały fałsz;
Albo Bóg od człowieka nie chce nic, nasz los go nie obchodzi wcale i wtedy jego milczenie, jego obojętność na zło istniejące w naszym świecie,
jest wytłumaczalne i jest logiczną konsekwencją tej postawy. Albo jeśli chce
nam pomóc — jak sam twierdzi — to ta pomoc nie może mieć granic zakreślonych
sztucznie — tak samo jak nie ma granic boża wszechmoc! Bo jeśli może i ma
moc czynienia cudów — a wszyscy dotychczasowi bogowie człowieka, uwielbiali
wręcz chwalić się przed ludźmi, swoimi nadprzyrodzonymi możliwościami -
to może również działać on na człowieka niejako
od środka, iż ten nawet nie będzie wiedział
dlaczego jest dobry,...po prostu nie będzie miał chęci
do czynienia zła.
Czy to nie prostsze i efektywniejsze niż ten cały
zewnętrzny
przymus w postaci kar, przekleństw, gróźb, napomnień,
ostrzeżeń i wielu tym podobnych działań jakie Bóg stosował zawsze, aby skłonić
człowieka do wypełnienia swej woli?
Nie wspominam nawet osławionego karania na pokaz, aby wszyscy mogli
dostrzec „potęgę" Boga karzącego — jak w przypadku plag egipskich -
bo to mogło się wylęgnąć tylko w chorej głowie człowieka!
A więc wszechmoc Boga można pogodzić tylko z doskonałą obojętnością
na los człowieka. Ty Panie, objawiając się nam przez to przesłanie, udowodniłeś,
iż tak całkowicie nie jest ci obojętny los ludzkości, jednocześnie nic dotąd
nie uczyniłeś, aby był on znośniejszy; aby zło nie triumfowało a głupota
nie wygrywała z mądrością. Nic! I jak z twojej wypowiedzi wynika nie masz
także zamiaru nic więcej uczynić — prócz tego przesłania; Człowiek musi
poradzić sobie sam — tak jakby ciebie nie było, jak gdybyś wcale nie istniał!
Więc z dotychczasowych rozważań nasuwają się takie oto wątpliwości:
Albo
tylko udajesz, iż chcesz pomóc człowiekowi — ale w takim razie ta twoja
pomoc niczym w zasadzie nie różni się od „pomocy" tych naszych fałszywych
bogów. Albo nie jesteś wszechmocny — co uzasadniałoby ograniczoność środków
jakie stosujesz w relacji stwórca a jego dzieło, ale nie pasowałoby do ogromu
wszechświata. Albo w ogóle nie jesteś Bogiem i tylko chcesz — z niewiadomych mi przyczyn — uchodzić za takiego przed ludźmi, co wydaje mi się
być najtrafniejszym przypuszczeniem w tej sytuacji. Co Ty na to, Panie?
Przyznasz
się i powiesz kim jesteś naprawdę?
-
Jak śmiesz człowieku obrażać swego Boga tymi bezpodstawnymi podejrzeniami?
Czy to co pokazałem, nie wystarczy ci jeszcze aby uwierzyć?! — gromkim głosem
wykrzyknął Bóg z ciemności. -
Czy to co widziałeś nie świadczy najdobitniej o mojej potędze?! O mojej
wielkości?!
-
Nie Panie… Nie świadczy — odparł spokojnie człowiek na dzwonnicy.
-
Prawdziwa potęga nie musi przekonywać o swej sile, ani straszyć nią, a także
nie musi czynić cudów, aby ją uwiarygodnić przed człowiekiem!
A poza tym, czy głupota powiększona milionkrotnie urasta do rangi mądrości?
Czy głupstwo stanie się mądrością tylko dlatego, że powtórzą je miliony
osób? Od kiedy to Panie ilość jest synonimem jakości? Od kiedy to
wielkość przesłania ma być ważniejsza i istotniejsza od jego
sensu? Od
kiedy Panie, pytam Cię?!
-
Jak śmiesz wytykać błędy Wszechmocnemu?! — wykrzyknął Bóg spiżowym głosem, a przejmujący poświst wiatru jakby zawtórował tym słowom, dobiegającym z ciemności.
— A jak śmie wszechmocny Bóg popełniać błędy?! — odparł hardo mężczyzna,
chowając mimowolnie głowę a ramiona i oczekując następnego — jeszcze większego — wybuchu gniewu bożego.
Ale miast niego rozległ się głośny, swobodny śmiech, a potem ten sam
głos — choć bardziej bezpośredni i ciepły — powiedział:
-
No, dobrze człowieku,… Poddaję się! Myślałem, iż uda mi się przekonać
cię — wykorzystując wrażenie jakie na tobie zrobił ten świetlany napis — ale niestety z przykrością, a może raczej z zadowoleniem muszę stwierdzić,
iż nie dałeś się omamić do końca! Moje gratulacje.
Przyznaję
więc — nie jestem Bogiem, choć usilnie starałem się zrobić na tobie takie
wrażenie i nawet sądziłem na początku, iż udało mi się to...
Mężczyzna przerwał z niecierpliwością:
-
Jak to na tobie? A reszta ludzkości? Oglądała przecież to przesłanie również?!
-
Powtórny
śmiech rozległ się w ciemności:
-
Reszta ludzkości śpi sobie smacznie, albo zajęta jest swoimi sprawami,
rozrywkami i nie ma o niczym pojęcia; Ten napis wyświetlałem sto metrów
przed tobą, a litery miały metr wysokości. Poza tymi ostatnimi — dużo większymi
oczywiście! W ciemności odległość nie istnieje, przynajmniej dla wzroku.
Dlatego udała mi się ta sztuczka! Dałeś się nabrać człowieku! Ha! ha!.
Chociaż
to mi się udało! — Wesoły śmiech dobiegający znikąd, jakoś nie pasował
do powagi niedawnego przesłania.
-
Więc ten napis nie był w istocie taki olbrzymi jak mówiłeś? — spytał człowiek
zawiedzionym tonem.
-
Oczywiście, że nie był! Wystarczyła moja sugestia, abyś uwierzył w jego
wielkość! A poza tym nie mam nawet tyle energii do swej dyspozycji, aby uczynić
coś tak kolosalnego! Mojemu,.. Mojej,.. Nie wiem jak to powiedzieć — nie ma
słownego odpowiednika w waszym języku — tak! On mógłby to uczynić z powodzeniem! Ale ja jeszcze nie… — W tonie tych ostatnich słów, zabrzmiało
niespodziewanie coś w rodzaju żalu.
Jednak
mężczyzna nie zwrócił na to uwagi, bo jego myśli zaprzątnęła teraz inna
sprawa:
— A to co mi opowiadałeś, gdy spytałem jak świat reaguje na to przesłanie,..
To też nieprawda? — spytał jeszcze, choć już domyślał się, jaka będzie
odpowiedź. Głos z ciemności
odparł:
-
Zgadza się! To też nieprawda! Jesteś na mnie zły, człowieku? Padło ciche
pytanie — Ty wstrętny oszuście! — wyrzucił z siebie człowiek, ale jakoś
nie czuł złości do tej tajemniczej istoty; Wprost przeciwnie — poczuł ulgę i rozbawienie, bo z ciemności doleciało ciche usprawiedliwienie:
-
Zaraz wstrętny. Choć nie widziałeś mnie jeszcze na oczy! A poza tym, działałem w dobrej wierze. Wyłącznie w dobrej wierze! Zastrzegł się głos szybko, a człowiek
pomyślał:
-
No proszę! I ten też! — uśmiechnął się do siebie i odetchnął głęboko
rześkim powietrzem styczniowej nocy.
Głos odezwał się:
-
Jeśli się nie mylę, usłyszałem westchnienie ulgi z twojej strony, czyżby
to znaczyło, iż ucieszył cię fakt, że nie jestem Bogiem? -
Mężczyzna na dzwonnicy roześmiał się, odreagowując te wszystkie
chwile napięcia.
-
To nie o to chodzi… — powiedział z namysłem. -
Myślę, iż trudniej by mi było pogodzić się z faktem istnienia Boga, któremu
los człowieka jest doskonale
obojętny niż z pewnością, iż Bóg w ogóle nie istnieje. Pomyśl tak sam: przez wszystkie
tysiąclecia wbijano człowiekowi do głowy, iż Bóg robi dosłownie wszystko
aby mu pomóc, a jedynie fakt dania mu wolnej woli, powstrzymuje go przed
stosowaniem środków bogatych -
co zresztą, Kościoła kat., a i innych także — nigdy nie powstrzymywało od
nawracania siłą i gwałtem! Ale to osobna sprawa. A teraz objawia się wreszcie całej ludzkości Bóg i mówi, iż nic od
człowieka nie chce i nic go on nie obchodzi,… co
najwyżej może udzielić mu parę dobrych rad na przyszłość! Bo w gruncie rzeczy do tego sprowadzało się to twoje przesłanie. Myślisz, że człowiek
zaakceptowałby takiego Boga? A nigdy w życiu!
Jestem pewien, iż nadal wolałby wierzyć w miłosiernego i nieskończenie
dobrego Stworzyciela, który chociaż za życia nie może nic człowiekowi pomóc,
za to po śmierci zadba o jego nieśmiertelną duszę. Dobrego Boga, który tak
umiłował ludzi, iż poświęcił dla ich zbawienia swego jedynego, ukochanego
syna. Boga, który za to marne życie na ziemi, wymyślił jego rekompensatę w postaci świata nadprzyrodzonego — sprawiedliwego i szczęśliwego. I chociaż z pewnością mógł na ziemi stworzyć raj dla człowieka, stworzył świat, w którym wszyscy pożerają się wzajemnie, a każde życie karane jest najwyższą z kar — śmiercią!
Ale nic to! Człowiek woli wierzyć, iż po śmierci dobry i miłosierny
Bóg wynagrodzi mu te cierpienia i przez resztę wieczności będzie on pławił
się w nieustającym szczęściu.
Najważniejsza
jest tylko niezachwiana wiara! Wiara na przekór światu, który niczym nie
potwierdza tego w co usilnie chcemy wierzyć.
Tylko
wiara liczy się dla człowieka i biada tym, którzy chcieliby mu ją wydrzeć i zniszczyć!
— Ale zdajesz
sobie sprawę człowieku, iż chcąc zachować wiarę w Boga w ogóle, będziecie w końcu zmuszeni odrzucić te wszystkie infantylne jego wizerunki, a zostawić
tylko ten jeden: Bóg, który co prawda istnieje, ale którego człowiek nie
obchodzi w najmniejszym stopniu. Będziecie mogli tylko wierzyć, iż on jest,
nic poza tym — człowiek pokiwał głową w ciemności;
— Wiem, iż kiedyś zapewne do tego dojdzie, ale teraz człowiek nie jest
jeszcze na to przygotowany. Będzie on jeszcze długo — o ile nie do końca — oszukiwał się i okłamywał, miast spojrzeć prawdzie w oczy. Powinieneś
wiedzieć, iż tą swoją prawdą o Bogu, człowiek przeciwstawił się innej
prawdzie — prawdzie natury, która mówi:
„Nie istnieje żaden Bóg, ani żadne niebo, ani boska sprawiedliwość,
ni opatrzność. Nikt się o nas nie troszczy, nikt nie próbuje nam pomóc.
Jesteśmy sami, wyłącznie zdani na siebie. My, którzy wierzymy w życie i cenimy je — musimy umrzeć, a śmierć kończy je definitywnie i ostatecznie. I choćby świat istniał dalej miliardy lat, nas już w nim nie będzie
nigdy…
Nie ma żadnego świata nadprzyrodzonego, ani żadnego życia
pozagrobowego. Nie będzie żadnej nagrody ani żadnej kary. Po śmierci nie będzie
nic, tylko wieczna pustka i ciemność, a właściwie to nawet i to nie -
jedynie nieistnienie, niebyt...
Nasze życie nie ma żadnego sensu oraz żadnego celu i znaczenia, tak
samo jak nasza śmierć. Kiedy umrzemy, świat szybko zapomni o nas i wkrótce będzie
tak, jakbyśmy wcale nie żyli… A planety, gwiazdy i cały wszechświat
podzielą nasz los. Ostateczna entropia pochłonie wszystko i żadne nasze wysiłki
nie zdołają powstrzymać tego
okropnego końca.
Nic
nie trwa wiecznie, nic nie pozostaje, nic nie ma znaczenia,… Wszystko
to marność nad marnościami…".
Tę
przerażającą wizję zapamiętałem z jakiegoś opowiadania, którego tytułu i autora niestety zapomniałem.
Jest
nawet taki piękny wiersz J Żuławskiego, który dobrze oddaje ten punkt
widzenia:
"Po cóż
lotem bić w gwiazdy, na co życia wiry,
na
co piękność i szczęście, i rozum i sława,
i co z pieśni, co z dźwięku rozżalonej liry,
po co szaleć i cierpieć, na co praca krwawa
(...)
jeśli śmierć nas przemieni w marną garstkę błota,
jeśli wieczność — niestety — tylko bajka złota?"
-
Czy dziwisz się więc, iż wygodniej nam żyć z tą pierwszą prawdą?
choćby i miała ona być kłamstwem i samooszukiwaniem się? — spytał
człowiek.
-
Mnie to mówisz? — padło z ciemności; Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy,
iż wasze religie, to ogólnie ujmując — kłamstwo w dobrej wierze? Choć nie
tylko, bo jest jeszcze druga strona tego „medalu" — ta ciemna i wstydliwa.
Znam ja waszą kulturę lepiej niż niejeden z was, ponieważ mogę w nią zaglądać, w dowolnie wybranym miejscu i czasie.
-
No, rzeczywiście! — żachnął się człowiek w myślach;
-
Czyż swoim przesłaniem nie dowiódł tego? wygłupiłem się tylko — pomyślał
zły na siebie, a głos mówił dalej:
-
Wasze religie są niczym innym jak iluzją, którą musieliście sobie stworzyć,
aby zamknąć pętlę sprzężenia zwrotnego; inaczej jako jedyne pośród
zwierząt istoty świadome swej śmierci, nie moglibyście żyć z tym nieznośnym
brzmieniem,… a już na pewno nie tak beztrosko jak teraz. Ale cóż, opium
ludu działa! I to jak widać nadzwyczaj skutecznie! Zobaczymy tylko jakie
przyniesie efekty to długotrwałe „opiumowanie" się...
-
Daruj sobie tę ironię! — odparł człowiek z naganą w głosie.
-
Czy przystoi ona… — już chciał z przyzwyczajenia powiedzieć „Bogu",
ale „ugryzł się w język" w ostatniej chwili. -
Kim ty właściwie jesteś? — spytał w ciemność przed sobą.
Wiatr
ucichł całkowicie i w tej nocnej ciszy słychać było teraz jedynie cichy
szelest padającego śniegu.
-
Już myślałem, że nie spytasz o to… — dobiegało z ciemności, a mężczyzna
poczuł jak robi mu się wstyd.
-
No właśnie! Tak rozgadałem się o człowieku i jego Bogu, że do głowy mi
nie przyszło, aby spytać o tożsamość tajemniczego gościa — zganił się w duchu.
-
Przepraszam. Jest mi naprawdę wstyd! — powiedział, czując jak płoną mu
policzki.
-
Daj spokój! Nic się nie stało przecież! Nie miałem zamiaru cię zawstydzać,
wierz mi! — chwila ciszy, a potem głos powiedział z namysłem:
-
Kim jestem, pytasz?… Jakby ci to wytłumaczyć?
A więc za każdym razem kimś innym, dzisiaj jestem kim innym, niż byłem
wczoraj, jutro będę kim innym niż jestem dziś, z tym, że u nas jutro nie
istnieje w takim znaczeniu jak wy to przywykliście pojmować. Jest to trudno
wyjaśnić, brakuje słów w waszym języku. W waszym świecie jest takie
powiedzenie, które dotyczy ludzi: „Istotą, którą najmniej znasz, która cię
najczęściej zdradza i na której się najwięcej zawodzisz — jesteś ty
sam" — oddaje ono świetnie niemożność poznania samego siebie do końca,
prawda?
Otóż u nas jest to jeszcze o wiele bardziej skomplikowane, niż mógłbyś
to sobie wyobrazić. Ale tak ogólnie odpowiadając na twoje pytanie — jestem
istotą podobną tobie; rozumną i świadomą swego istnienia,.. tyle, że
istnieję w świecie o czterowymiarowej przestrzeni. Ot i cała tajemnica!
— Niesłychane! A więc istnieją światy mające więcej wymiarów niż
nasz? — zawołał człowiek wyraźnie podekscytowany.
— A jak tam jest? — spytał z ciekawością.
-
Normalnie! A jak ma być? — padła odpowiedź.
-
No właśnie! — pomyślał mężczyzna zły na siebie za tę bezmyślność;
-
Jakie pytanie, taka odpowiedź! Z takim samym powodzeniem mógłbym próbować
objaśnić nasz świat, istocie dwuwymiarowej!
-
Przepraszam… powiedział ze skruchą.
-
Nie ma za co! Każdemu może się zdarzyć! — padła uprzejma odpowiedź, głosem, w którym słychać było tłumioną wesołość.
Po chwili namysłu, mężczyzna spytał z nagłym zainteresowaniem:
— A jak to się stało,
iż przeniknąłeś do naszego świata i zechciałeś rozmawiać akurat ze mną? — Ciemność odpowiedziała mu cichym chichotem, jakby zadowolenia z siebie,
czy może zadowolenia z dobrej zabawy?
Człowiek
na dzwonnicy poczuł się nieco nieswojo.
Głos
odparł po krótkim namyśle:
-
Wędrując przez czasy, przestrzenie i wymiary,… ujrzałem w tym czasie i w
tej przestrzeni, pewien gatunek istot rozumnych, stojących na rozstaju dwóch
dróg rozwoju… — mężczyzna drgnął, skądś były mu znane te słowa,...
ale skąd?
Wysilił pamięć szperając w jej zakamarkach… i znalazł; Przecież
to fragment — choć chyba nieco zmieniony — fantastycznego opowiadania
„Turniej"! Tak! To na pewno z niego! Jak ono mu się kiedyś podobało! Ile
to już lat minęło, kiedy je czytałem ostatni raz? — pomyślał z nostalgią.
— Skąd to znasz?! Czytałeś również to opowiadanie? — zawołał
nieomal. Ciemność powtórnie odpowiedziała mu śmiechem:
-
Nie,… nie czytałem. Ale je znam — mężczyzna nic nie zrozumiał z tego
enigmatycznego wyjaśnienia, ale głos sam wytłumaczył:
-
Znam je z twojej pamięci, człowieku. I nie tylko to,.. Przyznam ci się, iż
to „przesłanie" też było kompilacją danych zawartych w twojej pamięci. Nawiasem mówiąc, przez cały czas je
improwizowałem, jednocześnie wsłuchując się uważnie co o nim myślisz.
Twoje refleksje służyły mi do korygowania go. A kiedy przestało cię
interesować, skończyłem je szybko,.. No, może nie aż tak szybko...
-
Chcesz powiedzieć, że ja to wszystko pamiętam?! Żartujesz chyba sobie ze
mnie! — zawołał nieomal ze złością mężczyzna, bo kto jak kto ale on
dobrze wiedział jaką ma zawodną pamięć.
-
Ty może nie,.. Ale twoja pamięć pamięta! Tylko ty nie masz możliwości aby z niej wydobyć zmagazynowaną wiedzę. Lecz dla mnie to nic trudnego, wierz mi!
Tak samo wyraźnie widzę wnętrze twojego umysłu jak i zewnętrzny obraz
waszej rzeczywistości...
Chwila
wahania, a potem nieśmiałe pytanie:
-
Czy jesteś na mnie zły, człowieku?
— A niech cię! — tym razem roześmiał się mężczyzna, choć jednocześnie
poczuł się trochę nieswojo; Cóż, nie na co dzień ma się możliwość
rozmowy z istotą, która potrafi czytać ci w myślach!
Śmiejąc
się odparł:
-
Wiesz dobrze, że nie!… Po co więc pytasz? — pokręcił
głową z podziwem przemieszanym z dezaprobatą.
— A więc to dlaczego wydawało mi się to przesłanie takie skądś znajome i jakby mało odkrywcze!? .. Ale heca, nie ma co! — stwierdził w myślach,
zadowolony nie wiedzieć czemu.
-
Ale tak naprawdę… jak doszło do naszego spotkania? Możesz opowiedzieć? -
spytał, wpatrując się w ciemność przed sobą, jakby miał nadzieję
dostrzec jakiś zarys, czy choćby ślad tajemniczej istoty.
-
Tak się składa, że interesuję się również i waszą kulturą i kiedy nikt
nie widzi, włączam,… hm,… nie ma odpowiednika w waszym języku. No, jednym
słowem przenikam do waszego świata i oglądam sobie na żywo co ciekawsze
momenty waszej burzliwej historii. Fajne rzeczy się u was dzieją! Zawsze jest
na co popatrzeć, nie to co u nas… — Po chwilowej przerwie, głos podjął
na nowo swą opowieść:
— A tym razem było tak: ledwo zdążyłem przeniknąć przez continuum
czasoprzestrzenne i wyzerować się z polem „Psi" waszej rzeczywistości trójwymiarowej,
kiedy już podczas dostrajania się do waszego upływu czasu, spostrzegłem, że
mnie zniosło nieco… Musiałem się trochę zagapić podczas przechodzenia
przez hiperpole; Chciałem przecież obejrzeć walki gladiatorów na arenie
rzymskiego Koloseum, a nie dekadencki schyłek XX wieku! Ale nic to! Miałem już
zamiar wycofać swoją jaźń z tego wycinka czasoprzestrzeni, kiedy zobaczyłem
następujący widok:
Oto na szczycie wysokiej wieży stoi istota z tego świata, z rozwianymi
przez wiatr włosami i patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem, mówi coś
do ciebie, — Aha! Modli się! — pomyślałem sobie oceniając szybko sytuację i dostroiłem swe receptory
na fale dźwiękowe, jednocześnie przeczesując dokładnie jej umysł.
Spostrzegłem od razu, iż chce ona popełnić błąd. Błąd nie do
naprawienia! Kiedy jednak dotarł do mnie właściwy sens tej modlitwy stwierdziłem
ze zdziwieniem, iż odbiega ona tak dalece od norm waszego rytuału religijnego,
że stanowi niewątpliwe curiosum w tej dziedzinie. Postanowiłem więc zostać i zabawić się twoim kosztem!
— A co tam! — pomyślałem sobie — Gladiatorzy poczekają, nie uciekną mi
przecież! A tu mam wyborną okazję podać się za samego ich Boga! Bowiem ta
nietypowa modlitwa i twoje myśli, nasunęły mi pomysł aby odegrać przed tobą
rolę waszego Boga! Jak dotąd nie byłem nim jeszcze… Chociaż wiem, że inne
już nie raz próbowały. Człowieku, nie masz mi chyba tego za złe, co?
Ja, w każdym razie bawiłem się świetnie! Chociaż z trudnością przychodziło
mi tak długo utrzymać powagę! Ale musisz przyznać, że wytrwałem, nie?!
Mężczyzna na dzwonnicy słuchał tych wyjaśnień z mieszanymi
uczuciami. Zaczynał nabierać dziwnego przeświadczenia, choć sam nie chciał
dać temu wiary.
-
No, będę już kończył, bo świt się u was zbliża a wraz z nim muszą zniknąć
wszystkie nocne mary! — powiedziała istota rozbawionym głosem i roześmiała
się jakby zadowolona ze swego dowcipu. A ten śmiech był tak beztroski, wcale
nie przypominający niedawnej powagi jaka cechowała to przesłanie, oraz te
rozmowy z niby Bogiem — jakby dziecięcy wręcz.
Człowiek przypomniał sobie w tej chwili coś istotnego, bo spytał
impulsywnie:
-
Powiedziałeś, że po przeczesaniu mego umysłu dostrzegłeś, iż chcę popełnić
błąd, nie do naprawienia — jak to ująłeś, czy miałeś na myśli to, że
chciałem skończyć ze sobą?
— To, że miałeś zamiar skończyć ze sobą? — powtórzył głos z wyraźnym
zdziwieniem; -
Ach nie! To jest twoje życie i twoja śmierć! Mnie nic to tego!
Ale z twoich myśli wynikało jednoznacznie, iż chciałeś to zrobić o świcie,
pierwszego dnia trzeciego tysiąclecia waszego czasu, prawda? — Noo, tak,… zgadza się — odparł człowiek niepewnie, a z ciemności
nocy dobiegł go cichy chichot;
-
No, więc pomyliłbyś się o cały rok, przyjacielu! Czyżbyś nie wiedział o tym, iż rok dwutysięczny musi się skończyć, aby zamknęło się pełne dwutysiąclecie i dopiero pierwszy świt roku 2001, jest początkiem pierwszego
dnia trzeciego tysiąclecia? Tak! tak! popełniłbyś niewybaczalny błąd, człowieku!
Ha, ha! i nie do naprawienia! -
Mężczyzna na dzwonnicy skrzywił się i odparł z przekąsem:
-
Bardzo śmieszne! Rzeczywiście. Bardzo śmieszne! — ale jakoś nie było mu
do śmiechu i w gruncie rzeczy był zły na siebie za tę pomyłkę, a co
gorsze, że jakoś odechciało mu się skakać i odbierać sobie życie. Wydawało
mu się to teraz głupie i takie jakieś,… pozbawione sensu.
Rozmyślania człowieka przerwał nagle okrzyk:
-
Żegnaj przyjacielu! Lecę już, bo mnie woła!
— Kto cię woła?! Czy jeszcze się spotkamy? — spytał mężczyzna w pustkę nocy.-
Woła mnie mój,.. moja,… rodzic?… Tak, to najbardziej zbliżone określenie! A kiedy?,… Nie wiem! Nie pozwalają mi często korzystać z,… nie ma
odpowiednika w waszym języku,… muszę więc potajemnie,… nie zawsze też,
udaje mi się utrafić we właściwy moment w czasie,… wycofuję się już z waszego świata. Żegnaj człowieku! Będziemy o sobie pamiętać? — To
pytanie zawisło w ciemności bez odpowiedzi, gdyż mężczyzna był tak
zaszokowany tym co usłyszał, iż nie zwrócił na nie uwagi.
-
Czy to możliwe, aby to było tamtejsze dziecko?! Chyba tak, bo komu innemu
jeszcze, chciałoby się zabawiać w „objawienia" ludziom? Niesłychane! No,
tego jeszcze nie było! — pomyślał zbulwersowany.
-
Chociaż nie! Z tego co mówiła ta istota, wynika, ze było! I to nie raz!? -
człowiek pokręcił głową z niedowierzaniem.
— A niech to wszyscy diabli! — zaklął znienacka, dając upust swemu
niezadowoleniu, rozczarowaniu, zdziwieniu, zaskoczeniu i wielu innym odczuciom,
które nagromadziły się w nim podczas tej niesamowitej nocy.
Rozejrzał się wokoło; Niebo różową zorzą jaśniało już na
wschodzie, nieprzenikniona ciemność nocy ustąpiła półmrokowi, gdzieniegdzie można było już dostrzec zarysy sylwetek drzew obsypanych puchem świeżego
śniegu. Jego duże wilgotne płatki bezszelestnie pokrywały ziemię, tworząc
zwolna biały, zimowy całun. Wstawał pierwszy świt roku dwutysięcznego!
Mężczyzna
przetarł oczy, które piekły go i łzawiły. Złożył ręce chuchając w nie
przez chwilę, a potem zaczął ostrożnie, krok po kroku opuszczając wąski
parapet dzwonnicy, przytulając się plecami do drewnianych żaluzji. I sam
parapet i poczerniałe od deszczu żaluzje, pokrywała już cienka warstwa śniegu i mężczyzna pomyślał, że przypadek może dokonać tego, co on sam miał
zamiar uczynić dobrowolnie.
Dopiero teraz dotarły do jego świadomości dwie naraz sprawy; pojął w tej chwili, że uratowała go jednak modlitwa, bo to dzięki niej ta tajemnicza
istota z innego świata, postanowiła odegrać przed nim Boga. A tym samym
uratowała mu życie. Dziwne to i zastanawiające! Po drugie, dopiero teraz
dotarły do niego ostatnie słowa tej istoty i zawstydził się, iż nie
odpowiedział na to pytanie. Nawet jeśli miałoby to być — poszukujące
przygód i atrakcji w innym świecie — dziecko — albo raczej odpowiednik
ludzkiego dziecka.
Już składał dłonie wokół ust aby zawołać, iż będzie na pewno
pamiętał długo to nocne spotkanie, ale zdał sobie sprawę z bezsensowności
tego gestu; Kto wie gdzie ono już jest, w jakiej rzeczywistości i w jakim
czasie? Bo z tego co ta istota mówiła wynikało, iż nie jest ona uwięziona w jednym czasie i w jednej rzeczywistości — w przeciwieństwie do człowieka — tej wolnej ponoć istoty.
-
Swoją drogą, szkoda, że ta rozmowa zakończyła się tak niespodziewanie. Miałbym
parę pytań, odnośnie człowieka i jego świata,… Szkoda,… Była taka
wspaniała okazja spojrzeć na siebie oczyma obcej inteligencji. —
Mężczyzna potrząsnął głową, jakby chciał się uwolnić od tych
natrętnych refleksji.
Kiedy
był już na dole i rozprostowywał oraz rozgrzewał swe zmarznięte i zdrętwiałe
członki, otrzepując się jednocześnie ze śniegu, pomyślał:
-
Co za noc! Samobójstwo, które nie było samobójstwem, modlitwa, która nie była
modlitwą, Bóg, który nie był Bogiem, przesłanie, które nie było przesłaniem,
obca istota, która okazała się być dzieckiem, co więc tu było prawdą?
Chyba jedynie ciemność, wiatr i zimno. A może to wszystko przywidziało mi się
tylko? —
Odwrócił się i zadarł głowę do góry; Przed nim piętrzyła się
wyniosła wieża dzwonnicy, przytłaczając go swoją wielką, masywną sylwetką. A hen, wysoko czerniła się wąska listwa parapetu, na którym stał jeszcze
tak niedawno, a który oddzielał ażurową konstrukcję żaluzji od reszty
monumentu wieży.
-
Mniej więcej tu gdzie stoję, uderzyłbym w ziemię… — pomyślał w tej
chwili, patrząc pod nogi. Miał wrażenie jakby przeżył własną śmierć.
Poczuł jakąś dziwną słabość w nogach, więc podszedł do poczerniałej,
starej ściany dzwonnicy i oparł się o nią czołem.
Stał tak przez jakiś czas bez ruchu, z zamkniętymi oczyma. Z tego odrętwienia
wyrwał go donośny okrzyk:
-
Człowieku! Hej! Człowieku! Widziałeś to też?! — mężczyzna odwrócił się i oparł plecami o wieżę.
W
jego kierunku biegł jakiś człowiek z rozwianymi przez wiatr, rudymi włosami i płonącym podnieceniem wzrokiem. Na oko mógł mieć około czterdziestu lat.
Wymachiwał jakimś zeszytem i coś do siebie mówił. Podbiegł blisko i złapawszy
mężczyznę za rękaw płaszcza, zaczął nim szarpać. Drugą ręką wskazując
za siebie, zawołał impulsywnie:
-
Człowieku! Zdarzył się cud! Najprawdziwszy cud! Widziałeś także te napisy
na niebie?! — Był podekscytowany w najwyższym stopniu. Pochylał głowę
zaglądając z niecierpliwością w oczy mężczyźnie.
Ten w milczeniu pokręcił przecząco głową. Przybysz nie czekając na
odpowiedź, zaczął opowiadać chaotycznie:
-
Mówię ci! Takie wielgachne litery! I całe czerwone! Płonące jak żywy ogień!
Coś nieprawdopodobnego i przechodzącego ludzkie pojęcie! Mówię ci! -
zamachał rękami demonstrując wielkość napisu, zachłysnął się zimnym
powietrzem, aż mu oczy wyszły na wierzch.
Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, bo przypomniał sobie jakie
piorunujące wrażenie zrobił ten napis również na nim.
Tamten
zrobił parę głębszych wdechów i już nieco spokojnie, zaczął opowiadać:
Mieszkam niedaleko stąd, w dawnej leśniczówce. Wstaję bardzo wcześnie.
Taką mam pracę, a poza tym do stacji mam daleko. Wyszedłem przed dom zobaczyć
co się dzieje, bo pies tak dziwnie ujadał, patrzę; cała zagroda oświetlona
na czerwono, jak od ognia! Boże święty! Pali się! — pomyślałem w przestrachu i podbiegłem od drugiej strony domu, bo tu nigdzie ognia nie widziałem,
tylko ten krwawy blask,… a tam, stanąłem jak wryty: z nad lasu, wznosił się
wolno ku górze olbrzymi czerwony napis! A wokół było aż różowo od niego i widno prawie jak w dzień! Wyglądało to tak, jakby chałupę, inne zabudowania i drzewa w lesie oświetlał blask pożaru! Wznosił się on coraz wyżej i teraz był już prawie nad moim domem,… tak to przynajmniej wyglądało!
Wtedy upadłem na kolana i zacząłem się modlić! Pomyślałem sobie: -
Szkoda, że żona z dziećmi jest u swoich rodziców, bo też byliby świadkami
cudu — Po jakimś czasie ten pierwszy wyraz zaczął znikać u góry, a na
jego miejsce już pojawiał się następny,… także olbrzymi jak i ten
pierwszy… ale też w obcym języku!
Poleciałem
wtedy do domu, złapałem zeszyt i ołówek i wybiegłem przed chałupę. Ten
pierwszy wyraz już się prawie cały schował, ale zapamiętałem go i zapisałem,
jak i te następne… O mam to tutaj! Otworzył pomiętoszony zeszyt i podsunął
mężczyźnie pod nos. Dużymi, koślawymi literami, napisane były trzy słowa,
jedno pod drugim:
E N A M
L E K E H T
S
E R A F
Mężczyzna
spojrzał na kartkę, potem na przybysza i już chciał go spytać, czy aby
dobrze zapisał widziane słowa, kiedy zdał sobie sprawę, iż napisane są one
odwrotnie, jak w lustrzanym odbiciu.
— A więc ten człowiek musiał widzieć ten napis z drugiej strony! — pomyślał
rozbawiony.
-
Ale przecież nie mogę mu tego powiedzieć, musiałbym mu zbyt wiele tłumaczyć — więc tylko spytał, patrząc
tamtemu w oczy:
-
Tylko tyle?
Przybysz
zawołał prawie ze zgrozą
-
Tylko tyle?! Widziałbyś człowieku jakie to było wielkie! Nie uwierzysz, ale
drzewa wyglądały jak zapałki przy tych płonących literach! A poza tym, te słowa
muszą znaczyć na pewno coś ważnego! Jestem pewien! — Nagle spojrzał
podejrzliwym wzrokiem w oczy mężczyzny, złapał go za płaszcz na piersiach i potrząsając nim, spytał impulsywnie:
Powiedz
wierzysz mi!?… wierzysz?! — Mężczyzna delikatnie uwolnił się z uścisku natręta i powiedział spokojnie — Wierzę ci… dlaczego miałbym ci nie wierzyć? — Tamten wzniósł
oczy i ręce ku niebu i zawołał w jakiejś ekstazie:
-
Dzięki ci bracie! Błogosławieni, ci którzy nie widzieli a uwierzyli! Tak
przyjacielu! To był prawdziwy cud! Mnie, prostemu człowiekowi objawił się
tej nocy sam Bóg! I daję ci słowo, że zrobię wszystko aby cały świat się
dowiedział o tym cudownym wydarzeniu! Jak trzeba będzie to i do papieża z tym
dotrę! A jeśli i to nie wystarczy, oddam swe życie za prawdę! Nie spocznę póki
cały świat się nie dowie o tej dobrej nowinie! — wymachiwał zeszytem przed
nosem mężczyzny, z gorączkowymi wypiekami na twarzy i błyszczącymi
podnieceniem oczyma. — Oho!...
To nie wróży nic dobrego! — pomyślał mężczyzna, a tamten nagle przestał
gestykulować i kładąc mu dłoń na ramieniu, rzekł:
-
Wiesz co? Choć ze mną! Wyglądasz poczciwie z tymi swoimi siwymi włosami i tą
dziwnie spokojną twarzą. Będziemy razem głosić prawdę!
— Jaką prawdę? — spytał wolno mężczyzna.
Tamten
przyjrzał mu się uważnie, jakby dopiero teraz go zobaczył — Jak to jaką?!...
Prawdę, iż sam Bóg objawił się nam, pisząc na niebie jakiś tajemniczy
napis! - — Skąd wiesz, że to Bóg był autorem tych słów, a nie na przykład
jacyś kosmici? — Przybysza na moment aż zatkało, a potem wybuchnął:
— A po co mieliby to robić kosmici?! A poza tym, nie ma przecież żadnego
oczywistego dowodu, że oni w ogóle istnieją!
— A po co miałby to robić Bóg? Nie mówiąc już o tym, że też nie ma żadnego
przekonywującego dowodu na to, iż on istnieje.
-
Jak to nie ma? Co ty bredzisz człowieku?! Przed chwilą powiedziałeś przecież,
że mi wierzysz… Więc zdecyduj się w końcu! — dokończył ze złością, a jego usta wykrzywił grymas gniewu.
-
Powiedziałem tylko, iż wierzę, że widziałeś ten napis, który masz
zapisany w zeszycie… ale nie w to, iż uczynił go sam Bóg. Po co miałby to
robić? Powiedz mi.
— Jak to po co? To chyba oczywiste, nie? — zawołał
wzburzony, a widząc sceptyczną minę mężczyzny, który w tym czasie pomyślał:
-
Jak dla kogo, przyjacielu! Jak dla kogo — machnął tylko ręką i odparł
opryskliwym tonem:
-
Ee!… Daj spokój! Widzę, że się z tobą nie dogadam! Chciałem, abyś mi
pomógł w wielkiej sprawie, ale skoro nie chcesz, sam sobie poradzę! Jeszcze
przeczytasz o mnie w gazetach i będziesz wtedy żałował, że odrzuciłeś moją
propozycję! Zobaczysz! „Kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie" — jak
powiedział nasz Pan! A on chyba wiedział co mówi, nie? Ale nie ważne! Nie
chcesz, to nie! Lecę, bo mi pociąg ucieknie! — okręcił się na pięcie i odszedł szybko parę kroków, ale jeszcze odwrócił się i spytał:
-
Słuchaj! A nie wiesz przypadkiem, co te dziwne słowa mogą oznaczać? -
Mężczyzna w pierwszym odruchu, już miał zamiar odpowiedzieć, iż tak
zapisane — nic nie znaczą, kiedy zdał sobie sprawę, że w oryginale tak właśnie
winny być one zapisane; Od prawej do lewej strony. Zamyślił się przez chwilę
nad tym dziwnym paradoksem epistemolografii.
-
Policzono — Zważono — Rozdzielono — odparł wolno, widząc jak tamtemu
rozszerzają się oczy ze zdziwienia.
-
Naprawdę?! A skąd to wiesz?!
— Z Biblii. Jest to tam napisane i wyjaśnione — odrzekł mężczyzna, a przybysz
zawołał wyraźnie podekscytowany:
-
Co ty powiesz?! A to ciekawe… Będę musiał to przeczytać!
Nagle
dodał ożywionym tonem, unosząc dłoń w górę:
-
No widzisz?! Sam mówisz, iż te słowa są w Biblii, a nie chcesz wierzyć, że
to Bóg mi się objawił! No, to co? Naprawdę nie chcesz iść ze mną? — a widząc, że mężczyzna przecząco kręci głową, z zaciętą twarzą odwrócił
się szybko, tym razem na dobre i pobiegł przed siebie. A poły jego niezapiętej
kurtki fruwały w powietrzu, czyniąc jego sylwetkę podobną do jakiegoś latającego
stwora.
Rozwidniło się już całkowicie, wiatr ucichł a śnieg sypał tak gęsty,
iż świata prawie nie było widać zza jego woalu. Mężczyzna patrzył w ślad
za przybyszem i myślał: — A więc miałżeby nastąpić dalszy ciąg tej
historii? I to według starego, wypróbowanego schematu? Niesłychane… —
A potem idąc wolno i bez celu przed siebie, dodał w duchu : — Panie, jeśli istniejesz… i jeśli możesz — a przecież ty
wszystko możesz ponoć — zabierz ten kielich od tego człowieka… żartowałem!
Wiem przecież, że ty mu niczego nie oszczędzisz! — zaśmiał się gorzko do
siebie i przyśpieszył kroku. A śnieg padał, przysypując jego ślady, tak, że nim dzień wstał na
dobre nic już nie wskazywało na to, że ktokolwiek odwiedził to odludne
miejsce.
— k o n i e c -
1 2 3
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 02-09-2003 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2669 |