Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
205.014.552 wizyty
Ponad 1064 autorów napisało dla nas 7362 tekstów. Zajęłyby one 29015 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy Rosja użyje taktycznej broni nuklearnej?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 15 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
Najważniejsze, to przeżyć życie pogodnie, korzystając z racjonalnej lewej półkuli mózgu, a nie tej prawej, instynktownej, która sprowadza cierpienie i tragedie.
 Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.

Dwie koncepcje zbawienia ludzi [2]
Autor tekstu:

— Jeśli mam być szczery, Panie odradzałbym ci tego rodzaju postępowanie. Ty w swej prawości, na zasadzie, iż „dla czystego wszystko wydaje się czyste" — nie dostrzegasz wad i słabości. Myślisz, iż wystarczy przemówić do nich pięknymi, mądrymi słowami, a ono natychmiast odwrócą się od grzesznego życia i pójdą za tobą...

— Czemu nie? — Syn boży spojrzał na niego swym jasnym rozbrajającym spojrzeniem.

— No widzisz mój synu?! On ma rację, zna ludzi jak nikt! Posłuchaj nas, proszę! — Szatan ujął go za rękaw, mówiąc:

— Twoje słowa Panie są piękne, ale ludzie je wyszydzą, albo zrozumieją po swojemu… dasz im swe serce na dłoni, a oni je podepczą. 

Syn boży przyjrzał mu się z namysłem, a potem wolno, bez złości, rzekł:

— Odejdź ode mnie Szatanie, nie przekonałeś mnie, — a zwracając się do Boga:

— A ty ojcze pozwól mi spróbować, mojej koncepcji zbawienia, proszę cię o to! — I z taką olbrzymią prośbą w spojrzeniu, wpatrywał się w oblicze Boga, aż ten skapitulował i rozkładając ręce powiedział:

— No cóż, jeśli tak bardzo chcesz? jeśli ci tak na tym zależy? Spróbuj, ale mam złe przeczucia.

— Ja też! — dodał Szatan z boku.

Syn boży uradowany padł ojcu w ramiona i trwali tak długo w mocnym uścisku. Po dłuższej chwili, Bóg odsunął go na długość wyciągniętej ręki i wpatrując się w jego twarz promieniującą radością, spytał:

— A jak to widzisz konkretnie?

— Chcę przeżyć na ziemi życie jako normalny człowiek, nie chcę korzystać z przywileju nieśmiertelności. Wystarczy mi 120 lat - tyle, ile obiecałeś ludziom tuż przed potopem. — Nie wiedzieć czemu, Bóg zaczerwienił się wyraźnie, ale jego syn był zbyt zaaferowany swym planem, aby to dostrzec. W zapale mówił dalej: — Będę wędrował od miejscowości do miejscowości i nauczał wszędzie tam, gdzie znajdę słuchaczy. Sądzę, iż powinno wystarczyć mi tyle czasu, aby przekonać ludzi, by nie czynili zła, by stali się lepsi, by przestali grzeszyć, — spojrzał na ojca z miłością i dodał:

— Jestem pewien ojcze, że mi się uda, zobaczysz: dobro, miłość i mądrość zwycięży!

Bóg uśmiechnął się z przymusem i tuląc powtórnie syna do siebie, pomyślał:

— Oby tak było, mój synu, oby! Ale swoją drogą kto by przypuszczał, mój cichy, nieśmiały syn odważył mi się przeciwstawić. No, no! I to w jaki sposób: Powiedzieć ojcu prosto w oczy, że jego postępowanie nie licuje z godnością Boga? No, no! — jeszcze teraz nie całkowicie ochłonął z tego szoku. Był jednocześnie dumny ze swego syna, jak i niemniej zaskoczony tym znamiennym powodem do dumy.

— Może jednak ma rację? — myślał. — Może powinienem zmienić swój stosunek do ludzi? Zobaczymy, czas pokaże.

Archanioł Szatan przyglądał się temu wszystkiemu z mieszanymi uczuciami. On też miał złe przeczucia, bo znał doskonale naturę ludzi. Ale rozumiał też i Boga; Czyż mógł on przekonać syna do swej koncepcji zbawienia ludzi — tak odmiennej jego charakterowi? Musiał mu pozwolić zrealizować jego własną wizję zbawienia ludzkości, albo nie powinien posyłać go wcale! Bo w powodzenie tej misji, Szatan nie wierzył ani przez chwilę.

Jak przebiegała misja Syna bożego na ziemi, wiemy z dziejów chrześcijaństwa. Nie ma sensu tutaj tego przytaczać.

Minął jakiś nieokreślony czas /pamiętajmy o tym, iż czas w niebie płynie inaczej niż na ziemi/.

Po ponownym przybyciu Syna bożego do nieba, stał się on nieuchwytny dla wszystkich. Bóg jeden wiedział, gdzie on się podziewał, ale faktem jest, iż skutecznie wszystkich unikał. Lecz pewnego razu udało się ojcu namówić go do rozmowy, w tym samym gronie co poprzednio. Bez entuzjazmu, ale zgodził się. Spotkali się w tym samym miejscu, usiedli naprzeciw siebie i zapadła krępująca cisza. Nikt nie chciał pierwszy odezwać się, aby go nie urazić. Bóg spoglądał na szatana, a Szatan na Boga.

Tylko Syn boży siedział z pochyloną głową i palcami jednej dłoni tarł bliznę po ranie na drugiej, jakby jeszcze odczuwał ich swędzenie.

W końcu Bóg odezwał się ostrożnie:

— Wychodzi na to, mój synu, iż to jednak ja miałem rację.

— I ja… — dodaje nieśmiało Szatan.

Bóg posyła mu piorunujące spojrzenie. Syn boży milczy dalej, nie podnosząc głowy siedzi nieruchomo. Stwórca przysuwa się bliżej i obejmuje mocno syna. Gładząc jego kasztanowe loki, mówi:

— Nic się nie martw, mój kochany! To była dla ciebie wspaniała lekcja poznawcza gatunku ludzkiego. Potraktuj to jako doświadczenie na przyszłość, w kontaktach z człowiekiem...

Syn boży gwałtownie unosi do góry głowę, a w jego oczach pojawia się panika i strach:

— Już nigdy więcej nie posyłaj mnie na ziemię do załatwienia takich spraw! — mówi impulsywnie, ale Bóg kładzie mu dłoń na ustach, uspokajającym gestem:

— Dobrze, już dobrze! Nie mówmy o tym.

Przez jakiś czas panuje cisza. Bóg przygląda się Synowi dziwnym spojrzeniem; Jest w nim i miłość i współczucie, a jednocześnie coś w rodzaju satysfakcji, iż to jednak on miał rację. Jakby chciał powiedzieć: — A nie mówiłem? nie trzeba było mnie posłuchać? — głaszcze go uspokajająco po głowie i po dłuższej chwili odzywa się:

— Musimy jednak podsumować minione wydarzenia, przeanalizować je i odnieść się do nich. Tego co się wydarzyło nie można pozostawić ot, tak sobie! Zacznijmy więc od twego zamiaru, mój synu.

Milknie, bo Syn boży oblewa się rumieńcem i posyła błagalne spojrzenie, które ma oznaczać: — Czy musimy o tym mówić, ojcze?

Bóg jednak nie zamierza ustępować. Delikatnie, ale stanowczo mówi wolno, akcentując każde słowo:

— A więc uważałeś mój synu, iż znasz lepszy sposób na poprawę ludzi, niż strach. Chciałeś swoimi naukami przekonać ich, aby byli lepsi, aby przestali grzeszyć, aby byli dla siebie dobrzy, aby mądrzej żyli. Uważałeś iż 120 lat życia wystarczy ci, aby dokonać dzieła naprawy ludzkości. A ile czasu ludzie pozwolili ci nauczać siebie?

— Trzy lata — odpowiada cicho Syn boży, ze wzrokiem wbitym w ziemię.

— Trzy lata… — powtarza Bóg wolno.

— A ilu za tobą poszło? — indaguje dalej.

— Dwunastu… — tym samym tonem odpowiada jego syn.

— … którzy potem wszyscy cię opuścili — dodaje z boku Szatan, który dotąd w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie. Syn boży nie reaguje na to. Ściska tylko dłonie, aż chrupią mu stawy w palcach.

Bóg kręci z niedowierzaniem głową i mówi z goryczą w głosie:

— Swoimi naukami chciałeś spowodować, aby człowiek był lepszy.

Wytykałeś i wyszydzałeś jego zło, jego zakłamanie, obłudę i głupotę, jego fałszywą bogobojność, świętoszkowatość na pokaz, pychę i arogancję. A winieneś wiedzieć, iż człowiek tego nie lubi — zniszczy każdego kto odważy mu się to wytknąć i ukazać przed światem! Myślałeś, że ludzi można nawrócić i naprawić słowem — twoim słowem. Nielicznych może i tak, ale na pewno nie wszystkich! Misja, którą zaplanowałeś do końca swego ziemskiego życia, skończyła się zaledwie po trzech latach, a wiesz chociaż dlaczego?

Syn boży uniósł głowę i pokręcił nią przecząco, a Bóg podniesionym o ton głosem, mówił dalej:

— Bo oni nie tego oczekiwali po tobie! Im nie był potrzebny ktoś, kto by im wytykał głupotę ich rytuałów i tradycji, obłudę w stosowaniu prawa, kto by ich próbował naprawić — żadna władza nie lubi, gdy zarzuca jej się arogancję i unaocznia, iż jej wielkość jest nadęta pychą, a już na pewno nie władza kapłanów! Im potrzebny był ktoś, kto pomógłby im zniszczyć wrogów i doprowadzić z powrotem do dawnej potęgi! Ktoś, dzięki komu mogliby zrealizować swe chore ambicje i sny o potędze! Czy rozumiesz to, mój synu? — wpatrywał się w niego z napięciem, lecz ten kręci przecząco głową. Bóg załamuje ręce w niemym geście rozpaczy i łapiąc się za głowę, woła:

— Oj synu, mój synu! Ile ci jeszcze potrzeba doświadczenia, abyś zrozumiał człowieka! Luciferusie, ty wiesz o co mi chodzi, prawda? - zwraca się do archanioła Szatana.

— Tak Panie! Dlatego od początku byłem sceptyczny co do powodzenia misji twego Syna. Ale najgorsze jest to, że oni tę porażkę zamienili w sukces i że według nich, to co się stało było twoim zamysłem Panie, że niby wynikało z twojego planu! To jest dopiero przewrotność człowieka!

Bóg walnął pięścią w kolano, aż zagrzmiało.

— I tego im nie daruję! — tu już za wiele sobie pozwolili! — wybucha z pasją. Syn Boży przenosi zdziwiony wzrok z Szatana na Boga i pyta:

— O czym wy właściwie mówicie? — Jaki sukces, o jaki zamiar chodzi, ojcze? — ale Bóg jest zbyt wzburzony, więc Szatan wyjaśnia mu w paru słowach:

— Nie znasz wypadków na ziemi, jakie wydarzyły się po twoim powrocie do nieba, bo nie chciałeś z nikim rozmawiać, a sprawy mają się tak,… czy mogę mu Panie powiedzieć? — zwraca się do Boga, który siedzi z zasępioną miną. Gdy ten daje mu przyzwalający znak, mówi dalej:

— Wiesz co takiego ludzie wymyślili? Ta męczeńska okrutna śmierć jaką ci zgotowali /Syn boży wzdryga się mimowolnie/ według nich wynikała z zamiaru twego ojca, że niby taką miał koncepcję zbawienia ludzkości, rozumiesz Panie?

Ten z rozszerzonymi przestrachem oczyma kręci głową, że nic, a nic. Bóg tylko zgrzyta zębami, nic się nie odzywając. Szarpie w zamyśleniu swój długi wąs. Archanioł Szatan chodząc pomiędzy nimi, mówi:

— Trzeba ludziom przyznać, że to było bardzo pomysłowe, a zarazem nad dziw perfidne: winę za twoją śmierć przenieść na twego ojca i przypisać jego zamiarom, no, no!? — kręci głową z niedowierzaniem jakby nie mogąc nadziwić się ludzkiej przewrotności, jakby chciał powiedzieć tym gestem, iż nawet on nie wpadłby na taki pomysł. Ale dostrzegłszy grymas zniecierpliwienia na obliczu Boga, kontynuuje:

— Upraszczając, wygląda to tak: Bóg ojciec pragnie przebaczyć ludziom grzechy, składa zatem przed sobą ofiarę z ciebie — po to by przebłagać siebie — a może ludzi? — za swe niedoskonałe dzieło, jakim okazał się człowiek… — milknie i patrzy kątem oka na Boga, w obawie, czy nie za dużo sobie pozwolił. Ale Bóg podparłszy głowę dłońmi siedzi z chmurną miną, zatopiony w myślach. Za to syn boży przygląda mu się dziwnym wzrokiem, a kąciki ust unoszą mu się w ledwo dostrzegalnym uśmiechu.


1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Ewangelia według Judasza
Ewangelia według Pradziadka Świętego


« Powiastki fantastyczno-teolog.   (Publikacja: 09-10-2003 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Lucjan Ferus
Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo).

 Liczba tekstów na portalu: 130  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 2782 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365