Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Dwie koncepcje zbawienia ludzi [2] Autor tekstu: Lucjan Ferus
— Jeśli mam być szczery, Panie odradzałbym ci tego
rodzaju postępowanie. Ty w swej prawości, na zasadzie, iż „dla czystego
wszystko wydaje się czyste" — nie dostrzegasz wad i słabości. Myślisz, iż
wystarczy przemówić do nich pięknymi, mądrymi słowami, a ono natychmiast
odwrócą się od grzesznego życia i pójdą za tobą...
— Czemu nie? — Syn boży spojrzał na niego swym
jasnym rozbrajającym spojrzeniem.
— No widzisz mój synu?! On ma rację, zna ludzi jak
nikt! Posłuchaj nas, proszę! — Szatan ujął go za rękaw, mówiąc:
— Twoje słowa Panie są piękne, ale ludzie je
wyszydzą, albo zrozumieją po swojemu… dasz im swe serce na dłoni, a oni je
podepczą.
Syn boży przyjrzał mu się z namysłem, a potem wolno, bez złości,
rzekł:
— Odejdź ode mnie Szatanie, nie przekonałeś mnie, — a zwracając się do Boga:
— A ty ojcze pozwól mi spróbować, mojej koncepcji
zbawienia, proszę cię o to! — I z taką olbrzymią prośbą w spojrzeniu,
wpatrywał się w oblicze Boga, aż ten skapitulował i rozkładając ręce
powiedział:
— No cóż, jeśli tak bardzo chcesz? jeśli ci tak
na tym zależy? Spróbuj, ale mam złe przeczucia.
— Ja też! — dodał Szatan z boku.
Syn boży uradowany padł ojcu w ramiona i trwali tak
długo w mocnym uścisku. Po dłuższej chwili, Bóg odsunął go na długość
wyciągniętej ręki i wpatrując się w jego twarz promieniującą radością,
spytał:
— A jak to widzisz konkretnie?
— Chcę przeżyć na ziemi życie jako normalny człowiek,
nie chcę korzystać z przywileju nieśmiertelności. Wystarczy mi 120 lat -
tyle, ile obiecałeś ludziom tuż przed potopem. — Nie wiedzieć czemu, Bóg
zaczerwienił się wyraźnie, ale jego syn był zbyt zaaferowany swym planem,
aby to dostrzec. W zapale mówił dalej: — Będę wędrował od miejscowości do
miejscowości i nauczał wszędzie tam, gdzie znajdę słuchaczy. Sądzę, iż
powinno wystarczyć mi tyle czasu, aby przekonać ludzi, by nie czynili zła, by
stali się lepsi, by przestali grzeszyć, — spojrzał na ojca z miłością i dodał:
— Jestem pewien ojcze, że mi się uda, zobaczysz:
dobro, miłość i mądrość zwycięży!
Bóg uśmiechnął się z przymusem i tuląc powtórnie syna do siebie,
pomyślał:
— Oby tak było, mój synu, oby! Ale swoją drogą
kto by przypuszczał, mój cichy, nieśmiały syn odważył mi się przeciwstawić.
No, no! I to w jaki sposób: Powiedzieć ojcu prosto w oczy, że jego postępowanie
nie licuje z godnością Boga? No, no! — jeszcze teraz nie całkowicie ochłonął z tego szoku. Był jednocześnie dumny ze swego syna, jak i niemniej zaskoczony
tym znamiennym powodem do dumy.
— Może jednak ma rację? — myślał. — Może
powinienem zmienić swój stosunek do ludzi? Zobaczymy, czas pokaże.
Archanioł Szatan przyglądał się temu wszystkiemu z mieszanymi
uczuciami. On też miał złe przeczucia, bo znał doskonale naturę ludzi. Ale
rozumiał też i Boga; Czyż mógł on przekonać syna do swej koncepcji
zbawienia ludzi — tak odmiennej jego charakterowi? Musiał mu pozwolić
zrealizować jego własną wizję zbawienia ludzkości, albo nie powinien posyłać
go wcale! Bo w powodzenie tej misji, Szatan nie wierzył ani przez chwilę.
Jak przebiegała misja Syna bożego na ziemi, wiemy z dziejów chrześcijaństwa.
Nie ma sensu tutaj tego przytaczać.
Minął jakiś nieokreślony czas /pamiętajmy o tym,
iż czas w niebie płynie inaczej niż na ziemi/.
Po ponownym przybyciu Syna bożego do nieba, stał się on nieuchwytny
dla wszystkich. Bóg jeden wiedział, gdzie on się podziewał, ale faktem jest,
iż skutecznie wszystkich unikał. Lecz pewnego razu udało się ojcu namówić
go do rozmowy, w tym samym gronie co poprzednio. Bez entuzjazmu, ale zgodził się.
Spotkali się w tym samym miejscu, usiedli naprzeciw siebie i zapadła krępująca
cisza. Nikt nie chciał pierwszy odezwać się, aby go nie urazić. Bóg spoglądał
na szatana, a Szatan na Boga.
Tylko Syn boży siedział z pochyloną głową i palcami jednej dłoni
tarł bliznę po ranie na drugiej, jakby jeszcze odczuwał ich swędzenie.
W końcu Bóg odezwał się ostrożnie:
— Wychodzi na to, mój synu, iż to jednak ja miałem
rację.
— I ja… — dodaje nieśmiało Szatan.
Bóg posyła mu piorunujące spojrzenie. Syn boży
milczy dalej, nie podnosząc głowy siedzi nieruchomo. Stwórca przysuwa się
bliżej i obejmuje mocno syna. Gładząc jego kasztanowe loki, mówi:
— Nic się nie martw, mój kochany! To była dla
ciebie wspaniała lekcja poznawcza gatunku ludzkiego. Potraktuj to jako doświadczenie
na przyszłość, w kontaktach z człowiekiem...
Syn boży gwałtownie unosi do góry głowę, a w
jego oczach pojawia się panika i strach:
— Już nigdy więcej nie posyłaj mnie na ziemię do
załatwienia takich spraw! — mówi impulsywnie, ale Bóg kładzie mu dłoń na
ustach, uspokajającym gestem:
— Dobrze, już dobrze! Nie mówmy o tym.
Przez jakiś czas panuje cisza. Bóg przygląda się
Synowi dziwnym spojrzeniem; Jest w nim i miłość i współczucie, a jednocześnie
coś w rodzaju satysfakcji, iż to jednak on miał rację. Jakby chciał
powiedzieć: — A nie mówiłem? nie trzeba było mnie posłuchać? — głaszcze
go uspokajająco po głowie i po dłuższej chwili odzywa się:
— Musimy jednak podsumować minione wydarzenia,
przeanalizować je i odnieść się do nich. Tego co się wydarzyło nie można
pozostawić ot, tak sobie! Zacznijmy więc od twego zamiaru, mój synu.
Milknie, bo Syn boży oblewa się rumieńcem i posyła
błagalne spojrzenie, które ma oznaczać: — Czy musimy o tym mówić, ojcze?
Bóg jednak nie zamierza ustępować. Delikatnie, ale stanowczo mówi
wolno, akcentując każde słowo:
— A więc uważałeś mój synu, iż znasz lepszy
sposób na poprawę ludzi, niż strach. Chciałeś swoimi naukami przekonać
ich, aby byli lepsi, aby przestali grzeszyć, aby byli dla siebie dobrzy, aby mądrzej
żyli. Uważałeś iż 120 lat życia wystarczy ci, aby dokonać dzieła naprawy
ludzkości. A ile czasu ludzie pozwolili ci nauczać siebie?
— Trzy lata — odpowiada cicho Syn boży, ze
wzrokiem wbitym w ziemię.
— Trzy lata… — powtarza Bóg wolno.
— A ilu za tobą poszło? — indaguje dalej.
— Dwunastu… — tym samym tonem odpowiada jego syn.
— … którzy potem wszyscy cię opuścili — dodaje z boku Szatan, który dotąd w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie. Syn boży
nie reaguje na to. Ściska tylko dłonie, aż chrupią mu stawy w palcach.
Bóg kręci z niedowierzaniem głową i mówi z goryczą w głosie:
— Swoimi naukami chciałeś spowodować, aby człowiek
był lepszy.
Wytykałeś i wyszydzałeś jego zło, jego zakłamanie,
obłudę i głupotę, jego fałszywą bogobojność, świętoszkowatość na
pokaz, pychę i arogancję. A winieneś wiedzieć, iż człowiek tego nie lubi — zniszczy każdego kto odważy mu się to wytknąć i ukazać przed światem!
Myślałeś, że ludzi można nawrócić i naprawić
słowem — twoim słowem. Nielicznych może i tak, ale na pewno nie
wszystkich! Misja, którą zaplanowałeś do końca swego ziemskiego życia, skończyła
się zaledwie po trzech latach, a wiesz chociaż dlaczego?
Syn boży uniósł głowę i pokręcił nią przecząco, a Bóg podniesionym o ton głosem, mówił dalej:
— Bo oni nie tego oczekiwali po tobie! Im nie był
potrzebny ktoś, kto by im wytykał głupotę ich rytuałów i tradycji, obłudę w stosowaniu prawa, kto by ich próbował naprawić — żadna władza nie lubi,
gdy zarzuca jej się arogancję i unaocznia, iż jej wielkość jest nadęta
pychą, a już na pewno nie władza kapłanów! Im potrzebny był ktoś, kto pomógłby
im zniszczyć wrogów i doprowadzić z powrotem do dawnej potęgi! Ktoś, dzięki
komu mogliby zrealizować swe chore ambicje i sny o potędze! Czy rozumiesz to,
mój synu? — wpatrywał się w niego z napięciem, lecz ten kręci przecząco
głową. Bóg załamuje ręce w niemym geście rozpaczy i łapiąc się za głowę,
woła:
— Oj synu, mój synu! Ile ci jeszcze potrzeba doświadczenia,
abyś zrozumiał człowieka! Luciferusie, ty wiesz o co mi chodzi, prawda? -
zwraca się do archanioła Szatana.
— Tak Panie! Dlatego od początku byłem sceptyczny
co do powodzenia misji twego Syna. Ale najgorsze jest to, że oni tę porażkę
zamienili w sukces i że według nich, to co się stało było twoim zamysłem
Panie, że niby wynikało z twojego planu! To jest dopiero przewrotność człowieka!
Bóg walnął pięścią w kolano, aż zagrzmiało.
— I tego
im nie daruję! — tu już za wiele sobie pozwolili! — wybucha z pasją. Syn
Boży przenosi zdziwiony wzrok z Szatana na Boga i pyta:
— O czym wy właściwie mówicie? — Jaki sukces, o jaki zamiar chodzi, ojcze? — ale Bóg jest zbyt wzburzony, więc Szatan wyjaśnia
mu w paru słowach:
— Nie znasz wypadków na ziemi, jakie wydarzyły się
po twoim powrocie do nieba, bo nie chciałeś z nikim rozmawiać, a sprawy mają
się tak,… czy mogę mu Panie powiedzieć? — zwraca się do Boga, który
siedzi z zasępioną miną. Gdy ten daje mu przyzwalający znak, mówi dalej:
— Wiesz co takiego ludzie wymyślili? Ta męczeńska
okrutna śmierć jaką ci zgotowali /Syn boży wzdryga się mimowolnie/ według
nich wynikała z zamiaru twego ojca, że niby taką miał koncepcję zbawienia
ludzkości, rozumiesz Panie?
Ten z rozszerzonymi przestrachem oczyma kręci głową, że nic, a nic. Bóg
tylko zgrzyta zębami, nic się nie odzywając. Szarpie w zamyśleniu swój długi
wąs. Archanioł Szatan chodząc pomiędzy nimi, mówi:
— Trzeba ludziom przyznać, że to było bardzo pomysłowe, a zarazem nad dziw perfidne: winę za twoją śmierć przenieść na twego ojca i przypisać jego zamiarom, no, no!? — kręci głową z niedowierzaniem jakby
nie mogąc nadziwić się ludzkiej przewrotności, jakby chciał powiedzieć tym
gestem, iż nawet on nie wpadłby na taki pomysł. Ale dostrzegłszy grymas
zniecierpliwienia na obliczu Boga, kontynuuje:
— Upraszczając, wygląda to tak: Bóg ojciec pragnie
przebaczyć ludziom grzechy, składa zatem przed sobą ofiarę z ciebie — po
to by przebłagać siebie — a może ludzi? — za swe niedoskonałe dzieło,
jakim okazał się człowiek… — milknie i patrzy kątem oka na Boga, w obawie, czy nie za dużo sobie pozwolił. Ale Bóg podparłszy głowę dłońmi
siedzi z chmurną miną, zatopiony w myślach. Za to syn boży przygląda mu się
dziwnym wzrokiem, a kąciki ust unoszą mu się w ledwo dostrzegalnym uśmiechu.
1 2 3 4 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 09-10-2003 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2782 |