Czytelnia i książki » Powiastki fantastyczno-teolog.
Apokatastaza czyli ukarana pycha Szatana [3] Autor tekstu: Lucjan Ferus
Jest
tylko jeden rodzaj pokusy jakiej może ulec fanatyk tej miary;
p o k u s a ś w i ę t o ś c i !
Nie ma człowieka, który oparłby się temu! Pochyliłem się nad nim i spytałem:
-
Chcesz zostać Bogiem? — drgnął i przyjrzał mi się z uwagą.
-
Jak to Bogiem? — spytał wolno, jakby nie rozumiejąc sensu pytania.
-
Normalnie: Bogiem! To dałoby się załatwić! — odparłem z przekonaniem i od
razu poparłem to stosowną wizją.
Pokazałem mu mnóstwo wspaniałych świątyń jemu poświęconych, w których
kapłani j e g o religii, w przepysznych, bogato haftowanych złotem i srebrem strojach,
odprawiają stosowne obrzędy i ceremonie. Pokazałem mu niezliczone
rzesze j e g o wiernych powtarzające z nabożeństwem i czcią
j e g o imię, adorujące
j e g o wizerunki,
pielgrzymujących do świętych miejsc kultu, związanych z j e g o osobą. Pokazałem
mu barwne procesje urządzane z okazji świąt jakie wyznaczą
j e g o kapłani, a także przepych liturgii i rytuału A wszystko to z j e g o powodu,
dla n i e g o i z j e g o imieniem
na ustach uczestników.
Widziałem, iż patrzył na to szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc
oderwać ani na chwilę swego wzroku, w którym nie było już ani śladu
poprzedniej obojętności i braku zainteresowania. Kiedy już obraz zniknął i od jakiegoś już czasu siedzieliśmy w ciszy, spojrzał na mnie przeciągle,
jakimś dziwnym wzrokiem i odezwał się łamiącym ze wzruszenia, cichym głosem:
-
Jesteś naprawdę niebezpieczny Szatanie! O mało ci nie uległem.
To
chyba najstraszniejsza z pokus: pokusa zostania świętym. Kto się może temu
oprzeć? Ale to nie zmienia faktu, iż gdybym się zgodził na twoje warunki -
zostałbym następnym fałszywym Bogiem — takim samym jak ty! Czy uważasz, iż
po to walczę z tobą, aby jednego fałszywego Boga zastąpić drugim, również
fałszywym?! -
Mówiąc do mnie, musiał unosić głowę. Widziałem, że kosztuje go to
sporo wysiłku, na dodatek słońce świeciło mu prosto w oczy, ale on nie
zwracał na to uwagi i zbierając resztki sił, mówił dalej z grymasem goryczy
na ustach:
-
Wierzę, iż potrafiłbyś zapewnić mi rzesze wyznawców i poparcie kapłanów.
Wiem, dla nich nowy Bóg, to nowe przywileje, to dostęp do władzy dla nowej
kasty kapłanów. To możliwość panowania nad nowymi wyznawcami. Tak,… Oni
mogą święcie wierzyć we mnie, tak jak dotąd wierzą w ciebie! Ale to za mało,
aby stać się p r a w
d z i w y m B o g i e m ! Tym wszechmocnym i nieskończonym. To za mało! Odejdź więc ode
mnie Szatanie, nie uda ci się mnie skusić! Teraz kiedy zdradziłeś się
przede mną, iż to co głoszę ludziom jest prawdą — zniszczę cię
ostatecznie!. I może dopiero wtedy — kiedy człowiek pozbędzie się
wszelkich fałszywych Bogów — ten jedyny i prawdziwy zechce zwrócić na
niego swe oblicze, okazać mu łaskę,… i zbawić go. Wierzę w to całym
sercem! — Opadł na kolana i zaczął żarliwie modlić się z zamkniętymi
oczyma, złożonymi rękoma i pochyloną pokornie głową.
Cóż mogłem więcej zrobić?
Wściekłość
mnie aż dławiła dla tego fanatyka i już, już wyciągałem rękę, aby mu
kark skręcić, kiedy przyszedł mi do głowy tak genialny pomysł w swej
prostocie, że aż zdziwiłem się dlaczego wcześniej nań nie wpadłem. Pełen
triumfu uśmiech wykrzywił moją twarz;
-
Tak! Zrobię z ciebie Boga! Choćby bez twojej woli! -Powiedziałem sobie w myślach,
opuszczając tamto miejsce. Już wiedziałem jak go pokonać! -
Szatan
zakończył swą opowieść triumfalnym okrzykiem i radosną miną.
Bóg poruszył się niespokojnie i ze zdziwieniem w głosie, spytał:
-
Chcesz powiedzieć, że to ty pomogłeś mu zostać mesjaszem? -
Archanioł
zrobił obrażoną minę;
-
Nie mesjaszem, ale prawdziwym Bogiem! Nie tylko podobnym swemu ojcu, ale równym
mu we wszystkim! Dogmat o Trójcy Św. To mój majstersztyk słowny, tak sformułowany,
iż nikt się nie połapie o co w nim chodzi! -
-
No dobrze! — przerwał mu Bóg z niecierpliwością. Ale po co? Po co ten
jeszcze jeden niby Bóg? — spytał marszcząc brwi z dezaprobatą. Szatan uśmiechnął
się z wyższością i powiedział:
-
Zaraz ci Panie wyjaśnię! Otóż na ten pomysł naprowadził mnie sam Joszua,
który powiedział wtedy na pustyni, że może w końcu Bóg okaże człowiekowi
łaskę i zbawi go… -
-
Jeśli ten odrzuci w końcu fałszywych bogów — uzupełnił Bóg, wywód
archanioła. Ten machnął ręką;
-
To nie jest najważniejsze! — zawołał z emfazą, nie zwracając uwagi na
spojrzenie Boga, które wydawało się mówić:
-
Tak sądzisz? Według ciebie to nie ma żadnego znaczenia, tak? -
A
Szatan tymczasem mówił dalej:
— Chodzi mi o tę końcówkę: Bóg okazuje człowiekowi łaskę i zbawia go!
Jednym słowem: przebacza mu grzech pierworodny! Pomyślałem wtedy, iż to jest
kapitalny pomysł. Najwyższy czas aby ludziom objawił się n o w y B ó
g Ja byłem dla nich
surowy, karałem za byle co, rządziłem nimi za pomocą strachu i groźby. On będzie
miłosierny, przebaczający, dobry. Będzie wcieleniem miłości i łagodności.
Ja ukarałem człowieka wyganiając go z raju raz na zawsze — on będzie głosił
dobrą nowinę, że już przebaczyłem ludziom i że będę obdarzał łaską
wszystkich tych, którzy uwierzą w niego i będą mu posłuszni. To wszystko
zaczynało powoli układać się w logiczną całość i nabierać nowego sensu.
Jednym słowem — ten nowy Bóg — będzie zbawcą człowieka. Człowieka upadłego.
Taki jakiego oczekiwali oni od dawna i przed którym dokładnie się zabezpieczyłem w stosownych prawach danych Sanhedrynowi -
-
Więc dlaczego teraz? — spytał Bóg wpatrzony uważnym wzrokiem w archanioła.
-
Czy jeszcze nie rozumiesz Panie tego? — zapytał Szatan ze skrywanym
zniecierpliwieniem w głosie.
-
Przecież prędzej czy później, ludzie zaczęliby się zastanawiać nad sensem
słów proroka! Kojarzyć fakty, analizować ich kontekst, a kiedy by doszli do
tego, co on im sugerował, znów odwróciliby się przeciwko mnie. Przestaliby
mnie czcić i adorować, straciłbym nad nimi władzę, utraciłbym swych
wyznawców. I co? Następny potop?
Nie,
wolałem tego uniknąć! Myślałem sobie tak:
Jeśli
tego proroka Joszuę uczynię Bogiem, ludzie zaczną waśnić się pomiędzy sobą;
Rozgorzeje walka o władzę, o wpływy i o przywileje! Wystarczy im powiedzieć,
że ostatni będą pierwszymi, a już przeczuwałem co się będzie działo!
Spory i dysputy teologiczne wybuchną i rozgorzeją z taką siłą, że kto
wtedy będzie miał głowę, aby zajmować się mną i dociekać o mnie prawdy? — spytał Szatan rozkładając ręce, a na jego twarzy pojawił się przebiegły,
zły uśmieszek.
Bóg pokręcił głową i głosem pełnym dezaprobaty, rzekł:
-
No tak! Kogóż innego byłoby stać na taki szatański i perfidny pomysł? -
-
No cóż! Jakoś trzeba sobie w życiu radzić, prawda Panie? — odparł
archanioł skromnie i złożył buzię w ciup, przybierając najniewinniejszą
minę ze swego bogatego repertuaru. Bóg kręcąc jeszcze głową, przyglądał
mu się w milczeniu, a w jego wzroku pojawiły się zimne, niepokojące błyski.
Jego zdegustowana mina wyraźnie mówiła, iż nie może nadziwić się
przewrotności Szatana. Po dłuższej chwili, wzdychając głęboko, spytał: — I co dalej?
-
Wykorzystałem więc do swych celów, tkwiące w tych ludziach oczekiwanie na
mesjasza, który wybawi ich od tego czego się najbardziej bali — śmierci.
Parę niezbyt wyszukanych „cudów" wystarczyło,
aby ich przekonać, iż to on jest nim właśnie. Ci, którym było to na rękę,
którzy i tak nie mieli nic do stracenia, szybko w niego uwierzyli i stali się
jego zagorzałymi wielbicielami i sprzymierzeńcami. Natomiast ci, którzy do
serca wzięli sobie moje nauki, iż jestem ich
j e d y n y m Bogiem i każdego innego ani przede mną, ani po mnie nie będzie, chcieli go ukamienować
bo dla nich był on zwykłym bluźniercą, zwodzicielem ludu, fałszywym
prorokiem. Co się wtedy działo! Ale
ja obserwowałem wyłącznie jego, byłem zawsze przy nim blisko. Widziałem
walkę tego człowieka z góry skazaną na porażkę. Widziałem jakie wysiłki
czynił, aby się przeciwstawić wydarzeniom, które choć sam zainicjował -
poszły w zupełnie innym kierunku. Chciał wyzwolić ludzi spod władzy fałszywego
bóstwa, a sam był na najlepszej drodze do zajęcia jego miejsca w ich sercach — Szatan relacjonował te wydarzenia z wyrazem źle maskowanego zadowolenia na
twarzy, a głos drżał mu czasem ze skrywanej emocji.
-
Gdziekolwiek się teraz pojawił, tłumy żądały od niego cudownych znaków
swej nadprzyrodzonej siły! Bronił się przed tym mówiąc, iż ma dla nich
jedynie s ł o w o , ale to im nie
wystarczało — żądali czegoś więcej: Chcieli aby uzdrawiał, wypędzał złe
duchy, wskrzeszał itp. cuda!
Pamiętam jego zdziwioną minę, kiedy pewna chora kobieta podczołgała
się, prosząc aby ją uzdrowił. Spytał wtedy:
-
Wierzysz niewiasto, iż mogę to uczynić? -
-
Tak rabbi — odparła z przekonaniem, dotykając jednocześnie jego szaty, a on
obserwował to z zaciekawieniem. I kiedy „cudownie" ozdrowiała, zdumionym głosem
skomentował to wydarzenie:
-
Widocznie twoja własna wiara cię uzdrowiła. — A ja stałem obok i chichotałem w duchu, to było dla mnie dziecinnie proste!
Takie epizody powtarzały się już nie raz, rodząc uwielbienie tłumów i wieść, która wyprzedzała go gdziekolwiek się pojawił. Zadbałem też o bardziej spektakularne wydarzenia, jak to rozmnożenie chleba i ryb, chodzenie
po wodzie, czy też zamianę wody w wino, lub uciszanie bałwanów. Bawiłem się
przy tym świetnie, obserwując jednocześnie jego reakcję. Ta „cudowna"
moc, która tak nagle na niego spłynęła, była dlań zaskoczeniem nie
mniejszym niż dla jego najbliższych, którzy go znali od dziecka. Większości
ludzi przewróciłaby ona w głowie i uwierzyliby oni całkowicie, iż zostali
obdarzeni przez samego Boga łaską czynienia cudów, w celu spełnienia
specjalnych misji na ziemi.
Taak! Większość ludzi by w to uwierzyła bez zastrzeżeń i bez fałszywego
wstydu. Ale nie on!
On — po krótkim okresie dezorientacji i zagubienia — domyślił się czyje to
jest dzieło i kto jest jego prawdziwym sprawcą. Choć jednocześnie nigdy nie
miał całkowitej pewności, dlatego często i żarliwie modlił się po nocach,
gdy inni uczniowie już spali — do swego Boga, aby zechciał uczynić jakiś
znak swej obecności.
Ale Ty Panie nie odzywałeś się.
A
on wtedy ganił się za swą pychę, która mu podsuwała potrzebę żądania
znaku, potwierdzenia swej wiary. Kajał się, prosząc pokornie o przebaczenie. — Szatan przełknął z trudnością ślinę, spojrzał nieobecnym wzrokiem na
Boga i mówił dalej:
-
Znałem jego myśli i mogłem mu dać ten znak, o który prosił, ale wiedziałem,
iż prędzej czy później i tak naszłyby go wątpliwości czy to aby nie ja za
tym stoję. — Archanioł zawiesił głos i zamyślił się na jakiś czas, a potem cicho jakby do siebie dodał:
-
Tak, nikt lepiej nie nadawał się do odegrania tej roli jaką mu wyznaczyłem — potrząsnął głową i przetarł dłonią czoło i oczy.
Bóg przyglądał mu się w milczeniu zagadkowym wzrokiem, a jego mina była
nieodgadniona niczym oblicze Sfinksa. Więc archanioł westchnął głęboko,
odchrząknął parokrotnie, jakby chciał pozbyć się czegoś przeszkadzającego w wymowie i podjął swą opowieść na nowo:
— I tak toczyła się ta niewidzialna gra pomiędzy nami, zbliżająca się do
nieuchronnego końca. Aż stało się tak, iż bieg wydarzeń zacisnął się
wokół niego tak ciasną pętlą, że pozostało mu tylko jedno wyjście, a właściwie
dwa, ale policzyłem, iż w swej prawości nie skora z tego pierwszego! Ta próba
na pustyni utwierdzała mnie w tym przekonaniu. Otóż mógł on zrobić tak:
Przyznać się otwarcie wszystkim, iż ma wszelkie podstawy sądzić, że ta
jego cudowna moc pochodzi ode mnie i opowiedzieć jak próbowałem go skusić na
pustyni — ale wtedy ukamienowaliby go jego uczniowie, zawiedzeni w swych
oczekiwaniach! A pomogliby im wszyscy ci, którzy już mu wierzyli i którzy nie
znieśliby tego, że kolejny raz zostali oszukani przez Fałszywego proroka. A więc wybrał on — zgodnie z moimi oczekiwaniami — to drugie wyjście:
Wolał
złożyć z siebie ofiarę na ołtarzu Prawdy. A prawda ta miała być następująca:
Bóg,
który jest opisany w pięcioksiągu, nie może być Bogiem prawdziwym.
Przemawia za tym ten ogrom zła jakie czynił on sam i jakie kazał czynić
swoim wyznawcom. To się wręcz nie mieści w głowie, aby Bóg, który jest ojcem
W s z y s t k i c h ludzi na
ziemi, wybierał sobie jeden naród i nakazywał im mordować swych
bliźnich, przelewać krew ich współbraci, po to tylko aby zaspokoić
swe chore ambicje panowania nad światem jego narodu wybranego.
Ci, którym nie przeszkadza ten ogrom zła jaki został wyrządzony w jego imieniu i za jego podszeptem, mogą w niego wierzyć jak w prawdziwego
Boga, ale niech nie oczekują, iż dostąpią zbawienia;
On
nie po to przyczynił się do u p a d k u człowieka i nie po
to nakazał mu rozmnażać się ze skażoną grzechem naturą, skłonną do
czynienia zła i podłości — co spowodowało, iż zło zapanowało nad całym
rodzajem ludzkim — aby teraz zbawiać człowieka i czynić go niewinnym i bezgrzesznym. To Bóg zła i występku — Szatan, więc jemu
g r z e c h jest
potrzebny tak, jak człowiekowi strawa. Jeśli chcecie być naprawdę zbawieni,
musicie uwierzyć w zupełnie innego Boga; miłosiernego i kochającego
jednakowo wszystkich. Boga, który będzie rozliczał was z miłości do siebie i dobroci oraz z tego co czynicie bliźnim, a nie ze znajomości prawa i rytuału,
który stał się karykaturą prawdziwej religii. Ten jedyny i prawdziwy Bóg
nie oczekuje od ludzi niczego więcej jak miłości do siebie, dobroci,
wzajemnego poszanowania i tolerancji.
Więc
„służenie" mu — dziwnie przez kapłanów pojmowane — do niczego nie
jest mu potrzebne, a obłudna „bogobojność" u ludzi, jest mu równie niemiła
jak ich pycha i zakłamanie. Za służbę dla niego człowiek winien uważać
dobre uczynki popełnione dobrowolnie, gdyż każdy przymus w tych sprawach świadczy
tylko o nieustannym działaniu Szatana.
Człowiek może zbawić się sam, jeśli wyrzuci ze swego serca wiarę w tego fałszywego Boga. Boga, który zaszczepiając w jego umyśle nienawiść i nietolerancję dla odmiennie myślących, bezustannie prowadzi go do zła i występku.
Dobrem nazywając zło, które czyni on w swym zaślepieniu „jedynie słuszną
wiarą i prawdą".
Póki człowiek tego nie zrozumie, nie będzie w y b a w i o n y z pęt,
które go krępują, czyniąc go niewolnikiem zła, głupoty, obłudy i zabobonu. -
— A więc jednym słowem z b a w i e n i e było dla niego
synonimem z m i a n y ś w i a d o m o ś c i u ludzi, wybawieniem ich spod władzy dotychczasowych fałszywych poglądów,
prowadzących do zachowań powodujących zło? — spytał Bóg, przerywając
Szatanowi monolog. — Dokładnie tak! — archanioł potwierdzał, kiwając
jednocześnie głową, a kiedy Bóg nie pytał więcej zamyślony nad czymś
dokończył:
-
Takie bluźnierstwo nie mogło z kolei spodobać się uczonym w piśmie i moim
wyznawcom. Zażądali więc jego śmierci, jako groźnego zwodziciela ludu! Ale
on przyjął to z godnością. Wolał otrzymać śmierć z ich rąk, niż z rąk
tych, którzy mu zaufali i uwierzyli w niego. Poza tym, przez cały czas
niezachwianie wierzył, iż ta jego ofiara poruszy w ludziach jakąś ukrytą
strunę i skłoni ich w kierunku
dobra, miłości i mądrości. Taak, on naprawdę wierzył, iż zło można
pokonać dobrem Wiele jego nauk o tym mówiło. Dziwny człowiek. Nietzsche miał
rację mówiąc: — Był tylko jeden chrześcijanin, ale on zginął na krzyżu.
-
Bóg w zdziwieniu uniósł w górę swe krzaczaste brwi.
Słucham? — spytał niepewnie, sądząc iż się przesłyszał.
Archanioł
machnął tylko ręką;
-
Nic, nic! To było dużo później! Przeskoczyłem paręnaście wieków!
Przepraszam
Panie — zamilkł na chwilę marszcząc czoło w skupieniu, a potem patrząc
przed siebie nieobecnym wzrokiem, zaczął mówić:
-
Niebawem wypadki potoczyły się bardzo szybko; Ta parodia procesu, ta nienawiść i zawziętość tłumu, Wyrok i ukrzyżowanie. Choć był taki jeden moment,
kiedy myślałem, iż skorzysta z okazji i wykrzyczy zgromadzonym tłumom ową
prawdę o mnie. Kiedy to po jego stwierdzeniu, iż musi umrzeć, aby prawda
niebezpieczna dla każdej władzy, nie została ujawniona — Piłat, patrząc mu
prosto w oczy, zadał owo słynne pytanie nieco drwiącym głosem:
— A cóż to jest za prawda? — Wtedy Joszua podniósł głowę i popatrzył długo,
przeciągle na ten tłum — zaślepiony i ogłupiały, dyszący zemstą,
domagający się jego śmierci. A potem wolno ją opuścił i rzekł cichym głosem:
-
Prawda jest w niebie,… tu na ziemi próżno by jej szukać. Tak samo jak i sprawiedliwości. -
Na
skinienie dłoni Piłata, podeszło do niego dwóch pretorianów i zabrali go do
biczowania.
Pamiętam, że kiedy wisiał już na krzyżu, cierpiąc okrutne męki,
ukazałem mu się stając przed nim w swej normalnej postaci. Nikt inny prócz
niego, mnie nie widział. Nasze oczy spotkały się; Myślałem, iż w jego
spojrzeniu zobaczę nienawiść do siebie, która byłaby dla mnie wystarczającą
satysfakcją za odrzucenie mej propozycji, uczynionej mu na pustyni. Ale w jego
oczach nie było ani cienia nienawiści. Był natomiast triumf i radość!
To spojrzenie mówiło:
-
Widzisz Szatanie — wygrałem! Ta moja ofiara i ta nowa prawda sprawi, iż człowiek
stanie się dobry dla bliźniego i poniecha wszelkiego zła jakie dotąd czynił
za twoim podszeptem. Przegrałeś tym razem! — grymas bólu wykrzywił jego
twarz, choć jego oczy nadal wpatrywały się we mnie z taką mocą, iż opuściłem
głowę. Dostrzegł to i uśmiechnął się.
Czy
mogłem pozwolić, aby odszedł na
zawsze z taką satysfakcją w sercu?
Ze
świadomością, iż pokonał mnie — Szatana, Pana tego świata?! Nie! Roześmiałem
się szyderczo i w krótkiej wizji pokazałem mu to wszystko, co będzie w przyszłości czynił człowiek — człowiekowi w jego imieniu;
Nieposkromioną
żądzę władzy jego kapłanów, którzy już niezadługo stworzą potężną
organizację, której celem będzie panowanie nad całym światem. Nieustającą
walkę papieży o władzę i przywileje,… Krucjaty,.. Bezwzględność i okrucieństwo św. Inkwizycji,… Płonące stosy,… Tortury,...
Nietolerancję i obłudę kleru,… Wojny i pogromy religijne,… Wybijanie i wyrzynanie
starych kultur, pod pozorem „ewangelizacji",… Pazerność i bezwzględność
tych ostatnich, którym obiecano, iż będą pierwszymi,.. Tych cichych kiedyś i pokornych — teraz butnych i bez litości,… Mordowanie odmiennie myślących
jako tzw. Heretyków i kacerzy,… Obskurantyzm, hipokryzję ale nade wszystko
żądzę władzy, bogactw i przywilejów nowej kasty kapłanów.
Widziałem
jakie zrobiło to na nim piorunujące wrażenie; W tej jednej przerażającej
chwili zdał sobie sprawę, iż przegrał jednak,… iż wykorzystałem go po
to, aby zwiększyć swą władzę nad człowiekiem. Spojrzenie jego stało się
mętne i w jednej chwili opuściło go życie. Zdołał jeszcze wykrzyknąć swą
ostatnią skargę:
-
Boże mój, Boże! Czemuś mnie opuścił?! — głowa opadła mu na piersi.
I
skonał. Myślę, iż zabiła go przerażająca świadomość tego ogromu zła,
cierpienia i bólu, jakie zostanie uczynione w przyszłości, w jego imieniu.
Był to moment mojego triumfu, na który czekałem od chwili gdy na
pustyni okazał mi swoją wyższość! Przez chwilę odczuwałem jakąś mściwą
satysfakcję z faktu, iż ten który chciał pokonać mnie, ujawniając ludziom
prawdę na mój temat, uwolnić ich od mej władzy nad nimi, wyzwolić ich spod
mego wpływu -został przez nich
samych zamęczony na śmierć! Jak na ironię losu zrobili to ci, którym chciał
pomóc za wszelką cenę. Nawet za cenę życia. Ale kiedy rozejrzałem się wokół i zobaczyłem te zapłakane
twarze i te przygarbione postaci ludzi, jakby przygniecione jakimś
niewidzialnym brzmieniem i to odczuwalne oczekiwanie na coś, co nie nastąpiło,...
Zrobiło mi się ich żal, po raz drugi od czasu potopu. Pożałowałem również
chwili swej słabości, w której pokazałem mu wizję przyszłości. Mogłem
przecież pozwolić mu odejść w radości i szczęściu. Taak,… To nie było
potrzebne, okazałem w ten sposób swoją małość — moje rozmyślania
przerwał głos jednego z uczniów, który mówił do drugiego:
— A myśmy myśleli, iż on przyszedł aby nas wyzwolić — pamiętam, iż nie
wiedząc dlaczego zirytowałem się wtedy;
-
Głupcze! — pomyślałem — On chciał was wyzwolić, ale nie od tego, czego
po nim oczekiwaliście! -
Po
chwili jednak zreflektowałem się, westchnąłem głęboko i pomyślałem:
-
No cóż, takie jest życie na tym „najlepszym ze światów": albo on, albo
ja! Dla nas obu za mało byłoby miejsca! — Szatan powiedział to z takim
sarkazmem w głosie, iż Bóg uniósł głowę i przyjrzał mu się uważnie
spod ściągniętych brwi, lecz nie odezwał się ani słowem. Chrząknął
tylko znacząco, jakby chciał wyrwać go z zamyślenia w jakie archanioł popadł
po tej dziwnej konstatacji. Szatan poruszył się i spojrzał na Boga nieobecnym
jeszcze wzrokiem, a po chwili zaczął mówić:
-
Potem poszło już bez problemów. No, może za wyjątkiem Juliana Apostaty.
Dlatego musiałem skierować weń włócznię jednego z jego własnych wojowników.
Ale poza tym wszystko szło jak z płatka! Już na pierwszym soborze
powszechnym, dotychczasowy mesjasz — syn boży — został zrównany z Bogiem;
Stał się jedną z jego trzech osób. -
-
Więc tak łatwo zostaje się Bogiem ludzi? Wystarczy postanowienie kilkuset kapłanów? — spytał Bóg z powątpiewaniem i zdziwieniem.
Szatan roześmiał się w głos:
— O nie, Panie! Jest to łatwe tylko wtedy, gdy ja pomagam w tym zbożnym dziele! A i tak zażarte spory chrystologiczne trwały jeszcze przez parę następnych
wieków! Nie rzadko dochodziło nawet do rękoczynów i rozruchów, do bójek i do rozlewu krwi! Ale zawsze można liczyć na nowych kapłanów tworzącej się
religii. Kiedy oni uchwycą władzę i zasmakują jej — już jej nie popuszczą!
Będą walczyć o nią z narażeniem własnego życia!
Taki
na przykład biskup Wiktor Afrykański, już w roku 189 pojawiwszy się w Rzymie, zagarnął dla siebie wszystkie urzędy duchowne. A biskup Atanazy
walczył o boskość tego mesjasza przez 40 lat swego życia! A takich jak on było
wielu, to dzięki nim i mojej dyskretnej pomocy ta nowa religia miała szansę
zaistnieć i przetrwać. Ja pomagałem im w zdobywaniu coraz większej władzy
nad światem, a oni pomagali mi w tworzeniu mojego królestwa na ziemi. Czym
dalej, tym bardziej szło gładko; Na każdym soborze ustanawiano dogmaty takie,
jakie były niezbędne do mych planów. Raz posłużyłem się Ariuszem, raz
Nestoriuszem, różnie to bywało.
Byłem wszędzie tam, gdzie zapadały ważne decyzje, tam gdzie tworzyła
się doktryna nowej władzy, pardon — religii. — Szatan przerwał i zamyślił
się.
Po krótkiej chwili, mówił dalej:
— A potem, kiedy system tej władzy umocnił się na tyle, że ci prześladowani
stali się prześladowcami, niedawne ofiary — oprawcami, a ci ostatni -
pierwszymi, byłem już spokojny o dalszy byt tego systemu, który zaczął mi
doskonale służyć i dzięki któremu moje panowanie nad ludźmi wzrosło
niepomiernie!
Pozostawiłem więc swój naród wybrany swemu własnemu losowi, a wszelkie korzyści i satysfakcje zacząłem czerpać z działalności
tej nowej kasty kapłanów. — Archanioł zamilkł i spojrzał uważniej
na Boga, jakby chciał zorientować się, czy może sobie pozwolić na takie
szczere zwierzenia, ale naglący wzrok mówił wyraźnie:
-
Mów dalej! Wszystko tak jak było! Szczerze i bez wykrętów!
Westchnął
więc tylko głęboko i zacierając nerwowo ręce, począł opowiadać:
— I znów zaczęły się dla mnie dobre czasy. Jak dawniej prowadziłem swych
wyznawców od wojny do wojny, z tym, że teraz nazywano to krucjatami krzyżowymi.
Od rzezi do rzezi — zdobywając siłą coraz większe wpływy i coraz więcej
wyznawców. Grabieże, skrytobójstwa, obłuda, fałsz i zakłamanie były czymś
tak oczywistym, iż nie warto ich nawet wspominać! Jakich wspaniałych
sojuszników miałem na dworach papieskich i wśród wyższej hierarchii kleru.
Tyle dobrego co uczynili dla mnie ci ludzie, za władzę, bogactwo i przywileje
gotowi zrobić dla mnie dosłownie wszystko. Swym życiem i działalnością
zaprzeczyć każdej — ale to dosłownie każdej — nauce jakich udzielał
kiedyś ów mesjasz swym uczniom. A oni ponoć przejęli po nich sukcesję
apostolską.
Uważam, iż zasłużenie należała im się władza nad całym światem,
jaką przyznali sobie „Dyktatem papieskim" z 1075 r. Oczywiście władza mi
podległa i lojalna, to się rozumie samo przez się! Jakie wspaniałe przysługi
oddała mi św. Inkwizycja, to się nie da wręcz policzyć i opowiedzieć! Iluż
niebezpiecznie mądrych ludzi pomogła mi się pozbyć! W jaki skuteczny sposób
tamowała rozwój wolnej myśli. Myśli tak mi wrogiej! Tomaszu Torquemado,
zawsze będę pamiętał o twych zasługach dla mnie! Kardynale Bellarmino, masz u mnie olbrzymi dług wdzięczności, jak i wielu, wielu innych równie zasłużonych w budowaniu mego królestwa na ziemi, którzy zasłużenie mogą się teraz
cieszyć mianem „świętych" i „błogosławionych".
Szatan
wyraźnie się rozczulił, jego oczy nabrały — rzadkiego jak dla niego -
wyrazu tkliwości, a mina świadczyła, iż te wspomnienia sprawiają mu wyraźną
przyjemność. Po chwili podjął swą opowieść lekko drżącym głosem:
-
Pamiętam tą tzw. „ewangelizację" Indian, któż mógłby ją tak po
mistrzowsku przeprowadzić jeśli nie głęboko wierzący katolicy? To był
naprawdę majstersztyk — ziemia obiecana przy niej, to bedłka! Zniszczyć
doszczętnie dwie stare kultury Indian, w tak krótkim czasie, to jest naprawdę
godne podziwu! Moje uznanie panowie konkwistadorzy, dzielni „odkrywcy" obu
Ameryk! Nie mniejszy podziw mam dla was panowie „osadnicy", zrobiliście mi
niemałą frajdę swoją konsekwencją w krzewieniu „dobrej nowiny" tym półnagim
dzikusom! To dzięki wam, poznali oni miłosiernego Boga, białego człowieka.
Choć
nie wiem czy mieli czas go pokochać!
Kiedy zaś czytałem pierwszy raz encyklikę „Mirari Vos" papieża
Grzegorza XVI, skierowaną do tych, którym zamarzyła się wolność sumienia
wzruszyłem się nieomal do łez! Ten soczysty styl i język, to wspaniałe -
bliskie każdemu demagogowi — słownictwo, pamiętam ją do dziś:
„Z
tego to najbrudniejszego źródła indyferentyzmu wypłynęło owo błędne
mniemanie, albo raczej szalone głupstwo, jakoby każdemu należało zaręczyć i zapewnić wolność sumienia. Szerzenie się tego zaraźliwego błędu ułatwia
owa nieograniczona wolność słowa, która szeroko zapanowała ze szkodą kościołów i rządów, ponieważ niektórzy bezczelnie powtarzają jakoby stąd płynął
pewien pożytek dla religii."
Aż
chciałoby się zakrzyknąć:- To
moja szkoła! Tak poznaję: To moja szkoła! -
A
czy błogosławieństwo udzielone wojskom hitlerowskim, przez najwyższego
dostojnika kościoła papieża Piusa X, jest choć trochę gorsze? Żadną miarą!
Te
jego słowa przyrównujące tę wojnę do „wzniosłego heroizmu w obronie
kultury chrześcijańskiej", do "wyprawy krzyżowej, która pozwoli Europie
swobodnie oddychać i obiecuje narodom nową przyszłość jakby wręcz wyszły z moich ust, sam bym tego lepiej nie ujął! -
Szatan
przerwał swój monolog i spojrzał na Boga dziwnym wzrokiem; Była w nim i duma z tych ludzi, o których mówił, a jednocześnie obawa, iż to się może Bogu
nie spodobać.
Po chwili namysłu, powiedział wolno, patrząc gdzieś w nieokreśloną
dal: — Wiesz Panie, Tak sobie myślę czasem, że gdybym tylko niektóre z tych
późniejszych zdarzeń, pokazał temu mesjaszowi
p r z e d jego ukrzyżowaniem, na przykład tam, wtedy na
pustyni — chrześcijaństwo musiałoby szukać innego „założyciela". Kto
chciałby poświęcić swoje życie w ofierze dla takiej przyszłości?
A
on naiwny wierzył, iż swą ofiarą poruszy sumienia przyszłych
pokoleń.
Żałosny
głupiec! — Archanioł Szatan wykrzywił twarz w grymasie złości, a w jego
oczach przez chwilę, można było dostrzec zimne błyski mściwej satysfakcji
Lecz
po chwili uspokoił się, a na jego ustach pozostał jedynie ślad gorzkiego uśmiechu.
Wyprostował się i patrząc odważnie Bogu w oczy, powiedział:
-
Oto cała odpowiedź na twe pytanie Panie! Opowiedziałem ci wszystko, niczego
nie ukrywając — choć bez zbędnych szczegółów, rzecz jasna. — Bóg w tym momencie spojrzał na niego takim wzrokiem jakby chciał rzec:
-
Tyle, że to w szczegółach tkwi diabeł, mój drogi — więc ten, przełykając
głośno ślinę dokończył nieco mniej pewnie:
-
Teraz możesz mnie Panie osądzić. Liczę jednak na Twe miłosierdzie bo według
zwolenników apokatastazy, do których notabene ja się zaliczam,… — przerwał,
bo Bóg uniósł dłoń do góry niecierpliwym gestem:
-
Zostawmy na razie apokatastazę — do której zwolenników notabene ja się nie
zaliczam — powiedział Bóg, z trudnością powstrzymując uśmiech, widząc jak
Szatanowi wydłuża się mina i opada szczęka.
-
Na osąd ciebie też przyjdzie czas! Na razie jest jeszcze dla mnie niejasnych
parę spraw związanych z tym mesjaszem. -
Szatan czuje jak fala gorąca uderza mu do głowy powodując suchość w gardle. Jego spojrzenie robi się czujne. Ostrożnie pyta: — Taak? A co takiego?
Chętnie wyjaśnię ci Panie, w miarę możliwości oczywiście -
Bóg
popatrzył nań karcącym wzrokiem, jakby chciał rzec:
-
No, no! Już ty nie rób z siebie takiego skromnisia! Oboje dobrze wiemy na co
cię stać! — Archanioł spuścił oczy, nie mogąc znieść tego wzroku.
Czekał w milczeniu skupiony i czujny.
Bóg chwilę zastanawiał się nad czymś, w zamyśleniu gładząc
palcami okładkę księgi, ale nie zaglądając do niej.
A
kiedy Szatan już zdążył się spocić, spytał patrząc mu z uwagą w oczy:
-
Więc powiedz mi, jak brzmiał ten dogmat dotyczący odkupienia przez ofiarę na
krzyżu? — Archanioł odetchnął z ulgą i z podejrzaną skwapliwością zaczął
wyjaśniać: — Bóg tak ukochał człowiek, iż poświęcił swego jedynego i niewinnego Syna, aby ten złożył z siebie ofiarę i odkupił grzechy ludzkości...
-
Stwórca uniósł w górę dłoń i powiedział z namysłem:
-
Chwileczkę, bo nie bardzo rozumiem! Popraw mnie, jeśli się pomylę:
Mówimy
tutaj o tym samym Bogu, który tak bardzo o b r a z i ł się
na człowieka, iż nakazał mu rozmnażać się ze skażoną grzechem naturą,
skłonną do czynienia zła i nieprawości? O tym samym, który postanowił
p o t o p i ć całą
ówczesną ludzkość wraz ze zwierzętami i który ż a ł o w a ł , że stworzył człowieka? O tym samym, który wybrał sobie spośród wielu narodów jeden i otoczywszy go
swą opieką, prowadził od wojny do wojny, grabiąc, mordując i przelewając
morze krwi współbraci w okrutny, bezlitosny sposób, nie oszczędzając nikogo
ani kobiet ani dzieci? O tym, który swemu wybranemu narodowi przeznaczył i obiecał ziemię zamieszkałą i zagospodarowaną już i który kazał wypędzić i wymordować jej mieszkańców, aby jego naród mógł ją zasiedlić? -
Bóg zadawał te pytania Szatanowi, tonem nie pozbawionym nutki gorzkiej
ironii, patrząc przy tym na niego takim wzrokiem, iż opuścił on głowę,
wiercąc się jakby siedział na rozżarzonych węglach. Ponieważ Szatan nie
kwapił się z odpowiedzią, Bóg tym samym tonem pytał dalej:
-
Czy mówimy tutaj o tym samym Bogu, który uwielbiał wręcz karać ludzi na
wszelkie możliwe sposoby — notabene często z dziwnie pojętą sprawiedliwością
0- strasząc ich przy tym wyszukanymi klątwami i przekleństwami? O tym samym,
który daje człowiekowi przykazanie „Nie zabijaj", ale w obronie swego
interesu nakazuje zabijać bez litości, najlepiej przez kamienowanie? O tym
samym Bogu, który najsurowsze kary przewidywał zawsze dla odstępców od wiary w niego, strasząc ich takimi okropnościami, iż od samego ich czytania jeży
się włos na głowie? O tym samym, który miał zwyczaj mawiać:
— A jak mnie jeszcze nie posłuchacie, to was siedmiokroć więcej ukarzę, a jak
mimo to nie będziecie mnie słuchać — to jeszcze siedmiokroć więcej będę
was karał itd. — czy to o nim tu mówimy? Czy to ten Bóg zapałał nagle taką
miłością do ludzi? Wyjaśnij mi to Luciferusie, bo nie bardzo rozumiem! -
Szatan pod wpływem tych pytań, zadawanych na dodatek z lekka irytującym
tonem, przygarbił się nieco i nie podnosząc głowy, odparł cicho
-
No, nie Panie. Raczej nie. -
-
Słucham?! — spytał Bóg pochylając się nad archaniołem.
A
ten chrząknął jakby mu coś przeszkadzało w wymowie i podnosząc głowę
ostrożnie, choć nadal unikając wzroku Boga, powiedział:
-
Nie Panie, ten Bóg Ojciec, który tak umiłował człowieka, iż poświęcił
dlań swego jednorodzonego, ukochanego syna, jest Bogiem wszechmocnym,
wszechwiedzącym, nieskończonym w czasie i przestrzeni, jedynym, nieskończenie
miłosiernym, początkiem wszystkiego, wszechobecnym, niezmierzonym i niezmiennym, niepojętym rozumem ludzkim, idealnie sprawiedliwym sędzią,
niematerialnym, nieomylnym, jest najwyższym dobrem, miłością, absolutną
inteligencją, z siebie i w sobie najszczęśliwszym, doskonałym pod każdym
względem… -
Archanioł
przerwał robiąc głęboki wdech, gdyż całą tę litanię atrybutów Boga,
starał się wypowiedzieć jednym tchem.
Bóg przez chwilę przyglądał mu się z dziwną miną, a potem wtrącił:
-
Jednym słowem, taki a b s o l u t ? -
-
Otóż to! Absolut! — Szatan potwierdził skinieniem głowy.
— A skąd on się wziął? — spytał Bóg jakby od niechcenia.
Archanioł
na moment wyraźnie się stropił, ale po chwili zastanowienia odparł
niepewnie: — Noo,.. Ojcowie kościoła go odkryli,… i poznali. -
Bóg
patrzył na niego dziwnie, pochylając na bok głowę.
-
Ojcowie kościoła powiadasz? Odkryli i poznali? Interesujące!
A
gdzie się podział ten Bóg opisany w tej księdze?:
Budzący grozę i strach gwałtownik, zapalczywy i porywczy, okrutny,
krwawy, niesprawiedliwy i małostkowy, mściwy, nie wszechmocny, ani nie
wszechwiedzący, karzący za byle przewinienia — wręcz lubujący się w karaniu, gniewny, materialny, omylny, bezlitosny, zawistny i zazdrosny,
czyniący cuda na pokaz, delektujący się wonią spalanej ofiary, wykonawca
czyichś praw. Co się w nim stało? Czy możesz mi to wytłumaczyć? Oczywiście
bez zbędnych szczegółów — dokończył Bóg robiąc niedbały ruch dłonią.
Ta nadzwyczajna ugodowość wydała się Szatanowi wielce podejrzana.
Spojrzał Bogu w oczy takim proszącym spojrzeniem, jakby chciał rzec:
-
Czy musimy o tym mówić, Panie?
Lecz
Bóg powtórzył nagląco, ściągając jednocześnie groźnie brwi:
-
No mów! Słucham cię z uwagą! -
Archanioł
skrzywił się tylko boleściwie i odparł:
-
Można uznać, iż wizerunek Boga uległ zmianie w świadomości ludzi -
-
Co ty powiesz? A więc mówimy już o w i z e r u n k u Boga?
Całkiem
nieźle! Muszę przyznać, iż nie brak ci tupetu! — pokręcił głową z dezaprobatą, nie spuszczając z Szatana ciężkiego jak ołów spojrzenia. -
-
Wizerunek Boga uległ zmianie, powiadasz? — powtórzył.
— A czy przypadkiem wśród cech tego Boga ideału, które przed chwilą wymieniłeś,
nie było takiej: n i e z m i e n n y ? … Hę? -
Bóg
podparł brodę dłonią i wpatrywał się w Szatana natarczywie, nawijając na
palec swój długi, siwy wąs. Czekał na wyjaśnienie tego niezmiernie
interesującego problemu teologicznego. Gdy archanioł otwierał już usta, Bóg
wtrącił jeszcze szybko:
-
Tylko nie mów mi, że zmieniły go tak bardzo uczucia ojcowskie, bo nie uwierzę! — Ta uwaga rzucona ironicznym tonem, wyzwoliła widocznie w Szatanie odruch
desperackiej obrony, bo podniósł głowę i patrząc Bogu hardo w oczy, odparł
impulsywnie:
-
Panie, wiesz przecież dobrze, że tu chodziło o zupełnie coś innego! Chcąc
mieć nadal posłuch u ludzi, musiałem zmienić w ich świadomości swój
wizerunek! Strach i groźby, którymi dotąd posługiwałem się przestały
odnosić pożądany skutek! Nie wiem, dlaczego, ale ludzie z czasem coraz mniej
bali się mnie. — Może dlatego, że stawali się coraz mądrzejsi? — Bóg
podsunął usłużnie rozwiązanie tego problemu.
Archanioł spojrzał nań zdziwiony jakby chciał powiedzieć:
— A co to ma do rzeczy? — Ale nie podjął dyskusji na ten temat i mówił
dalej:
-
Ten prorok Joszua, mimowolnie podsunął mi genialny pomysł;
Skoro
nie można już rządzić ludźmi przez strach, należy spróbować rządzić
nimi przez m i ł o ś ć ,
przez współczucie, litość, cierpienie, miłosierdzie itp. Okazało się, iż
ludzie są na to równie wrażliwi. To dzięki niemu wpadłem na ten z b a w i e n n y pomysł,
aby połączyć grzech pierworodny z odkupieniem go i zbawieniem. -
Bóg patrzył na Szatana takim wzrokiem, jakby chciał powiedzieć
-
To właśnie miałem nadzieję usłyszeć od ciebie! -
Archanioł zaś mówił dalej impulsywnie, pomagając sobie czasami
gestami rąk:
-
To on miał w sobie tak niewyczerpane rezerwy miłości, iż obdarzał nią
wszystkich — nawet samego Boga, którego uważał za czystą miłość! Nie
wiem skąd on to wziął — bo na pewno nie z obserwacji własnego świata, ani
tym bardziej z tej księgi. Faktem jest, że każdemu wmawiał, iż ten
prawdziwy Bóg, ich wszystkich miłuje nieskończenie. Pomyślałem sobie wtedy:
-
Ależ to genialny wręcz pomysł: Objawię ludziom Boga. Który tak bardzo ich
umiłował, że postanowił wybaczyć im ich winę i zbawić od grzechów. — W tym momencie Bóg przerwał mu gwałtownie, obruszając się na te obłudne słowa.
— A idź ty w diabły z taką miłością! — zawołał.
-
Bóg, który tak bardzo obraża się na ludzi, że nakazuje im za karę rozmnażać
się ze skażoną grzechem naturą, skłonną do czynienia zła i nieprawości, przez całe dwa tysiąclecia! Potem
kiedy widzi swój błąd stara się potopić ich wszystkich wraz ze zwierzętami.
Następnie przez dziesiątki wieków doświadcza swój wybrany naród, przelewając z nim morze krwi swych bliźnich i przez cały ten czas karząc ich nieustannie i grożąc potencjalnym odstępcom najbardziej wyszukanymi, okrutnymi karami -
jedynie podczas cztero-wiekowej niewoli jakoś zapomniał o nich, nie dając o sobie znaku życia — i to ma być ta miłość boża do ludzi?! Dlaczego jeśli
ich tak kochał, nie przebaczył im od razu na samym początku, kiedy było ich
tylko dwoje upadłych? Dlaczego czekał z tym tak długo, kiedy zło wzięło we
władanie setki milionów jednostek i rozlało się po całym świecie,
przysparzając im cierpienia, bólu i trosk? Dlaczego? Odpowiedz mmi! Czy wobec
powyższych faktów uwierzy ktoś w tę bożą miłość do ludzi? Bzdura i fałsz!
-
Szatan
siedział z pochyloną głową, ściskając ręce kolanami i kiwając się
bezwiednie w przód i w tył. Po chwili odparł cicho:
-
To prawda. Na początku niezbyt chcieli w to uwierzyć. Ale prawda, którą...
-
-
Chciałeś powiedzieć zapewne: „Kłamstwo, które się często i długo
powtarza, staje się prawdą" czy tak? -
-
Ja bym tego tak nie nazwał — odparł nieśmiało Szatan, nie śmiąc spojrzeć
Bogu w oczy. A ten roześmiał się nagle tak głośno, że archanioł aż drgnął
przestraszony.
-
No, nie wątpię! Nie wątpię, iż byś tego tak nie nazwał! Przecież te
twoje dogmaty to kwiatuszki nazewnictwa! Co jak co, ale słowem to ty już
potrafisz manipulować i zafałszować prawdę! W tym zawsze byłeś dobry, to
trzeba ci przyznać! — dokończył Bóg tonem gorzkiej ironii, starając się
spojrzeć Szatanowi w oczy, ale ten jeszcze bardziej pochylił głowę i wtulił
ją w ramiona. Nie chciał, aby Bóg dostrzegł w jego oczach błysku złości,
wywołanego tymi słowami.
Przez dłuższą chwilę panowała denerwująca cisza. A potem patrząc
gdzieś w nieokreśloną dal, ponad głową archanioła, Bóg powiedział z namysłem
-
Wiesz,… myślałem, iż tej perfidii zawartej w tym co nazwałeś grzechem
pierworodnym, nie będzie można przebić już niczym gorszym. Ale okazało się,
iż nie miałem racji; Bo oto wymyśliłeś jeszcze coś bardziej przewrotnego:
zbawienie przez wiarę, iż do odkupienia winy ludzi niezbędna była ofiara
samego syna bożego, zamęczonego przez nich na śmierć! Jeśli to miałoby być
prawdą — czy nie dostrzegasz w tym czegoś nienormalnego? -
-
Szatan spojrzał na Boga swym najbardziej boleściwym spojrzeniem i spytał:
-
Panie, czy też zamierzasz to wszystko dokładnie analizować? -
— A co myślałeś?! Pewno, że zamierzam i liczę na to, iż ty mi w tym pomożesz! — odparł Bóg patrząc na niego nieodgadnionym wzrokiem.
Archanioł wydał z siebie głębokie westchnienie, przechodzące w rozdzierający jęk rozpaczy. Już wiedział, że to go również nie ominie.
— A zatem! — Bóg wypowiedział to specjalnie głośno, aby Szatan uniósł głowę.
-
Jeśli przyjąć za prawdę to co mówiłeś o tym Bogu Absolucie, wychodzi z tego niezły paradoks teologiczny! A właściwie to cały ich szereg! Ale o tym
później, tymczasem możesz mi wyjaśnić skąd wziął się ten obłędny
pomysł, aby to Bóg składał ofiarę ludziom? Przecież jak dotąd to oni składali
ci ofiary, potrzebując łaski od ciebie, przyzwyczaiłeś ich przecież do tego
od samego początku, iż ten kto czegoś chce od Boga składa mu stosowną ofiarę.
Też nawiasem mówiąc nie mniej obłędny pomysł; Do czego niby wszechmocnemu
Bogu miałaby przydać się jakaś ofiara? Ale to tylko taka luźna dygresja. A więc możesz mi to wyjaśnić? -
— W tym akurat nie ma żadnej nadzwyczajnej tajemnicy, Panie! Po prostu człowiek
nie był w stanie sam siebie zbawić! Więc musiał mu w tym pomóc sam Bóg -
odrzekł archanioł z przekonaniem.
— I pomógł? — spytał Bóg jakby od niechcenia.
-
Słucham? — Szatan spojrzał na Boga zdziwionym, a jednocześnie
zaniepokojonym wzrokiem.
-
Pytam, czy ta ofiara odniosła oczekiwany skutek?! Czy stała się cezurą, od
której człowiek stał się dobry dla bliźnich, miłosierny, bogobojny, kochający i współczujący innym, uczynny, nienawidzący wojen i przelewu krwi oraz
wszelkiego innego gwałtu. Unikający bogactwa i zbytku, miłujący prawdę i sprawiedliwość, brzydzący się kłamstwem, obłuda i fałszem — jednym słowem
czy stał się taki jak przed upadkiem -
d o s k o n a ł y ? -
Szatan opuścił głowę, a rumieniec wstydu pokrył mu całe oblicze, aż
po nasadę włosów. Niewyraźnie wyjąkał:
-
Tego akurat nie udało mi się uczynić — Bóg patrzył na niego przez dłuższą
chwilę, a jego wzrok mówił:
-
Tak właśnie myślałem, ale czyż to niepodobne do ciebie, jak i to wszystko
co czynisz? — Pokiwał w milczeniu głową, a potem rzekł już innym tonem:
-
No dobrze! Zostawmy to na razie! Wracajmy zatem do tego wielkiego paradoksu jaki
wynika z lektury tej księgi! — Bóg uderzył otwartą dłonią w leżący
wolumen na kolanach, aż rozległo się głośne plaśnięcie.
Archanioł westchnął głęboko i spojrzał na Boga przeciągle, z wyrzutem. A ten dostrzegł to wymowne spojrzenie, bo uśmiechnął się zdawkowo i powiedział:
— I nie patrz tak na mnie! Myślisz, że nie wiem o co ci chodzi? Dlaczego osądzam
cię na podstawie tego co napisano w tym twoim „słowie", skoro przyznałeś
mi się, iż prawda wyglądała inaczej? Czyż nie o to ci chodzi Luciferusie? — Szatan przytaknął ruchem głowy, a z jego piersi dobyło się westchnienie
ulgi.
— W rzeczy samej Panie — dodał cichym głosem. Bóg patrzył mu w oczy z dziwną,
niepokojącą miną, aż Szatan nie wytrzymał tego spojrzenia i pochylił głowę.
-
Kiedyś obiecałem ci, iż rozliczę cię z tego wszystkiego coś uczynił człowiekowi,
pamiętasz? A ty uczyniłeś coś więcej niż stworzenie własnych ludzi z nieudolnymi próbami n a p r a w i e n i a ich
niedoskonałej natury; ty pokusiłeś się o stworzenie w i e l k i e j i l u z j i przed ludzkością,
iż mają do czynienia z prawdziwym Bogiem! Twój cały późniejszy wysiłek
szedł właśnie w tym kierunku: Tak zafałszować i zagmatwać prawdę, aby
nikt nie miał co do tego żadnych wątpliwości! Ta księga jest na to
najlepszym dowodem Dlatego nie miej do mnie żalu, że nie będę osądzał cię
jedynie za p r a w d ę
f a k t ó w , gdyż przez te wszystkie minione wieki robiłeś wszystko, aby tę
właściwą prawdę zastąpiła p
r a w d a i l u z
j i ; fałszywa prawda, w którą kazałeś wierzyć człowiekowi! A więc jakże
mógłbym ją pominąć? Byłoby to z mojej strony ani sprawiedliwe, ani
moralne, wierz mi Luciferusie! — Bóg powiedział to tonem na pozór życzliwym i na dobrą sprawę mogło to wyglądać na udzielenie przyjacielskiej rady, ale
Szatan zdawał sobie sprawę jak mylny to byłby pogląd, gdyby go przyjąć za
prawdę.
Nie miał złudzeń, iż to co Bóg powiedział należało rozumieć dosłownie
tak: — Przez tyle czasu starałeś się usilnie aby kłamstwo wyglądało
naprawdę — to teraz zbierzesz z tego owoce: będę osądzał cię właśnie
na podstawie tej twojej „prawdy"! — westchnął więc tylko rozdzierająco i starając się przybrać najbardziej niewinną minę, przygotował się na
zapowiadane rewelacje dalszego ciągu. — A więc to sobie wyjaśniliśmy! -
Bóg zatarł ręce jakby zadowolony z czegoś. — Możemy zatem wrócić do
naszego,… przepraszam: do twojego — tego nie mogę ci przecież umniejszać — paradoksu teologicznego! — powiedział to z błyskiem złośliwego humoru w oku i powtórnie zatarł ręce:
-
Ale abyś dokładnie zrozumiał na czym on polega, streśćmy jeszcze przedtem
doktrynę tej twojej religii. Popraw mnie jeśli się pomylę; A więc według
tego, w co ty każesz ludziom wierzyć, wygląda to — w dużym skrócie -
tak:
Wszechmocny i wszechwiedzący Bóg — darujmy tu sobie jego pozostałe cechy — stwarza człowieka
d o s k o n a ł e g o , a ten nie posłuchawszy go powoduje swój u p a d e k , nazywany grzechem pierworodnym. Odtąd jego natura skażona
jest skłonnościami do czynienia wszelkiego zła i nieprawości, a także staje
się on śmiertelny. Za karę tenże Bóg, nakazuje człowiekowi rozmnażać się z tą skażoną grzechem naturą i cierpieć wskutek jej niedoskonałości i trudu egzystencji. Po jakimś czasie — około dwóch tysięcy lat jak wyliczyli
to spece od egzegezy — Bóg widząc, że niepewność i nie obyczajność u ludzi osiągnęła szczyt nieprzyzwoitości
ż a ł u j e , że stworzył człowieka i decyduje się p o t o p i ć wszystkie żywe
stworzenia na ziemi, prócz jednej rodziny, która ma być zaczątkiem nowej
ludzkości i po parze zwierząt z każdego gatunku, ocalonych w arce — pozostała
reszta ginie w wodach potopu.
Zaraz po potopie, tenże Bóg stwierdza, iż człowiek i tak nie poprawi
się, gdyż jego natura pozostała taka sama, jak była przedtem — czyli zła
od młodości. A jednak mimo tej smutnej konstatacji postanawia
n a p r a w i ć człowieka
prostszymi sposobami; Zawiera więc przymierze za przymierzem: wpierw z ludźmi
ocalałymi po potopie, potem z człowiekiem o imieniu Abraham i jego rodziną,
potem z rodziną jego rodziny itd.,… a wszystkim obiecuje, że ich potomstwo
rozmnoży jak gwiazdy na niebie. I w ten oto sposób schodzi Bogu następne
szesnaście wieków — według tej samej rachuby czasu.
Teraz czas przejść na wyższy stopień zarządzania:
W
tym celu wybiera sobie Bóg jeden naród i roztaczając nad nim swą szczególną
opiekę — ale dopiero po czterowiekowej jego niewoli, w czasie której nie
dawał on o sobie znaku życia — prowadzi go do ziemi obiecanej. Historia tej
wędrówki to jedno pasmo wojen, mordów i grabieży, okrucieństwa, bestialstwa i nietolerancji, rządzenia przez strach, groźbę i przekleństwa. W ten
urozmaicony sposób mija Bogu i jego narodowi, następne piętnaście wieków!
Czy jak na razie dobrze to ujmuję? Oczywiście bez zbędnych szczegółów?! — spytał Bóg archanioła, który niepewnie skinął mu głową,
ale mina świadczyła, iż wcale nie jest tego taki pewien. Postanawia
jednak nie zabierać na rasie głosu i czekać do czego Bóg zmierza. A ten nie
spuszczając z niego wzroku, zaczął po chwili mówić dalej:
— I oto nagle, tenże Bóg postanawia przebaczyć winę człowiekowi. Zaledwie -
drobnostka — po paru tysiącleciach egzystencji z grzeszną naturą! W tym
celu poprzez Ducha św. zapładnia pewną ziemiankę, która rodzi mu syna.
Syna, który — ku zaskoczeniu i zdziwieniu wyznawców tego
j e d y n e g o ponoć
Boga — był z nim przez cały czas w niebie i o którym nigdy dotąd nikomu nie pochwalił się!
Syna, który jest — ponoć — równocześnie nim samym. I właśnie
ten jego Syn miał ogłosić ludziom tę dobrą nowinę, iż ich Bóg raczył im
przebaczyć ten ciężki grzech. Aby zmazać swą winę, ludzie muszą jedynie
spełnić dwa warunki:
W okrutny sposób zamęczyć na śmierć tego Syna bożego i u w i e r z y ć iż to stało
się naprawdę, a także, że było konieczne aby Bóg przebaczył im winy. Muszą
uwierzyć, iż tylko ta ofiara mogła
p r z e b ł a g a ć i z a d o w o l i ć Boga,
żadna inna… I dopiero wszyscy ci, którzy spełnią powyższe warunki uzyskają
ł a s k ę od Boga i zostaną z b a w i e n
i . Czy dobrze to streściłem, Luciferusie? — spytał Bóg archanioła z zagadkową miną i nieodgadnionym spojrzeniem.
Szatan siedział skonsternowany,
wiercąc się niecierpliwie i nie wiedząc co odpowiedzieć. Z jednej strony
niby to było poprawne, a jednak tak sformułowane, iż wyglądało na jedno
wielkie bluźnierstwo. Co miał Bogu odpowiedzieć? Jaka szkoda, że nie było
tu przy nim kardynała Ratzingera, ten by wiedział co powiedzieć! Przypomniało
mu się w tej chwili, w jaki perfidnie prosty sposób załatwił on ostatnio
kobiety, mówiąc:
-
Kobieta, wiedząc kiedy ma dni płodne i powstrzymując się od stosunków płciowych w tym czasie — popełnia również grzech! -
-
Taak! On by znalazł właściwą odpowiedź! Nie ma dwóch zdań!
Szatan w zafrasowaniu drapał się w głowę i milczał.
Widocznie Bóg uznał to milczenie za zgodę, bo uniósł dłoń w górę,
jakby chciał zwrócić jego uwagę i rzekł:
-
Gdyby to skrócić jeszcze bardziej, wyglądać to będzie tak oto:
„Człowiek
obraził Boga, jednak on postanowił mu przebaczyć pod warunkiem, iż tenże człowiek
zamęczy na śmierć jego jedynego, ukochanego i niewinnego syna. Syna, który
jest jednocześnie tym samym Bogiem. Więc wynika z tego taki
p a r a d o k s : Bóg składa ofiarę z siebie, przed samym sobą, aby
przebłagać siebie za swoje nieudane dzieło, którym okazał się człowiek".
Inaczej
na to patrzeć, będzie to tak wyglądać:
Za
to, iż człowiek zjadł owoc zakazany, Bóg o b r a z i ł się na
niego tak bardzo, iż nakazał mu rozmnażać się przez tysiąclecia z naturą
skażoną grzechem i skłonnościami do czynienia zła, a kiedy tenże człowiek
zamordował w okrutny sposób jego jedynego i ukochanego syna u c i e s z y ł się
tym faktem tak bardzo, iż postanowił przebaczyć mu wszystkie grzechy i nagrodzić nieśmiertelnością!...
Brawo Luciferusie! Udało ci się nad wyraz! Jeszcze z czymś podobnym
nie spotkałem się dotąd, a trochę światów stworzyłem już,
zapewniam cię! — Bóg przyglądał się archaniołowi, który siedział przed
nim czerwony jak burak, pochylając głowę, aby Bóg nie dostrzegł złości i upokorzenia w jego oczach. Zacisnął zęby z całej siły, a dłonie splótł
tak mocno, że aż palce zachrzęściły mu w stawach.
Bóg widząc, że Szatan nie próbuje się usprawiedliwiać, dodał
jeszcze:
-
Nie wytykam ci innych paradoksów, o których już mówiłem, np. to, że człowiek
doskonały nie mógł przeciwstawić się Bogu i zgrzeszyć, że Bóg winien
zdawać sobie sprawę z konsekwencji jakie będzie miało n a k a z a n i e
człowiekowi rozmnażania się ze skażoną grzechem naturą, że
odrodzenie ludzkości po potopie z tą samą grzeszną naturą nie naprawi człowieka
bo istnieje dziedziczność cech, że każda próba z jego strony naprawienia człowieka — bez zmiany jego natury — jest jałowa i mija się z celem, że owo cudowne
remedium, którym miało być z b a w i e n i e człowieka,
poprzez wiarę w Syna bożego; jego ofiarę odkupienia winy na krzyżu — również
człowiekowi nic nie da, nie zmieni go na lepsze, bo jego natura nadal jest
grzeszna, skłonna do czynienia zła i nieprawości — czego najlepszym przykładem
jest historia chrześcijaństwa — ludu zbawionego przecież — pełna
zbrodni, wojen, mordów, grabieży i wszelkiego innego zła jakie tylko może
czynić człowiek — człowiekowi!
Ale najzabawniejsze, a może raczej najbardziej żałosne jest to, iż to
wszystko zło dzieje się w świecie, nad którym jakoby czuwa
b o ż a o
p a t r z n o ś ć i to ponoć t r z y s t o p n i o w a ; „Wróbelek nie
spadnie z drzewa jeśli On tego nie będzie chciał" . Zapadłby się ten świat w nicość, jeśliby ten jego „Bóg" przestał choć na chwilę
podtrzymywać go w stanie istnienia, tą swoją opatrznością. Nie będę cię
pytał o to, dlaczego ten Bóg ludzi, podtrzymuje wciąż w istnieniu ten swój
nieudany twór, skoro już nieomalże na samym jego początku, skonstatował, iż
jest on zły już od swej młodości — bo jedna odpowiedź więcej czy mniej,
niczego w tym galimatiasie antynomii i paradoksów nie zmienia. -
Bóg
zamilkł i patrząc gdzieś w nieokreśloną dal, kiwał wolno głową do swych
myśli.
Ponieważ pełna napięcia cisza przedłużała się, Szatan wolno i ostrożnie uniósł głowę i spojrzał w oblicze Boga. Zdziwił i zaskoczył go
wyraz jego oczu, a także tajemniczy i melancholijny uśmiech błąkający się w samych kącikach jego ust. Stwórca położył mu na ramieniu swą dłoń i pochylając na bok głowę spytał: — I jak to wszystko ci się podoba? Czy
nadal dziwisz się, iż ludziom trudno było uwierzyć w te twoje „prawdy",
pełne wewnętrznych sprzeczności? Przecież to się nie tylko kłóci ze
zdrowym rozsądkiem, ale wręcz bije! Wcale się nie dziwię, iż w tym celu -
aby pogodzić rozum z wiarą — musiałeś powołać s c h o l a s t y k ę , jak i nie dziwię się również temu, że i ona nic
tutaj nie wskórała! — mówiąc to popatrzył na Szatana takim wzrokiem jakby
chciał rzec:
-
No, nieźle zamieszałeś! Ciekawe w jaki sposób zamierzasz rozplątać ten węzeł
gordyjski? -
Szatan od dłuższej chwili wpatrywał się w Boga z taką miną jak
gdyby dostał w głowę czymś ciężkim. Wyraz autentycznego osłupienia nie
schodził z jego twarzy. Bóg widząc to spytał z lekkim rozbawieniem:
-
Coś nie tak? Czy może źle się czujesz? — archanioł przez chwilę jeszcze
wahał się, a potem niepewnie odparł:
-
Nie śmiem Panie poddawać w wątpliwość Twego sposobu rozumowania, ale wydaje
mi się, że chyba błędnie zrozumiałeś naszą doktrynę religijną. Przecież
gdyby tak miało być jak mówisz, moi kapłani od razu by to zauważyli i nie
dopuścili do zaistnienia takiego paradoksu.
-
Twoi kapłani?! Ha, ha! A to dobre! — Bóg roześmiał się w głos, dość
zgryźliwie zresztą; — Dlaczego mieliby to robić?! Przecież oni zauważają
tylko dwie rzeczy: te które zagrażają ich władzy i egzystencji, ich roli pośrednika
pomiędzy „Bogiem" a człowiekiem — i wtedy tępią je bezlitośnie, bez
skrupułów i bez cienia fałszywego wstydu! Oraz te, dzięki którym mogą powiększać
swą władzę, bogactwo i przywileje — i wtedy sprzyjają im z całych swych
sił, bez fałszywych skrupułów i bez cienia wstydu!
Dlaczego więc mieliby ci zwracać na to uwagę i podcinać
g a ł ą ź na której
siedzą? … Notabene złotą gałąź!
Ha,
ha! „Złota gałąź" — dobrze mi się powiedziało, nie? -
Bóg
wyraźnie był przez chwilę z czegoś rozbawiony, a potem spytał Szatana:
-
Dlaczego zatem uważasz, iż błędnie zrozumiałem waszą doktrynę? -
-
Bo rzeczywiście, tak jak ty Panie odczytałeś to wszystko — wygląda, to
bezsensownie i paradoksalnie — odparł archanioł ze strapioną miną
— A czy można to odczytać inaczej? Sam powiedz tak z ręką na sercu; w którym
punkcie pomyliłem się, co powiedziałem nie tak jak trzeba było. Słucham cię
zatem! — Bóg odchylił się do tyłu patrząc z uwagą na Szatana. Ten
przymknął oczy, podparł dłonią głowę. Wyglądał teraz jak upozowany do
rzeźby Rodina. Tyle, że upierzony i z potężnymi skrzydłami na plecach. Trwało
to dość długo. Parokrotnie otwierał już usta, ale w ostatniej chwili rozmyślał
się.
Wreszcie z wyraźnym wahaniem w głosie, odparł:
-
Chyba twój błąd Panie leży w tym, iż przyjąłeś w swym rozumowaniu, że
Ojciec i Syn to t o ż
s a m e osoby Trójcy
Św. -
— A tak nie jest? — spytał Bóg naiwnie.
-
No nie. Dogmat o Trójcy Św. Mówi co innego: Ojciec nie jest Synem — zaczął
recytować, ale Bóg mu przerwał niecierpliwym gestem.
-
Tak! tak! znam ten słowny majstersztyk! Kiedy się go czyta, widać wyraźnie o co chodziło jego twórcom: aby jak najbardziej zagmatwać sprawę! I w dużym
stopniu udało im się to uczynić! Np. weźmy to: — Z Ojca jest i był zawsze
Syn — jeśli z Ojca — to nie mógł być zawsze, gdyż słowo „Syn" jest
synonimem n a s t ę p s t w a w języku ludzkim i w
ludzkiej logice rozumowania.
Wpierw
musiał być O j c i e c , a dopiero potem mógł zaistnieć S
y n , zatem błąd! Jeśliby zaś przyjąć „Z Ojcem był zawsze Syn" -
nie mógł on więc być synem, w znaczeniu ludzkim oczywiście! Pomijając
fakt, iż nie zgadza się to z samym „Pismem św.", gdzie w liście do
hebrajczyków, napisano:
Tyś
jest moim Synem, jam cię d z i ś zrodził — wyraźnie
prawda:
Dziś! — A teraz dalej:
„Ojciec
nie jest Synem" — a więc syn nie jest ojcem itd. ...
Gdy
się czyta ten majstersztyk epistemolografii, widać tam owszem, trzy odrębne
osoby, ale nie tworzące wspólnej j
e d n o ś c i ! Jedności jedynego Boga, jak każesz ludziom wierzyć! Po twoim
spojrzeniu widzę, iż sam nie bardzo pojmujesz, na czym polega ten dogmat, a więc
tym bardziej nie możesz zdawać sobie sprawy na czym polegają jego błędy. — Bóg przez chwilę zastanawiał się nad czymś, a potem rzekł:
-
Powiedz no mi mądralo, czy np. nas dwóch nazwałbyś jednością? -
-
Ależ skądże znowu! Nie śmiałbym nawet myśleć o tym! — odparł skromnie
Szatan, czerwieniejąc z ukontentowania.
-
Ależ pomyśl o tym! To naprawdę nie boli! Choć raz pomyśl! Czy nasze
d w i e osoby, można by nazwać
j e d n o ś c i ą ? — nalegał Bóg.
-
Niestety nie! — odrzekł Szatan z wyraźnym smutkiem.
— A jak myślisz, dlaczego nie? -
-
Bo ty Panie, to całkiem coś innego i ja, też całkiem coś innego — wyjaśnił
rzeczowo.
-
Otóż to! — ucieszył się Bóg — Otóż to! I zawsze o nas można by mówić
jako o odrębnych osobach, ale nigdy jako o jedności, prawda? — pochylił się
ku niemu wpatrując się weń z uwagą.
— No, niby rak,… — odparł archanioł bez
przekonania, gdyż nie miał pojęcia do czego Bóg zmierza. I to go niepokoiło.
1 2 3 4 Dalej..
« Powiastki fantastyczno-teolog. (Publikacja: 22-11-2003 )
Lucjan Ferus Autor opowiadań fantastyczno-teologicznych. Na stałe mieszka w małej podłódzkiej miejscowości. Zawód: artysta rękodzielnik w zakresie rzeźbiarstwa w drewnie (snycerstwo). Liczba tekstów na portalu: 130 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Słabość ateizmu | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3079 |