|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Przedmurze - wczoraj i dziś Autor tekstu: Wojciech Rudny
Przedmurze to pierwszy od strony zewnętrznej mur
obronny otaczający miasto lub zamek. Komuż z nas nie jest znany mit Polski
jako przedmurza chrześcijaństwa — chrześcijańskiej Europy? Jest to nasz
mit narodowy, będący zmitologizowaną wersją narodu i jego misji. Mit, który
każe nam i dzisiaj, widzieć siebie jako „bezinteresownych" obrońców
Europy od „wschodniej dziczy" — tych wszystkich: „Scytów", Tatarów,
Turków, a nawet Moskali i bolszewików. Jak słusznie zauważył Aleksander Świętochowski
po utracie niepodległości mit ów został rozbudowany, a "Polacy zaczęli
się uciekać do mrzonek, upajać i usypiać swój rozum iluzją posłannictwa i zmartwychwstania dla odkupienia rodu ludzkiego".
Przez wieki mit Polski jako antimurle
Christianitatis funkcjonował w postaci ściśle związanej z katolicyzmem.
Trudno dzisiaj wskazać na moment jego narodzin, ale bez wątpienia istotną rolę
odegrały w jego powstaniu najazdy tatarskie, a później „zagrożenie
tureckie". W walce ze „wschodnią dziczą" głowy swe położyli wybitni
książęta, królowie i wodzowie — Henryk Pobożny, Władysław Warneńczyk,
Stanisław Żółkiewski...
Mało kto jednak zastanawiał się nad tym, iż tak
naprawdę Turcja nigdy nie zagrażała naszej egzystencji państwowej, a nasz
kraj przez wieki swego bytu był terenem rabunkowej eksploatacji owej
„wschodniej dziczy". Na Polskę przeszło 200 razy zapuszczały się oddziały i watahy tatarskie, „hulając po Rzeczypospolitej, jak im się żywnie podobało"
(O. Górka). Co więcej liczne wojny z Niemcami, Zakonem Krzyżackim, świadczyły,
że Polska nie jest żadnym tam „przedmurzem chrześcijaństwa", ale raczej
oblężoną twierdzą, którą przede wszystkim wyznawcy Chrystusa i Maryi
chcieli zawładnąć (nie czując się do tego powołani, nie będziemy tutaj
oceniać szczerości ich wyznania; natomiast zdaniem obecnego Wielkiego Mistrza
Zakonu pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny o. dra Arnolda Wielanda „nic
Krzyżakom pod tym względem zarzucić nie można". Według współczesnego
nam następcy W. M. von Jungingena „nikt" też jakoby nie wątpi w „cywilizacyjną i kulturową rolę Zakonu na ziemiach północno-wschodniej
Europy").
Jak słusznie zauważył Jan S. Bystroń w swojej "Megalomanii
narodowej" (wyd. 1935 r., s. 43): "Przekonanie, że Polska jest
narodem wybranym, który ma dziejową misję obrony świata chrześcijańskiego,
owego przedmurza, antimurale christianitatis, było wśród szlachty polskiej
powszechne". W wieku XVII sam papież Innocenty XI pisał o Polsce, że
jest "silnym i sławnym rzeczypospolitej chrześcijańskiej przedmurzem".
Odgrywając tę lansowaną stale przez papiestwo rolę, mieliśmy rzecz jasna na
uwadze nie siebie, lecz szerszą całość, tj. chrześcijaństwo zachodnie, a ściślej katolicyzm (nb. kurczący się na Zachodzie od
XVI wieku). Stąd też brało się powszechne u nas przekonanie, że
należała nam się rekompensata od narodów, które chroniliśmy — od
Boga, bo występowaliśmy w obronie wiary i Kościoła. Tak rodziły się
irracjonalne wyobrażenia, tworzące pozornie rzeczywisty świat. Świat, którym
rządzić miała „dziejowa sprawiedliwość" i „bezinteresowność w działaniach
politycznych", a nie siła, zachłanność i interesowność właśnie. Myśmy byli zawsze sprawiedliwi — biliśmy się
tylko wtedy, „kiedy nam obcy chciał w domu gospodarzyć" (J. Ch. Pasek).
„Nie napastowaliśmy innych ludów" (Mickiewicz). To inni atakowali
Rzeczpospolitą w dogodnym dla siebie czasie.
Poza tym ekspansja nasza całkowicie straciła swój
rozmach zderzywszy się z powszechną wśród polskiej szlachty niechęcią do
wypraw zagranicznych. Przywileje koszyckie z 1374 r. — ta czarna karta
historii naszej monarchii i polskiej racji stanu — usankcjonowały na dobre
zgubną dla przyszłości państwa praktykę monarszych odszkodowań (pięciu
grzywien od oszczepu) dla szlachty — za… ekspansję, z której przecież nie
tylko monarcha czerpać miał korzyści. A już karykaturą zupełną były,
wymuszone na Kazimierzu Jagiellończyku, przywileje cerekwicko-nieszawskie z 1454 r. (sejmiki — każdy z osobna — a nie król miały decydować o zwoływaniu
pospolitego ruszenia). Zupełnie niepotrzebne, jak się wkrótce okazało, bo
nawet nie pospolite ruszenie (skompromitowane do szczętu po pierwszej bitwie
pod Chojnicami), a królewskie wojska zaciężne pod wodzą Piotra Dunina,
rozstrzygnąć miały wojnę trzynastoletnią z Zakonem. Ale nie złamaliśmy do
końca Krzyżaków i za Jagiełły, i za Kazimierza Jagiellończyka, i za
ostatnich Jagiellonów; nie złamaliśmy Moskwy za Batorego… Do tego bowiem
potrzeba było woli całego społeczeństwa politycznego. A tej brakowało. Połowiczność i zadowolenie wyłącznie z tego, co się tylko ledwie zdobyło, szlachcie
wystarczać miało: „poprzestawać na małym", „na własnej tylko
zagrodzie" — oto ziemiański ideał szlachcica-domatora.
Historia jednak uczy, że duch jednostek i narodów zdobywczych nie
poprzestaje na małym, a tym bardziej na obronie tego tylko, co się posiada.
Narody skoncentrowane wyłącznie na obronie swego stanu posiadania, wcześniej
czy później tracą nawet to, co mają. Społeczeństwa pozbawione ducha
ekspansji muszą chcąc nie chcąc ulec ekspansywnym, skazane są bowiem na los
przedmiotu dziejów, nie mogąc bowiem żadną miarą być owych dziejów
podmiotem.
My tymczasem upajaliśmy się, jak winem, zwykłym
fałszem, że jesteśmy bardziej moralni, a więc i lepsi, niż inne narody
chrześcijańskie, bo nade wszystko
nie sięgamy po to, co nie nasze. A tak naprawdę pacyfizm, kwietyzm i hedonizm
przy pustym skarbie królewskim, anarchii i ogólnym bezrządzie znaczyły
kolejne lata Rzeczypospolitej — katolickiej, saskiej, pijanej i bezsilnej.
Rzeczypospolitej pospolitych warchołów, łotrów, zdrajców i szubrawców: Łaszczów,
Stadnickich, Radziejowskich, Radziwiłłów...
Nie
brakowało jednak — nie brakuje i dzisiaj — zagorzałych wielbicieli naszego
„doskonałego ustroju", który rzekomo „wyprzedzać miał całą epokę"
(sic!). Za jego i naszego państwa zagładę winą „obarczyliśmy" tylko
obcych — w sobie winy nie znajdując wcale. Co więcej za rozstrzygający
czynnik procesu dziejowego „uznaliśmy" jednogłośnie, bez żadnego veta -
zupełnie odwrotnie jak na sejmach i sejmikach — Bożą opatrzność (prowidencjalizm). „Żywiliśmy"
przekonanie, że Bóg nie mógł skazać Polski na nic złego, skoro Polacy byli
nieposzlakowanymi obrońcami czci Chrystusa i jego Matki — Maryi zawsze
dziewicy. Misją polską było tylko trwać na wyznaczonych przez opatrzność
pozycjach — w roli przedmurza. Mało tego „uwierzyliśmy" naiwnie, chyba
raj wydumany myląc ze światem rzeczywistym, że kiedy my będziemy słabi i niegroźni sąsiadom, wtedy i oni nie zrobią nam żadnej krzywdy — nie wezmą
też tego, co „nasze", co się nam „sprawiedliwie od Boga należy". Jakże
się „myliliśmy", pobożne życzenia mając za rzeczywistość...
Nawet w czasach, kiedy Europa przestała
być tak jednoznacznie chrześcijańską, a państwo nasze było tylko
wspomnieniem, reanimowaliśmy mit przedmurza, podkreślając ciągłość
funkcji wypełnianego zadania. Zmieniły się warunki zewnętrzne, ale naród
nasz w dalszym ciągu wypełniał swą służebną wobec Europy Zachodniej misję.
"Jak niegdyś byli przedmurzem Europy wobec barbarzyństwa wschodniego, tak
po upadku stali się Polacy szermierzami powszechnej wolności. Ich krwią
okupione zostały w znacznej części te prawa, które są dziś udziałem
konstytucyjnie rządzonych i wyzwolonych narodów", pisał Chołoniewski w 1917 roku. Warto przy tym zauważyć, że "gdyby nie polskie ruchy wolnościowe z lat 1788 — 1795, połączone armie rosyjsko-prusko-austriackie przekroczyłyby
Ren najpóźniej w roku 1792, topiąc rewolucję we krwi, a Suworow niechybnie
urządziłby rzeź Paryża zamiast rzezi Pragi" (Derdej). Tak też było w 1830 roku i 33 lata później, kiedy, wywołując styczniową rebelię przeciwko
Rosji, pomogliśmy Prusom — wbrew własnemu interesowi! — stać się hegemonem
zachodniej Europy. Brak bowiem „zdrowego egoizmu", nb. którego przerost można
było zaobserwować w życiu prywatnym polskich katolików, oraz szerszego
spojrzenia — pomimo frazesu: „Za Wolność Waszą i Naszą!" — to stała
cecha naszej porozbiorowej polityki. Warto przy tym zauważyć, że w imię tego
rewolucyjnego hasła (gdzie wolność czyjaś była na pierwszym miejscu!) Polacy
brali „udział we wszystkim — jak to zauważył katolicki historiozof Feliks
Koneczny — ale to we wszystkim, co tylko miało związek z wolnością, bez względu
na rezultaty; brak rezultatów nigdy ichnie
zrażał. Politykami nie byli, nie wytworzyli niestety niczego ze swych ofiar i nieustannej gotowości do poświęceń. Byli typowymi doktrynerami idei i brali
sprawy na gorąco wtedy jeszcze, kiedy cała Europa dawno już ostygła". Co
więcej nie zadowalając się współudziałem w walkach o niepodległość
obcych narodów, zapragnęli Polacy „mieszać się do ich wewnętrznych ruchów
rewolucyjnych, w imię altruistycznej walki o wolność innych, jak gdybyśmy u siebie w domu nie potrzebowali wszystkich sił, aby ochronę własnej wolności
należycie przygotować. Ten altruizm zmysłowy zrodził politykę liczenia na
pomoc narodów Europy, ów system wzajemnej asekuracji, przy którym my robimy
dla innych, a inni mieli robić dla nas" (Zygmunt Balicki). Wiemy, jak to się
skończyło. Tym, że ani Francuz, ani Anglik nie myślał nawet ginąć za
polski Gdańsk. Za to my wciąż łudziliśmy się, wypatrywaliśmy samolotów
„naszych aliantów" na polskim, wrześniowym niebie 39 roku.
Jakże
późno i jakże niewielu zrozumiało, że nie zrywami, lecz pracą ustawiczną,
nie w kałużach krwi, ale w pocie czoła myślącej głowy odbudować można
Polskę. Tak jak Finowie i jak Czesi. Jak narody nowoczesne, zdroworozsądkowe a przy tym skromne — dalekie od megalomańskiej misji nawracania Europy na
cywilizację „prawdziwie chrześcijańską" — od romantycznego
winkelriedyzmu (Polska jako „Winkelried narodów"), i od mesjanizmu (Polska
jako „Chrystus narodów").
Jedno jest pewne Europa Zachodnia nie oczekuje dziś
od nas ani obrony katolicyzmu (nie interesuje jej też import „polskich wartości
chrześcijańskich"), ani obrony wolności (nawet tej przez duże "W").
Jest to więc najlepszy moment, by wreszcie pomyśleć o sobie — o relacjach
Polski nie tylko z Europą rzymsko-brukselską, ale i z sąsiadami ze Wschodu, a zwłaszcza z Rosją. Najwyższy czas, by w stosunkach z tym państwem potężniejąca z roku na rok zbiorowa histeria oddała pola poczuciu odpowiedzialności za
obecne i przyszłe pokolenia naszego narodu. To ostatni dzwonek, by nie
zaprzepaszczoną została ta nasza niepowtarzalna dziejowa szansa.
« Felietony i eseje (Publikacja: 25-06-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3459 |
|