|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Kościół i Katolicyzm W.C., nihilizm i abnegacja [1] Autor tekstu: Wojciech Rudny
Ideał sięgnął… błota
Obrońcy
„odwiecznych prawd" i prawa tzw. naturalnego, czyli zdeklarowani i wierzący
rzymscy katolicy, a więc członkowie jedynej na świecie instytucji, która ogłosiła,
że dysponuje pełnym instrumentarium służącym „dziełu zbawienia" (tak oświadczyła Kongregacja Nauki Wiary pod kierownictwem kardynała
Józefa Ratzingera), mogą oburzyć się, kiedy nazwie się ich nihilistami i abnegatami. Nie są przyzwyczajeni do wysłuchiwania inwektyw. To raczej oni
celują w obrzucaniu wyzwiskami osób o odmiennym światopoglądzie. Boją się
dyskusji wokół wartości. Swoich — gotowi są bronić aż do upadłego — choćby
po trupach. Często nie przyjmują rzeczowych argumentów, bo ich wiara nie jest
wyrozumowana, lecz uczuciowa, irracjonalna. (Dlatego też twardo stojącym na
ziemi filozofom zawsze wydawała się zabobonem i głupstwem.)
„Kościół żywy" traktuje jako niedopuszczalną każdą
krytykę — „to zamach na najświętsze religijne wartości". Często
jednak odwołuje się do pierwotnych instynktów społecznych, posiłkuje się
nimi, chrystianizując nawet nacjonalizm — przekonuje, że wartości chrześcijańskie
są to także wartości „narodowe".
Ci jednak, którzy nie zatracili wcale poczucia narodowego,
ale zdołali się wyzwolić spod uroku „odwiecznych prawd" (nb. liczących
zaledwie 2000 lat) nie mogą pogodzić się z tym, że w arsenale polskich wartości
narodowych, znajdują się nadal antywartości — nihilizm i abnegacja. W obecnych czasach co prawda Kościół w swej propagandzie (nazywanej działalnością
ewangelizacyjną, misyjną, chrystianizacyjną) uciszył poważnie pienia na
chwałę „marności". Trudno przecież propagować we współczesnym świecie
antywartości (nazywamy je tak, gdyż przeczą one doczesności — wartościom
życia doczesnego), kiedy ludzie tak dużą przecież rolę przypisują rzeczom
tego świata. Każdy, kto by im przeczył zostałby nie tylko wyśmiany, ale i zlekceważony. Niemniej nie zmienia to faktu, że w arsenale kościelnych
antywartości nihilizm i abnegacja zajmują poczesne miejsce. Czekają tam na swój
czas. Kościół wierzy, że i tak ludzie kiedyś gremialnie powrócą do wiary — będą przytakiwać — że wszystko to jest „marność nad marnościami".
Nieszczęścia, katastrofy, wojny, choroby — to okres rozkwitu dla takich
instytucji jak Kościół katolicki. Chwila załamania, zwątpienia w sens
codziennego wysiłku — to moment, który Kościół potrafi zawsze uchwycić.
„Mistyczne ciało Chrystusa" tylko czeka… Wierzy, że kiedyś to nastąpi,
że znowu nadejdą dla niego wspaniałe czasy: papieże rzymscy włożą
odkurzoną tiarę — w ruch pójdą lektyki i orientalne wachlarze; a Trybunały
św. Inkwizycji będą ferować wyroki ...
Czytając ponoć najpopularniejszą wśród katolików -
zaraz po Biblii — książeczkę, tj. "O naśladowaniu Chrystusa", Tomasza a Kempisa (analizę przeprowadzam na podstawie wyd. VII, Kraków 1991) natknąć
się możemy na wiele treści świadczących wymownie o nihilizmie katolicyzmu.
Nihilizmie, który zastosowany w życiu codziennym miałby zapewnić nie tylko
„spokój ducha", ale i „życie wieczne"; przy współudziale rzecz jasna
„niezbędnych instrumentów" Kościoła.
Wspomnianą książeczkę, która ma nauczyć, jak skutecznie
naśladować Boga-Człowieka, czytają katolicy „wszech czasów"
(prawdopodobnie powstała w XIV wieku). Nawet 40 lat temu, a więc nie aż tak
bardzo dawno temu, znaleziono ją ponoć w kieszeni marynarki tragicznie zmarłego
(w katastrofie lotniczej) Daga
Hammarskjölda, sekretarza generalnego ONZ. Świadczy to nie tylko o wielkiej
poczytności tej książeczki — także wśród wpływowych osobistości, ale i o nieprzemijającym uroku antywartości w niej zawartych. Nikt chyba z katolików
nie powie, iż traktuje ją wybiórczo — bierze tylko to, co jemu pasuje. Albo
się naśladuje Chrystusa, albo się udaje, że się go naśladuje — także
jego nihilizm i abnegację. Łatwiej pewnie naśladować ideał tylko w jednym
aspekcie, który nam najbardziej odpowiada (w piciu wina na przykład), ale czy
to jest naśladownictwo par excellence?
"O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a Kempis jest lekturą
przystępną — rzec by można prymitywną w swojej treści. Nie wymaga więc
specjalnych interpretacji. To ważne, ponieważ przedstawiając ją taką, jaką
ona jest, unika się zarzutu, że coś się „spłyca", rozumie po swojemu
(heretycko-sekciarsku) — nie tak, jak to miało być w rzeczywistości. Takie
zarzuty spotyka się często, kiedy odczytuje się ewangelie. Okazuje się wówczas,
że są to tylko alegorie i nie można ich brać dosłownie. W tym
alegoryzowaniu łapiemy się w końcu na tym, że wszystko to jedna wielka
alegoria — w dodatku „nie z tego świata".
Nihilizm i abnegacja odgrywa w systemie światopoglądowym chrześcijaństwa bardzo poważną
rolę. Ma za zadanie pomóc w osiągnięciu doskonałości. We wspomnianej książeczce
czytamy wyraźnie, że łaska (Chrystusa) jest "drogocenna i nie idzie w parze z umiłowaniem rzeczy doczesnych i ziemskich".
"Usunąć
więc trzeba wszelkie zapory łaski..." (s. 269, III 53). Zaporami tymi są
rzecz jasna wszystkie rzeczy z „tego świata". Dlatego — czytamy dalej -
"szukaj dla siebie ustroni, ukochaj samotność, nie pragnij czczych rozmów
(...) miej za nic świat cały, a obcowanie z Bogiem przenoś nad wszystkie zewnętrzne
zajęcia" (s. 270, III 53). Odrzuca się więc wszystko, co jest
niepotrzebne do obcowania z Bogiem w samotności — izolacji od świata zewnętrznego.
Bo, po co zajmować się światem i jego sprawami, skoro to w niczym nie
przyczynia się do doskonałości? Idąc tym nihilistycznym tropem "pokarm,
napój, odzienie i inne rzeczy potrzebne do utrzymania ciała bywają ciężarem
dla ducha gorliwego" (s. 198, III 26). Nie można się usidlić przez "zbytnią
pożądliwość", bo „inaczej
ciało wzięłoby górę nad
duchem" (tamże, s. 199). Taki człowiek modli się : "niech mnie nie
uwiedzie świat ze swą krótką chwałą; niechaj swoją chytrością nie
podejdzie mnie podstępnie szatan" (tamże, s. 198). Świat, jak widać,
jest domeną szatana, diabła. To prawdziwy dramat, bo żyje się w kręgu jego
władztwa — nie Boga. Doń należy wszystko: popędy, własne ciało, środowisko
społeczne, materialne, pociąg do czegokolwiek ziemskiego. Dlatego też na tym
„diabelskim padole", którym niepodzielnie włada szatan, wierni Chrystusowi
mają się zachowywać jako przychodnie i goście. Powinni się oddalić
od znajomych i drogich sobie osób — oderwać swe serca od "wszelkiej
doczesnej pociechy" (s. 270, III, 53). Wyrzekając się osób dalekich i bliskich, należy przede wszystkim strzec się "samego siebie" (por.
tamże, s. 270-271). Bo przecież
„zły" ma ciągle do nas dostęp. Każdy, kto uwierzy w to, czuje w sobie
przyczajonego „złego" — szatana w postaci żądzy, która nie tylko ciągnie
go ku płci przeciwnej, ale i innym powabom tego „diabelskiego świata" -
władzy, pieniądzu, sławie… Dlatego — radzi a Kempis — "zacznij mężnie i przyłóż siekierę do korzenia; musisz wyrwać i zniszczyć nadmierną miłość
własną i nieumiarkowane przywiązanie do każdego osobistego, ziemskiego
dobra" (tamże, s. 271). Idealny nihilista i abnegat "stara się zupełnie
sobie obumrzeć i całkowicie siebie się zaprzeć" (tamże). Musi być
trupem dla świata i swych żądz. Trupem okaleczonym, wykastrowanym z nadmiernej miłości własnej i egoizmu. Musi się wyrzec siebie samego -
przestać być sobą; nie mieć ziemskich upodobań. W przeciwnym wypadku — nie
przyjmie „łaski Bożej". Ideałem ewangelicznym jest więc ten, co się "otrzebił
dla królestwa niebieskiego" (Mt. 19-12). Niewielu jednak zdobyło się na
tak radykalny krok; wybrano półśrodki, m.in. obrzydzono sobie płeć przeciwną — przedstawiono jako "worek pełen ekskrementów" (św. Bernard z Clairvaux).
Rajem na ziemi dla chrześcijańskiego nihilisty jest
stan, kiedy "cierpienie staje się słodkim" (por. tamże, II, 12). A Kempis apeluje: "powstań przeciw sobie i nie dopuszczaj ażeby duma w tobie żyć miała; lecz uczyń się tak uległym i małym, ażeby wszyscy po
tobie chodzić i jako błoto na rozdrożu deptać cię mogli. (...) Potrzeba
koniecznie abyś się przejął prawdziwą wzgardą ku sobie samemu, jeśli
chcesz przemóc krew i ciało swoje" (tamże, III, 13). Oto ideał świętości — pełne odwrócenie starożytnego ideału człowieka pięknego i dobrego.
Oto — upiorna transformacja starożytnych herosów w św. św. Szymonów Słupników i Doroteuszy; co to się umartwiali bądź to bez przerwy (nawet na
fizjologiczne potrzeby!) siedząc na słupie, bądź to łażąc uparcie na
czworakach...
Czy
etyka takich ideałów, jak wskazane powyżej, nie odbija się ujemnymi skutkami w życiu jednostkowym i społecznym? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by
być bezstronnym obserwatorem. Trudne to w narodzie, któremu Kościół
katolicki wpaja swe najwyższe wartości jako wartości „narodowe" -
„wieczne" i „absolutne", a więc właściwe i niepodlegające krytyce.
Jednak na tych antywartościach i nihilistycznym ideale oparta jest „nasza
polska kultura". Ogół, co tu dużo mówić, zwątpiwszy w jego wartość,
nie ma żadnej moralności i etyki. I my jako naród koniec końców nie mamy
normalnej etyki społecznej (choć w tym kierunku były robione pewne nieśmiałe
próby na początku wieku XX). Ostatecznie bowiem miejsce świeckich etyków zajęli
katoliccy duchowni, którzy twierdzą — bez żadnego sprzeciwu — że etyka
chrześcijańskich ideałów jest także etyką poszczególnych państw i narodów
(sic!).
Czyż
nie nadszedł najwyższy czas, by Kościół katolicki na nowo przemyślał swą
chrześcijańską tradycję z perspektywy nowego rozumienia rzeczywistości (w
tym kierunku zmierza np. Kościół anglikański)? Czy nie czas, by powrócić
do etyki z tego świata — dalekiej od nihilizmu i abnegacji chrześcijaństwa — etyki ziemskiej i realistycznej? Dopóki
bowiem nie zerwiemy z tą nieziemską głupotą, grozi nam nie tylko recydywa
idei Polski jako przedmurza — rozmaitych chrześcijańskich mesjanizmów
(Polska Chrystusem, Winkelriedem narodów); absurdalnych myśli o nawracaniu Europy na „prawdziwie chrześcijańską cywilizację"; ale i ciągła
degrengolada — „polski" chaos, osobniactwo, anarchia (jakże widoczne są te
przywary „polskie" na prawicy katolickiej)...
Cóż
też bowiem innego może spotkać naród, który wierzy, że — jak błoto na
rozdrożu — im bardziej się daje deptać innym, tym bardziej jest wartościowy?
Altruizm nasz zmitologizowany — o tym jak wątły mnich chciał zostać
greckim tytanem
Wielkim nieszczęściem naszym — rzec by można — narodowym, było to, że
polityki uczyli nas ludzie, którzy powinni byli trzymać się od niej jak
najdalej, tj. poeci romantyczni. Karmili nas szkodliwymi mitami i złudzeniami.
Zamiast prawdziwej historii, będącej przecież nauczycielką życia, uczyli
nas utopijnego, politycznego idealizmu, jakiego nigdy i nigdzie przedtem na świecie
nie było. My więc mieliśmy być pierwszym narodem: Chrystusem, Winkelriedem,
Prometeuszem, czyli przedmurzem, puklerzem, bojownikiem cudzych spraw, wreszcie
ofiarą przemocy na ołtarzu ogólnoludzkiej sprawiedliwości. Pokłosie tego
cierpiętnictwa i idealizmu politycznego zbieramy do dzisiaj. Klasycznym tego
przykładem — odrodzenie się polskiego, romantycznego prometeizmu.
1 2 Dalej..
« Kościół i Katolicyzm (Publikacja: 25-06-2004 Ostatnia zmiana: 05-07-2006)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3455 |
|