|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Etyka zawodowa i urzędnicza
Paragrafy i kaptury. Bolączki służby cywilnej [1] Autor tekstu: Witold Filipowicz
Po raz kolejny odzywają się głosy o administracji publicznej, rzekomo rozdętej do niebotycznych rozmiarów.
Receptą na uzdrowienie finansów państwa, tysięczny już raz, miałoby być
ścięcie tego molocha i krwiopijcy, najlepiej najmniej o połowę. Wbrew
prognozom różnych specjalistów, w tym i eurokratów, że w momencie
integracji aparat wykonawczy państwa, wobec nowych zadań, okaże się
najprawdopodobniej zbyt szczupły. Atrakcyjnie brzmiące recepty o zdecydowanej
redukcji armii urzędników ponownie zdają się mylić skutki z przyczynami.
Wielkość aparatu administracyjnego może być rzeczą dyskusyjną i wkrótce
się okaże, jak jest w istocie. Problemem rzeczywistym, tu i teraz, od lat
zresztą niezmiennym, jest jakość tego aparatu. Kiedy uchwalano ustawę o służbie
cywilnej, czyniono to pod hasłami tworzenia profesjonalnego trzonu
administracji publicznej. Wyszkolonego, nieskazitelnie etycznego, o wysokim
morale i wzorcowej fachowości. Niczym elitarne jednostki do zadań specjalnych,
potrafiące działać w każdych warunkach, zawsze w interesie państwa, czyli w interesie nas wszystkich.
Prawdziwe oblicze tych rzekomo
przejrzystych procedur rekrutacyjnych, wraz z ujawnionym przy tym całym
obszarem niebotycznej niekompetencji, arogancji, kłamstw i wręcz ciemnych
interesów może włos na głowie jeżyć. Ale wyjaśnia też, częściowo
przynajmniej, dlaczego wali się wokół wszystko to, do czego, choćby tylko pośrednio,
przyłoży swą rękę urzędnik.
Zasadą naboru do służby
cywilnej jest, a ściślej powinna być, konkurencyjność kwalifikacji. Na ogłoszenie o naborze nadsyłane są oferty kandydatów, które następnie weryfikowane są
przez urzędnika i wybierane do dalszego postępowania, tzw. rozmów
kwalifikacyjnych. Na tym etapie urzędnik ma, co do zasady, możliwość
zastosowania tylko jednej metody — porównania poziomu spełniania warunków
określonych w ogłoszeniu o naborze na podstawie nadesłanych aplikacji. Jeżeli
na tym etapie zostanie pominięta aplikacja dokumentująca stosunkowo wysokie
kwalifikacje, to z całą pewnością dzieje się to z przyczyn
pozamerytorycznych. Jest więc to bezsporne łamanie podstawowej reguły w procedurze rekrutacyjnej w służbie cywilnej. Mamy zatem do czynienia z ewidentnym łamaniem prawa. Stąd już tylko jeden krok do zarzutu nadużycia
stanowiska służbowego w celu...otóż to, motywy, przyczyny, cele — zza łamanych
przepisów art. 153 ust. 1 Konstytucji oraz art. 1 i 5 ustawy o służbie
cywilnej zaczynają się wyłaniać inne przepisy, z całkiem innego obszaru, o zupełnie innym ciężarze gatunkowym.. Zapewne z tego powodu próby ustalenia
faktycznego przebiegu tej wstępnej weryfikacji, a potem wyniku rozstrzygnięcia
napotykają desperacki opór urzędnika, przy użyciu całej mocy swych
struktur, służb prawnych, nie cofając się nawet przed kolejnymi przypadkami
łamania prawa i kolejnymi kłamstwami.
Prezes GUGiK już blisko rok z taką właśnie desperacją broni dostępu do informacji o kwalifikacjach
tajemniczo wybranego fachowca. Dopiero NSA przymusił prezesa do wydania
decyzji, odmownej zresztą, co znów da zajęcie sądowi ze skargą o bezprawność
odmowy. Minister Edukacji posunął się w swej determinacji tak dalece, że
nawet zobowiązany przez NSA, uchyla się od wykonania wyroku. Tym razem sformułowano
wniosek o ukaranie grzywną krnąbrnego organu, który ma za nic wymiar
sprawiedliwości. Szczytem niekompetencji popisuje się w tej chwili kilka
centralnych urzędów administracji rządowej przy okazji próby ustalenia
szczegółów przebiegu konkurencyjnego naboru na stanowisko zastępcy dyrektora w Kuratorium Oświaty w Warszawie. Rzetelność przeprowadzenia i rozstrzygnięcia
tej akurat rekrutacji można zakwestionować od razu już na wstępie, nawet bez
żadnego udowadniania. Nastąpiło ewidentne złamanie reguły konkurencyjności i równego dostępu do stanowisk w służbie publicznej. Rozstrzygniecie następnego
dnia po upływie terminu do składania ofert oznacza, że ewentualny kandydat,
który wysłałby ofertę choćby ostatniego dnia, zachowałby termin, a jednak
nie miałby szansy, by w ogóle stanąć do takiego konkursu. Już z tego punktu
widzenia prawo zostało złamane, poczynając od konstytucji. Biorąc zaś pod
uwagę całą resztę okoliczności, należy poważnie rozważyć czy nie mamy
tu do czynienia z przypadkiem kumoterstwa. Mówiąc wprost, z korupcją. Dalszy
ciąg zdarzeń to kraina absurdu. Uporczywe milczenie Mazowieckiego Kuratora Oświaty
przerywa dopiero interwencja Wojewody. Wreszcie decyzja, odmawiająca — jakby
inaczej — prawa do informacji o kwalifikacjach wybranego kandydata i odwołanie
do Wojewody. Wojewoda, uznając się niewłaściwym w sprawie, przesyła odwołanie
do Ministra Edukacji. Ten, po blisko miesiącu rozmyślań, też dochodzi do
wniosku, że jest niewłaściwy i przesyła odwołanie do MSWiA. Z kolei MSWiA
też uznaje siebie za niewłaściwy w sprawie i przesyła do Szefa Służby
Cywilnej. Cała sprawa dotyczy wprawdzie naboru do służby cywilnej, jednak
odwołanie dotyczy z kolei decyzji odmawiającej prawa do informacji publicznej, z całą pewnością więc organem nadrzędnym nie jest tu Szef Służby
Cywilnej. Inna sprawa, że mając w ręku taką historię, ma ustawowy obowiązek
się nią zająć, jednak z innego tytułu. Co zrobi, to się okaże, jak również
okaże się, co w ogóle dalej będzie z cała tą sprawą. Przy obecnych
zachowaniach kilku urzędów i kilkudziesięciu urzędników najwyższych
szczebli, wraz z ich służbami prawnymi, można zapewne oczekiwać jeszcze
niejednej niespodzianki. Przerzucanie kartofla z rąk do rąk może świadczyć o jego nadzwyczajnej temperaturze, bliskiej.....prokuraturze.
Tak wygląda rzeczywiste
funkcjonowanie systemu służby cywilnej III RP. Przepisy, artykuły, paragrafy,
konstrukcje zapewniające nabór fachowców najwyższej klasy, według czystych
reguł. W istocie zaś sądy kapturowe, używanie ustawy o ochronie danych
osobowych w celu krycia motywów swoich poczynań, podejmowanie decyzji w zaciszu gabinetów, nim jeszcze ukaże się ogłoszenie. Skutki widzimy na co
dzień.
W ciągu ostatniego roku ukazało
się szereg publikacji, bijących na alarm o politycznym zawłaszczaniu wyższych
stanowisk w służbie cywilnej. Mówiąc ludzkim językiem, chodzi o stanowiska
zastępców i dyrektorów departamentów (równorzędnych). Wskazuje się
konieczność bezwzględnego przestrzegania konkursowego obsadzania tych
stanowisk twierdząc, że tylko w ten sposób można wyhamować tragicznie złą
jakość administracji. Nieformalne powiązania, związki rodzinne, towarzyskie,
interesy różnych grup i partii politycznych, wszystko to prowadzi do
degeneracji państwa. To prawda. Czy jednak konkursy na wyższe stanowiska w istocie są wystarczającą rękojmią zahamowania tego wszechogarniającego nas
chaosu? Z pewnością nie. Tysiące niższych stanowisk, obsadzanych na zasadach
całkowitej swobody i bez żadnej kontroli na pewno nie przyczyni się do zmiany
wizerunku na lepsze, nie wpłynie na poprawę jakości struktur. Już raczej
przeciwnie, jak to ma miejsce teraz.
Pojawiają się tezy, że
dyrektorzy wyłaniani w konkursach zapewnią nie tylko fachowość na objętych
stanowiskach, ale też dopilnują w sposób należyty odpowiednich zachowań na
stanowiskach pozostałych, w tym również zasad etyki i profesjonalizmu. Będzie
też porządkowany system naboru, przeprowadzany zgodnie z regułami. We
wskazanych wcześniej przykładach, a zwłaszcza w raporcie Fundacji Batorego,
spośród kilkudziesięciu wysokich i najwyższych urzędników niejeden to
zwycięzca konkursów. Zwłaszcza dyrektorzy generalni, przez ręce których
przechodzą wszystkie sprawy trafiające potem do NSA. Z kolei Sąd, orzekając o nieprawidłowościach, potwierdza wyrokami fakty łamania prawa. Czy w tej
sytuacji da się utrzymać tezę, że odpolitycznienie obsadzania wyższych
stanowisk i przestrzeganie przeprowadzania konkursów stanowić będzie gwarancję
naprawy aparatu państwa? Jak widać, nie bardzo. A wobec tego jak w rzeczywistości
wyglądają same konkursy, których ideę tak szeroko propagują niektóre
gremia? W publikacjach opisuje się te procedury z pozycji zewnętrznego
obserwatora. Jest to więc rodzaj relacji meczu oglądanego oczami kibica. Bywa,
że siedzi taki kibic z wypiekami na twarzy do ostatniego gwizdka i do głowy mu
nie przychodzi, że wynik meczu ustalono już dawno, czasem przy okazji innego
spotkania.
Badania empiryczne przynoszą często
bardzo interesujące wyniki. Bywa, że zupełnie odwrotne od teoretycznych założeń,
odwrotne też od powszechnie głoszonych opinii.
W lutym br. odbył się konkurs
na stanowisko dyrektora Biura Administracyjno-Budżetowego w Głównym
Inspektoracie Transportu Drogowego. Do konkursu dopuszczono trzech kandydatów, w tym p.o. dyrektora tego Biura. Jeden z kandydatów nie pojawił się w ogóle.
Konkurs przebiegł bez większych wstrząsów i najlepszą kandydatką okazała
się dotychczasowa p.o. dyrektora. Niby logiczne, choć może niezupełnie. Człowiek
ma kłótliwą naturę, zwłaszcza gdy się mu coś zabierze, a jeszcze gorzej,
gdy sądzi, że zabrało niesłusznie. W tym wypadku już z założenia nie
wszystko było takie jednoznaczne. Poczynając od tego, że w tym właśnie
konkursie połowa składu komisji to dyrektor generalny urzędu i dwie wskazane
przez niego osoby. Jeżeli więc do konkursu przystępuje „p.o." z tego urzędu,
obsadzony przez dyrektora generalnego właśnie, a co najmniej zaakceptowany, na
dodatek dwie wskazane osoby, w tym wypadku drugi dyrektor tego urzędu, do
niedawna też „p.o.", to cała procedura zaczyna wyglądać nieco dziwnie.
Zwłaszcza wobec przepisu zakazującego brania udziału w komisji osób,
pozostających w takim związku prawnym lub faktycznym, że może to budzić wątpliwości,
co do bezstronności ocen. Próba ustalenia szczegółów stanu faktycznego
rozstrzygnięcia okazała się już na wstępie mocno kłopotliwa. Prośba w USC o sporządzenie kopii dokumentów dotyczących oceny własnej osoby spotkała się z odmową. Pani naczelnik nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego nie można sporządzić
tych kopii. Po prostu nie i już. Ciekawe, jak Szef Służby Cywilnej wyjaśni,
dlaczego można sobie siedzieć i przepisywać, a nie można tego wszystkiego
skopiować. Szczególnie interesująca może być podstawa prawna takiej odmowy.
Osiągnięty ogólny wynik był
całkiem niezły, tym bardziej więc interesowało, w jakim stylu doszło do
przegranej. W teście wiedzy cztery pytania uznane za błędne, wydają się być
błędem oceniającego, ale z kim to wówczas można było wyjaśnić? I kiedy,
skoro czas na ewentualne odwołanie to siedem dni, a w to wchodziły sobota i niedziela. Formularz oceny psychologicznej był niemal laurką, poza jedną
kwestią sporną, ale nie miało to większego znaczenia. Interesujący był
natomiast formularz oceny rozmowy kwalifikacyjnej. Np. takie sformułowanie:
„orientuje się w prawie ale w wypowiedziach pojawiają się błędy". Kto
to oceniał, jakie błędy i na czym one polegały, tego już nie było. Na
takiej zasadzie można zakwestionować wszystko i nie ma to nic wspólnego z rzetelnością. A w świetle wspomnianych wyżej kontrowersji w stosunku do
czterech pytań te „błędy" mogły się okazać błędami oceniającego.
Wszak po drugiej stronie znajdowały się osoby, którym kandydat w niczym nie
ustępował. Tego rodzaju „rzetelne" oceny znajdują się w pozostałej części.
Blok ostatnich trzech pozycji, dopisany na potrzeby tego konkursu, punktował
poziom spełniania wymogów warunkujących dopuszczenie do konkursu. Maksymalna
liczba punktów nie dziwiła, przekraczając znacznie minimum, w dwóch
wypadkach wielokrotnie. Pozostawało — przed wniesieniem odwołania porównać
ocenę kontrkandydata. I tu pojawił się już nie próg lecz ściana. Nie ma
mowy. Dlaczego? Bo nie, tego się nie praktykuje. Znaczy, jesteśmy w domu. Niby
jest prawo do odwołania, a jakby go nie było. Niby czyste reguły gry, a jakby
nie do końca. Przejrzyste konkursy, jasne zasady — tak się sprzedaje tę ideę
leku na całe zło. W istocie druga zasada sądu kapturowego, gdzie kandydat
siada do stolika już na wstępie ze świadomością, że gra się znaczonymi
kartami. A po zakończonej rozgrywce przeciwnik zabiera całą pulę, nie
pokazując swoich kart i nawet rękawy chowa pod stołem. Wszystko zgodnie z prawem, podobno, tak w każdym razie stoi w przepisach ustawy o służbie
cywilnej oraz rozporządzeniu o konkursach.
1 2 Dalej..
« Etyka zawodowa i urzędnicza (Publikacja: 07-07-2004 )
Witold FilipowiczAbsolwent Uniwersytetu Warszawskiego, magister administracji, studium podyplomowe integracji europejskiej. Wieloletni pracownik administracji rządowej szczebla centralnego, w tym na stanowiskach kierowniczych, specjalista z zakresu zamówień publicznych i funkcjonowania administracji. Autor szeregu publikacji, m.in. w "Dziś", Komentarze", "Forum Akademickie", "Obywatel" oraz na wielu serwisach internetowych publicystyki niezależnej, autor raportu "Służba cywilna III RP: zapomniany obszar", prezentowanego i opublikowanego na stronach Fundacji Batorego w Programie Przeciw Korupcji. Liczba tekstów na portalu: 21 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Przekrzywiona opaska Temidy | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3496 |
|