|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Nauka » Biologia » Antropologia » Nauki o zachowaniu i mózgu » Religiologia
Działalność Kościoła a behawioryzm [1] Autor tekstu: Grzegorz Galiński
W słowniku wyrazów i zwrotów obcojęzycznych pod hasłem
„behawioryzm" znajdujemy następującą definicję: kierunek w psychologii, rozpowszechniony gł. w USA, zakładający badanie nie zjawisk
psych., ale postępowania człowieka w oderwaniu od aktów świadomości, nie
uwzględniający czynnika społ. w kształtowaniu psychiki ludzkiej. Warto
dodać do niej, nie mniej znaczącą informację, iż kierunek ten rozpowszechniać
zaczął się dopiero w XX wieku. Tym bardziej więc zastanawiać i intrygować
musi fakt, iż metodologię behawiorystyczną i elementy inżynierii społecznej
stosowano tak umiejętnie (i z rozmachem) już setki lat temu. Na długo przed
tym, gdy tworzyć zaczął „pionier" behawioryzmu, Burrhus Skinner, gdy o Skinnerze pisał Józef Kozielecki, a Władysław Kopaliński zamykał
trzydzieste wydanie swojego słownika...
Już bowiem od IV wieku n.e., wraz z wejściem w życie postanowień
edyktu mediolańskiego (313 r.) — zrównującego chrześcijaństwo z innymi
religiami Cesarstwa Rzymskiego — hierarchowie kościelni zaczęli imać się różnych
sposobów i technik, by „przeciągnąć" na swoją stronę jak najwięcej
ludności. Mając za sobą poparcie cesarza Konstantyna i mecenat coraz
liczniejszej grupy bogatej inteligencji miejskiej, kościół rósł w siłę
budując coraz to nowsze i większe świątynie (bazylika św. Piotra, Hagia
Sophia), a strefę swych wpływów poszerzając wkrótce na tereny całego
niemalże basenu Morza Śródziemnego. Na ten mniej więcej (i trochę późniejszy)
okres czasu przypada także apogeum działalności biskupów i mnichów,
nazwanych w okresie późniejszym „Ojcami (bądź… Doktorami) Kościoła".
Chrześcijaństwo i kapłaństwo coraz silniejsze — choć na skalę europejską
jeszcze w powijakach — całkiem świadomie snuło i realizowało wizję
swoistego „podboju" świata. Ten jednakże nie mógł się odbyć bez
uprzedniej udanej „inwazji" na ludzkie umysły. Właśnie owi „Doktorzy"
wraz z innymi myślicielami opracowywali w zaciszu swych klasztornych cel i bibliotek skuteczne metody „sterowania" ludźmi. Przełomowa okazała się
idea, przyrównania ludzi do… stada owiec i uwypuklenie tych fragmentów
ewangelii, w których owe porównania z ust Mesjasza padały. Co zrozumiałe, to
kapłani w takiej sytuacji spełniać mieli rolę pasterza. By spełniać ją
godnie (w godnych warunkach) i skutecznie budowano kolejne niebotyczne świątynie w międzyczasie konstatując zjawisko i pojęcie nabożeństwa eucharystii. Owce
zapędzano do zagrody, gdzie pasterz przy użyciu prostych metod, według swego
mniemania, dowolnie mógł manipulować stadem. W takich okolicznościach powstało
zjawisko Mszy Świętej...
Ostateczny jej kształt, niewiele zmieniony do czasów nam współczesnych,
nadano podczas Soboru Trydenckiego (1562 r.) i to „mechanizmowi" nabożeństwa w takiej właśnie postaci przyjrzę się teraz bliżej. Z punktu widzenia
behawiorystycznej koncepcji człowieka oraz zagadnień bliskich pojęciu inżynierii
społecznej, biskupom debatującym w Trydencie należą się wielkie słowa
uznania. Nie zdając sobie sprawy (chociaż… kto wie?), iż myślą swoją i metodologią wyprzedzają współczesnych o kilka stuleci, biskupi stworzyli
bowiem prosty w założeniach i jednocześnie niesamowicie skuteczny system
manipulacji i „zewnątrz sterowności" ludźmi. Trzymając się teraz
terminologii użytej przez Kozieleckiego w „Koncepcjach…" na bazie
publikacji Skinnera, prześledźmy owo zjawisko od początku do końca.
Za klucz posłuży nam właśnie "postępowanie w oderwaniu od aktów
świadomości" wspomniane we wstępie w definicji, tak ważne dla
behawiorystów… nie mniej ważne dla skutecznej manipulacji człowiekiem.
Być może przy użyciu innych słów,
stwierdzeń i definicji, ale z całą pewnością biskupi zdawali sobie sprawę z faktu, iż człowiek jest istotą reaktywną. A gdy odpowiednio nań zadziałać — nawet bardzo reaktywną. Prześledźmy zatem pod tym kątem „reaktywność"
wiernego udającego się do świątyni na cotygodniową Mszę. Podstawa całej
koncepcji behawiorystycznej, czyli prosty schemat S->R (bodziec ->
reakcja) zachodzi już w momencie „podjęcia decyzji" o wyjściu do kościoła.
Znamienny jest tu bowiem fakt powtarzalności. Ta, występująca na ogół w równych
odstępach — co tydzień — czynność po dłuższym czasie staje się na poły
mechaniczna. Widać to dobitnie na przykładzie osób starszych, które sprawiają
wrażenie, jakby do kościoła chodziły „bezmyślnie" i „automatycznie".
Kolejną i chyba najważniejszą rzeczą,
na którą należy zwrócić uwagę, jest zbiorowość, masowość całego
„przedsięwzięcia". Jest to o tyle ważne, że chyba i bez lektury mądrych
ksiąg, a intuicyjnie, wiemy doskonale, jak o wiele łatwiej wpłynąć na
zachowanie tłumu (a raczej jednostki w tłumie) niżeli na jednostkę
indywidualnie. Praktyka ta skutkuje zarówno w odniesieniu do owiec, jak i do
ludzi. Mając ten fakt na uwadze kapłani (nie tylko ci chrześcijańscy!) z taką
lubością „dobrą nowinę" głoszą głównie na skalę masową.
Skinner bagatelizując wpływ naszej świadomości
(nastrojów, obiekcji, przemyśleń, hierarchii wartości a nawet pragnień) mówi o swoistym złudzeniu. Jest to złudzenie zbiorowe, polegające na mylnym
(zdaniem behawiorystów) przeświadczeniu ludzi, iż to nade wszystko oni mają
wpływ na swe postępowanie. Człowiek udający się do kościoła zgodnie z koncepcją Skinnera działa nie pod wpływem własnych, a społecznych pragnień i hierarchii. Bo to społeczeństwo (środowisko) otaczające nas, od samego
początku kształtuje nasze postępowanie w najmniejszych nawet szczegółach.
Co istotne, w większości wpływa na nas nieświadomych niczego. Idąc dalej
tym tropem, zauważamy, jak znamienny jest fakt posyłania do kościoła już
najmniejszych dzieci, że nie wspomnieć o uprzednim społecznym
„naznaczeniu" poprzez chrzest w wieku niemowlęcym (w tym wypadku w sposób
brutalnie nieświadomy!). Nawet idealista Hessen zaprzeczając tezie jakoby
ludzi można było wytresować, zaznaczał iż jego twierdzenie nie dotyczy umysłowo
chorych i dzieci właśnie. Dziecko takie, od początku poddawane skrupulatnie
zaplanowanemu procesowi „chrystianizacji", jest mówiąc dosadniej poddawane
swoistej mentalno-kulturalno-światopoglądowej tresurze. W tym celu kościół
stworzył cały asortyment tzw. Sakramentów (chrzest, eucharystia,
bierzmowanie, pokuta itp.), które w odpowiednim (najbardziej dogodnym) momencie
człowiek „przyjmuje".
Nasz bohater, udający się w słoneczne,
niedzielne popołudnie do kościoła, takich Sakramentów przyjął już
zdecydowaną większość, a co za tym idzie, jest doskonałym materiałem na
„sterowną owieczkę". Razem z nim do wrót świątyni dziarskim krokiem podążają
pozostali, na dobrą sprawę niewiele różniący się od niego, ludzie. Wkrótce w liczbie kilkuset (bywa, że i kilku tysięcy, a nawet dużo więcej...) dotrą
do celu. I tutaj należy się na chwilę zatrzymać. Bo właśnie namacalny,
materialny cel owej wyprawy, czyli po prostu budynek kościoła, jego kształt,
rozmiar architektura, wystrój wnętrz, są dla naszych rozważań niezwykle
istotne. Wspomniane przeze mnie cechy i ich waga to pozostałość po myśleniu
charakterystycznym dla epoki średniowiecza. Wtedy to, kapłaństwo dosłownie
gnojąc i poniżając „lud boży" używało wszelkich metod by ten znał swe
miejsce w szyku. Począwszy od stworzenia mentalności człowieka słabego, głupiego,
wątłego, przez wychwalanie przesadnej skromności, ascezy, uświadamianie
marności czasów i życia „doczesnego" na samym kulcie śmierci (!) skończywszy.
Te wszystkie zabiegi kapłanom najwidoczniej nie wystarczały, ci bowiem gnojąc
lud, sami siebie wynosili na piedestał, wywyższając się w „Imię Boże!"
(a jakże!) wszelkimi możliwymi sposobami. Świadectwem takiego podejścia są
właśnie owe świątynie, ich rozmiary i przepych. Tu także, po dziś dzień,
niewiele się zmieniło. Tak więc na oczach parafian i nie-parafian wyrastają
jak grzyby po deszczu (choć rozmiarem
przywodzące na myśl bardziej grzyby atomowe) kolejne „Domy Boże". Co
dziwić nie może — wielkość i przepych stosowny do nazwy. Gwoli sprawiedliwości,
hierarchowie kościoła, nie są w swym działaniu odosobnieni. Nic z tych
rzeczy. Dobitnym przykładem niech będzie pierwszy lepszy budynek
mega-giga-hiper centrum handlowego, wielkości niejednej gminy na Podlasiu. Jak
wielkie ma to znaczenie dla „wpływu" i „sterowności"? Niech każdy porówna
swe odczucia (i ilość wydanych pieniędzy!) z zakupów w osiedlowym
„warzywniaku" z tymi z centrum handlowego. Spróbujmy także wyobrazić
sobie Mszę Świętą koncelebrowaną przez biskupa (może i nawet tego z Rzymu), która odbywa się, wśród akompaniamentu kosiarki sąsiada, na naszym
podwórku...
Tyle o wpływie środowiska i otoczenia na
zachowanie. Teraz przyjrzyjmy się sterowaniu bezpośredniemu. Skinner mówi tu o sterowaniu pozytywnym i negatywnym. Wzmocnienia oraz mit kary i nagrody. Nasz
bohater jest już na miejscu. Stojąc pośród setek wiernych bierze udział w nabożeństwie. Akustyka potężnego kościoła, znakomicie niesie dźwięk
dostojnych organów...
Mit kary i nagrody? Większość religii
się na nim opiera. Nie inaczej jest z chrześcijaństwem. Tutaj kara i nagroda
mają miejsce szczególne. Także nabożeństwo rozpoczyna się od znamiennego
procesu „przyznawania się do winy". Z punktu widzenia behawiorysty jest to
zjawisko interesujące. Ludzie wyznając swe grzechy czynią to bowiem na poły
automatycznie! Poznać to można po bełkocie wydobywającym się beznamiętnie z ich ust. Teksty powtarzane od lat, tydzień w tydzień, nie mogą brzmieć
inaczej. Ile ma to wspólnego z prawdziwym przeżyciem (nie mówiąc o uniesieniu) duchowym? Chyba niewiele. Na pierwszy plan wybija się automatyka i sterowność. Znamienne są tu gesty wykonywane przez wszystkich wiernych.
Trzykrotne uderzanie się pięścią w klatkę piersiową w rytm powtarzanego
jak mantra „moja wina, moja wina…". W wielu systemach, wielu mistrzów
propagandy stosowało metodę polegającą na synchronizacji gestów (rąk, ciała) i dźwięku (słowa, komendy), że wspomnę tu tylko o musztrze wojskowej. Istna
automatyka...
Nie zagłębiając się zanadto w filozoficzno-teologiczne aspekty mitu kary i nagrody w chrześcijaństwie,
skupmy dalej swoją uwagę na „sterowności" podczas obrządku.
Synchronizacja ruchów tłumu w reakcji (bodziec -> reakcja!) na sygnały dźwiękowe,
czy same tylko gesty kapłana, budzić może podziw. Dla postronnego
obserwatora, przybysza z daleka, który jest świadkiem mszy po raz pierwszy, może
to być niezwykle ciekawy spektakl. Tu również słowa uznania należą się twórcą
schematu z Trydentu. Niemal nietknięty do dziś, skuteczny jak zawsze. Tłum
klękający, siadający, wstający, śpiewający, unoszący dłonie, bijący się w pierś, podchodzący „gęsiego" do ołtarza, klękający… Czasem jest to
tłum kilkuset tysięcy wiernych! Wszystko sprawnie i bez zakłóceń. Przybysz
przecierałby oczy ze zdumienia i podziwu. Nic tu nie jest dziełem przypadku.
Jak w podręczniku inżynierii społecznej. Dobór instrumentów — organy, a nie
na przykład… saksofon (czy bardzo popularna w średniowieczu harfa). Melodia,
tonacja, słowa — proste, rytmiczne, łatwe do zapamiętania, dużo powtórzeń.
Kapłan, jego strój, barwa głosu — widoczny, w centrum, dostojny, czyta „śpiewając".
Można by tak wymieniać bez końca. Wszystko oparte na zasadzie S->R. Czasem
bodźca wzmocnionego, czasem niemalże niezauważalnego. Nasz bohater pośród
setek innych. Niezauważalny. Sterowalny...
1 2 Dalej..
« Religiologia (Publikacja: 13-07-2004 Ostatnia zmiana: 16-07-2005)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3503 |
|