|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Etyka zawodowa i urzędnicza
Sardoniczny uśmiech Kasandry [1] Autor tekstu: Witold Filipowicz
Poniższy
tekst jest fragmentem szerszego opracowania z lat 97/98. Nie
było ono nigdzie publikowane, a inspiracją do jego odkurzenia były
publikowane w miesięczniku „Komentarze" fragmenty dyskusji panelowych, które
odbywały się w ramach konferencji programowej Unii Wolności z listopada 2003
r. Chciałoby się zapytać niektórych ze znamienitych Gości, w jakich
konstelacjach wówczas przebywali i w jakich przebywają dziś. Z takiej
perspektywy kryzysu państwa istotnie nie widać. W ogóle niewiele widać.
Gdzie wówczas przebywała i co mówiła „hołota" — jak łaskawie ocenił
część społeczeństwa jeden ze znamienitych Gości [ 1 ] — można sobie poczytać niżej. I nie było to wdzieranie się „na
salony", a już z pewnością nie na takie salony, których bywalcy zapomnieli
skąd sami pochodzą.
Jest
też ów tekst pewnego rodzaju odpowiedzią na wprowadzaną obecnie — z fanfarami i bębnami — ustawę mającą dyscyplinować urzędników
administracji publicznej i odpowiedzialności za błędne, delikatnie rzecz
ujmując, działania. Można byłoby zapytać tylko, gdzie przebywali obecni
autorzy-reformatorzy, gdy alarmy już nie dzwonkami lecz syrenami się odzywały,
że równia pochyła coraz bliżej pionu zmierza.
(...) W głośnych sporach o przyjęcie takich czy innych rozwiązań decentralizacji
państwa i budowy struktur samorządów terytorialnych, nie ma praktycznie
sporu, co do potrzeby przeprowadzenia reformy. Politycy, działacze, naukowcy w tym jednym punkcie są zadziwiająco zgodni. Reforma samorządowa jest niezbędna, a na jej bazie przeprowadzane będą reformy innych sfer życia, jak choćby
opieki zdrowotnej, szkolnictwa, ubezpieczeń społecznych. Tymczasem obywatel,
jeśli w ogóle zastanawia się nad sensem przeprowadzanych reform, to nierzadko
ze zdumieniem przygląda się rzeczywistości i zadaje sobie pytanie, po co to
wszystko?
Wiele
opracowań, publikacji, wypowiedzi szeroko uzasadnia potrzebę przemian, więc
można by w tym miejscu odesłać obywatela do odpowiednich cytatów, jak np.; "(...)
Zazwyczaj przyjmuje się, że do zalet techniki decentralizacji, pojmowanej jako
usamodzielnienie ogniw lokalnych, należy wyzwalanie lokalnych inicjatyw i zainteresowanie lokalnych społeczności zadaniami administracji publicznej,
ustalanie hierarchii potrzeb lokalnych. Zwiększa się też rola czynnika społecznego i zapewnia przewagę tego czynnika nad czynnikiem zawodowym w aparacie samorządu.
Ujmuje się te czynniki zazwyczaj w literaturze jako odbiurokratyzowanie i uspołecznienie
administracji. Jest to jednocześnie forma podnoszenia kultury politycznej społeczeństwa
(samorząd terytorialny staje się >>szkołą rządzenia<<) i gospodarności. Samorząd daje rozeznanie w potrzebach i warunkach lokalnych, których
nie znają organy wyższego stopnia.(...)." [ 2 ]
Wobec ośmioletnich doświadczeń funkcjonowania gmin, jako podstawowego
szczebla struktury administracyjnej państwa, można by powyższy cytat odebrać
jako opis innych czasów i innego, utopijnego świata. (...)
Wielomiesięczne,
niekiedy wieloletnie dobijania się obywatela o uznanie jego racji, krążą od
urzędu do urzędu, czasem w samym urzędzie i w efekcie nie znajdują rozwiązania.
Ewidentne naruszanie zasad prawnych, choćby przewlekłości załatwiania spraw,
lub też w ogóle ich ignorowanie, nie wywołuje żadnych reperkusji w stosunku
do konkretnych osób. Urzędnik, wielu szczebli i funkcji, mając poczucie
bezkarności bezceremonialnie łamie prawo, podejmuje samowolne działania,
wprowadza w błąd obywateli, a nakładając bezprawnie nienależne opłaty,
doprowadza do sytuacji, która w języku przepisów prawnych nazywana jest
bezpodstawnym wzbogaceniem. W oczach i umyśle obywatela znajduje zaś określenie
mniej eufemistyczne. Wszystko pod osłoną szyldu urzędu i całego stosu
przepisów, których albo nie ma, albo są, lecz mają zupełnie inną wymowę,
niż się to urzędnikowi wyinterpretowało. Totalne lekceważenie przepisów,
to stałe elementy mechanizmu postępowania pracowników administracji.(...) Żaden
też, oczywiście, nie podjął i nie podejmie działania sprzecznego z zasadą
lojalności wobec drugiego urzędnika. Tak funkcjonujące mechanizmy utwierdzają
urzędnika w przekonaniu o całkowitej bezkarności, niezależnie od rodzaju i liczby popełnianych błędów czy świadomych naruszeń zasad. Element ryzyka
poniesienia konsekwencji za błędne działanie lub zaniechanie zdaje się w praktyce urzędniczej w ogóle nie występować. Wszystko w najgorszym wypadku
zostanie złożone na karb anonimowego i bezosobowego urzędu. Stąd też z upodobaniem stosowana metoda odsyłania obywatela do sądu powszechnego (...).
Większość
ludzi żywi przekonanie, że sądy są taką instytucją, która dla zwykłego,
szarego obywatela może być tylko sprawczynią kłopotów; obcym i wrogim
tworem, mogącym jedynie skazać na grzywnę lub, co gorsza, więzienie.
Stereotyp postrzegania sprawiedliwości sądowej, każe myśleć o sądach jako
instrumencie służącym bogatym, których stać na dobrych i drogich adwokatów. A także dla urzędów, których bronią prawnicy opłacani przez państwo.
Paradoksalnie, obywatel wnosząc pozew przeciwko urzędowi, jednocześnie opłaca
ze swoich podatków obrońcę tego urzędu. Dodatkowym elementem ograniczającym
jest też stereotypowe poczucie wstydu związanego z faktem występowania przed
sądami, obojętnie w jakim charakterze. W świadomości przeciętnego obywatela
sądy przeznaczone są do rozpoznawania spraw przestępczych. Spory cywilne o podłożu administracyjnym są zjawiskiem niemal nieznanym. Największym zaś
ograniczeniem, dla wielu nie do przebycia, jest pusty portfel, uniemożliwiający
opłacenie fachowego obrońcy. Tu również ujawnia się iluzoryczność zapisu o prawie do sądu (...). Te uwarunkowania urzędnicy znają i ze spokojem odsyłają
tam swych antagonistów wiedząc, że na ogół obywatel z tej drogi nie
skorzysta. A nawet jeśli, to przecież ani urząd, ani urzędnik niczym nie
ryzykują. W najgorszym przypadku grzywna czy odszkodowanie — rzadki przypadek — i tak zostaną uregulowane ze środków budżetowych, a więc z podatków. Wnoszący
więc sprawę, w razie jej wygrania, po części sam sobie będzie płacił. Czy w tej sytuacji można się dziwić postawom urzędniczym? Wszak żaden z nich
niczym nie ryzykuje i praktycznie za nic nie ponosi odpowiedzialności. Mowa
oczywiście o stronie praktycznej, a nie teoretycznych zapisach. Tak funkcjonujący
system trudno uznać za motywujący do fachowego, kompetentnego i rzetelnego
postępowania. Raczej wręcz przeciwnie, wzmaga tylko poczucie bezkarności i prowokuje do nieodpowiedzialnych zachowań.(...) Gdyby choć część (...)
bezsensownych, a nade wszystko bezprawnych wysiłków włożono w poszukiwania
rozwiązań np. zmniejszania zaległości czynszowych.
Można
przecież sobie wyobrazić taki system, w którym gmina (jej jednostki
pomocnicze) posiada bank danych o osobach, które chcą zamienić mieszkania na
większe, bo status materialny im na to pozwala. Równocześnie posiadając dane
osób, nie opłacających czynszu z powodu niedoboru środków finansowych, a jednocześnie chętnych do zamiany mieszkania na mniejsze, w zamian za
uregulowanie narosłego długu, można byłoby kojarzyć tak zbieżne interesy.
Zadłużony mieszkaniec otrzymywałby dodatkową szansę, alternatywę wobec możliwości
znalezienia się na bruku, a gmina otrzymywałaby zwrot zaległych opłat. A co
robi gmina? Oddaje sprawę do sądu, a po wyroku eksmisyjnym wyrzuca zadłużonego
mieszkańca. Czasem na bruk, choć nierzadko musi jednak zapewnić jakiś dach
nad głową, natomiast tak opróżniony lokal sprzedaje na wolnym rynku. Zysk
finansowy dla gminy, w tej jednostkowej operacji, wydaje się być niewątpliwy,
ale usunięty lokator wciąż istnieje, a wraz z nim koszty. Nie ma znaczenia
gdzie przebywa, bo obciążenia ponosimy w rezultacie wszyscy. (...)
Najpoważniejszym
jednak kosztem, nieuchwytnym początkowo, lecz przez lata narastającym, jest
koszt społeczny. Człowiek pozbawiony szansy, pozbawiony perspektyw,
potraktowany w znanym stylu mechanicznego działania, przez lata będzie w sobie
wykształcał agresję wobec — w efekcie — państwa. W takim duchu wychowywał będzie
swoje dzieci, a to w przyszłości zaowocuje zachowaniami, których przykłady
już dziś mamy na co dzień. Wiele z nich, o charakterze przestępczym, u swojego podłoża ma wychowanie w biedzie i atmosferze nieakceptacji kształtu
obecnych realiów. Nieakceptacji nie dlatego, że nie odpowiada ustrój
demokracji, lecz dlatego, iż rzeczywistość nie daje szansy ludziom. Tym, którzy
przez całe życie pracowali i wiedli spokojny, nieodkrywczy ale uczciwy żywot, a teraz nagle zostali pozbawieni podstaw egzystencji. W tym, m.in., wielka rola
wspólnot samorządowych, aby stwarzać takim ludziom szanse i alternatywy.
Rzymianie
mawiali, że znajomość prawa polega nie na znajomości jego słów, lecz siły i możliwości. Sama więc świadomość istnienia przepisów normujących określone
sfery życia, ustalających obowiązek takiego, a nie innego zachowania, nie
oznacza jeszcze, że obywatel może mieć poczucie bezpieczeństwa w oparciu o wiarę w moc zapisów chroniących jego prawa. Moc owych gwarancji praworządności
nie wynika bowiem z samego faktu ich istnienia, nie wynika też z faktu
umiejscowienia ich w którymkolwiek akcie prawnym, od zasad konstytucyjnych
poczynając. Moc owych zasad wynika ze sposobu ich realizacji, konsekwentnego
przestrzegania, egzekwowania nie tylko w zakresie nakładanych obowiązków,
nakazów czy zakazów, lecz równolegle, z tą samą konsekwencją
przestrzeganych uprawnień. Naruszanie któregokolwiek przepisu jest łamaniem
ustalonych norm postępowania i dotyczy wszystkich bez wyjątku, ktokolwiek tego
dokonuje.(...) Nie można zatem nad podobnymi zdarzeniami przechodzić do porządku
dziennego tylko dlatego, że — w przekonaniu oceniającego — naruszenie było mało
istotne.(...) W przypadku ujawnionego naruszenia prawa przez obywatela,
konsekwencje następują niejako automatycznie. Świadomość zagrożenia karą
za dokonanie czynu niedozwolonego powoduje, że, w większości, ludzie stosują
się do obowiązujących reguł postępowania. Ponieważ jednak nikt rozsądny
nie będzie twierdził, że każda jednostka ludzka ma w sobie zakodowany
imperatyw praworządnego postępowania — już raczej na odwrót, bo w odczuciu
każdego niemal, to prawo jest dobre, które jest dobre dla niego samego -
dlatego kontrola zachowań zgodnych z ustalonym porządkiem występować musi. Z tej więc strony, ze strony nakazów, zakazów czy obowiązków, obywatel na co
dzień odczuwa realizowaną zasadę egzekwowania zasad.
Zupełnie
inaczej przedstawia się sprawa, gdy rzecz dotyczy przestrzegania praw
obywatelskich w zetknięciu z działaniem urzędu administracyjnego. Zapisy
gwarantujące praworządność działań tracą swą wyrazistość, często są
po prostu pustą deklaracją. (...) Funkcjonariusz administracji publicznej, a takim jest również urzędnik samorządowy, podejmuje działania w imieniu państwa i każde jego zachowanie będzie utożsamiane z działaniem państwa. Zatem zły
urzędnik, łamiący prawo, wrogi wobec społeczności, mierny fachowiec, a przy
tym arogancki i butny, tworzyć będzie obraz państwa w oczach tych, którym
przyjdzie się z takim urzędnikiem zetknąć, lub choćby tylko o nim słyszeć.
(...). W wielu oficjalnych wypowiedziach na temat demokracji, praworządności,
struktur samorządowych, przywołuje się przykłady rozwiązań przyjętych
przez kraje zachodnie o znacznie starszych tradycjach tworzenia mechanizmów
demokratyzacji życia. Nie są one pozbawione wad, ponieważ uniwersalnych, bezbłędnych
rozwiązań po prostu nie ma. Dążenie więc do kompleksowego kopiowania
wszystkiego, co tylko zostanie nam zaoferowane, nie byłoby rozsądne, natomiast
racjonalne dobieranie sprawdzonych środków dla osiągania określonych celów
ma sens.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Komentarze
Nr 1 (10) styczeń 2004. [ 2 ] Prof.
Z .Leoński: Samorząd terytorialny w RP, wyd. C. H. Beck, Warszawa 1998, s.9. « Etyka zawodowa i urzędnicza (Publikacja: 06-09-2004 )
Witold FilipowiczAbsolwent Uniwersytetu Warszawskiego, magister administracji, studium podyplomowe integracji europejskiej. Wieloletni pracownik administracji rządowej szczebla centralnego, w tym na stanowiskach kierowniczych, specjalista z zakresu zamówień publicznych i funkcjonowania administracji. Autor szeregu publikacji, m.in. w "Dziś", Komentarze", "Forum Akademickie", "Obywatel" oraz na wielu serwisach internetowych publicystyki niezależnej, autor raportu "Służba cywilna III RP: zapomniany obszar", prezentowanego i opublikowanego na stronach Fundacji Batorego w Programie Przeciw Korupcji. Liczba tekstów na portalu: 21 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Przekrzywiona opaska Temidy | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3621 |
|