|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Listy i opinie Pożegnanie Autor tekstu: Anonim
To już mój chyba właściwie list pożegnalny, bo moje rozważania
życiowe się kończą na tym co tu napisze. Niedawnymi czasy obaliłem swoją
religie i doszedłem od wniosku, że trzeba „słuchać swojego serca" i nie zmieniam tego poglądu. Mimo tego, całej tej zmiany, rozważania na temat
sensu istnienia a właściwie pytanie o ten sens pozostaje. I mimo wolnego
umysłu od wszelkich poglądów pozostają pytania, gdzie szukać prawdy o życiu,
czy też owego sensu, czy też w ogóle pytanie jak żyć. Zrezygnowanie z własnej
religii dało mi wiele, ale wiele też pozostało do wyjaśnienia. Otóż
nie będę tu opisywał moich historii myślowych itp. Może pokrótce powiem
tylko, że w obecnej chwili nie jestem we władaniu żadnej religii (taki
trochę samopas), wierzę w Boga jako coś niepoznane i nieokreślone. Pośród
wielu moich rozważań i poszukiwań prawdy i sensu doszedłem do ostatecznego
wniosku którego nie jestem wstanie zmienić już chyba do kresu moich dni. Moim
zdaniem człowiek zawsze poszukuje sensu własnej egzystencji w niewłaściwym kierunku. Cały ten zamęt filozoficzny
wynika, tak mi się wydaje, z czystej „pychy" człowieka, który sam
chce dorównać Bogu, którego stworzył. Chodzi mi głównie o pytania
egzystencjalne. Niby takie nic, ale tak naprawdę brak odpowiedzi na te pytania
nie pozwala żyć pełnią życia, dać z siebie wszystkiego mimo że się czuje,
że szczęśliwe i spokojne na duchu życie jest w zasięgu ręki. Nie wiem czy
inni ludzie tak mają, ale ja mimo szczerych chęci życia inaczej, zawsze miałem
wrażenie, że dopiero będę naprawdę szczęśliwy jak rozwiążę problem własnego
istnienia. Umysł ludzki jest chyba tak zbudowany, taka jest zasada jego działania,
ta czynność ma dla mnie sens więc ją mogę wykonać. Tak jak w życiu
codziennym, jeśli nauka czegoś np. języka jakiegoś z krajów południowoafrykańskich,
jest dla mnie bez sensu, to umysł od razu wyłącza motywację i nauczenie się
go jest praktycznie niemożliwe a nawet jak, to przy wielkim trudzie i cierpieniu. Tak samo jest z życiem. Dopóki się człowiek nie zastanawia nad sensem dopóty jest dobrze.
Jak już
zacznie, to koniec. Jeśli nie uzyskuje odpowiedzi, jego życie wydaje się mu
bezsensu, więc spada motywacja do życia i robienia czegokolwiek. Moim zdaniem
to jest jedna z głównych przyczyn depresji.
Wracając do tematu mojego wywodu o błędnym
kierunku człowieka w poszukiwaniu sensu. Moim zdaniem, poszukiwanie sensu jest
bez sensu. Primo, bo niemożliwe, by go znaleźć, secundo, to i tak nic nie zmienia, a wręcz przeciwnie. Błąd religii moim zdaniem polega na tym, że próbują
stworzyć coś z niczego. Odwołując się do wiary chrześcijańskiej (i w sumie
wielu innych) nie jest dla mnie zrozumiałe, dlaczego tak zaciekle odchodzą od
ludzkiej natury. Czy może istnieć nakaz czy jakaś zasada, która ma być
przestrzegana jeśli jest ona zgodna z naturą człowieka? Wydaje mi się, że
nie. Jeśli by powiedzieli nastolatkom: „Bóg rzekł: będziecie uprawiać seks przynajmniej 3 razy w miesiącu", to żaden nakaz, bo i tak tyle razy byłby stosowany;) więc nikt
by na to uwagi nie zwrócił. Nakaz by nie istniał i nie wymagałby powstania,
gdyż byłby naturalnie przestrzegany i nie wymagane byłoby jego powstanie,
nawet w oczach Boga. Moim zdaniem każdy nakaz jaki zawiera religia (ja tu głównie
kieruje do wiary chrześcijańskiej, bo była to moja wiara) odbiega od ludzkiej
natury, jest jej sprzeczny. Tu każą cierpieć i w tym wytrwać a człowieka
natura chce tego unikać, nie przejmuj się swoim życiem a natura: przejmuj się
nim, nie uprawiaj seksu przed ślubem, a natura: wiadomo:) i tak w nieskończoność.
Nie wiadomo z jakich przyczyn człowiek myśli, że osiągnie cnotę i świętość
przez zaprzeczanie siebie, takim jakim się jest.
Życie mnie nauczyło, że najwięcej
dobrego, najwięcej satysfakcji i coraz większe spełnienie w życiu
przychodzi wraz z postępowaniem zgodnie z głosem własnego serca, a ono nigdy
nie działa wbrew naturze ludzkiej. Nie mówię tu o niepohamowanym spełnianiu własnych
żądz, bo to nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Żeby nie być gołosłownym. Z własnych obserwacji wiem, że ludzie bawiący się uczuciami, uprawiający
seks "z wszystkim co się rusza" doprowadzają do pustki wewnętrznej i brakiem
miłości do kogokolwiek sporo tracą. Wracając do natury człowieka.
Strach przed śmiercią, strach przed stratą szczęścia, które się właśnie
ma. Religia daje to pocieszenie, że po śmierci też jest pięknie i coś jest. A to nie daje też żyć w pełni. Czemu? Bo skoro to życie i tak się skończy i umrę, pójdę do innej
krainy, więc jaki jest sens tworzenia tu czegokolwiek. No chyba, że religia
nakazuje jakoś żyć, bo inaczej nici z niebios. W każdym razie każde tłumaczenie,
dociekanie, poszukiwanie doprowadza do błędnych wniosków i do zamętu. Ilekroć
człowiek się sprzeciwia naturze, w jakiej został stworzony, cierpi. Dlatego
religia tyle mówi o cierpieniu i jego słuszności, gdyż sama go powoduje.
Nikt
nam nie powiedział, że mamy żyć wbrew sobie ani też, że mamy żyć tak jak
zostaliśmy stworzeni. Zostaliśmy pozostawieni sami sobie z własnym rozumem,
sumieniem, poczuciem tego co dobre a co nie, a właściwie z poczuciem co jest
dla mnie dobre i mi pasuje a co nie. Tyle że wszystko prócz kierowania się
„własnym sercem" jest zdolne do manipulacji. Sumienie np. można komuś
wmówić: zabijanie jest dobre przynajmniej raz na tydzień, bo jak nie to Bóg
nie wpuści go do raju po śmierci i tak wychować kogoś. Gdy nie pozwoli się
mu kogoś zabić będzie się ten ktoś męczył, będzie go dręczyć sumienie że sprzeciwił się Bogu.
Wszystko to zależy od uwarunkowań umysłu. Dlatego gdyby pozbyć się
wszystkich tych uwarunkowań „wmówionych" pozostanie prawda.
Dla mnie
prawda wygląda tak, że To co stworzyło człowieka i wszystko inne musiałoby
być okrutne gdyby kazało tak żyć jak głoszą to religie. Prawa. Po
drugie musiałoby być czymś samolubnym i strasznie egoistycznym żądając od
ludzi chwały dla samego siebie. Po trzecie musiałoby być trudno to określić:
głupie? Może naiwne? A może bezczelne:)? Karząc wierzyć w coś czego nigdy
samo wprost nie powiedziało.…… nam ludziom. Zresztą czemu ktoś wszechmogący
musi się posługiwać prorokami i przemawiać przez ludzi. Taki inteligent nie
mógłby wymagać od jednego człowieka wiary w słowa drugiego człowieka
(nawet jak on by był prawdziwym prorokiem, czy Synem Bożym) wiedząc jak
bardzo popaprany może być umysł ludzki. Wariat może mówić te same rzeczy
co prorok więc na jakiej podstawie mam wierzyć jednemu a nie drugiemu? Bóg nie mógłby popełnić tak wielu błędów przy
jego doskonałości, która niewątpliwie jest doskonała i w to wierzę. Nie może
wymagać byśmy w to wierzyli.
Dlatego myślę, że Bóg wszystko zawarł we
wszystkim, w nas samych, wszystkie prawa. Pisze to, bo przestałem walczyć i w
tym znalazłem ukojenie dla mojej duszy. Uświadomiłem sobie, że zostałem
stworzony i ten, kto mnie stworzył wiedział co robi. Dlatego też przestałem
bać się śmierci. Skoro zostało mi coś dane (życie), jeśli zostanie ode
mnie „wzięte", to ufam, że ten kto to stworzył, będzie wiedział co ze mną zrobić.
A co do naszej egzystencji i całego poszukiwania. Myślę, że
właśnie to jest piękne, że nic nie wiemy. Pozostawieni w magicznym świecie
pełnym różnorodności z pełnym arsenałem narzędzi do sprawienia
siebie szczęśliwym, bez wiedzy na temat swojego początku, swojego końca,
pozbawieni wiedzy i ciężaru celowości swojego istnienia, totalnie wolni, mogący
się rozwijać, zmieniać, tworzyć, tworzyć coś z niczego, kochać dla samego kochania, żyć dla samego życia. I wszystko bez jakichś pobudek,
przyczyn, wiedzy na temat skutków tego co robimy, obdarzeni wolnym wyborem. Czy
może istnieć istota bardziej wolna niż człowiek? Bardziej przystosowana do
tworzenia? Mogąca mieć jeszcze bardziej wolny wybór? Moim zdaniem jesteśmy
częścią Boga, jak to ktoś powiedział, wszystko stanowi jedno. Dlaczego tak
myślę? Wczujmy się w rolę Boga, który wie wszystko, zna początek, zna koniec,
zna celowość, zna sens. Co on może robić z sobą? Z tym czym jest? Skoro wie i może wszystko, co mu pozostaje? Pozostaje mu tworzyć. Jeśli byłbym kimś
takim jak Bóg o tych przymiotach o których pisałem i miałbym możliwość
zrobić wszystko i celem byłoby „tworzenie", stworzyłbym coś takiego
jak człowiek. Nie obarczony niczym, nawet celowością tego co robi, nieznajomością
tego co było na początku i końcu. Ktoś, kto ma celowość swojego istnienia
jest ograniczony przymusem dążenia do spełnienia go.
Kończąc ten wywód, ja
postanowiłem żyć zgodnie ze swoją naturą, kierując się „sercem" i żyjąc tak jak zostałem
do tego stworzony. Ufając temu czym jestem bądź temu co mnie stworzyło (bo
sam mogę być jego częścią), nie obawiając się o śmierć, i „żyjąc
chwilą" tu i teraz bez zbędnych i głupich pytań. Ciesząc się
choćby z tego, że mam np. dużo kasy skoro to daje mi radość. Ciesząc się z tego, co mi daje radość,
co mi daje życie. Jeśli jest to złe i grzeszne to trudno, Bóg mi to powie po
śmierci, a ja powiem: no cóż zrobiłem jak uważałem. Od teraz przestaję
szukać czegokolwiek z tych rzeczy i zrobię wszystko, by przeżyć to życie w pełni,
prawdziwej pełni, bez lęku o cokolwiek, nie pytając o cokolwiek. Kiedyś usłyszałem
coś takiego "odpuść sobie a wszystko się wyjaśni" i chyba
właśnie tak jest...
« Listy i opinie (Publikacja: 31-12-2004 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3851 |
|