Nauka » Pseudonauka, paranauka
Rozmowy z Almażenną [3] Autor tekstu: Stanisław Wasylewski
Każda „almaida" staje się aktem nieomal religijnym. Ileż dziecięcej wiary i trwożliwej adoracji! Ten wytworny karmazyn i dwie egzaltowane panie nie przypuszczają ani przez chwilę, jak głęboką prawdę kryją słowa Almażenny: „Istnieję tuż przy was albo nawet w was samych!"
Nie chcą o tym wiedzieć i nigdy się nie dowiedzą. Ostatecznie nie o Almażennę chodzi. Niech sobie cierpi i drży w przestworzu błękitnych frazesów. Ale ci ludzie!… Gustaw Olizar był kiedyś człowiekiem bardzo czynnym, rzutkim, inteligentnym. Miał bujną do pozazdroszczenia młodość. Pisał patetyczne i dźwięczne wiersze, olśniewał wprost ludzi poziomem kultury i bystrości filozoficznej, niedawno ukończył tom pamiętników. W tym czasie wszelako, w okresie dziwacznego stosunku z Almażenną, stracił głowę dla wszystkich spraw doczesnych. A tym więcej obie panie; popadły w prostrację ducha. Spętani przez drżącą niewolnicę anioła żyli wszyscy troje jak jeńcy, w niewoli u kochającej ich tkliwie stolikowej zjawy.
* * *
Lecz cóż za korzyść mają z tej przyjaźni? Nie powiedziała ani razu niczego takiego, czego by sami sobie powiedzieć nie umieli. Wszystkie te piękne określenia mógł bez trudności powiedzieć sam Olizar swej córce i kuzynce, bez pomocy świata nadprzyrodzonego.
A jednak biegną zawsze do niej po radę, opinię i wyrok. A te jej odpowiedzi, niedomówienia,
nieuchwytne i nikomu nic nie mówiące, do nich — mówią zawsze.
I tak przez całych dziewięć lat!… Gdziekolwiek znajdą się razem ci troje, zjawa dąży za nimi wszędzie. Podąża do Polski, na najdalsze kresy wschodnie, podziwia wspaniałość Młynowa, dostojnej rezydencji Chodkiewiczów, czuje się
jak u siebie w uroczym Korościeszowie, nawet do wód jedzie, do Franzensbadu, gdzie stary hrabia leczy otłuszczenie serca.
Dłuższa rozłąka działała zawsze dodatnio. Czy nas pozna? — wzdychają wtedy głośno, nie mogąc doczekać się chwili seansu. Z czasem ułożyło się bowiem tak, że Almażenna, z nie znanych bliżej powodów, acz z przykrością, zakazała im przywoływać siebie częściej niż dwa razy w miesiącu. Innym razem, gdy przerwa w rozmowach trwała jeszcze dłużej, oczekiwanie przyprawiło p.
Lili o atak nerwowy, a potem wszyscy wołali:
— Almo, droga nasza Almo! Jesteśmy znowu razem! Czy można prosić o znak twej obecności wśród nas?
I czekają. Słychać szelest. Almażenna spływa na osadę ołówka, który pisze:
— Bądź mi pozdrowiona, "liro", "liściu", i ty, droga „myśli"! Trois jois
salut! Po pierwsze przeto, że was odnalazłam, po wtóre, gdyż dziś będziecie mi wierzyć więcej niż zawsze, po trzecie, gdyż potrafię was podtrzymać w chwili upadku.
Dalej mówi po polsku (Alma używa tego języka zawsze w chwilach szczególnie podniosłych):
— Ja bo was nigdy nie odstępuję, a choć niewidoma, równie jak myśl, wszystko
obejmuję. Nie
tylko przy „liściu" jestem zawsze i w nim, wszystkich was troje widzę, was miłuję, was otaczam jakby skrzydłami przeźroczystymi.
Salut, trois fois salut!
Rzadkość polskich wypowiedzi łatwo wyjaśnić. Pani Chodkiewiczowa, dama z arystokracji miała niejakie trudności z wysłowieniem i ortografią polską.
* * *
Był pewien rodzaj wynurzeń Almażenny, przyjmowanych w szczególniejszym skupieniu i napięciu, nieomal na klęczkach, były takie rozmowy z eteryczną lokatorką przestworów, które później krążyć będą z rąk do rąk, rozchwytywane, przepisywane wśród emigracji. To przepowiednie o przyszłości Polski.
Nie trzeba bowiem zapominać, że pp. Olizarowie zawarli znajomość ze swą przyjaciółką w przededniu wojny krymskiej, która była ostatnim rozczarowaniem schodzącego do grobu pokolenia romantyków.
Gdy ambasador carski w zabłoconych butach i zapiętym paltocie wszedł na uroczyste posiedzenie Dywanu w Konstantynopolu, a wojska Mikołaja przekroczyły granicę księstw naddunajskich, wtedy blade widmo nadziei polskich podążyło znowu nad brzegi Morza Czarnego. Nowa legenda napoleońska czekała niecierpliwie, by ozdobić koroną swych tęsknot trzeciego z rodu Bonapartych.
Na wszystkich seansach spirytystycznych, które były najnowszym dreszczem epoki, rozprawiano o Sebastopolu, o polskiej kozaczyźnie, którą organizował Mickiewicz w Burgas, o brawurze Francji i przymierzu z Turcją. Chcąc nie chcąc musiały zjawy spirytystyczne mówić wiele o polityce i odsłaniać mroki przyszłości. Więc i dobra wróżka z pałacu drezdeńskiego nie mogła wywinąć się tym razem, musiała przemóc swą antypatię i odpowiadać na pytania, których kiedy
indziej nie wolno było stawiać. W dniu 5 października 1854 rozeszły się pierwsze wieści, zresztą przedwczesne, że Sebastopol już
jest otoczony przez Francuzów i "powinien" lada chwila paść, a może
nawet już poddał się. U pp. Olizarów wywiązała się tego samego dnia
wieczorem następująca francuska rozmowa z Almażenną:
Pytanie: Czy Sebastopol wzięty? Odpowiedź: Śmierć pokrywa mury… ale jeszcze nie wzięty… Walka trwa.
— Kto zwycięży?
— Les Gaulois ou les Saxons.
— A kiedy dowiemy się o tym?
— W wigilię… dnia… spoczynku.
— Kiedyż powstanie Polska?
— W chwili, gdy krew przestanie płynąć na Morzu Czarnym i trzy razy po trzy potem!… Republika monarchiczna błyszczeć
będzie na ziemi, o której mówisz...
— Co to jest „trzy razy trzy?"
— Znak… który sprawił, że kochamy… noce letnie...
— Cóż to ma znaczyć?
— Trzy miesiące, potem znowu trzy miesiące i jeszcze trzy… biedni szaleńcy!...
— Czy to prawda, co mówisz?
— Czego potrzeba ślepym? Światła oczu. A wam? Światła wiary...
Nie tęgie musiały być miny „biednych szaleńców" po uważnym odczytaniu tej przepowiedni. Teraz jasne już dla nas, czemu to dobrotliwa Alma tak usilnie broniła się przed wszelkimi wróżbami. To
exposé krymskie, pierwszy jej występ, nie udało się z kretesem. Już mniejsza o to, że w dniu 5 października 1854 Sebastopol nie był jeszcze wcale otoczony, o czym powinna była wiedzieć wszechobecna niewolnica anioła. Jeszcze gorzej ze sprawą polską. Ani w trzy miesiące później, ani tym mniej w trzy razy po trzy miesiące potem nie powstała Polska… Zaniechanie rozlewu krwi nad Morzem Czarnym nie stało się wcale sygnałem zmartwychwstania. Powstawszy zaś w pół wieku później, Polska nie zabłysnęła bynajmniej jako „monarchiczna republika".
O biedna Almażenko, która masz w duszy błękit nieba i purpurę zachodzącego słońca...
Po tej niezbyt udanej przepowiedni Almażenna na dłuższy czas dała spokój wielkiej polityce i nie tykała jej przez cały czas kampanii krymskiej, nawet w chwilach największego napięcia oczekiwań. Dopiero w r. 1861 w przededniu powstania styczniowego zmieniła zapatrywanie i ukazała się swym ziemskim przyjaciołom w zgoła nowej roli.
Nad czołem jej błyszczy teraz gwiazdka Grottgerowskiej muzy: „pójdźcie w krainę łez". Polska staje się obecnie czymś bardzo bliskim dla niej i drogim. O „naszej" ojczyźnie mówi się, naszej, wspólnej ziemi i zaświatom, Polsce. Almażenka tchnie zapałem nieomal dziewicy orleańskiej, podsyca zapał w starym Olizarze, daje lekcje patriotyzmu apatycznym dotąd w tej mierze paniom, podtrzymuje ich, gdy upadają na duchu, karci, gdy wątpią, przepowiada nową drogę krzyżową, współczuje, utula.
Alma consolatrix:. Zaprawdę rozczulająco czyta się seans z dnia 20 lipca 1863:
— Ulituj się, droga nasza — wołają zgnębione upadającym powstaniem panie — i powiedz, czy Europa przyśle nam pomoc? Powiedz wyraźnie, jeśli możesz i chcesz...
Ołówek pisze w odpowiedzi:
— Widzę jasno, wszystko jest kłamstwem. Nie będzie interwencji żadnej. Oto fakt rzeczywisty, ale udawać będą z hałasem słów grzmiących jak piorun. Tylko krew i łzy są interwencją, ale mówię: miejcie nadzieję,
miejcie nadzieją… mój czas nie jest waszym czasem, będzie armia, gdy się wyroki spełnią, lecz wpierw krew niewinnych męczenników sczerwieni ziemię świętą, cierpienie naszych dzieci ją użyźni. Miejcie nadzieję i (po polsku) niech was nie zasmuca moja suknia z plerezami. Niejedna dusza przeczuwać jeszcze będzie chwilę nadchodzącego Alleluja, które się zjawi: (po polsku) ale pod gruzami i pod potokami łez i krwi!
Lecz to były już ostatnie rozmowy ludzi z przyjaciółką stamtąd. Wkrótce trójka spirytystów rozpierzchła się. Stary, sześćdziesięciopięcioletni Olizar zaniemógł ciężko, panie wyjechały. Za granicę, jasna rzecz. Jesienią r. 1863 zapisano w sztambuchu
ostatnią „almaidą". Dźwięczała ona również akordem wiary w przyszłość:
— „Listeczku", mój drogi „listeczku", nie wątp! Wasza biedna Polska. Źle czynisz, wątpiąc. Będzie, będzie! Zaprzyjcie się siebie, a będzie. To wam święcie przyrzekam. Lecz teraz dajcie mi spokój. Niech się wpierw wyjaśni ciemny korytarz! Ciszy pragną i spokoju, są mi one teraz tak potrzebne, jak gdyby przed ofiarnym obrządkiem wielkiego czynu! Później odezwę się. W chwili ważnej. Waszym językiem przemówię,
en polonais: stało się...
Lecz obietnica nie spełniła się. Ani oni nie doczekali się tej chwili, ani Almażenna, wieszczka zaświatów, nie pojawiła się więcej.
Sen lunatyczny skończył się. Rozwiał się tajemny mat osnuwający ich dusze, pętający świadomość, znikła niesamowitość, przestał działać odurzający czad. Ocknęli się.
Lecz rzecz dziwna! Okulta wynurzeń Almażenny zachowała swą woń do dziś. I bije z kart sztambuchu, tak jak woń paczuli ze starej saszetki.
I odurza.
Gdy się długo czyta w owej księdze seansów, trzeba przerwać i zamknąć sztambuch, w którym żyje do dziś Almażenna. Przerwać i ręką potrzeć skroń.
1 2 3
« Pseudonauka, paranauka (Publikacja: 25-01-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3895 |