Kultura » Sztuka » Teatr » Dramaty
Obywatel męczennik czyli dusza Kazika w opałach [1] Autorzy: Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek, Tomasz Kaczmarek
misterium blokowe "Maryja, Maryja, Maryja,
biegniemy do ciebie co sił,
dżdżownica i ślimak nas mija,
lecz kto by przejmował się tym"
Pieśń maryjna
*
OSOBY:
KAZIK
MARZENKA
GIENIA
MORSZTYNOWA
DUKLA
PROBOSZCZ
DOKTOR LAPAROSKOPO AKT I
SCENA 1Sypialnia. Noc. KAZIK: Marzenko,
Marzenko...
MARZENKA: Co jest? Co się
dzieje?!
KAZIK: No to ja, twój
Kazik.
MARZENKA: Która jest
godzina?
KAZIK: Marzenko, ja mówię
do ciebie a ty o godzinie. A co ma godzina do tego, że teraz do ciebie mówię?
MARZENKA: Trzecia ledwo
co przeszła. Rano wstać muszę i do maszyny rwać się. Jutro trzeba dokończyć
białe bluzeczki a potem do roboty. No i te hafty.
KAZIK: Pięknie
dziergasz tymi swoimi cudnymi paluszkami. Duszy dodajesz tym ubrankom. Te twoje
sukieneczki tak żyją swoim życiem, zwłaszcza te białe.
MARZENKA: Czy akurat
teraz pieśni będziesz pisał na temat mojego wyrobnictwa? Okrutnie zmęczona
jestem. Spać należy kiedy człowiek wycieńczony.
KAZIK: Każda pora jest
dobra. Spanie to tylko wymówka, żeby sobie nie uciąć pogawędki z mężem!
MARZENKA: Pośpij trochę. I niech moje oczy odpoczną od stebnówki. Chyba nie dusi cię znów od żołądka?
KAZIK: Niestety mnie coś
uwiera i naciska. Znów miałem zawroty głowy.
MARZENKA: Tylko błagam,
nie biegaj już dziś po parku i nie krzycz! Zaziębisz się wreszcie. Nie możesz
iść na zwolnienie.
KAZIK: Kiedy mnie to
bierze właśnie teraz, w tej chwili jakby już ranek nastał na dobre a wszędzie
ciemno.
MARZENKA: To i w nocy będziesz
teraz harcował? Chcesz wszystkich pobudzić? W końcu wezwą policję i będziemy
dopiero mieli.
KAZIK: No mnie właśnie w takich chwilach nachodzą różne myśli. Takie bardzo szerokie myśli, których
nie mogę uchwycić… tak biegają i biegają rozpasane. Pogadałbym teraz z tobą, może te wewnętrzne odbicia by się zahamowały?
MARZENKA: Daj Marzence
pospać i maleństwu co się w Marzenki łonie kolebie, bo Marzenka jutro będzie
tyrała.
KAZIK: Ja też tyram.
MARZENKA: To może
odpocznijmy razem przed tym wspólnym tyraniem. Znów napalisz ludziom w domach
nie tak jak trzeba.
KAZIK: Trzeba tak palić
by nikt nie zamarzł. W paleniu jest jakiś sens. (przewraca się na bok)
No bo im było ciepło jedynie na zewnątrz a nie w środku.
MARZENKA: Starszym
ludziom niezbyt się ten twój pomysł spodobał. Były zasłabnięcia.
KAZIK: Niestety
wszystkim nie dogodzisz. Wszystko takie smutne.
MARZENKA: Wracajmy do
poduszek.
KAZIK: A jak nasz
bobasek?
MARZENKA: Pewnie chce
spać tak samo jak jego matka. O tej porze dzieci już śpią. Mów ciszej, bo
się jeszcze obudzi.
KAZIK: No ale jeśli
wielkie rzeczy po głowie chodzą, to spanie niezbyt wielkim się wydaje. Co?
Nie pasują ci moje rozważania?
MARZENKA: Co znowu
wielkiego tobą tarmosi? Spać nie możesz? Ziółek ci zaparzyć? Zjeść coś
chcesz?
KAZIK: A co, będziesz
się fatygować? Biegać tak będziesz po kuchni?
MARZENKA: To jak mam cię
do snu utulić? Wolę się tam przemknąć dla spokojnego snu.
KAZIK: Jak tak sobie myślę
Marzenko… słuchasz mnie?
MARZENKA: Słucham. Co
myślisz o tak dziwnej porze?
KAZIK: Jak tak pomyślę
sobie, to strasznie się dzieje na tym świecie.
MARZENKA: O tym chciałeś
ze mną porozmawiać w nocy?
KAZIK: A czy uważasz,
że wszystko dzieje się jak trzeba? Nie czujesz jak ludzie się staczają?
MARZENKA: Często to
czuję, zwłaszcza kiedy zasiadam przed moją maszyną, kiedy nitka nie wchodzi
jak trzeba, ale nie chcę mieć snów ze stopkami. Wtedy mam zawsze podkrążone
oczy.
KAZIK: Ludzie są teraz
tacy źli. Im miłości brakuje. Smutno mi.
MARZENKA: O moje oczy, o moje sny niedokończone!
KAZIK: Spania moja droga
dziś nie będzie. Ten cały świat nie pozwala spocząć swobodnie moim
powiekom. Współodczuwania brak.
MARZENKA: No to jednak pójdę
do kuchni zaparzyć ziółka.
KAZIK: A co ty mi wyjeżdżasz
ciągle z ziółkami?! O, widzę, że mi się dziwnie przyglądasz. Kark mi cały
zdrętwiał.
MARZENKA: Jak mogę się
dziwnie tobie przyglądać skoro jest ciemno i nie widzisz, co robię?
KAZIK: No ty już umiesz
tak na mnie patrzeć, że czasami ciarki mi po plecach przechodzą.
MARZENKA: No co ty
Kazek?
KAZIK: To jest gorsze od
takiego bezpośredniego wlepiania się. No ja już czuję w twym spojrzeniu jak z litością na mnie spoglądasz i kiwasz głową z niedowierzaniem.
MARZENKA: Muszę naprawdę
wybrać się do kuchni bo tu się zanosi na dłuższą rozmowę.
KAZIK: Oczywiście to
twoje zerkanie twarzą w twarz jest bardzo konwencjonalne, nawet takie radosne.
Nikt by się nie doszukał w nim szyderczych aluzji. Tylko kiedy się odwrócę
na bok nocą, to wtedy od razu czuję jak mnie oglądasz z pobłażaniem. Ten twój
podszyty ironią uśmieszek. A śmiej się do woli. Przecież cała się trzęsiesz z zażenowania.
MARZENKA: Kaziku, ty się
tak nie ekscytuj. Wszystkich pobudzisz i matce nawet proszki nasenne nie zadziałają.
KAZIK: No na moje
pytanie masz jedynie tę twoją odpowiedź o chodzeniu do kuchni. Już ja ciebie
widzę jak przygotowujesz te ziółka, jak wargi ci falują ze zgryzoty. Może
ja ciebie wykańczam?
MARZENKA: Ależ skąd
Kaziku, tylko chciałabym jeszcze pospać.
KAZIK: No jasne. (podnosi
kołdrę, siada) Tobie jedynie spanie w głowie. A mnie tak rozwala na kawałki.
MARZENKA: Ale ty chyba
nigdzie się nie wybierasz?
KAZIK: Może się i wybieram, a może i nie. Sam sobie zaparzę ziółka, a może i nie zaparzę.
MARZENKA: Przecież mogę
zrobić to za ciebie skoro cię nękają te myśli.
KAZIK: One mnie nie nękają,
tylko przerażają, ale tak zupełnie inaczej.
MARZENKA: Chciałam już
pójść do kuchni, ale ty musisz...
KAZIK: No co muszę?
Czemu Marzenka moja przerywa? No powiedz! Przecież to mnie dusi, mnie zatyka.
MARZENKA: Mów ciszej. Kładź
się, ja się wszystkim zajmę.
KAZIK: A niby czym się
chcesz zajmować?
MARZENKA: Ja to załatwię.
KAZIK: Ale co ona chce
załatwiać i z kim?! Co ty ziołami chcesz świat naprawiać?!
MARZENKA: Pozwoliłbyś
mi pójść i już byś sobie chlipał melisę i nie byłoby tego całego
gadania.
KAZIK: No przynajmniej
teraz nie ukrywasz tej swojej pogardy.
MARZENKA: Kaziku, o jakiej pogardzie ty gadasz?
KAZIK: (wstaje i upada)
MARZENKA: Co to za hałas?!
Moja ręka nie może uchwycić twego ciała. Gdzie jesteś?
KAZIK: Leżę. Leżę
sobie tuż przy łóżku. Oj coś się zbiera.
MARZENKA: No to masz, co
chciałeś. Obudziłeś matkę. Zapaliła światło w pokoju. No i moje łono też
przebudzone bo całe skacze na boki.
KAZIK: Czasami trzeba
upadać.
MARZENKA: Widzę, że
ciebie znów rwie gdzieś tam na powietrze.
KAZIK: Mam taki bolec,
co się przemieszcza w skroniach. Będzie mnie mdliło jak nic.
MARZENKA: Znów tam będziesz
latał? Po co tam latasz? Z kim się tam spotykasz? Zawsze wracasz taki
zziajany. Czemu tam biegasz, masz złą formę?
KAZIK: A co ty myślisz,
że ja się tam krzątam tak bezpańsko?!
MARZENKA: No właśnie
nie wiem, co się za tymi krzakami kryje.
KAZIK: Nie no ja muszę
wstać, bo ty już mi wprost plujesz w moje życie. Ślina spływa po moim
czole, skapuje na policzki.
MARZENKA: Kaziku, ty
chyba nie piłeś?
KAZIK: Już ja wiem z jakim męczeństwem na twarzy będziesz teraz chciała pomóc wstać mojemu ciału.
Tak, śmiej się, śmiej. Ale wstać to już sam potrafię.
MARZENKA: Kiedy ja nic
nie widzę.
KAZIK: Sam sobie poradzę.
SCENA 2 GIENIA: (wchodzi do
pokoju) Co tutaj tak spada głośno? Rzucacie się czymś?
MARZENKA: Kazik upadł.
GIENIA: Co go wzięło? A co on na podłodze robi? Czemu się mój synku osuwasz z łóżka? Źle ci?
Marzenka cię tak wypycha?
MARZENKA: Ja go cały
czas przy sobie zachowuję. Znów go ciągnie na otwarte przestrzenie. On się
ode mnie oddala.
GIENIA: E tam od razu
oddala. Kaziku, i dziś cię bierze na bieganie? Źle oddychasz? Duszno ci?
MARZENKA: Tak, całą
noc nie śpi, bo mu jedynie w głowie te parkowe wizyty.
KAZIK: (wstaje)
Do wszystkiego się doczepią a tu człowiek rzęzi.
GIENIA: A dokąd to
Kaziku?
KAZIK: Muszę na chwilę
wyjść.
GIENIA: Załóż coś
ciepłego na siebie, bo chłodno na dworze. Zapowiadali opady.
KAZIK: Dziś daleko się
nie będę udawał. Już nie zdążę, muszę dać susa nieco bliżej.
GIENIA: On mi mizernie
wygląda.
MARZENKA: Jak mama może
coś dojrzeć w tych ciemnościach?
GIENIA: Matka ma swoje
odpowiednie receptory, które wszystko jej na światło dzienne wyciągają.
Zresztą zapalmy światło a wszystko się okaże, co i jak.
MARZENKA: Niech mama
zapali.
KAZIK: Niech mama nie
zapala, ja sam trafię.
GIENIA: A jak sobie
ponownie głowę rozbijesz? Wzywanie pogotowia, formalności… Zapalę tak dla
twojego bezpieczeństwa i mojego spokoju.
MARZENKA: Ruszył się.
Nabrał nagle siły.
KAZIK: Bulgocze mi w trzewiach.
MARZENKA: Sunie gdzieś
przed siebie. Coś mnie futruje zapamiętale.
GIENIA: (trzask
zamykanych drzwi, zapala światło) Już widno.
MARZENKA: A gdzie on?
GIENIA: Gdzie jesteś,
Kaziku? Przy łóżku już nie leży. No pod łóżko raczej nie wchodził.
MARZENKA: Może on
wybiegł w pogoń nie wiadomo za czym do parku? Za czymś lub… za kimś (płacze)
GIENIA: Czego tu beczy?! Jakby poleciał na
dwór, to trzasnąłby drzwiami wejściowymi, a ten trzask był zupełnie inny,
taki odgłos wydają jedynie drzwi prowadzące do ubikacji. MARZENKA: On na pewno się
źle czuje.
GIENIA: No skoro tak w nocy nim targa, to chyba nie jest z nim najlepiej. Zrobiłaś mu ziółka?
MARZENKA: Co tak mama na
mnie patrzy? Mama myśli, że to pewnie moja wina? Pewnie, że chciałam zrobić.
GIENIA: No to, że chciałaś...
Co tobie dziewczyno w głowie się roi? Jeśli nie dajesz sobie rady sama mogę
mu je przygotowywać. Mnie jest jedynie potrzebny sen a poza tym mam dużo
czasu.
MARZENKA: Bobasek
strasznie mnie wali.
GIENIA: No bobasek jest
teraz bardzo ważny. Ruchliwy, jak babcia. Tylko ty mi się jeszcze tutaj nie
osuwaj. Nie mogę się doczekać, kiedy zostanę babcią.
Upadek w ubikacji, tłuczone
szkło i inne przedmioty.
MARZENKA: Co on tam
robi?!
GIENIA: Kaziczku, tu
mamusia. Czy ty musisz tak wszystko rozwalać głośno? Masz zgaszone światło?
Nie wiem jak się tu teraz u was zapala czy gasi… (naciska nerwowo przycisk)
Masz tam światełko? Mógłbyś coś matuli odpowiedzieć.
MARZENKA: On sobie jeszcze coś gotów
zrobić. GIENIA: A miałby niby
ku temu jakieś powody? No powiedz? Czemu miałby sobie co robić? Lepiej się
dziewczyno przeżegnaj. (robi znak krzyża)
MARZENKA: Mamo ja się
boję.
GIENIA: Czego znowu?
MARZENKA: Bo my z Kazikiem już od dawna nic nie robiliśmy i teraz ten nasz bobasek.
GIENIA: A co? Nie
chcieliście mieć potomstwa?
MARZENKA: To nie to,
ale...
GIENIA: Co ty chcesz
powiedzieć, że wy?...
MARZENKA: No ja nie wiem
jak to...
GIENIA: Moje dziecko,
pewnie zapadłaś w potężny sen i nic nie czułaś. Co ty taka bezuczuciowa?!
Co z twoimi bodźcami się porobiło. Sama nie wiesz, co się dzieje z twoim ciałem?
No znasz mojego syna, to dla niego żadna przeszkoda. Nie byłaś z tym chyba u proboszcza?
MARZENKA: Oczywiście,
że nie, ale od kiedy się poczęło to nasze dziecię, nim tak przewala po kątach,
wymiotuje, zgaga go toczy...
GIENIA: Mówisz o dziecku, czy o Kaziku? Strasznie dzisiaj coś mącisz. Już lepiej nic nie mów.
(przy drzwiach do ubikacji) Kaziku ja cię proszę byś otworzył drzwi i nie wysiadywał w ubikacji. Mamusia mówi! No i on nic nie mówi. Zupełnie
nabrał wody w usta. (wali w drzwi) Jesteś tam jeszcze?
MARZENKA: Ktoś pędzi
do naszych drzwi.
GIENIA: Ten Sielski
znowu nie może spać. Wszystkich w tym bloku toczy bezsenność. A ten, od
kiedy zmienił się system chodzi cały jak na szpilkach.
MARZENKA: Kaziku proszę,
wyjdź już stamtąd. Zaraz tu ludzie się zbiegną.
GIENIA: (do Marzenki)
Idź lepiej otwórz drzwi temu neurotykowi, bo i on gotów tu niezły krzyk
podnieść. I jak ja mam leczyć moje nerwy, kiedy cały czas coś tu buzuje!
SCENA 3 MARZENKA: (otwiera
drzwi) Dzień dobry, właściwie nie wiem już jak pana powitać. W każdym
razie witam pana. Bardzo pana przepraszamy za te hałasy. To się naprawdę już
nie powtórzy.
SIELSKI: (przekracza
próg) No ja nie w tej kwestii się zjawiam. No nie tak do końca. Czy ja
mogę na chwilę do męża? Chyba nie śpi?
MARZENKA: Chce pan
powiedzieć, że nie przeszkadzają panu upadki mojego męża? Proszę bardzo.
SIELSKI: No i tak
dzisiaj sen nie pragnął się mną zająć.
MARZENKA: Porozmawiam z mężem i on przestanie.
SIELSKI: Nie no ja nawet
rozumiem… tylko, że tak powiem...
GIENIA: A co się pan
tak cały trzęsie?
MARZENKA: Blady pan
strasznie.
SIELSKI: To nic, na
pewno nic ważnego. Tylko że ja u siebie...
GIENIA: No co u siebie?
Niech pan to wyrzuci z siebie. Nie wie pan, że jestem sercowcem?
MARZENKA: Proszę
wreszcie wejść.
SIELSKI: Nie bo… tak
sobie byłem właśnie w ubikacji… no same panie wiedzą, czasami trzeba się
tam udawać...
GIENIA: A o czym pan
chce rozmawiać?
SIELSKI: No tak sobie
siedziałem, jak zwykle, czekając na łaskę nocy, co mnie wreszcie zagna do łoża.
No i tak siedząc, zupełnie bezczynnie — no bo ja już nie wiedziałem, co ze
sobą zrobić — no to wtedy w trakcie tej bezczynności pozorowanej coś zaczęło
kapać, właściwie spływać.
GIENIA: Co?! Kazka chęć
do kąpieli wygnała z małżeńskiego łoża? Woda wtargnęła do pana?
MARZENKA: On się nigdy
nie kąpie o tej porze.
SIELSKI: Nie, ja nie myślę,
że to związane z kąpielą. Chociaż kto wie. Państwo macie wannę?
GIENIA: Mamy oczywiście
wannę. Nie z kąpielą? No to o co właściwie chodzi?
SIELSKI: (wyciąga z plastikowej torebki szmatkę całą w czerwieni) O to właśnie.
GIENIA: No i co pan tu
przychodzi z czerwoną ligniną do nas? Niech pan tym tak nie macha, bo jeszcze
zachlapie cały dywan!
SIELSKI: No myślałem
na samym początku, że to woda tak kapie, ale kiedy rurom się przyjrzałem
nieco baczniej, to niestety nie miało to koloru wody. Rury niedawno wymieniano i różna woda się nimi lała, ale czegoś podobnego jeszcze nie widziałem. Brąz i owszem, ale takie bordo? No to chwyciłem co miałem pod ręką i zacząłem
wycierać i oto rezultaty mojego wycierania.
MARZENKA: O przenajświętsza, on sobie
tnie żyły! GIENIA: (do Marzenki)
Nie ma co robić tylko sobie rżnąć ręce pod jednym dachem z mateczką. Od
razu widać, że jesteś sierotą. Podobnych czynów nie dokonuje się w pobliżu
kochającej matki. Jak można podejrzewać Kazika o chęć odbierania sobie życia?!
MARZENKA: To skąd ta
czerwona szmatka?
SIELSKI: No właśnie z tym przychodzę o tej porze. A pozwoliłem sobie, bo i odniosłem wrażenie, że
nie wszyscy jeszcze śpią.
GIENIA: (krzyczy)
Kazik! Masz się w tej chwili odezwać! Chcesz by się matce podniósł poziom
cukru albo i co gorszego?!
KAZIK: Niech mama
odejdzie.
GIENIA: I to mój własny
syn tym tonem do mnie mówi?
SIELSKI: Byłem u sąsiadów
na czwartym, bo myślałem, że to od nich tak broczy, ale u nich zupełnie
bielusieńka woda. Krystaliczna wręcz.
GIENIA: Kaziczku, ty
wychodź stamtąd, bo tu staje się coraz bardziej nerwowo.
MARZENKA: A nie mówiłam?
KAZIK: Mamo, odejdźcie
wszyscy, ja sobie zaraz wyjdę, bo jak nie, to wtedy nie wiem. Kto wie, co mi
przyjdzie do głowy.
GIENIA: Ale nic sobie złego
nie robisz?
MARZENKA: Kaziczku,
kochanie.
KAZIK: Ja wam radzę
oddalić się. Potrzebuję trochę spokoju.
GIENIA: Panie Sielski,
skoro już pan tu do nas przybył z tymi szmatkami, to niech go pan może jakoś
zachęci do wyjścia. Często grywaliście w karty. On pana pewnie posłucha a my się oddalimy do kuchni.
MARZENKA: No właśnie.
My sobie pójdziemy a niech pan zagai rozmowę.
GIENIA: Idziemy
Marzenko.
Wychodzą.
SCENA 4 SIELSKI: (zakłopotany)
No tak...
KAZIK: Człowiek nie może swobodnie pójść
do kibla. SIELSKI: Panie Kaziku.
KAZIK: Panie Sielski, co
znowu?
SIELSKI: No z rur mi
kipi czymś czerwonym, aż strach nazwać to coś.
KAZIK: Czego pan ode
mnie chce?
SIELSKI: Ja nic, tylko
tak przyszedłem się upewnić.
KAZIK: Są tam jeszcze?
SIELSKI: Nie, poszły do
kuchni.
KAZIK: Na pewno, czy
tylko gdzieś się tam ukrywają?
SIELSKI: Nikogo nie widzę.
Na własne oczy widziałem jak sąsiadki wychodziły.
KAZIK: No to chwila
spokoju tylko, że panu szmaty czerwienieją. Ale co ja mogę na to poradzić?
SIELSKI: No same z rur,
jakby gejzer wybuchł. Płynie to bez opamiętania.
KAZIK: No trzeba będzie
zgłosić się z tym do spółdzielni. Co od nas czerwonego może lecieć?
SIELSKI: Nie wiem, sąsiedzie.
Może sąsiad otworzy drzwi i zobaczymy razem skąd to tak wali?
KAZIK: Co pan będzie mi
do kibla wchodził? Nic nie leje się u mnie. Kran zakręcony. Nie wiem, co się
tam u pana ulewa, ale tutaj jest zupełnie sucho.
SIELSKI: Sąsiedzie,
znamy się od tylu lat. Może jednak porozmawiamy. A jeśli to krew?
KAZIK: Krew? A pan do
mnie mówi jakby się zwracał do samobójcy.
SIELSKI: Mnie nawet to
nie przyszło do głowy.
KAZIK: Nie przyszło, a co panu przyszło?
SIELSKI: Głupio mi tak
krzyczeć, kiedy drzwi zamknięte. Panie Kaziku, czy pan mnie słyszy?
KAZIK: Słyszę.
SIELSKI: No jak tak głośno
będę… no to one usłyszą...
Kazik otwiera drzwi. Wychyla głowę. KAZIK: Jestem. Sam mnie
pan widzi. Gdyby krew moja przelewała się do pana ubikacji, to chyba nie ustałbym
na nogach?
SIELSKI: No raczej nie,
ale czerwień jest czerwienią.
KAZIK: No to niech pan
pokaże.
SIELSKI: Proszę, oto
motyw mojego przyjścia, właściwie taki bezpośredni, bo ja już od pewnego
czasu wybierałem się do pana z wizytą.
KAZIK: To bardzo miło z pana strony. Trzeba częściej do mnie zachodzić. No to jest w rzeczy samej
czerwone.
SIELSKI: I spływa tą
rurą do klozetu, to znaczy właściwiej po niej. Muszą być znów jakieś
dziury.
KAZIK: Osobliwe.
SIELSKI: I ja tak sobie
pomyślałem.
KAZIK: No wpuszczę tu
pana, bo i pan po nocach nie śpi. Też pana męczą te myśli?
SIELSKI: Tak. Wmawiam
sobie, że chce zasnąć a nie mogę.
KAZIK: Jak można spać
na tym świecie.
SIELSKI: No właśnie
trudno.
KAZIK: Mówię panu, to
przez to zło.
SIELSKI: Przez to pewnie
też.
KAZIK: A nie o tym pan
myśli, kiedy spać nie może?
SIELSKI: Niepokój mnie
tak obłapuje.
KAZIK: Niech pan szybko
wejdzie i zerka na rury. (Sielski zagląda do ubikacji) No i sam pan
widzi, że leci kryształowa woda. Jak co dzień chlorem o powonieniu cytrynowym
pachnie w ubikacji. Tutaj jest jak w ogródku działkowym. Jak siedzę to mi tak
motyle przepychają się pod nosem.
SIELSKI: Ja wiem,
towarzyszu… oj bardzo przepraszam, te złe przyzwyczajenia, w końcu tyle lat
człowiek się w tym męczył.
KAZIK: No to skąd panu
leci ta czerwień?
SIELSKI: Sąsiedzie, ja
naprawdę nie jestem jak inni. Ja rozumiem, ja nawet przyszedłem się zapytać.
KAZIK: Niech się pan
pyta.
SIELSKI: No pan wie. Ja
to wszystko biorę na serio. Proszę mi wierzyć. Zadaję sobie codziennie
pytanie, co się potem z nami dzieje. Zwłaszcza w nocy. Boję się zamknąć
oczy. A kiedyś tak lubiłem sobie pospać. A teraz to i w ciągu dnia mnie prześladuje.
KAZIK: A to się pan
tylko tym trapi?
SIELSKI: Ale w ogólno-człowieczym
ujęciu.
KAZIK: Czego się sąsiad
boi?
SIELSKI: No nie wiem jak
to będzie potem, to znaczy później. No a ta czerwień jeszcze bardziej mnie
rozstroiła. Tym bardziej, że nie wiadomo skąd pochodzi, a jeśli nie wiadomo,
to...
KAZIK: To co, „to"?
SIELSKI: No to chyba
jakiś znak?
KAZIK: Może. Skąd ja
mam wiedzieć?
SIELSKI: Jak już
zasypiałem, to mi się wszystko rozkładało, włącznie ze mną. Tak wpadłem
zapytać się jak sąsiada: to co, taki rozkład i potem nic?
KAZIK: A co ma być później?
No i po czym?
SIELSKI: No ja wiem, że
sąsiad ma swój pogląd na moją osobowość, ale nurtuje mnie to pytanie od
dawien dawna. Co będzie po nas, co będzie jak już się stąd wyprowadzimy?
KAZIK: To tylko takie
przejście.
SIELSKI: Czy to boli?
KAZIK: Nie wiem. Za życia
wiele rzeczy boli. To całkiem możliwe, że i wtedy nieźle tarmosi człowiekiem.
SIELSKI: No ale w takich
okolicznościach, to i ból staje się lżejszy jeśli się tak człowiek lepiej
wywie.
KAZIK: Powinien się sąsiad
udać do proboszcza. Świetnie wyspowiada pana jak trzeba.
SIELSKI: Ja bym nawet i poszedł, tylko, że oni wszyscy się na mnie tak dziwnie patrzą. Wyobraża pan
sobie jak Sielski wpada do konfesjonału i z niego tak szybko nie wychodzi? Ze
stoperami by tam siedzieli.
KAZIK: Miłość jest na
wyciągnięcie ręki. Teraz to mogą wstawić sztuczny żołądek i serce,
ementaler bez dziurek szamiemy a miłość wymaga poznania. Nie można ot tak
sobie kochać, tego, co nieznane. A tu jest wszystko znane i dane.
SIELSKI: O nawet sąsiad
inaczej mówi.
KAZIK: Jak inaczej?
SIELSKI: Tak
niezwyczajnie.
KAZIK: Proboszcz będzie
zachwycony. To bardzo dobrze bracie, że wreszcie zacząłeś do życia z pewną
powagą podchodzić.
SIELSKI: A czy, za
pozwoleniem — trochę jestem zakłopotany -
widział pan na własne oczy?
KAZIK: Widział? Co
widział?
SIELSKI: No pan wie. Ja
wierzę panu, dlatego ośmieliłem się zajrzeć o tej porze i z tą szmatką
jako świadectwo, że i moje oczy głębiej się w to zazębiają niż kiedyś. A to nawet nie zjawy, tylko czerwień, prawdziwa czerwień. Proszę, mogę
pokazać. (chce wyciągać szmatkę z torebki plastikowej)
KAZIK: Przecież pan pokazywał. Co widziałem? SIELSKI: Sąsiad nie ma
ufności, rozumiem. Ale ja pracuje nad sobą, przestałem pić i palić… i czuję, że pan widzi, co trzeba. Wszyscy tak właściwie wiedzą, tylko wstyd
im się do tego przyznać, no i ta zazdrość, dlaczego właśnie jemu a nie
komuś innemu.
KAZIK: A czego mi można
pozazdrościć?
SIELSKI: Panie Kaziku,
mnie pan może powiedzieć. Znamy się od tylu lat. Tyle razy w tysiąca mnie
pan ograł. Przecież oboje wiemy, że biega pan po parku i nagle staje. Zawsze w tym samym miejscu.
KAZIK: No biegam bracie.
SIELSKI: No właśnie.
Wszyscy w oknach wypatrują jak pan się tak zbiera. No i jakby pan z kimś gadał.
KAZIK: Wszędzie w oknach jest ciemno, no ale może nie widzę tego, bo co innego mam wtedy w głowie.
SIELSKI: Panie Kaziku.
To niech mi pan powie, bo ludzie różne rzeczy wygadują, pan sam rozumie. No
kiedy ten krzak koło ławeczki spłonął. Nie byłoby w tym nic dziwnego,
tylko że padało całą noc.
KAZIK: Zupełnie nie
pamiętam.
SIELSKI: Myśleliśmy,
że może przez benzynę się tak zajął. Jacyś wandale. Ale nie. Żadnego śladu
benzyny. Nic. I nikogo nie było.
KAZIK: No jeśli padało.
SIELSKI: Czyli pan sąsiad
nie chce mi nic powiedzieć? Nie uważa mnie pan za godnego siebie rozmówcę?
KAZIK: Gdybym coś
wiedział na pewno bym ukoił sąsiada nerwy.
SIELSKI: Oj tak, telepie
mną niemiłosiernie. Taka rozmowa dodałaby mi z pewnością otuchy.
KAZIK: To może moja
matka użyczy panu swoich tabletek na spanie. Podobno rewelacyjne.
SIELSKI: Nie da się więc
pan skusić?
KAZIK: To nieodpowiednie
słowo, panie Sielski.
SIELSKI: Przepraszam, w rzeczy samej, nie jest najszczęśliwsze. Para z ust sąsiada nie wymknie się i rąbka tajemnicy nie zapoda?
KAZIK: Sąsiedzie, myłem
zęby, ale to było jakiś czas temu. Tak więc nie sądzę, żeby to było
najmilsze doświadczenie. Tym bardziej, że żółć ostatnio daje mi o sobie
znać.
SIELSKI: No ja nie myślałem
tak dosłownie.
KAZIK: No sam sąsiad widzi, że posiada
niezły zmysł abstrahowania. To takie dzisiaj rzadkie. Po co więc panu jakieś
dowody? SIELSKI: (obrażony)
Dobrze, to ja biorę torebkę ze sobą. Myślałem, że dziś wreszcie usnę,
ale niestety.
KAZIK: Polecam leki
mojej mamusi. Pada po nich jak nieżywa.
SIELSKI: (zły,
podniesionym głosem) A ja swoje i tak wiem. Tylko pan taki chytry na
dzielenie się dobrym słowem. Powiem tyle: pan tam sam przed tymi krzakami nie
stoi! Pan wariatem nie jest i niech pan wariatów z innych nie robi! Pan tam z kimś rozmawia! A ja nawet wiem z kim!
SCENA 5 MARZENKA: (wpada)
No ja wiedziałam, że on się z kimś tam spotyka. Żona zawsze dowiaduje się
na samym końcu.
GIENIA: (do Marzenki)
No się tam pchasz?! Jeszcze nie skończyli.
MARZENKA: No proszę, może
się wreszcie dowiem, z kim Kazik tam biega sobie bez względu na porę. No
skoro pora nie powstrzymuje mojego rumaka, co w strugach deszczu wystaje tam choć
tak zawsze dba o swoje zdrowie, no to musi być bardzo ważna osoba.
SIELSKI: Sąsiadko, ja
nie wiedziałem, że pani tutaj pod drzwiami przesiadywała. Inaczej bym słowa
nie powiedział.
MARZENKA: Dobrze, że tu
byłam i że wreszcie się dowiedziałam. A teraz oczekuję konkretów.
KAZIK: Mnie znów
podchodzi do gardła.
GIENIA: Synku, co ci
jest?
SIELSKI: Ja już sobie pójdę,
co miałem pokazać, to już pokazałem.
MARZENKA: Nigdzie pan się
stąd nie ruszy! Pan powiedział, że wie z kim się mój Kazik spotyka. Dobrze
słyszałam! Powiedział to pan dobitnie, tak dobitnie, że ja aż teraz widzę
te wykrzykniki.
SIELSKI: Ja tylko tak
sobie powiedziałem.
GIENIA: (do Marzenki)
Nie będziesz teraz tutaj burd wyprawiać, mało hałasu się narobiło?!
MARZENKA: Ano będzie
jeszcze większy hałas, bo ja zaraz wyrwę to z gardła Sielskiemu. No, niech
mi tu już mówi z kim tam się na schadzki umawia?!
KAZIK: Słabo mi.
MARZENKA: (do Kazika)
Zawsze ci słabo kiedy rozchodzi się o konkrety. (do Sielskiego) No, słuchamy
panie Sielski, i niech pan nic nie kołuje! Marzenkę może furia wysadzić w powietrze. A niech pan nie zapomina, że jeszcze takie jedno małe jest gotowe z łona wyskoczyć prosto w pana gębę jak tylko zechce pan mataczyć!
GIENIA: (do Marzenki)
Dbaj nieco o język.
SIELSKI: Proszę sąsiadki, to było takie
tam sobie… no tak żeby sąsiada nieco sprowokować... GIENIA: Przyjdzie takie z torebkami zakrwawionymi i jeszcze zamęt w rodzinie wprowadza! Pan by się
wstydził, panie Sielski! Pan by się wreszcie wybrał do najbliższego
konfesjonału, bo jutrzenki będzie miał z korkociągiem w głowie!
MARZENKA: Mamo, niech
powie, co ma do powiedzenia, a potem może zniknąć.
KAZIK: Wy chcecie bym
teraz biegał?
SIELSKI: Ja muszę już iść. Czas na
spanie. MARZENKA: (do Kazika)
Jak musisz biegać, to pobiegamy razem. Kupiłam sobie dres. Lekarz mi powiedział,
że muszę się teraz dużo ruszać. To dobrze robi na łożysko.
KAZIK: W takim razie pójdę
biegać ale zupełnie w innym wymiarze. Dziś idę spać do sypialni sam!
MARZENKA: Jeszcze będzie
kota ogonem odwracał!
SIELSKI: Przepraszam za
najście. Pozdrawiam serdecznie. Co złego, to nie ja.
GIENIA: Bezczelny
komunistyczny typ! A rozbijaj rodzinę ty wolnomularzu! Nic ci z tego nie
wyjdzie! Matka tu jeszcze jest.
MARZENKA: Nie mogę go
tak puścić skoro on wie, co i jak.
GIENIA: (do Marzenki) A co on tam wie?!
KAZIK: Idę spać!
SIELSKI: Do widzenia. (wychodzi)
GIENIA: Szerokiej drogi i obyś nie zmrużył oka duszo niespokojna!
MARZENKA: (do Sielskiego) Stać! KAZIK: Ja tego nie
wytrzymam! Jak za chwilę nie dacie mi spać, to obiecuję, że nabierze ta
historia dramatycznego kierunku.
GIENIA: On dopiero teraz
może coś złego wyczynić.
MARZENKA: A ja mam żyć w ciągłej niewiedzy?!
KAZIK: Zaczynam odliczać.
SIELSKI: Uciekam. Życzę
miłej nocy.
GIENIA: I jak jeszcze wężowato
się żegna z nami. (do Sielskiego) No, zamykamy za sobą drzwi i niech
pan sobie założy tę torebkę na głowę.
KAZIK: Raz… dwa... SIELSKI: (ucieka)
GIENIA: A do ilu chcesz
synku liczyć?
MARZENKA: Czuję się
okrutnie upokorzona.
KAZIK: No to może
wreszcie zrozumiesz głębiej życie i nie będziesz się tak darła
bezprzedmiotowo! Płacz kobiety, to najnaturalniejsza z rzeczy, ona daje nadzieję.
GIENIA: Kochani, do łóżek!
Jutro nowy dzień.
KAZIK: Już od pewnego
czasu się tego domagam. Kroczę więc w kierunku sypialni i niech mi nikt nie
przeszkadza!
GIENIA: No ja też
wracam do siebie. Wzięłam dwie tabletki. Powinny już działać.
MARZENKA: A ja gdzie będę
spać?
GIENIA: No dzisiaj w pokoju gościnnym się kimniesz. No, nie ma co dłużej roztrząsać tej nocnej
niesnaski. Dobranoc!
KAZIK: Wara od sypialni!
GIENIA: Idź Kaziku, bo
gorączki się nabawisz.
MARZENKA: Ja mam i tak
przed sobą bezsenną noc.
KAZIK: Pomyśl o naszym
bobasku i kładź się spać.
GIENIA: No ta kwestia
jakby na to nie patrzeć wieńczy te dzisiejsze nieporozumienia. No to
buziaczki. Do jutra.
MARZENKA: Bobasek mnie
kopie.
Wszyscy wychodzą. Marzenka chwyta się za brzuch. Zostaje sama.
1 2 3 4 Dalej..
« Dramaty (Publikacja: 14-02-2005 Ostatnia zmiana: 05-03-2006)
Tomasz KaczmarekUr.1970 r. Dramatopisarz, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego i Sorbony. Obecnie adiunkt na Filologii Romańskiej UŁ. Tłumacz z języka francuskiego i włoskiego. Autor artykułów z zakresu językoznawstwa, jak i poświęconych teatrowi i dramatowi europejskiemu XX-wieku. Jest laureatem I Ogólnopolskiego Konkursu na Polską Sztukę Współczesną zorganizowanego przez Stowarzyszenie DRAMA przy Teatrze Ateneum w Warszawie (2002). Od 2003 związany z "Laboratorium Dramatu" (prowadzonym przez Tadeusza Słobodzianka) przy Teatrze Narodowym. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 9 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Racjonalny ustawodawca wobec opinii społecznej a populizm penalny |
Tomasz Kaczmarek Inżynier elektryk z wykształcenia, pracuje jako informatyk. Członek Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów. Zainteresowania: literatura s-f i popularnonaukowa, informatyka, historia średniowiecza w Polsce. Mieszka w Legnicy. Numer GG: 2449621
Liczba tekstów na portalu: 10 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Racjonalizm kontra wiara. |
Tomasz KaczmarekCzołowy polski specjalista od prawa karnego, profesor zwyczajny Uniwersytetu Wrocławskiego, wieloletni kierownik Katedry Prawa Karnego Materialnego, członek Komisji Kodyfikacyjnej odpowiedzialnej za nowy Kodeks Karny (1997). W 2006 r., w 40-lecie pracy naukowej, wydano monumentalne "Rozważania o przestępstwie i karze" (ss.838) - antologię rozpraw naukowych T. Kaczmarka, jako jedyny tego rodzaju projekt w powojennym prawie polskim. Strona www autora
Liczba tekstów na portalu: 10 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Społeczne niebezpieczeństwo czynu jako problem kodyfikacyjny |
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 3938 |