|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje I co dalej? Autor tekstu: Andrzej S. Przepieździecki
Tak
sobie czytam komentarze do moich artykułów, oglądam telewizję, pasjonuję się
nowymi aferami, oraz sztuką widowiskową, która na kanwie tych afer powstaje, w formie komisji sejmowych i wielce mnie to cieszy, że mogę ten spektakl oglądać
wyłącznie jako niezaangażowany widz. Ogólnie biorąc, obserwuję życie, a ponieważ równocześnie piję koniak, więc staram się dokonać rzeczy zupełnie
niemożliwej: określić zasady rzeczywistych intencji ludzkich działań w relacji do faktycznych skutków tych działań.
Rzecz
jest niemożliwa do rozgryzienia, ponieważ słowa z reguły są sprzeczne z rzeczywistą intencją, a myśli odczytywać jeszcze nie umiemy. Rzeczywista
intencja zaś, z reguły, nie uwzględnia rzeczywistych zasad ludzkiego działania.
Był
taki pan, który nazywał się Karol Marks.
Człowiek ten miał upodobania podobne do moich, bo bardzo lubił
studiować i zaliczył trzy fakultety. Jednak w przeciwieństwie do mnie
a)
był baronem
b)
uważał, że teoretyczna wiedza pozwala na rozsądne jej użytkowanie w praktyce, bez weryfikacji doświadczalnej. Jego rozumowanie było tak spójne
logicznie i tak przejrzyste, że wielu ludzi uważało je za genialne.
To
rozumowanie było następujące:
Jeśli
człowiek ma zimno w domu, to idzie do lasu, wycina drzewo i usiłuje to drzewo
zaciągnąć do domu, unikając spotkania z leśniczym. Takie postępowanie,
poucza Marks, jest nie optymalne, bo po pierwsze samemu ściąć drzewo, to ciężka
praca. Po drugie zaciągnięcie
drzewa do domu, to praca niewykonalna dla jednego człowieka. Po trzecie
spotkanie z leśniczym, w towarzystwie ściętego drzewa i w cztery oczy, nie jest miłe.
Dalszy
ciąg rozumowania Marksa był taki: Na zimno w domu narzeka nie jeden człowiek,
lecz wielu. Wystarczy, jeśli ten pierwszy marznący porozumie się z drugim
marznącym, razem zetną i zaciągną drzewo do domu i obu będzie miało ciepło.
Błąd tkwi w słowach „do
domu". Chodzi o to do czyjego domu. Każdy z marznących chętnie korzysta z pomocy drugiego marznącego w trakcie ścinania drzewa i transportu, ale każdy
chce zaciągnąć drzewo DO SWEGO DOMU.
Drugi
błąd polegał na sposobie realizacji tego dzieła, jakim miało być
wprowadzenie nowego optymalnego systemu. Aby wprowadzić ten nowy system
trzeba zlikwidować stary, czyli dysponować władzą. Ta władza już jest
przez kogoś sprawowana.
Ten
sprawujący władzę:
-
kocha sprawować władzę;
-
jest pewny, że sprawuje jedynie słuszną i optymalną władzę;
-
na pewno jest człowiekiem niemoralnym, bo władza demoralizuje;
-
jest zupełnie pewny i stuprocentowo przekonany, że działa dla dobra rządzonych.
Ten,
który chce wprowadzić nowy system, jeśli, oprócz tego, że jest głupi, jest
wewnętrznie uczciwy, to wcale nie stawia sobie za cel zdobycia władzy. On chce
skończyć z niesprawiedliwością, nędzą, wyzyskiem i wszelkim złem we
wszelkich innych tego zła postaciach. Działa więc tak jak wyżej opisałem, a jeśli wygrywa, to staje się rządzącym i po krótkim czasie, lub od razu
uzyskuje poprzednio wymienione cechy rządzącego i koło się zamyka.
Zupełnie
innego rodzaju nieszczęście mamy w razie utworzenia władzy demokratycznej.
Nieszczęście może być małe lub duże. Jeśli w jakimś państwie system
demokratyczny tworzy się sukcesywnie, to negatywne skutki są rozłożone w czasie, co umożliwia skuteczną i mało bolesną kurację minimalizującą te
negatywne skutki. Tak było w Anglii, a prawie
tak samo we Francji.
Jeśli
ta demokracja spada na społeczeństwo jak grom z jasnego nieba, to wszelkie
skutki, zarówno korzystne, jak i tragiczne kumulują się w czasie. Objawem
niezmiennie powtarzającym się w każdej takiej sytuacji jest przesadna konsumpcja tejże demokracji.
Mark Twain
pisał, że ..."w USA mamy wolność osobistą, zgromadzeń, prasy, słowa
oraz od Boga daną przezorność, aby nie brać tego zbyt poważnie". Jeśli
demokracja wybucha z dnia na dzień, to ludzie tej przezorności nie mają i dochodzi do wynaturzeń. Tak było nawet w najbardziej zdyscyplinowanym społeczeństwie,
to jest w Niemczech, kiedy to po pierwszej wojnie światowej zlikwidowano
cesarstwo i wprowadzono demokrację. Dosłownie tak samo było w Polsce tyle, że u nas to trwało tylko do
dwudziestego szóstego roku a w Niemczech aż do trzydziestego trzeciego. Gdy się
czyta pamiętniki z tamtych lat to aż dziwi, że tak wiele zjawisk ówcześnie
przerabianych, tak dokładnie powtarza się obecnie. Jest jednak zasadnicza różnica. W osiemnastym roku despotyczny, kapitalistyczny system we wszystkich trzech
zaborach został zamieniony na też kapitalistyczny system polski. W osiemdziesiątym
dziewiątym roku gospodarczy bezsens socjalistyczny zamieniono z dnia na dzień w system kapitalistyczny. Czy można się dziwić, że Panu Bogu nie udało się
wyposażyć nas w odpowiednią przezorność? Po prostu nie zdążył, przecież
wiadomo: Bóg jest nierychliwy. Dlatego
właśnie szok był (i jest) tak ogromny.
I
co dalej?
Wspomniany
poprzednio prozaik amerykański twierdził, że ilość przepowiedni, jaką
zrodził indiański folklor, nie zmieściłaby się w waszyngtońskiej
bibliotece, zaś ilość przepowiedni spełnionych doskonale zmieści się w kieszonce od kamizelki. Indianinem nie jestem, więc nie próbuję zapełniać
tej kieszonki, która, jeśli dobrze pamiętam, przed wojną nazywała się „kondonówka".
Wolę opisać sprawy oczywiste, a jednak nie wszystkim wiadome.
Nazwa
kapitalizm, to wygodna nazwa, lecz nie należy jej traktować werbalnie. Istotą
nie jest kapitał, lecz optymalizacja wszelkiej działalności komercyjnej drogą
odrzucenia w naturalnej selekcji rozwiązań nie optymalnych. Oznacza to redukcję
biurokracji, to zaś zwiększa bezrobocie. Włączenie tych bezrobotnych ludzi
do procesu produkcyjnego jest trudne, bo maszyna pracuje taniej, nie męczy się,
nie strajkuje i co najważniejsze nie żąda podwyżek ani urlopu.
W silnych państwach kapitalistycznych takich jak Niemcy, rząd świetnie sobie z tym radzi, bo z dużych zysków odrywa (po polsku — uszczykuje) malutki kawałeczek,
który jest tak duży, że mało ludzi zdycha z głodu . W biednych państwach
postkomunistycznych, takich jak Polska, sprytniejsi bezrobotni także świetnie
sobie z tym radzą, bo każdy ma jakiegoś kolegę brata szwagra siostry, który
pracuje w administracji państwowej i tam się kolegę zatrudnia. Efekt jest
taki, że już dwa lata temu ogromna postkomunistyczna biurokracja wzrosła o 40%. Oznacza to, że biurokracja budowana żmudnie
przez komunistów w ciągu 44 lat PRLu, w okresie zaledwie dwunastu lat RPIII,
zamiast zmaleć, rozrosła się o ponad jedną trzecią poprzedniego nieszczęścia.
Jest to pierwszy powód
naszej nędzy.
Drugi
powód to, zupełny brak jakiegokolwiek rzeczywistego wpływu wyborców na już
zaprzysiężonego posła. Takiego wpływu nie ma nigdzie, nie licząc Nowej
Zelandii. Tam członkowi rady plemiennej, wykazującemu się małą skutecznością
działania, ucinano nożem głowę, co u nas jest po prostu niemożliwe ze
strachu przed kompromitacją… wyborców: Po ucięciu mogłoby się okazać,
że są puste lub wypełnione cwaniactwem.
Ja
nie widzę żadnej legalnych możliwości załatwienia
tej sprawy, to jest wprowadzenia odpowiedzialności posła za swoja harówę
PRZED KOŃCEM KADENCJI, a to z tej przyczyny, że w obecnym układzie
formalnoprawnym tego rodzaju novum wprowadzić mogli by jedynie posłowie, a nikt nie podcina gałęzi na której siedzi.
Wróćmy
więc, do tej kieszonki, która tak brzydko się nazywa: Załóżmy, że miałem
jakiegoś indiańskiego przodka o imieniu. Ta — Ta — Ma — Jaja i zacznijmy
prorokować.
Zacznijmy
od ewentualności najmniej prawdopodobnych. Najmniej prawdopodobne jest to, że
Bóg ześle z nieba wóz ognisty pełen diabłów z widłami, którzy wyłapią
wszystkich naszych posłów zarówno z partii prawicowo-katolickich jak i z
lewicowo-katolickich i wywiozą ich do piekła. Bezsens takiego proroctwa wykazał
już ksiądz prałat H. Jankowski stwierdzając autorytatywnie, że „...gdyby
Jezus żył obecnie, to jeździłby mercedesem…" a nie wozem ognistym,
chociażby ze względu na przepisy przeciwpożarowe. Jednak pomarzyć miło.
Proroctwo
najbardziej prawdopodobne jest takie:
Po
wyborach zacznie rządzić koalicja prawicowo-katolicka. W tej koalicji mniej
nierozsądne partie centrowe, w rodzaju PiSu, szybko poinformują wyborców, że
mimo szumnych zapowiedzi, nie posiadają żadnej cudownej recepty na poprawę
sytuacji materialnej społeczeństwa. Informacji tej udzielą nam nie za pośrednictwem
gazety urzędowej, społecznych masmediów, czy komercyjnych rozgłośni
telewizyjnych, lecz przez własne działanie. No, bo coś robić muszą! A więc
wprowadzą reformę A, B, C itd. Każda reforma kosztuje miliardy z kieszeni
podatnika, czyi ze skarbu, który świeci pustkami.
Koalicjanci
skrajnie prawicowi w rodzaju LPR (Ludzie Potrzebujący Rozumu) wyłącznie
legalną, parlamentarną drogą wprowadzą szereg drobnych zmian. W trosce o bezpieczeństwo dzieci, na każdej ulicy zostanie wybudowany kościół po lewej
stronie ulicy i drugi po prawej, żeby uniknąć przechodzenia przez jezdnię.
Dobro ludności miejskiej, zgodnie z zasadami demokracji, zostanie zabezpieczone w całym kraju w sposób nikogo niewyróżniający. W tym celu w każdym dużym
mieście zostanie wybudowana Świątynia Opatrzności Bożej, zaś w małym
kaplica opatrzności. Wreszcie spełnione zostanie już istniejące
postanowienie, że religia może być tylko na pierwszej lekcji lub ostatniej,
przy czym szkoły same zadecydują czy na religię przeznaczyć wszystkie
pierwsze lekcje, czy wszystkie ostatnie. Dyskryminacja niektórych wyższych
uczelni zostanie zniesiona przez utworzenie na każdej Wydziału Teologii.
Dzięki
tym wszystkim działaniom, rozwarstwienie materialne wzrośnie
ogromnie, nędza osiągnie apogeum i wytworzone zostaną warunki dla egzystencji nowej partii lewicowej, nie
posiadającej komunistycznego rodowodu, która, w dalekiej przyszłości, być
może, zaprowadzi porządek.
Idąc w powyższym opisie od ewentualności najmniej prawdopodobnej,
zapomniałem o całkiem nieprawdopodobnej, to jest o cudzie. Cuda zdarzają się
rzadko, ale w Polsce wszystko jest możliwe. Otóż cudem byłoby zaistnienie w naszym kraju normalnego ustroju.
Koniak mi się skończył, więc kończę ten artykuł, ale jak tylko
listonosz przyniesie emeryturę, kupię następny i napiszę jak zmienić system
na normalny. Czytać tego nie radzę rządzącym, czyli tym, którzy mogliby to
zrealizować, bo po pierwsze oni to doskonale wiedzą, a po drugie na pewno tego
nie zrobią, bo im byłoby troszkę lub całkiem gorzej. Zaś ta ogromna większość,
która klepie biedę, czyli my, czyli frajerzy, tego nie zrobimy, bo los frajerów
na całym świecie jednaki.
Nie jest to zbytnio pesymistyczne, bo Jezus powiedział: Co masz sprzedaj, pieniądze
rozdaj ubogim i idź za mną (do hospicjum).
« Felietony i eseje (Publikacja: 02-04-2005 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4063 |
|