|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo
Kierunek Amur [3] Autor tekstu: Witold Stanisław Michałowski
W Kyzył, stolicy Tuwińskiej Republiki Autonomicznej — dawnego Kraju Urianchajskiego, kilkaset metrów od graniastosłupa oznaczającego
centrum Azji, stoją kamienne idole wykopane na stepach abakańskich.
Przedstawiają okrągłogłowe postacie z zakręconymi zawadiacko „po
polsku" wąsami. Ich torsy pokrywają znaki pisma runicznego, prawie
identycznego do używanego przez starożytnych mieszkańców Skandynawii. W muzealnym katalogu opisane są jako nagrobne pomniki Hunów i Sarmatów.
Prawdopodobnie błędnie. Kamienne figury o fallicznym kształcie zaznaczały
miejsce, z którego ruszał koczowniczy ród wraz ze swymi stadami na zachód.
Do Morza Czarnego. Aby wiedzieć, skąd wyszedł, gdy po paru pokoleniach wróci
na to miejsce.
Celem
podbudowania tezy o centralno- azjatyckiej prakolebce Sarmatów, być może
warto też podać informację, że rogatywka — powszechnie uznawana za
arcypolskie nakrycie głowy — ma tybetański rodowód, a wizerunek nie
koronowanego „piastowskiego" orła był znakiem arystokratycznego rodu
jednego z wywodzących z Ałtaju ludów. Orła birkuta
czczą do dzisiaj mieszkańcy całego płaskowyżu. Jest
niezwykle charakterystyczne, że stroje, gusty kulinarne i broń potomkowie
Sarmatów, za których nasza szlachta zwykła się swego czasu uważać,
przyjmowali głównie za modą panującą w Isfahanie, Seraju czy Istambule.
Gdzież więc te wyłącznie wzory grecko-rzymskiej cywilizacji, o które zapis w preambule europejskiej konstytucji tak walczyli nasi politycy?
„Cywilizacja" zaś, cytując profesora Koniecznego, to sposób życia. Właśnie
te kontusze, karabele i mięsiwa na słodko. Otóż nie zawsze na słodko.
Doskonale to wiedzą uczestnicy ogniskowych biesiad na Hulskiem czy Tworylnem, z utęsknieniem oczekujący, kiedy nareszcie obracany na rożnie baran będzie się
nadawał do konsumpcji. I tak zresztą zwykle bywa półsurowy. Nie ma to jak
autopsja i własne doświadczenie. Warto sobie uprzytomnić, że czambuły
stepowych koczowników, ruszając po szerokim, nieogarniętym stepie w drogę na
zachód i mając do pokonania co najmniej 5-6 tysięcy kilometrów, musiały
zabierać z sobą prowiant. Wojownicy mongolscy, szykując się do rajdu znad
Selengi i Orchonu nad Wisłę i San mieli przytroczone do końskich juków
wysuszone na mrozie i sproszkowane w moździerzu mięso z wołu, wsypane do
odpowiednio wyprawionego żołądka tegoż zwierzęcia. W łatwej do zapamiętania
proporcji. Jeden wół dla jednego wojownika. Taki koncentrat KNORRA
sprzed wieków. Indoirańscy Sarmaci koczowali nieco bliżej. I nie mieli
rozwiniętego na podobnie wysokim poziomie jak Mongołowie zaopatrzeniowego know-how. Gnali ze sobą stada baranów. I co wieczór jeden dawał
gardło. Jeden na siedmiu wojowników. Nie było
ani czasu, ani wystarczającej ilości chrustu, by go dokładnie upiec. Łój
szybko zastygał na rękach, twarzach i.… wąsach. Sarmaci w przeciwieństwie
do Mongołów mieli dość bujnie owłosione oblicza. Musieli obu rękami
odgarniać owłosienie od ust. I tak już zostało. Wydany w XIX w. carski ukaz
zabraniał noszenia sterczących jak wiewiórcze ogony z obu stron oblicza, „laszych"
wąsów. Uważano to za polityczną demonstrację. Na zachowanych zdjęciach
nosili je jeszcze obaj moi dziadkowie.
"Lasze wąsy" — kamienny posągów Saramatów ze stepów Munusińskich w zestawieniu z fotografią dziadka Autora
***
W 1813 roku wziętych do niewoli jeńców z pułku księcia
Józefa Poniatowskiego zesłano do Bijska. Mieli zasilić tamtejszy garnizon. Śluby
brać mogli wyłącznie w cerkwi. Dzieci wychowywać w wierze prawosławnej. Były
to ówczesne kresy imperium. W miejscowym muzeum zachowały się nie tylko „wierigi",
kilkunastokilogramowe ciężary noszone na łańcuchach przez prawosławnych
sekciarzy pod koszulą celem umartwienia, i zdjęcia wykopanych na stepie
kamiennych „bab" z wąsami. Są też i inne. Zrobione w Warszawie.
Przedstawiają zamożnych bijskich kupców. Po jedną ze ścian na pokrytym postrzępionym zielonym
suknem stole wyłożono księgi z wykazami ofiar politycznych represji lat 1931-
1937. Nad nimi, w cieniu, ledwo dostrzegalna mapa. Łagry oznaczono kropkami. Dużo
ich. Gęsto są rozmieszczone szczególnie wzdłuż Czujskiego Traktu. Samochody
pierwszy raz przejechały nim w 1934 roku. Kierowcę Wiśniewskiego rodzina
pochowała na cmentarzu za miastem. Grób otaczają zardzewiałe, powykrzywiane
metalowe sztachety, między którymi znalazł się przyspawany do sterczącej
szyny duży prostokątny kawał blachy. Pełni funkcje stolika na flaszkę przy
wspominkach zmarłego. Brudne kieliszki pozostawiono. Panichida, to stary
obyczaj. Jest też kierownica. Najprawdziwsza. Również przyspawana Nieco
dalej, oddzielona od reszty cmentarza niewysokim, żeliwnym ogrodzeniem pionowa
czarna kamienna tablica: PAMIĘCI POLAKÓW ZESŁAŃCÓW I OFIAR REPRESJI
STALINOWSKICH, KTÓRYCH PROCHY SPOCZYWAJĄ NA AŁTAJU. Nieco niżej: GDZIE SĄ
ICH GROBY, POLSKO, GDZIE ICH NIE MA! TY WIESZ NAJLEPIEJ I BÓG WIE NA NIEBIE. I
to samo po rosyjsku. Obok druga też dwujęzyczna: WŁADYSŁAW JARUZELSKI
1888-1942 Pod obu ktoś 1 listopada położył wieńce.
*** Pani Ljuba Saadakowicz, właścicielka „Kafe
Istok" położonej przy szosie z Górno Ałtajska nad jezioro
Teleckie, należy do gatunku businesswomen.
Jeździ do Tokio po używane samochody. Do Chin po odzież. Męża lekarza
trzyma krótko. Jej ród na Ałtaju od wieków znaczył bardzo wiele. Najmłodszej
córce załatwiła polonijne stypendium na studia w Lublinie. Już ją raz
odwiedziła. Polaków w rodzinie nie miała. Nie podoba się jej u nich
dwulicowość i skąpstwo. Rozmawiamy szczerze. Podjęła nas wystawną kolacją.
Króluje wódka. Na etykiecie butelki dwaj żołnierze wojsk desantowych w pasiastych tielażkach wznoszą toast za specnaz i za Kaukaz. Do wstępowania do
tej formacji zachęcają ogłoszenia w gazetach. Jemy sałatkę ze świeżych
paproci. Lodygi ich mrozi się,
szatkuje i zalewa oliwą. Uwielbiają ją Koreańczycy i Japończycy. Działa
jak afrodyzjak. Siostra pani Ljuby jest lekarzem pediatrą. Zarabia grosze.
Ubolewa, że z roku na rok ilość dzieci, już w łonie matek potwornie zniekształconych, co najmniej podwaja się. W latach 50 zdecydowano, że rakiety wystrzeliwane z poligonu Bajkonur będą kończyły
swój lot nad Krajem Ałtajskim, Tuwą i Chakasją. Obszar skażony cezem 137
oraz toksycznym gepliłem rakietowym paliwem powodującym raka skóry i zmiany w kodzie genetycznym oraz naruszającym warstwę ozonową obejmuje blisko jedną
trzecią republiki. Oznaczony jest na wojskowych mapach PIT-326.
Radioaktywnych odłamków i pojemników z paliwem rakietowym rozrzuconych
na terenie teleckiego rezerwatu przyrody zebrać nie miał kto. Pojawiła się
też nowa mutacja niedźwiedzi. Prawdopodobnie cierpią na jakieś schorzenie. Górski
przewodnik Sergiej Bodrow znalazł w górach w czasie ostatniej zimy szczątki jednego z nich w śniegu. Rozszarpały
go wilki. Zdjęcie jego łapy obiegło prasę. Jeti? Eksperci się jeszcze nie
wypowiedzieli ostatecznie.
*** Władymir Nikołajewicz Tiuleńkin, przewodniczący sowchozu
Abajskiego, jeździ japońskim terenowym samochodem. Dużym, z przyciemnionymi
szybami. Jest współwłaścicielem maralnika. Tysiące hektarów ogrodzono
siatką, za którą chodzą stada jeleni-marałów. Wieńce samców, czyli panty,
ścina się na wiosnę. Każdą ilość kupią Chińczycy. Płacą dobrze i coraz lepiej. Polecenia wydaje cicho. Nigdy ich nie powtarza. Nie ma potrzeby.
Jedyny decydent i pracodawca na obszarze setek kilometrów kwadratowych górzystej
tajgi Republiki Ałtaj. Jego władza sięga daleko, aż po granicę z Kazachstanem. Liczą się z nim nawet w stolicy. Okrągła jak tarcza księżyca w pełni twarz. Wyraźnie azjatyckie rysy. Przy pierwszym spotkaniu rozjaśnia ją
promienny uśmiech. Moja babka nazywała się Jadwiżak. Zostaję ulokowany w położonym
nieco za wsią Amur siedzibą administracji rejonu domku myśliwskim. Wysprzątanym
po pobycie poprzednich gości. Samochodowy rajd przez pół świata po
przejechaniu blisko 7 tysięcy kilometrów kończę w bani. Od jutra będę
polował na niedźwiedzia. Jego zimowy barłóg zlokalizowano niedaleko
myśliwskiej bazy Karagai.
Autor w czasie polowania w Kraju Ałtajskim
1 2 3
« Turystyka i krajoznawstwo (Publikacja: 24-05-2005 Ostatnia zmiana: 11-02-2007)
Witold Stanisław MichałowskiPisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli. Więcej informacji o autorze Liczba tekstów na portalu: 49 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4151 |
|