Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.443.768 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Religia (...) jest największym wrogiem zdolności myślenia (...) Wiara jest największym przekleństwem ludzkości jako całkowite przeciwieństwo i wróg myśli".
 Religie i sekty » Nowe ruchy religijne

Sekty jako problem socjotechniczny [1]
Autor tekstu:

Na marginesie książki Sekty za zamkniętymi drzwiami

Książka Grzegorza Mikruta i Krzysztofa Wiktora jest interesująca z kilku względów. Po pierwsze, ze względu na autorów, byłych urzędników MSWiA, którzy przez pewien czas współdecydowali o kształcie polityki naszego państwa względem nowych ruchów religijnych. Pod ich redakcją powstał w 2000 roku słynny i kontrowersyjny Raport o niektórych zjawiskach związanych z działalnością sekt w Polsce firmowany przez MSWiA. Teraz otrzymujemy niejako poszerzoną wersje tamtego raportu, poznajemy bliżej argumentację jego twórców i lepiej rozumiemy kategorie, którymi się posługiwali — to kolejna zasługa tej książki. Jest ona interesująca również dlatego, że w sposób odważny i poważny zajmuje się sektami jako problemem praktycznym i to nie na płaszczyźnie apologetycznej, jak to zwykle bywa, ale na gruncie rozważań bardziej uniwersalnych. Interesuje ich zagrożenie ze strony sekt nie dla takiego czy innego kościoła, ale dla państwa i w związku z tym kwestia polityki jaką państwo powinno względem sekt obrać.

Socjologowi trudno jest znaleźć się w tej dyskusji. Przede wszystkim autorzy uważają sekty za zjawisko szkodliwe. Najlepiej żeby sekt w ogóle nie było albo było ich jak najmniej. Zajmują więc zdecydowanie postawę wartościującą, a socjologia ma być podobno wolna od wartościowania. Panowie Mirkut i Wiktor czynią jednak zarzut socjologom i religioznawcom, że w tym przypadku wolność od wartościowania oznacza życzliwość, sprzyjanie, przemilczanie ciemnych stron, co więcej, socjologowie i religioznawcy pod płaszczykiem neutralności skrywają dość niskie pobudki: chęć zrobienia kariery na sektach czy zarobienia pieniędzy. Tak jak badacze wielorybów są zainteresowani, by wieloryby nie wyginęły (choć autorzy pewnie woleli by za przykład rekiny), tak socjologowie religii są skłonni do obrony sekt i ukrywania ich ciemnych sprawek (Mirkut, Wiktor 2004:13-14). Autorzy przeciwstawiają socjologom postawę psychologów klinicznych, społecznych i psychiatrów, którzy czujnie przyglądają się wszelkim podejrzanym ruchom religijnym demaskując ich kłamliwą propagandę i zbrodnicze techniki manipulacyjne (Ib. 40-42).

Na narzucające się pytanie, skąd taka rozbieżność między uczonymi, nie dają odpowiedzi. Odpowiedzią nie jest przecież wspomniana insynuacja, bo można ją zastosować do wszystkich osób zajmujących się sektami, włączając w to wrogów sekt, a zwłaszcza urzędników zatrudnionych w instytucjach powołanych do monitorowania zagrożeń związanych z sektami, których byt codzienny może nawet w większym stopniu, niż byt uczonych uzależniony jest od utrzymywania się przekonania o zagrożeniu ze strony sekt (również wielorybnicy „robią karierę" dzięki wielorybom). Pierwsza odpowiedź jest dość banalna. Różnica między psychiatrami czy praktykującymi psychologami a socjologami i religioznawcami jest przecież poniekąd taka, jak między lekarzami i patologami a biologami, anatomami, fizjologami etc. Socjolog czy religioznawca badając daną sektę ma do czynienia z ludźmi dla których wspólnoty te stanowią źródło wsparcia, które czerpią z przynależności do nich sens życia, dla których grupy te są „funkcjonalne". Do psychologów trafiają natomiast ludzie, dla których okazały się „afunkcjonalne" albo nawet „dysfunkcjonalne", którzy czują się w związku z tym rozczarowani, poszkodowani, oszukani. Jak postaram się niżej wykazać, za względnie życzliwą postawą socjologów względem nowych ruchów religijnych stoją też jednak pewne racje merytoryczne. Socjologiczna perspektywa pozwala dostrzec pewne szersze powiązania między sektami a społeczeństwami, których na poziomie analizy psychologicznej dostrzec nie można, tak jak nie można zobaczyć słonia przez mikroskop.

Autorzy książki opowiadają się naturalnie za stanowiskiem psychologów. W związku z tym, nie za bardzo wiedzą, do czego by im mogła przydać się socjologia. Uważają za słuszne uwzględnić perspektywę socjologiczną np. przy rozstrzyganiu kwestii definicyjnych w swym raporcie. Pod tym względem wykazują się większą erudycją, niż niektórzy publicyści, którzy wybierają sobie jakąś jedną definicję sekty, jak Piotr T. Nowakowski, który powiada: „w ujęciu socjologicznym sektę definiuje się obecnie jako…" (1999:10), tak jakby istniała jakaś jedna socjologiczna definicja sekty. Autorzy rządowego raportu na temat sekt, stwierdzają natomiast z bezradnością, że „każdy z autorów podaje własne wyjaśnienia" (RoSP 2000:19). Usiłują wprawdzie dokonać pewnej systematyzacji tych stanowisk, kierując się tym, co wydaje im się „zgodą wśród uczonych", aby móc z tej „oferty" wybrać coś, co wydaje się użyteczne. Jednak ostatecznie stwierdzają, że „najwłaściwsze wydaje się odwołanie do pojęcia sekty, lecz w oderwaniu od dotychczas stosowanego rozumienia potocznego, słownikowego czy socjologicznego". Nawet więc do zdefiniowania ważnego społecznego zjawiska socjologia okazuje się nieprzydatna. Dlaczego?

Nie istnieje socjologiczna definicja sekty. Są tylko różne socjologiczne definicje sekty. Każda z tych definicji powstała jako składnik pewnej teorii, w ramach pewnej orientacji metodologicznej, miała służyć rozwiązaniu określonych problemów badawczych. Wyrywanie jej z tego kontekstu często świadczy o zwyczajnym barbarzyństwie metodologicznym. Definicja w socjologii jest tylko narzędziem poznania. No właśnie, poznania a nie osądu. Autorzy zaś są praktykami, chcą najpierw osądzić a potem działać. Czy oznacza to, że nie ma przełożenia między socjologią a praktyką? A może to nie tyle socjologia jest nieprzydatna, co socjologii zadawano złe pytania? Pytanie powinno brzmieć nie: jaka jest socjologiczna definicja sekty, ale: jak zgodnie z wiedzą socjologiczną winno się zdefiniować sektę, aby osiągnąć taki a taki cel.

Socjologia niewiele może pomóc w wyborze tego celu, może co najwyżej powiedzieć, czy jest on możliwy do osiągnięcia przy pomocy dostępnych środków, czy nie (por. Weber 1985:46-49). I tak, socjolog może z czystym sumieniem odpowiedzieć komuś, kto chciałby, aby sekt nie było w ogóle, że taki postulat jest nie do pogodzenia z kapitalizmem i demokracją (por. Berger 1997:178). Możliwy do osiągnięcia w obecnych warunkach wydaje się natomiast cel mniej ambitny: ograniczenie negatywnych zjawisk związanych z powstawaniem nowych religii. Pytanie, jak ten cel osiągnąć, również leży w zasięgu socjologii. Należy po prostu przekształcić naszą wiedzę na temat społecznego uwarunkowania religii w odpowiednie dyrektywy socjotechniczne.

Wymaga to jednak uświadomienia sobie wpierw dość oczywistego faktu, o którym autorzy omawianej publikacji wydają się zapominać: sekty nie tylko oddziałują (w domyśle: szkodliwie) na społeczeństwo, rodzinę, jednostkę, ale również ulegają licznym oddziaływaniom z zewnątrz. To oddziaływanie kształtuje, a w pewnych przypadkach przesądza o charakterze danej grupy. Jednym z elementów tego oddziaływania, często o dość dużym znaczeniu, jest już sama przyjęta w społeczeństwie definicja sekty. Przyjrzyjmy się na przykład sposobowi, w jaki autorzy omawianej publikacji używają terminu „sekta" czy „sekty'. Jest on zresztą dość typowy dla tej opcji praktycznej. "Kontrola stosowana przez sekty przybiera wręcz formę totalitarną…", „sekty kształtują się wokół niezaprzeczalnych prawd…", „nie można mówić o jakiejkolwiek demokracji w sektach…", „Sekta przedstawia mu się jako organizacja, która najczęściej głosi szczytne hasła…", „...realizuje cele nie własne ale sekty", to tylko kilka przypadkowo wybranych przykładów (Ib. 30-31). Piszą więc o sektach jako takich. Pozostaje jednak otwarte i nierozstrzygnięte pytanie (tak w książce, jak i we wcześniejszym raporcie): jaki jest stosunek tych „sekt" do konkretnych organizacji religijnych. Czy wszystkie wynaturzenia występują we wszystkich sektach, czy niektóre w jednych, inne w drugich? Jeśli jakiś autor pisze o sektach dowodząc na kolejnych stronach swej publikacji, że sekty manipulują, kłamią, okradają wyznawców, wykorzystują ich seksualnie, handlują narkotykami, bronią, namawiają do samobójstwa etc., buduje w rezultacie „pojęcie-maczugę", którego nie może już zastosować odpowiedzialnie do żadnej konkretnej sekty nie narażając się na proces sądowy. Pojęcie to pozostaje w dość luźnym związku z przyjmowaną definicją.

Autorzy swoim raportem i teraz książką niewątpliwie zamierzali przyczynić się do podniesienia alarmu w naszym społeczeństwie przestrzegającym przed sektami. Powiadają, „Nie ma w zasadzie dziedziny życia, w którą sekty by nie ingerowały". Po tym stwierdzeniu następuje szereg przykładów, często rzeczywiście robiących przygnębiające wrażenie. Jednak żaden z tych przykładów nie dotyczy Polski. W ogóle, liczba sekt, które pojawiają się w przykładach można policzyć na palcach rąk, a zdecydowana większość przykładów dotyczy jednej z nich: Kościoła Scjentologicznego, którego obecność w Polsce pozostaje nieudowodniona, podobnie jak obecność Najwyższej Prawdy, obecność raelian jest raczej marginalna. Generalnie z wymienionych sekt w Polsce działa na szerszą skalę tylko Kościół Zjednoczeniowy. Niebezpieczne jest też zdaniem autorów Bractwo Zakonne Himavanti. Wygląda na to, że autorzy budują pojęcie sekty w oparciu o przykłady zaczerpnięte dość dowolnie z pięciu-dziesięciu organizacji. Gdyby termin sekta, stosowali w odniesieniu tylko do tych organizacji można byłoby to jakoś zaakceptować. A jednak wyraźnie sugerują, że liczba sekt jest znacznie większa, że potrzeba rozwiązań prawnych, które obejmowałyby nie tylko te organizacje, ale też wiele innych. Do czego prowadzi takie podejście, można przekonać się czytając książki pana Nowakowskiego, który dość bezceremonialnie posługuje się takim swoistym pojęciem-maczugą i wrzuca do jednego worka nie tylko Scjentologów, Świątynię Ludów, Najwyższą Prawdę, ale i Świadków Jehowy, krysznaitów, i dziesiątki innych legalnie działających organizacji religijnych.

W związku z tym kontekstem, socjologowie woleliby nie używać tak bardzo pejoratywnie zabarwionego terminu. Skłonni są zastąpić słowo „sekta" jakimś słowem czy terminem możliwie neutralnym. Problem jednak w tym, że zjawisko, które potocznie odpowiada temu terminowi wartościowane jest zdecydowanie pejoratywnie. Jeśli zastąpimy określające go słowo innym, po upływie pewnego czasu ono również ulegnie pejoratywnemu zabarwieniu. Zamiast więc wdawać się w nieskończony wyścig z wartościowaniem i wprowadzać kolejne eufemizmy, lepiej postarać się, aby słowo odpowiadało możliwie ściśle rzeczywistości zarówno w aspekcie treści jak i oceny.

Jeśli chodzi o treść, to dla przypomnienia wyjdziemy od koncepcji nieco zapomnianego klasyka socjologii, Herberta Spencera. Zjawisko nazywane powszechnie sektą autor ten określa jako nonkonformizm religijny. Jego cechą charakterystyczną jest odrzucenie autorytetu kościoła panującego, czyli takiego, który tkwi w ścisłych związkach z państwem. Koncepcja ta jest oczywiście nieco anachroniczna, dyferencjacja społeczna w większości społeczeństw doprowadziła już do rozdziału państwa i kościoła. Warto więc koncepcję tę przekształcić, zuniwersalizować przy pomocy innej kategorii Spencera, jaką jest system kierowniczy. Kościół panujący zatem to taki, który pozostaje w zgodzie z systemem kierowniczym danego społeczeństwa. Sektami zaś są organizacje, które z motywów religijnych odmawiają podporządkowania się systemowi kierowniczemu społeczeństwa. Na system ten składają się trzy systemy normatywne i chroniące je instytucje społeczne. Są to: prawo, moralność i obyczajowość, na straży których stoją instytucje polityczne (potocznie zwane państwem), opinia publiczna (wliczając w to środki masowego komunikowania się), a także kościół, o tyle, o ile strzeże i upowszechnia zasady moralne. Do sekt zaliczylibyśmy więc organizacje religijne, które:


1 2 3 4 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Sekta to pojęcie-maczuga
Destrukcyjne sekty czy nowe ruchy religijne? Problem metodologiczny

 Zobacz komentarze (2)..   


« Nowe ruchy religijne   (Publikacja: 25-07-2005 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Kamil Kaczmarek
Ur. 1973, adiunkt w Zakładzie Socjologii Teoretycznej i Klasycznej Instytutu Socjologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza, specjalizuje się w prasocjologii, socjologii klasycznej, socjologii religii, socjologii teoretycznej, autor: "Prasocjologia św. Tomasza z Akwinu", "Socjologia a religie".

 Liczba tekstów na portalu: 2  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Sekta to pojęcie-maczuga
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 4274 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365