|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Ludzie, cytaty Świat nie jest z tego, co pokażesz palcem Autor tekstu: Katarzyna Bocheńska
Pomysł na wywiad z Arturem Cieślarem przyszedł już po przeczytaniu
pierwszego wywiadu z jego debiutanckiej książki „Kobieta metafizyczna".
Rozmowę z Beatą Pawlikowską wybrałam z tomiku na chybił trafił i to było
to, czego szuka się od czasu do czasu w książkach.
Artur Cieślar — tłumacz, romanista od wielu lat podróżuje, fotografuje, pisze
reportaże i opowiadania. Współpracował z najpopularniejszymi pismami
kobiecymi, m.in. ze Zwierciadłem, Twoim Stylem, Elle, Marie Claire. Kobieta
metafizyczna to jego debiut książkowy. Kiedy
czytam pana teksty, oglądam zdjęcia, które pan zrobił, to mam wrażenie,
że osiągnął pan harmonię. Czy to już jest ten stan? Jak dochodzi się do
takiej równowagi, spokoju?
Harmonii nie osiągnąłem, bywa, że jej dotykam, czasami
tylko na chwilę, dwie. To piękne uczucie, kiedy odnosi się wrażenie, że
wszystkie elementy pasują do siebie, że wszystko jest takie jak ma być, że
niczego nie trzeba zmieniać, poprawiać. Harmonia pojawia się także wtedy,
kiedy obcuję z pięknem, ze sztuką, z przyrodą. Urodziłem się nad morzem.
Morze, miarowy rytm fal, wielka przestrzeń, poczucie nieskończoności jest mi
do życia tak samo potrzebne jak powietrze. Jestem morzozależny (uśmiech).
Staram się medytować. Poprzez
proste obserwowanie własnego oddechu, które często wcale proste nie jest,
udaje się zharmonizować, zestroić umysł z ciałem. Siedząc w jednym
miejscu, nie wybiegając do przyszłości ani przeszłości można odnaleźć
spokój. I ten spokój nie jest zasypianiem ani obojętnością. Gdyby tak było,
nigdy nie zaufałbym Buddzie.
Magdalena Środa, w rozmowie z panem uznała, że medytacja to dla niej marnowanie czasu a wyciszenie dyskursywnego myślenia jej szkodzi...
Magdalena Środa ma prawo myśleć o medytacji co chce. Gdybyśmy wszystko rozpatrywali w kategoriach użyteczności i przydatności natychmiastowej, to pewnie sens kontemplacji można
by zakwestionować, nawet wyśmiać. A jednak wciąż potrzebujemy dobrego
kontaktu z samym sobą, potrzebujemy drogi ku wnętrzu. Często bywa tak, że
jesteśmy dla siebie samych takimi bohaterami — twardzielami, którzy niczego i nikogo nie potrzebują, ale tak się dzieje do czasu. Zazwyczaj taką postawę
rewiduje śmiertelna, albo po prostu poważna, choroba własna lub bliskich.
Wtedy nagle się okazuje, że to, co wcześniej wydawało się takim pewnikiem
jest jak bańka mydlana. Za często przebywałem w szpitalach, aby traktować życie
jako czarne albo białe. Medytowałem też trochę i wiem, że medytacja na
pewno nie szkodzi ani myśleniu ani odczuwaniu. Wprost przeciwnie!
Siłą opowieści pana kobiet jest to, że czytelnik odnajduje w nich różne
cząstki siebie. Skleja je i uświadamia sobie (raczej z satysfakcją), że jest w czymś podobny do poszczególnych postaci. Czy pracując nad materiałem do
tej książki miał pan też takie wrażenie?
Moich kobiet metafizycznych w taki czy inny sposób szukałem intuicyjnie, ufając, że to, co przeczuwam,
odnajdę i rozwinę z ich pomocą. We wszystkich rozmowach pojawiają się
tematy takie jak: przemijanie, cierpienie, wiara, siła i słabość, radzenie
sobie z rzeczywistością, z życiem. I choć każdy ma swoją drogę, to dobrze
jest mieć lustro w postaci innych ludzi. Okazuje się wtedy nagle, że możemy
odkryć w sobie jeszcze to i jeszcze tamto. Nagle zapada nam jakieś słowo,
zdanie, potem „zapala się żarówka" już w konkretnej sytuacji i to jedno
słowo, czyjaś refleksja, czyjaś mądrość życiowa spontanicznie wyrażona w czasie rozmowy, pomaga nam zrozumieć, właściwiej zadziałać. Dlatego tak ważne
jest, aby przez życie iść z kimś, mieć to lustro. Inaczej tkwi się w milionach wyobrażeń na własny temat. Partner życiowy to rewiduje. Poza tym
jestem zwyczajnie ciekawski, ja po prostu uwielbiam wiedzieć, co myślą inni,
jak działają, jakie decyzje podejmują i dlaczego. Nie umiem nie zadawać pytań. A kiedy dostaję odpowiedzi znowu coś w sobie rozbudzam.
Znalazł pan czy szuka jeszcze swojego
lustra?
Moim lustrem jest każdy człowiek,
który mi imponuje swoją mądrością albo dobrocią, czasami jednym i drugim.
Człowiek, który mi uświadamia, jak wiele jeszcze przede mną. To nie musi być
wielki mistrz duchowy — choć przyznam, że Tenga Rinpocze, mój lama, jest całkiem
niezwykłą postacią. Kiedy widzę, jak żyje dla innych, zawstydzam się, ale
zaraz potem uświadamiam sobie, że każdy tak może, ja też. I nawet jeśli
wszystko kończy się na dobrych chęciach, to warto. Moim lustrem są również
sytuacje — patrzę co robią inni i wtedy zastanawiam się, czy ja przypadkiem
nie jestem podobny, czy ja także nie robię w życiu czegoś, co jest poniżej
pewnego poziomu. Jeśli chce się patrzeć, widzi się. Dzień po dniu. A najlepiej patrzeć na ludzi...
Dla pana, jak się
zdaje, siłą, punktem koncentracji jest uśmiech człowieka. Co widzi pan w układzie
ust ludzi, z którymi się pan spotyka?
Kiedyś napisałem wiersz, w którym
mierzyłem się z odchodzeniem bliskich mi osób. Śmierć to jednak paskudny
wynalazek biologii. Ja w ogóle od tego zacząłem moją przygodę z duchowością.
Nie umiałem się zgodzić na śmierć innych, swoją także. Kiedy słyszałem
hasło: boski plan stworzenia, ogarniał mnie pusty śmiech. I tak pomyślałem
sobie, że kiedy bliscy odchodzą, nie pozostaje nam nic innego jak dostrzec ich
obecność w innych, tak jakby ta energia rozchodziła się potem na innych
ludzi. Zatem w każdym, kto żyje, jeszcze żyje, mogę dostrzec tamtego człowieka,
który odszedł. A jeśli ten człowiek uśmiechnie się do mnie albo
odwzajemni mój uśmiech, a w naszej kulturze zdarza się to jednak niezmiernie
rzadko — ludzie zachowują dystans — to wtedy traktuję to niemal jak
błogosławieństwo, znak od tamtych, których już nie ma. Choć wciąż są! Właśnie w ten sposób. Coraz rzadziej hamuję się z uśmiechaniem. Ludzie różnie sobie
mogą myśleć, ale co ja mam do stracenia?
Usta, już mniej metafizycznie,
zdradzają wiele, kiedy się studiowało chińską medycynę. Chińczycy mają
atlasy z tysiącami zdjęć ludzkich warg i języków, bo one pokazują stan
organizmu i psychiki. Wszystko, jak wiadomo, w tych systemach jest ze sobą powiązane.
Rozmowy z tymi dziewięcioma kobietami są sumą wcześniejszych doświadczeń z nimi, spotkań, snów. Czy nie żal było panu dzielić się niektórymi dość
prywatnymi myślami z czytelnikiem?
Żal? Zanim się zrobi cokolwiek,
co będzie później żyło dla innych i w innych, a takim czymś jest, na przykład,
książka, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, czy rzeczywiście ma się ochotę
dzielić z innymi tym, co się w sobie nosi. Nie jestem laborantem, który
precyzyjnie odmierza to, co może powiedzieć, a czego nie. Oczywiście narażam
się wtedy na srogie oceny. Dla wielu ludzi tajemnica jest cenniejsza od przyjaźni i miłości. Mnie ludzie nadpowściągliwi — którzy wciąż coś ukrywają, nie
dzielą się do końca, nie otwierają — w ogóle nie interesują. Unikam ludzi,
którzy naciągają mnie na rozmowy, a z siebie nic nie dają, wymuszają, abym
ich ciągnął za język. Ja to oczywiście potrafię, ale dlaczego miałbym to
robić? Interesują mnie ludzie gotowi do wymiany, na tyle odważni, aby móc
przyglądać się swoim świeżym myślom. I wszystkie bohaterki mojej książki
takie są. Odważne i szczodre. Czasami chciały coś wykreślić podczas
autoryzacji, ale po rozmowach odstępowały od tego. W rezultacie powstała
bardzo intymna książka.
Pana
bohaterki z takim poczuciem dojrzałości mówią o wychowywaniu dzieci, starości,
przemijaniu… ale również o rezygnacji z wychowywania potomstwa, w zasadzie
wydają się spełnione… chociaż...
Pewnie gdyby były spełnione, byłyby mniej interesujące. W ludziach ciekawi mnie dynamika, zmiany i przemiany. Nigdy nie jesteśmy
przecież jednoznacznie określeni, choć tysiąc razy mamy pokusę etykietować,
nazywać innych takimi a takimi. Jednak to nie wynika z naszej wiedzy, tylko z idiotycznego nawyku. Sądzę, że ogromną wartością jest stan nienasycenia.
Nie chodzi tu o pazerność i pożądanie czegoś więcej, chodzi o stan, w którym
odkrywając nowe rzeczy widzimy, że wciąż i wciąż coś jeszcze jest do
odkrycia w nas i poza nami. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której siadam i mówię:
No dobra, zrobiłeś już wszystko i na tym koniec. Nie wierzę w Koniec! Nie
wierzę, że nagle wszystko się kończy, że cokolwiek się kończy. Nigdy!
Świat stara się
zredukować kobiety do pewnych ról. pan raczej nie sprawia wrażenia osoby,
powinnam powiedzieć mężczyzny, który szufladkuje zadania życiowe kobiet.
No, przede wszystkim nie uważam, żebyśmy byli odrębnymi
gatunkami. Człowiek jest człowiekiem. Dusza jest duszą. Podział na płeć to
już kwestia biologii, kontynuacji gatunku. Ci, którzy mówią mężczyzna = człowiek, i dodają: kobieta, pozostają na poziomie biologii. Oczywiście ta biologia nas
warunkuje, nierzadko przytłacza. Ale jako ludzie radzimy sobie z tym.
Kobiety astronautki i mężczyźni salowi — czyż to nie pasjonujące?
Czy pan też
dochodzi do tak smutnego wniosku, jak pana bohaterka, że „tak naprawdę
nikomu, poza rodzicami, tak bardzo na nas nie zależy".
Myślę,
że tu chodzi o coś więcej, o uczucie, które mogą do nas żywić tylko
rodzice, powiedziałbym więcej: głównie matki. To jest uczucie bezwarunkowej
miłości, kochania zawsze i pomimo. Mnie się to wydaje najtrudniejsze. Tym
bardziej, że nie mam dzieci i nie wiem jakby to działało we mnie. Taki
rodzaj miłości bezwarunkowej obserwuję w kontaktach z wielkimi mistrzami
duchowymi. Od 20 lat podążam mniej lub bardziej gorliwie za naukami mojego
lamy. I od 20 lat nie dostrzegłem w nim żadnego błędu. Od 20 lat widzę, jak
kocha swoich uczniów, naprawdę różnych uczniów, także takich leniwych i nierównych w praktyce jak ja (uśmiech). Widzę też, jak bardzo kocha mnie moja
matka, zawsze i pomimo. Inne matki odwiedzają swoich synów w więzieniu, płaczą
po nocach, modlą się o swoje dzieci, bo są z nimi połączone.
Mam to szczęście w życiu, że spotyka mnie wiele dobra
od innych, od bliskich mi osób, mam więc iluzoryczne odczucie, że wielu
osobom zależy na mnie. Ale prawda jest bardziej smutna — tak czy inaczej sami będziemy
musieli odejść z tego świata, zostawiając innych, inni też odejdą
pozostawiając nas samymi. Może do końca ktoś nas będzie trzymał za rękę,
ale Tam pójdziemy już sami.
Utrzymuje pan, że miał okazję przekonać się że "świat nie jest z tego, co pokażesz palcem".
Tak. Lubię to zadanie — to
jest fragment jakiegoś wiersza. W tych kilku słowach zawiera się to o czym
pisał inaczej Mickiewicz, że nie tylko „mędrca szkiełko i oko" się
liczy. Powiedziałbym więcej, świat nie istnieje jedynie z perspektywy ja.
Gdyby tak było nie umielibyśmy współodczuwać, pomagać sobie nawzajem,
troszczyć się o siebie. [ 1 ] W buddyzmie Zen mówi się o zabiciu
ja. Nie chodzi tu o ukatrupienie siebie a o pozbycie się tego ciągłego myślenia w kategoriach
ja i ty, ja i świat, ja i tamto i jeszcze coś innego itd. Buddyzm proponuje,
między innymi poprzez medytację, doświadczenie świata na poziomie ja-ty, ja-świat,
ja-to, ja-tamto, ja-wszystko. Kiedy wydarza się w nas takie święto jedności,
wtedy nawet śmierć niestraszna. Zastrzegam się: nie smakuję tego pełną gębą,
wciąż wiele przede mną do zrobienia.
Czy świat pokazywany przez kobiety jest inny, lepszy niż ten odkrywany
przez mężczyzn?
Jest inny, ale nie lepszy.
W tym męskim czy to żeńskim świecie jest jednak tak, że pewnych
rzeczy nie akceptujemy. Na co pan nie daje zgody?
To małe ja burzy się na wiele rzeczy, pomstuje, na przykład na polityków!
(śmiech). To wielkie ja mówi:
wyluzuj się, nie zmienisz świata, jedynie siebie możesz zmienić. No i jakoś
się zgadzam. Choć cierpię, jak widzę, na przykład prewencyjne palenie żywcem
milionów sztuk drobiu, bo ptasia grypa. Człowiek w celach konsumpcji powołuje
na świat życie, a potem je pali żywcem w piecach. No a wojny? A głód? A nędza?
Często bywam w Azji — tam ludzkie życie obraca się wokół miski ryżu. Dosłownie!
Ręce opadają...
Śmierć, cierpienie, przemijanie, zmuszają nas do refleksji, do
dojrzewania na sposób duchowy… czy doszedł pan do tego samego przekonania co
Małgorzata Braunek, że śmierć bliskiej osoby stać się może darem dla
pozostających?
Z najbliższych mi osób odeszły
moje babcie. Wciąż odczuwam to jako stratę, nie jako dar. Próbuję żartować
na temat śmierci, wprowadzam ją do rozmów z rodziną, przyjaciółmi,
powtarzam jak stary dziadek, że kto wie, czy mi jeszcze wiele zostało… No,
oczywiście jak na trzydziestoparolatka to kokieteria (uśmiech). Tak się trochę
bawię w oswajanie śmierci, ale to nie zmienia faktu, że jest dla mnie trudna i niewygodna. Śmierć to w końcu nie jest jasnowłosa dziewusia, która nam na
kolanach usiądzie i pogłaszcze po twarzy. Śmierć to trudny proces, może
najtrudniejszy egzamin z życia. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić ludzi
żyjących wiecznie. Ŕ propos, oni nie nazywają się przypadkiem
wampirami? (śmiech)
Jak po debiucie u boku kobiet tak fascynujących i wyjątkowych,
zdefiniuje pan termin „kobieta metafizyczna"?
Po prostu: uduchowiona.
Pozostaje mi życzyć, aby ludzie których pan będzie spotykał na
swojej drodze z życzliwością uchylali drzwi do swoich światów i by panu
udawało się dzielić z nimi tym samym.
Przypisy: [ 1 ] Autor ignoruje jednak to, co na temat altruizmu
ma do powiedzenia socjobiologia, psychologia ewolucyjna — przyp. red. « Ludzie, cytaty (Publikacja: 30-01-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4579 |
|