|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Teatr
Iwona. Adaptacja sceniczna dramatu Gombrowicza [1] Autor tekstu: Ewa Linow
Iwona,
księżniczka Burgunda Witolda Gombrowicza
— spektakl Starego Teatru im. H.
Modrzejewskiej w Krakowie
(Teatr Kameralny)
Reżyseria i opracowanie muzyczne: Horst Leszczuk (Grzegorz Jarzyna),
scenografia: Barbara Hanicka. Premiera: 13.12.1997r.
Sposób na Iwonę„Po kiego
licha Gombrowicz pisał sztuki" — pyta Jan Błoński w „Formie, śmiechu i rzeczach ostatecznych" — „przecież — prócz lat gimnazjalnej, może
studenckiej jeszcze młodości — nigdy nie chodził do teatru. Nie interesował
się też inscenizacjami własnych dramatów. Wystarczał mu teatr wewnętrzny,
to co pisząc "widział". Ale znów jego zachowanie — współżycie z ludźmi -
miało wiele teatralnych rysów. Nie szukał dużej publiczności: dość mu było
paru osób, w ostateczności jednej… aby rozpocząć z nimi grę, grę, w której
partnerzy nie od razu mogli się połapać (o ile w ogóle rozumieli, co z nimi
Gombrowicz wyrabiał). Była to oczywiście gra o prestiż, o zawładnięcie
uwagą innego, a przynajmniej o zbicie go z tropu. Stąd — a także z lektury całego dzieła! — wniosek, że Gombrowicza interesowało mniej to co
teatralne, czyli przedstawione publiczności… ale raczej to, co dramatyczne,
czyli wynikające ze spotkania — spięcia, zderzenia — międzyludzkiego". I właśnie
wydaje się, że o tym spięciu, o spotkaniu międzyludzkim jest Iwona, księżniczka
Burgunda — jedno z dramatycznych dzieci Gombrowicza. O Iwonie... jako dramacie mówiono i pisano tak wiele, że niektórzy nawet
twierdzą, iż istnieje jakiś sposób
wystawiania tego dramatu — sposób na „Iwonę". Wpisuje się on w szeroko pojętą „gombrowiczologię", tkwi jako element pewnej nauki, jest
podmurowany tradycją. Wobec takiego status quo każda inscenizacja, która w jakimś stopniu odbiega od tej reguły traktowania dramatu, zostaje okrzyknięta
anty — gombrowiczowską. „Iwona…" Grzegorza Jarzyny w Starym Teatrze w Krakowie zebrała okropne — tak zwanych — miejscowych autorytetów w tej
dziedzinie. Czy słusznie? Zajmując stanowisko w sporze między zwolennikami a przeciwnikami krakowskiej „Iwony" jestem zdecydowanie „za". W niniejszej
pracy jednak mam zająć się adaptacją teatralna dramatu, a więc odwołać zarówno
do tekstu (struktur, dialogów, rytmu, dyskursu itd.), jak i inscenizacji -
teatralnej realizacji słowa pisanego. Pisanie o realizacji, adaptacji dramatu
to zawsze — w większym bądź mniejszym stopniu — rozważanie o wierności literze i komentarzom autora. Gdyby
zatem wziąć pod uwagę streszczenie dramatu, jakie przedstawił Gombrowicz
Dominikowi de Raux, wówczas to, co widzimy na krakowskiej scenie kłóci się z relacją autora niemiłosiernie. Ale czy reżyser ma obowiązek być wiernym
komentarzom autora, iść jego śladem, podążać ślepo za intencją, szczególnie,
gdy ten tzw. autor to literacki prowokator i towarzyski eksperymentator — a takim
bez wątpienia był Gombrowicz? Podczas oglądania krakowskiej „Iwony" nie
ma się wrażenia gwałtu dokonanego na tekście. Słowo poddaje się intencjom
reżysera, wnika w nie, staje się ich nośnikiem. Cały spektakl jawi się jako
spójna i przemyślana w najdrobniejszych szczegółach kompozycja. Reżyser
realizuje pomysły niemalże „matematycznie", ale i jakby z pulsem podświadomości. Gdyby postawić pytanie: o czym jest
„Iwona" Jarzyny, odpowiedź mogłaby brzmieć na przykład: o Iwonie -
osobie, o tożsamości płci, koszmarze inicjacji, znienawidzeniu formy,
nierozerwalności miłości i śmierci, wreszcie — demaskacji lęków.
Iwona czyli „żywa, ludzka nagość" Konstanty
Puzyna o Iwonie pisał, że: „Niedorzeczność sytuacji jaką stwarza samą
swoją obecnością niemrawa, ofermowata, milcząca — prowokuje każdego do gestu
samoobrony lub agresji, a gest ten pociąga za sobą gesty następne, już
nieuniknione, choć coraz bardziej niedorzeczne". Iwona (Magdalena Cielecka)
Jarzyny istotnie uruchamia Wielki Mechanizm (Jan Kott), prowokuje niczym,
powoduje wydarzanie się. Ale nie jest bynajmniej niemrawa. Od początku, wchodząc
na scenę strofowana przez ciotki krzywi się, przestaje z nogi na nogę,
niecierpliwi — zdradza ze swoim charakterem. „Ależ uśmiechnij się, uśmiechnij
moje dziecko. Dlaczego tak niemrawo? Dlaczego ty, moje dziecko, tak się
niemrawo uśmiechasz?". Iwonie już od samego początku zostanie narzucona
rola, rola kobiety, uwodzicielki, kokietki, istoty zmysłowej, cielesnej,
powabnej. Ale to gombrowiczowskie „przyprawianie gęby" nie dotyczy tylko
Iwony, w mniejszym lub większym stopniu dotyka wszystkich bohaterów np. Filipa
(Marek Kalita), którego Król — ojciec (Mieczysław Grąbka) bezwstydnie zachęca
do podjęcia gry męsko-damskiej, inicjacji: „Ha, ha, ha! Rozumiem, randkę
ma!". Pojawia się konwenans, dochodzi nagle do niezgrabnej próby stworzenia
sytuacji standardowej, odnalezienia w konkretnej przestrzeni społeczno-mentalnej,
spotkania z typem reakcji itd. Ale problemem tożsamości płci, biologiczności i erotyzmu zajmiemy się później. Teraz wróćmy do Iwony. Iwona Gombrowicza
jest brzydka, ale „dlaczego ma się podobać tylko ładna? A brzydka nie może
się podobać? Gdzież to jest zapisane?". Gombrowicz podważa zasady estetyki,
odwieczne kanony piękna, pokazuje względność ocen i przewrotność gustów.
Iwona Jarzyny istotnie przejdzie metamorfozę — pojawiając się w szarym płaszczu,
ze śmiesznymi warkoczykami i w brzydkiej sukience w pierwszej scenie, będzie
irytować, prowokować nijakością, brakiem stylu. (Książę Filip: „Jak się
panią widzi, to aż korci, żeby panią do czegoś użyć (...) Pani denerwuje,
rozumie pani, pani jest jak czerwona płachta, pani prowokuje") Ta dziwna
Iwona może do czegoś posłużyć, a więc służy do oglądania. Filip wraz z całym dworem przygląda się jej z „ciekawością podobną do tej, z jaką oglądamy robaka poruszając go patykiem". Cyryl i Filip poczynają
sobie z Iwoną dość obcesowo, wymieniają kąśliwe wagi na temat jej
aparycji, wystawiają na próbę jej cierpliwość, ostatecznie jawnie
kompromitują w scenie „siadania" (Szambelan: „Proszę, proszę". (podsuwa
krzesło) „Tylko ostrożnie!". Cyryl: „Trzymajcie dobrze, żeby znowu nie uciekła!
Szambelan: "Niech pani raczy dobrze wycelować!"). Jednak Iwona Jarzyny nie
jest pokraczna. Od pierwszej sceny wiemy, że temperamentna z niej istota, później
przekonujemy się, że potrafi być kobieca. Magdalena Cielecka w cienkiej, niemal
przezroczystej tiulowej czy jedwabnej sukience wygląda ładnie, świeżo
naturalnie, niewinnie. Ten subtelny wygląd stoi jakby w silnej opozycji do
tego, co istotnego powoduje Iwona — pokazuje wyjście ze świata min i gestów
skrywających podświadome lęki i pożądania członków dworu. Iwona demaskuje i rozsadza owy świat. W pewnym momencie oznajmi: „To tak w kółko" — i oczywiście można w tej sentencji widzieć semantykę mistycznego koła, symbol
kosmosu, nieskończoności, ale Iwona-Cielecka wypowiada ową kwestię tak
spontanicznie, naturalnie, bezpretensjonalnie, że trudno ją odczytywać
inaczej niż po prostu: „ciągle to samo". Ciągle ją męczą, ciągle czegoś
chcą, ciągle na coś nalegają. A ona milczy. Milczy Iwona Gombrowicza, milczy
Iwona Jarzyny. Dlaczego? Może po prostu nie ma nic do powiedzenia? A może to
jedyny sposób, aby pokazać swoją nonkonformistyczną postawę — zostać milczącą
buntowniczką, szczególnie w świecie, gdzie słowa tak niewiele znaczą. A to
„wyniosłe" milczenie rodzi ferment, bo
niepokoi, oburza. Dworzanie milczeniu Iwony najpierw się przyglądają, potem
zaczynają się w nim przeglądać, odbijać, istnieć wobec milczenia. Królowa
wykrzyczy: "Jak to wygląda i jakże my wyglądamy vis-a-vis tego
milczenia?". Bo Iwona potrafi „stać jak wyrzut sumienia" (Filip), nawet jeśli
to „nic nie obchodzi". Cyryl chce wysunąć palec w jej kierunku — tak jakby
po gombrowiczowsku ją „dutknąć". Dziwna Iwona pojawiająca się na
„normalnym" dworze musi zostać jakoś sklasyfikowana, oswojona. Pomysłów
na oswojenie jest wiele: może być przedmiotem szlachetnego czynu, poświęcenia i wspaniałomyślności Filipa, przejawem jego chwilowej ekstrawagancji, bądź złośliwa
aluzją do „felerów i defektów" dam dworu. Skradająca się z trucizną Królowa
(Małgorzata Hajewska-Krzysztofik lub Anna Polony) (rozczochrana pro forma, ale
„nie za dużo, nie zanadto ostentacyjnie, tyle tylko, by zmienił się wygląd")
widzi nawet w Iwonie okropną aluzję do swojej poezji — niemrawej i „ciamkającej
się w sobie". Bo w Iwonę łatwo „zabrnąć" (Filip: „Zabrnęliśmy w nią i trzeba teraz wybrnąć"), a nawet śpiąca jest niebezpieczna — „ma" w sobie Izę i Filipa i „poczyna sobie" z nimi. A przy tym może
„eksperymentuje" jeszcze odważniej, bo ośmiela się po prostu żyć i kochać poza ramą konwencji, z całą dumą i zarazem destrukcyjną siłą
autentycznej emocji. Lucien Goldman pisał, że spotkanie dworu z Iwoną to jak
konfrontacja fantastycznej krainy z esencją — „spotkanie nie do zniesienia,
gdyż esencja objawia prawdę w społeczeństwie, gdzie wszyscy zaciekle próbują
ją ukryć nie tylko przed innymi, lecz także przed sobą". Ale Iwona potrafi
też zaskakiwać — szczególnie ta Jarzyny, na przykład jawną niechęcią do
prowadzenia jakiejkolwiek gry („Ja wcale nie jestem obrażona. Proszę mnie
zostawić"), jasną świadomością egzystencjalnej pułapki („To tak w kółko
każdy zawsze… To tak zawsze") czy siłą z jaką bronić będzie własnej
godności, wyrzucając z pałacu Innocentego. Sposób w jaki Iwona istnieje w spektaklu Jarzyny jest właściwie kluczowym problemem całej inscenizacji — ona
jest, to znaczy istnieje we własnej formie. Ta forma związana jest z jej
osobowością i duchowością, wypromieniowuje z niej i jest całkowicie niezależna
od niczyjego spojrzenia. To koronne „przekroczenie" u Jarzyny polega chyba właśnie
na tym, że Iwona przestaje być ideą, staje się osobą z kości i krwi. Ale
ta „osobowa" Iwona nie wchodzi w żadną z podsuwanych jej ról. Zawiesza ciąg
rytuałów, które organizują życie na królewskim dworze. Nawet pozbawia ich
sensu, nie określając się wobec nich w żaden sposób. Iwona Jarzyny nie
staje się uczestnikiem dworskiego życia, ale też nie odmawia wyraźnie
swojego w nim udziału. Jest samowystarczalna, odrębna, aby istnieć nie
potrzebuje drugiego człowieka. Tym samym podważa dotychczasowy, powszechnie
akceptowany porządek związany z koniecznością odbijania się w czyichś
oczach, istnienia tylko i wyłącznie wobec innych. Skoro cudza rola jest
wyznacznikiem i gwarancją własnej,
to nieokreślenie bohaterki niesie za sobą niebezpieczeństwo zaburzenia tożsamości
reszty bohaterów. Zostają oni wystawieni na potężne ryzyko utraty wizerunku,
image tak starannie dotąd pielęgnowanego. Funkcjonowanie Iwony jako postaci
przywodzi na myśl — jak pisze Monika Żółkłoś — test Rorschacha -
psychoanalityczne badanie przedstawiające plamę o niewyraźnych konturach, w której dostrzega się upostaciowienie podświadomych obsesji, lęków, pragnień.
To dlatego Iwona przywodzi na myśl defekty w urodzie dam, wyzwala zwierzęcość
monarchy, wstręt do sentymentalnej poezji Królowej. To tak, jakby całe
zakulisowe życie dworu zostało nagle upublicznione, odkryte, wyciągnięte na
światło dzienne. I prawdopodobnie nie od rzeczy jest stwierdzenie, że
„Iwona" właściwie jest sztuką dwuosobową, gdyż występuje w niej
zbiorowość, która potrzebuje oczyszczenia i mityczny kozioł, którego wyłoniła z siebie, aby tego aktu dokonać.
1 2 3 4 Dalej..
« Teatr (Publikacja: 05-05-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4751 |
|