|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kultura » Sztuka » Teatr
Iwona. Adaptacja sceniczna dramatu Gombrowicza [2] Autor tekstu: Ewa Linow
„Dlaczego pani to na serio, jeśli ja żartem…" powie w pewnym
momencie Filip i w tym wyrzucie ujawni się gorzki finał „Iwony". Ta jakaś
dziwna niespójność między groteskowym, idiotycznym podstępem z karaskami a jego krwawym skutkiem jest w spektaklu Jarzyny szczególnie widoczna. „Jakby
narzeczona Księcia nie zrozumiała dworskiego dowcipu" (Żółkoś). Iwona więc
ostatecznie przegrywa i paradoksalnie wcale nie dlatego, że nie żyje. Ona po
prostu swoją śmiercią redefiniuje sytuację, nieświadomie podejmuje narzucaną
jej natrętnie rolę. Gombrowicz martwą Iwonę skutecznie oswaja, a za nim idzie Jarzyna. Martwą materią łatwo przecież zawłaszczyć,
odpowiednio określić. Wystarczy klęknąć a tym samym rozpocząć obrzęd,
kolejny rytuał, celebrację, która na powrót obsadzi wszystkich w zgubionych
przez chwilę rolach — zarówno ofiarę, jak
jej prześladowców. Pogrzeb Iwony stanie się niezaprzeczalnym ślubem,
zaślubinami ze starym, ale znowu zmartwychwstałym światem. I tu może warto
wspomnieć o oryginalnym zakończeniu szczecińskiej inscenizacji Anny Augustynowicz — zresztą
pokoleniowej (artystycznie) rówieśniczki Jarzyny. W jej finale nagie ciała
dworu siedziały, bądź leżały odrealnione w pomarańczowym świetle, które
zacierając kontury poszczególnych sylwetek, zdawały się zlewać w jeden twór-dwór-organizm. Postaci w ten sposób zatraciły indywidualny kształt, stały się gigantycznym
bohaterem, który triumfuje nad leżącym ciałem Iwony (Beata Zygarlicka).
Iwona jako biologiczna, nieuformowana niedojrzałość budzi się w pragnieniu
kształtu. Może osiągnąć go dzięki miłości — tego pragnie i do takiego
ukształtowania dąży. Ale stanie się inaczej. Iwonę ostatecznie uformuje śmierć.
Ciągła walka między Eros a Tantos zakończy się podczas wieczerzy — chciałoby
się dodać — ostatniej. Iwona Jarzyny, gdy ją przyprowadzą do stołu, drży
nie panując nad swoim strachem. Jeszcze pozwala posadzić się przy stole, ale
po chwili zrywa się w panicznym odruchu ucieczki. Lokaj, niczym kat, odprowadza
ją na miejsce. Znów ucieka. Przewraca krzesła, upada na ziemię. Zrywa się,
uderza o ścianę, usiłuje przeskoczyć stół. Jak przerażone, bezbronne
zwierzę. Wreszcie Szambelan (Roman Gancarczyk) chwyta ją i wlecze na miejsce. I tu następuje chyba najbrutalniejsza, bo najbardziej naturalistyczna i drastyczna scena spektaklu. Iwona zaczyna jeść karaski, napycha sobie nimi
usta. Krztusi się. Umiera. Po wyciemnieniu dźwięk spadających kropel, klęczący
dwór i ciało Iwony spoczywające na wysokim katafalku. W pewnym momencie
zaczyna lewitować, wznosi się ku górze w świetlistej smudze, która jedyna
rozświetla mrok sceny. Iwona złoży z siebie ofiarę najwyższą. I wygra. Przynajmniej u Jarzyny. Jak Horst Leszczuk czyta Gombrowicza?Iwona w przedstawieniu Jarzyny jest rzeczywistym spiritus movens akcji. A obranie
takiego kierunku interpretacyjnego pociąga za sobą szereg scenicznych rozwiązań,
odbiegających czasem od słowa Gombrowicza, ale jakby nigdy nie przekraczających
niewidzialnej i cienkiej granicy, poza którą jest ewidentna rozbieżność
intencji autora i reżysera. Innymi słowy, Jarzyna mówiąc całkowicie własnym
językiem, doskonale czuje i rozumie wszystkie złożoności rozpiętego między
sprzecznymi biegunami gombrowiczowskiego świata. Zadanie to dość trudne,
„Iwona" bowiem to chyba jedna z najtrudniejszych sztuk autora, a na pewno też niezwykle synkretyczna. Jest tu i barok z motywem dziwnej, „na opak wywróconej"
księżniczki; i błędny rycerz — Filip; i szekspirowski rytuał, a przede
wszystkim temat iście gombrowiczowski — opozycja niedojrzałości, nieukształtowania i formy.
Irena Sławińska pisząc o inscenizacjach, adaptacjach scenicznych
dramatów używała określenia — dzieło teatralne. I jest to chyba istotnie
najtrafniejsza nazwa dla tego rodzaju sztuki. Dzieło teatralne bowiem jest czymś
więcej niż tekstem dramatu i próba wizualnego jego przedstawienia, to cos pośredniego,
jakiś zupełnie nowy model synkretyczny. Bałuchaty wyróżnia w dramacie trzy
plany strukturalne: kompozycje tematyczną, sceniczną i dialogową. Za pierwszą
można by uznać akcję, fabułę „Iwony" i jej alegoryzację — w „Iwonie" wszystko dzieje się w dwóch, równoległych
planach, każde pojedyncze wydarzenie praxis ma swoje odbicie w mythos. Druga
kompozycja tj. sceniczna wydaje mi się obejmować wizualne ustawienie scen i właśnie
reżyserską interpretację. Kompozycja dialogowa to słowo, które albo czytamy
na papierze (dramat), bądź słuchamy wybrzmiewające ze sceny. Jarzyna — biorąc
pod uwagę konieczność koegzystencji wszystkich trzech kompozycji — wywiązał
się z zadania znakomicie. Dalej, podążając za myślą J. Soherer'a , który w dramacie rozróżnia struktury: interne -
wewnętrzną, dotyczącą koncepcji ogólnej dzieła, postaci, akcji, czasu oraz
externe — związaną z podziałem na akty i sceny i całym pomysłem
wystawienia" (uzależnionym też od wybranej konwencji), trzeba zauważyć, że
Jarzyna radzi sobie świetnie. Jego pomysł w żaden sposób nie „przykrywa"
tekstu, raczej go uwypukla, pokazuje w pełnej krasie. Cała logika zdarzeń
utworu rzeczywiście — posilając się słowami Sławińskiej — „ma wyrazić
przecież ogólniejszą i wyższą prawidłowość świata" i istotnie to
robi. Oglądając „Iwonę" nie sposób oprzeć się wrażeniu, że oprócz
Souriau’owskiego Mikrokosmosu Scenicznego będącego wycinkiem świata
poetyckiego, przedstawionego wizualnie na scenie, istnieje także Makrokosmos
Teatralny, który obejmuje pełną rzeczywistość postaci, zdarzeń i miejsc w dramacie wspomnianych, ale częściowo tylko pokazanych.
Iwona Jarzyny nie jest absolutnie „niemrawa", od początku zdradza się
ze swoim charakterem — strofowana przez ciotki nie reaguje, kręci się
niecierpliwie, drapie, przestaje z nogi na nogę, rozgląda. Sprawia wrażenie
nie kobiety, ale nieokrzesanego jeszcze dziecka, które jakby siłą natury
broni się przed konwenansem, tradycją, formą dorosłych. Porównując jednak
„Iwony…" Gombrowicza i Jarzyny trudno mówić o podobieństwach (wierności)
czy różnicach, gdyż nigdy nie są one wyraziste. Cały czas poruszamy się w krainie półtonów, odcieni, przebłysków i wyciemnień. I tak jak u autora
moglibyśmy mówić o wieloznaczności słów, tak u reżysera daje się zauważyć
wieloznaczność uczuć, które są wygrywane na tyle subtelnie, że zostawiają
pole do ich interpretacji. Jarzyna podpowiada, nigdy nie oświadcza, odsłania,
ale nie pokazuje. To balansowanie na cienkiej granicy między nie-dopowiedzianym
wytwarza w spektaklu szczególny rodzaj pulsacji, te subtelności przykuwają
uwagę widza. Bo przecież — jak twierdzi Roman Ingarden — „język dramatu pełni
podwójną rolę, bo jest zarazem środkiem komunikacji między postaciami i sposobem komunikacji autora z widzem". Podobnie z uczuciami — określając złożone
relacje między postaciami, przepływają i spływają na widownię „infekując"
ją, czasem nawet magnetyzując. Myślę, ze warto zauważyć pewną prawidłowość
spektaklu Jarzyny i dramatu
Gombrowicza. U Gombrowicza akcja wyrasta ze słów, one ją kształtują,
posuwając zarazem do przodu. U Jarzyny jest inaczej — poruszenie ciała
wyprzedza słowo, słowo z ciała wypływa, jest uwieńczeniem zrodzonej w głowie
myśli. Szczególnie widoczne jest to u Iwony — jej nieliczne słowa czasem rodzą
się w bólu, czasem są spontanicznie wyrzucane, ale zawsze poprzedza je ruch
ciała — ono zdradza już intencję, słowo jedynie dopowiada i domyka całość,
tworząc kompletny i spójny komunikat. Przyglądając się też „Iwonie"
Jarzyny spoza Gombrowicza, odnoszę wrażenie, że w pewnej opozycji do tekstu dramatu stoi interpretacja postaci Iwony i Filipa, a dokładniej — ich scenicznej koegzystencji. Autor zarysowuje może nie nazbyt
silny, ale jednak widoczny kontrast między „konwenansowym", choć ciągle
jeszcze szamocącym się w sobie Księciem a „naturalną" Iwoną. Reżyser
czyta Iwonę inaczej — dla niego Iwona i Filip to — posługując się kolokwialną nieco metaforą -
dwie połówki tego samego jabłka. Niemalże od początku spektaklu coś między
nimi iskrzy, nawiązuje się jakiś szczególny rodzaj porozumienia czy
tajemnicze współodczuwanie. Oboje też nie przestali się ciągle dziwić światu,
toteż nie jest dla nich oczywiste to, co być powinno w świecie konwenansu i naddanej formy — w świecie królewskiego dworu. A ten Jarzyny właściwie
niewiele ma w sobie z dworskości.
Nie jest majestatyczny, to raczej zaniedbany, okurzony dworek, w którym jedynymi znakami rozpoznawczymi
dworskości są suknie Małgorzaty oraz dumnie i komicznie się noszący Król.
Zresztą to nie jedyne odstępstwo od tekstu dramatu Gombrowicza. Absolutnie nie
wolno pominąć paru pięknych, onirycznych scen w istocie dodanych przez reżysera,
ale tak organicznie wnikających w tkankę spektaklu, że wydają się one
niemal nieodzowne, a przedstawienie ich pozbawione — niekompletne. Filip stoi
przed progiem inicjacji erotycznej, która też określa społeczną rolę. W zakończeniu drugiej części przedstawienia scena tonie w półmroku, a delikatne światło wydobywa jedynie zarysy trzech nagich sylwetek. Filip w przyklęku, lekko schowany w siebie, jeszcze w sobie po gombrowiczowsku ukryty. W głębi sceny naga, klęcząca tyłem do widowni Iwona — przebrana w czerwoną
suknię, która nie jest już symbolem królewskości, ale raczej zapowiedzią
ofiary. Po lewej stronie Iza — bezwstydnie wyciągnięta w śnie. Ta przejmująca
scena ma wymiar symboliczny. Toczący wewnętrzną psychomachię Filip tkwi w martwym punkcie między Iwoną — Erosem tajemnicy a Izą (Sonia Bohosiewicz) -
konformizmem nagości. Obserwujemy bohatera w jego społecznym stawaniu się, w dramacie wyborów ludzkiej kultury, trudnej drodze inicjacji. Pierwsza część
spektaklu także kończy się wizyjną, prawie niemą sceną. Filip i Iwona
delikatnie dotykają swoich twarzy — to porozumienie odbywa się poza słowem, z dala od jakiejkolwiek gry. Taki obraz pojawia się raz jeszcze w drugiej części
przedstawienia — w mroku stoi Iza przytrzymywana przez Szambelana, na środku
sceny w pełnym świetle stoją Filip i Iwona. Ona upada. Filip chwyta ją,
przytrzymuje, ale jego dłonie nie obejmują jej ciała. To Iwona delikatnie
dotyka jego dłoni. W końcu oboje osuwają się na ziemię, leżą osobno. Ten
sen o miłości-spełnieniu to jednocześnie jakiś rodzaj kulminacji, po nim
bieg zdarzeń dramatycznie się załamuje. Lecz sceny wizyjne bywają także
fantasmagoryczne — taka jest chociażby ta, w której Filip skrada się do
sypialni Iwony, jego lęki i obsesje zaczynają przybierać materialny kształt.
Światło zamyka go w swoim kręgu, a postać Iwony rozdwaja się w lustrzanym
odbiciu. Jarzyna doda także scenę zwaną przez uczestniczących w spektaklu
aktorów „monologiem Iwony". To moment, w którym Iwona już wie, że
zostanie zabita, wie, co ją czeka i wyraża zgodę na to, co musi się stać.
Przyjmuje los, jest gotowa złożyć z siebie ofiarę. Idzie od proscenium do
samego końca sceny. Pochylona w tyle ściana podnosi się, Iwona wchodzi w coś,
co ją przytłacza. Gdy idzie, zaczynają wjeżdżać stoły, wchodzą goście.
Jak mówiła Cielecka: „To Iwona otwiera bal, na którym zginie. Nikt jej nie
widzi, ale wszystko dzieje się za jej sprawą, ona to stwarza". I jeszcze
jeden zapierający dech w piersi obraz — teatralny trik i reżyserski
majstersztyk. Taniec — łamaniec Damy dworu i Szambelana, który w istocie tańczy z kukłą, jest śmieszny i przerażający zarazem. Ma w sobie coś z danse
macabre. Elżbieta Morawiec nazwie go nawet „codziennymi zaślubinami człowieka z własną egzystencją".
1 2 3 4 Dalej..
« Teatr (Publikacja: 05-05-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4751 |
|