|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Historia Kościoła » Mroczne karty historii KK
Pogromcy świętych gajów Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Zagłada rodzimych wierzeń w Polsce
W Wyroczni słowiańskiej Lech Emfazy Stefański
pisze o Słowiańszczyźnie: „religijna 'rewolucja' w X wieku, brutalnie
niszcząc wszystko, co wiązało się ze światem duchowym naszych praprzodków,
odcięła nas od korzeni, chrześcijańscy misjonarze zachowali się u nas jak
barbarzyńscy najeźdźcy. Zrobili z Mieszkowej Polski istny 'duchowy Obóz
Zagłady'. Trzeba przyznać, że im się udało. Nie ocalało prawie nic".
Ta ostra i podszyta ideowym żarem opinia w dużej jednak
mierze wydaje się być prawdziwa. O ile rozumiem sentymenty miłośników
rodzimych wierzeń słowiańskich, które tak konsekwentnie zostały
unicestwione, że w zasadzie nic pewnego dziś o nich powiedzieć nie można a wszelkie rozprawy doktorskie o wierzeniach słowiańskich skazane są na
spekulacje, o tyle nader wątpliwa wydaje się hipoteza czy raczej taka wizja Słowiańszczyzny,
która uchowałaby się przed pogromem chrześcijańskim. Jedno jest wszakże pewne: „Polacy", czyli plemiona żyjące
podówczas wokół Odry i Wisły, nie byli zainteresowani chrześcijaństwem, które
musiało im być siłą narzucone, jako religia państwowa, drogą odgórnych
zarządzeń. W tzw. chrystianizacjach nieodmiennie siła miecza liczyła się
niepomiernie bardziej niż siła „Słowa Bożego". Czasami słyszy się
opinie o tym, jakoby chrześcijaństwo w Polsce zostało zaprowadzone
„pokojowo", znaczy to jednak tylko tyle, że bez zewnętrznej zbrojnej
interwencji, jak w przypadku chrystianizacji np. Sasów, nie znaczy to jednak,
że był to proces bez przymusu i bez przemocy. Jak pisze o naszym kraju
niemiecki kronikarz Thietmar: "Ich pierwszy biskup Jordan ciężką miał z nimi pracę, zanim niezmordowany w wysiłkach nakłonił ich słowem i czynem do
uprawiania winnicy Pańskiej" (IV,56). Proces chrystianizacji naszego kraju miał miejsce między
IX/X a XIV/XV w., czyli przez kilkaset lat. Został naznaczony przymusowym
chrztem władcy Wiślan, przyjęciem chrztu przez władcę Polan, następnie
bardzo powolnym procesem chrystianizacji społeczeństwa, które wielokrotnie
stawiało temu czynny opór, czasami w formach, które przez komentatorów
historycznych bywają nazywane „powstaniami". Proces zakończył się
wyparciem ze świadomości społecznej całej tradycji religijnej, która częściowo
została zniszczona, a częściowo przeformułowana i wchłonięta do systemu
chrześcijańskiego. Był to swego rodzaju Kulturkampf, który w odróżnieniu
tego XIX-wiecznego, po wielu wiekach zakończył się sukcesem. W dyskusji o tym trudno jest wydawać oceny, co było
„dobre" a co „złe" i wydaje się, że nader trudno jest w dyskusjach o „wojnach kulturowych" kierować się li tylko kryterium „korzystności".
Słowianofile argumentują, że odcięto nas od korzeni kulturowych, zabito naszą
tradycję, zdeptano wszystko to, co stanowiło o wspaniałości pra-Słowian (których
cechy „narodowo-kulturowe" na ogół są tutaj malowane z dużą dozą
optymizmu i sentymentalizmu). Z kolei chrystianofile twierdzą, że wraz z chrześcijaństwem
przyszła do nas „wyższa cywilizacja". Gdzie więcej racji trudno
jednoznacznie wskazać, jest jednak pewne, że twierdzenia o „wyższej
cywilizacji" muszą łączyć z podejściem apatriotycznym, czyli muszą
ignorować wszelkie ponadutylitarne czy ponadinteresowne podejście do polityki
narodowej. Mówiąc inaczej, jeśli się twierdzi, że przyjęcie chrześcijaństwa
było dla nas „dobre", bo otworzyło u nas bramy dla „wyższej
cywilizacji", to równie dobrze można by poważnie rozważać, czy aby nie
„lepsze" byłoby całkowite poddanie się germanizacji pod zaborami, bo być
może Niemcy tworzą sprawniejszą, czyli lepszą od naszej państwowość, a tym samym stanowią w stosunku do nas „wyższą cywilizację". Jestem
przekonany, że żyją jeszcze tacy w Polsce, co uważają, że „za Niemca było
lepiej", jak i tacy, co uważają, że „pod Niemcem" byłoby lepiej, czyli
korzystniej. Te rozumowania pokazują tylko trudności tego rodzaju
argumentów w przypadku chrystianizacji Polski. Dużo łatwiej jest ograniczyć
się do faktów. A te wyglądają tak, że chrystianizacja była Kulturkampfem,
tak jak była nim germanizacja czy rusyfikacja. Gdyby nie Niemiec zbliżający
się nieubłaganie do naszych granic z mieczem i kropidłem być może żadnemu
władcy do głowy by nie przyszło, by wszczynać w kraju rewolucję religijną i bezpardonowo niszczyć tradycyjne wierzenia. Kiedy jednak w roku 955 Otto I pokonał koalicję Obodrzyców i Wieletów na północnym zachodzie, kiedy jego
margrabia Gero w 963 podbił Łużyce docierając do środkowej Odry, kiedy w tym samym czasie jego lennik, książę Czech, Bolesław Okrutny rozgościł się w Grodzie Kraka, innymi słowy kiedy wszystkimi kierunkami zbliżali się do
Polan chrześcijanie, karmieni przez swych ideologów żarem świętych podbojów
dla Chrystusa i skrajną pogardą dla tego co niechrześcijańskie — nasz
Mieszko doszedł do wniosku, że warto uprzedzić fakty i pozbawić nieprzyjaciół
przynajmniej jednego — doskonałego motywu. Tego rodzaju mądrości
politycznej zabrakło siedemset lat później sarmackim warchołom wszczynającym
ruchawkę barską, którzy mogliby wprawdzie osobiście tolerancji religijnej
nie znosić, lecz winni byli zrozumieć, że zarzut nietolerancji może być łatwo
wyzyskany przez ościenne mocarstwa dla uzasadnienia przed innymi agresji na
Rzeczpospolitą. Mieszko zrozumiał, że jako „niewierny" nie ma szans
na normalne układanie się z innymi władcami, którzy przed nim zdążyli
przyjąć już ideologię religijną zgodnie z którą człowiek innej wiary może
być traktowany jak pies. Tego rodzaju „uzasadnienia" w formie anegdot czy
hagiografii były ówcześnie szeroko kolportowane. Np. jak podaje G. Labuda, w tradycji Kościoła salzburskiego utrzymywała się przez długie lata legenda o obelżywym potraktowaniu przez karynckiego księcia Ingo (784-798) wielmożów słowiańskich
zaproszonych na ucztę: „Zaprosił do siebie wierzących parobków do swego
stołu, natomiast ich niewierzących panów polecił posadzić na zewnątrz
przed drzwiami, jakby byli oni psami, kładąc przed nimi chleb, i mięso i wino w brudnych dzbanach". Podobne anegdotki były u czeskich chrześcijan. W Legendzie o św. Wacławie znalazła się opowieść o księciu czeskim Borzywoju, który
został podobnie podjęty po przybyciu na dwór chrześcijańskiego księcia
morawskiego, Świętopełka: „Zaproszono na ucztę razem z pozostałymi, nie
przydzielono mu jednak miejsca wśród chrześcijan, lecz zgodnie z pogańskim
zwyczajem kazano mu usiąść na podłodze przed stołem". Chrześcijaństwo przyjęte zostało prze Polaków za pośrednictwem
Czech, najpewniej poprzez obejmującą jurysdykcją kościelną Czechy diecezję
ratyzbońską. Było to chrześcijaństwo obrządku łacińskiego (choć
niewygasłe są spekulacje nad istnieniem u nas w większym zakresie równolegle
obrządku słowiańskiego). Warto dodać, że kolejni papieże (m.in. Stefan V)
zakazywali ówcześnie odprawiania mszy w języku słowiańskim. Po ochrzczeniu
księcia (imię chrzestne: Dago) i jego dworu, zaczął się proces nawracania
ludności. Oczywiście istniał też kler rodzimy, który jako mający utracić
zatrudnienie i przywileje, stał się naturalnym wrogiem wewnętrznym i wielokrotnie inspirował wystąpienia i opór ludności. Cała rewolucja musiała
się z konieczności opierać na cudzoziemskim klerze katolickim. W zasadzie aż
do XII w. nie było kleru polskiego, lecz w całości importowany. Możemy coś takiego wyobrazić sobie dziś: premier
Marcinkiewicz i bracia Kaczyńscy postanawiają wzmocnić Polskę narzucając
jej islam, który wszak w Europie, w przeciwieństwie do chrześcijaństwa, jest
wyznaniem umacniającym się. Ściągają do kraju kilka tysięcy imamów i ajatollahów, wydziedziczają kler katolicki z ich dóbr i kościołów, które
przekazują imamom. Rozpoczyna się rewolucja religijna w Polsce. Dziś pewnie
spaliłaby na panewce, bo jednak prawa człowieka itd. Niegdyś jednak, w owym
tak sławionym dziś przez Kościół okresie, nie krępowano się takimi
ograniczeniami. Wielu siłą zagnano do baptysteriów, reszta została zmuszona
sankcjami prawnymi (np. prawo konfiskowania majątków wobec „pozostających w błędach pogaństwa"). Upór ludności zaowocował stosowaniem nadzwyczajnej
brutalności za Chrobrego. Jak podaje Thietmar: „W państwie [Bolesława]
panuje dużo różnych obyczajów, a choć są one straszne, to jednak niekiedy
zasługują na pochwałę. Lud jego wymaga bowiem pilnowania na podobieństwo
bydła i bata, na podobieństwo upartego osła (...) Jeśli stwierdzono, że ktoś
jadł po Siedemdziesiątnicy mięso, karano go surowo poprzez wyłamanie zębów.
Prawo Boże bowiem świeżo w tym kraju wprowadzone, większej nabiera mocy
przez taki przymus, niż przez post ustanowiony przez biskupów" (VIII,2).
Niewątpliwie tego rodzaju praktyki inspirowane były przez samych misjonarzy.
Wiadomo bowiem, że drugi z głównych ówczesnych misjonarzy na Polskę, św.
Brunon z Kwerfurtu, zalecał wpajanie nowej wiary drogą przymusu. Początkowo przez dłuższy czas po tzw. chrzcie Polski z 966 r. nie mieliśmy nie tylko rodzimego kleru, ale i nawet krajowej organizacji
kościelnej. Cała Polska miała status kraju misyjnego. Biskupem misyjnym
przydzielonym na Polskę był Jordan. Zaczęli ściągać do nas kolejni mnisi
do zadań specjalnych, zaprawieni w operacjach misyjnych. Na Pomorzu działał
aktywnie biskup kołobrzeski Reinbern, którego Thietmar tak wychwala: „Brak
mi zarówno wiedzy, jak wymowy, by przedstawić, jak wiele zdziałał on na
powierzonym sobie stanowisku. Niszczył i palił świątynie z posągami bożków i oczyścił morze zamieszkałe przez złe duchy wrzuciwszy w nie cztery
kamienie pomazane świętym olejem i skropiwszy je wodą święconą. Na chwałę
Boga wszechmogącego zaszczepił on na bezpłodnym drzewie latorośl winną, to
znaczy wyhodował pośród nieokrzesanego ludu krzew świętego słowa Bożego"
(VII,72). „Krzew święty" nie zapuścił tam jednak korzeni, gdyż operacja
chrystianizacji na Pomorzu poniosła fiasko. Tam jednak, gdzie „krzew" się przyjmował, niszczone
były wszelkie oznaki rodzimej wiary. Na miejscach trzebionych gajów i burzonych świątyń stawiano kościoły, w dniach świąt tradycyjnych
wprowadzano święta kościelne, lokalne bóstwa zastępowano kultem świętych
(np. Brygis — św. Brygida). Szybko udało się wytępić zwyczaj kremacji zwłok,
długo natomiast utrzymywała się praktyka manifestowania żałoby przez głośne
lamenty i płacze. Podobnie było z radosnymi biesiadami; jak czytamy w Żywocie
św. Stanisława: „Zakorzeniony ten bowiem i naganny zwyczaj wywodzi się
ze starych błędów pogańskich i do dziś dnia starym obyczajem na ucztach u Polaków słyszy się pogańskie pieśni, klaskanie w dłonie i przepijanie do
siebie nawzajem". Jeszcze w 1415 r. synod biskupów polskich podjął uchwałę w następującym brzmieniu: „Również nie pozwalajcie na klaskanie i śpiewy, w których wzywa się imiona bałwanów..., jak to bywa w Zielone Świątki".
Arnold Bocklin, „Święty gaj", 1882
Pod koniec życia Mieszko I miał sporządzić dokument
znany dziś pod nazwą Dagome iudex, w którym przekazuje swe państwo
papieżowi Janowi XV. Ten zagadkowy dokument budzi jednak liczne wątpliwości.
Owa polska wersja „donacji Konstantyna" może tyle samo jest warta.
« Mroczne karty historii KK (Publikacja: 04-07-2006 Ostatnia zmiana: 08-07-2006)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 4888 |
|