|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Tematy różnorodne » Na wesoło
Apostazja jest warta mszy [1] Autor tekstu: Marcin Kruk
Apostazja jest warta mszy, ale ksiądz Kaczmarek stanowczo
odmówił. Chciałem dać na mszę w intencji moich chrzestnych, żeby zechcieli być
moimi świadkami apostazji. Oni to bowiem, kiedy byłem niemowlęciem, oddali mnie w niewolę tej organizacji i oni powinni mnie z niej uwolnić. Szczęściem moim moje
stosunki z nimi są przyjazne, a oni sami są ludźmi dobrymi i światłymi,
domyślałem się jednak, że mogą mieć pewne opory, więc przystępując do Księgi
Wyjścia chciałem dać na mszę, żeby niczego nie zauroczyć. Domyślacie się jak piękną byłaby apostazja z chrzestnymi
świadczącymi, iż nie była to słuszna decyzja. Opętany ideą, przemyśliwałem
sprawę na wszystkie strony i doszedłem do wniosku, że msza święta w tej intencji
byłaby rzeczą ze wszech miar słuszną.
Skierowałem tedy pierwsze kroki do księdza Kaczmarka,
którego znałem z czasów maturalnej pielgrzymki do Matki Boskiej Częstochowskiej.
Przyjął mnie ksiądz w pokoju służącym do przyjmowania i odpowiedział na dzień
dobry wzrokiem pytającym. Powiedziałem, że chciałbym zamówić mszę. Uśmiechnął
się zachęcająco, ale na poły smutno, jako że okazje do zamawiania mszy są różne,
więc był to uśmiech mogący się bez trudu przemienić w radość lub smutek.
— W jakiej intencji — zapytał. — W intencji moich chrzestnych? — Chorują — zaniepokoił się ksiądz Kaczmarek. — Przeciwnie, są w świetnej formie, chcę ich jednak
przekonać do pewnego projektu i mam wrażenie, że msza w tej intencji nie byłaby
od rzeczy. — Modlitwa nigdy nie zawadzi...
Nie byłem o tym przekonany. Nie przyszedłem jednak
dyskutować o skuteczności modlitw, a o Księdze Wyjścia. Nastąpiła cisza. Ksiądz
złożył ręce w nabożnym oczekiwaniu.
— Ile kosztuje taka msza — zapytałem, próbując odwlec
prezentację intencji. — To zależy — odpowiedział ksiądz Kaczmarek, czym
przypomniał mi anegdotę o przedwojennym profesorze, który dorabiał do pensji
publicznymi wykładami. Zapytany kiedyś o cenę wykładu odpowiedział, że ma
wykłady po 150 złotych, po 100 złotych oraz po 50 złotych, ale tych po 50
złotych to nikomu nie poleca. Domyśliłem się, że zróżnicowanie stawek księdza
Kaczmarka było podobne w treści acz zapewne bardziej wygórowane w formie. — Nie wiem, czy mnie będzie na to stać — powiedziałem,
zamówiłbym taką mszę na studencką kieszeń...
Ksiądz Kaczmarek mruknął coś, dając chyba do zrozumienia,
że się dogadamy i ponownie zapytał o intencję. Powiedziałem, że sprawa jest
związana z Księgą Wyjścia, że o ile mogłem się zorientować procedury są
skomplikowane, a ja w dodatku mam gorące pragnienie, żeby zaangażować w tę
procedurę chrzestnych, bo wydaje mi się to naturalne, czyli zgodne z naturą tego
zdarzenia, a zarazem nadzwyczajne, bo o ile się orientuję, byłby to jednak
pewien precedens...
— Precedens czego — zapytał ksiądz. — Precedens odwracania, albo raczej unieważniania.
Chciałbym unieważnić pewne zdarzenia, na które nigdy nie wyrażałem zgody, które
stało się nie tyle wbrew mojej woli, ile raczej mimo mojej świadomości ... — O czym pan mówi — zaniepokoił się ksiądz. — O chrzcie — odpowiedziałem. O wpisaniu do stowarzyszenia
katolików, o wyjściu z Kościoła, do którego mnie wniesiono… a teraz chciałbym z niego wyjść na własnych nogach, ale przy świadkach… jak już konieczni są
świadkowie...
Ksiądz Kaczmarek patrzył na mnie. Miałem wrażenie, że tak
właśnie musiał patrzeć spocony Mojżesz, kiedy zmordowany upałem i dźwiganiem
ciężkich kamieni, które dostał od Boga kawał świata od obozu, i który będąc
niemal u celu morderczej wędrówki, zobaczył lud swój cieszący się życiem.
Domyślam się jaki szlag go musiał trafić. Gdyby nie upał i zmęczenie, może by
zareagował inaczej. Ale on się poświęcał, on dźwigał dla nich te kamienie, a oni
tańczyli. Współczesna nauka pewnie umiałaby opisać te wszystkie procesy
chemiczne, które zachodzą w organizmie w sytuacji takiego szoku, ale Mojżesz nie
analizował, pyrgnął te chrzanione tablice o skałę i zaczął wrzeszczeć, żeby
przynajmniej trochę rozładować ciśnienie, bo jakby nie miał możliwości zabicia
kogoś, to chyba sam dostałby udaru.
Wygnał mnie ksiądz Kaczmarek z plebanii na drogę, a jeszcze na drodze krzyczał i wygrażał, i piekłem straszył, aż przeżegnałem się
krzyżem świętym i rzekłem głosem wielkim: — Zgiń przepadnij maro nieczysta,
apage, Satanas.
Zmyliło go narracji pomieszanie, bo zatrzymał się, a nawet
cofnął pół kroku. A ja krzyż zrobiłem w powietrzu i jeszcze mu a kysz, a kysz
powiedziałem.
Zawył ksiądz Kaczmarek i próbując odzyskać swoją narrację
powiedział, że jeszcze się policzymy. Jak niby mieliśmy się liczyć, kiedy mi
mszy odmówił? Gotów przecież byłem dać na mszę i zapłacić i dopiero potem do
chrzestnych się udać i pod nogi ich podjąć. Wyszło na to, że trzeba ich pod nogi
podejmować bez zabezpieczenia. Mógłbym jeszcze próbować w kurorcie jakim na mszę
dać, albo przetarg ogłosić.
Idea przetargu na mszę w intencji wydawała się szczególnie
kusząca, bo i transparencja większa i jakaś szansa na obniżenie kosztów
własnych. Powinniśmy dążyć do większej przejrzystości relacji z Bogiem i z jego
brakiem.
Ksiądz Kaczmarek stał jak żona Lota pośrodku drogi i tylko
wprawne oko mogło dostrzec, że różaniec odmawia.
Cofałem sie wolno, gotów krzyż uczynić ponownie, gdyby z nagła zaczął szarżować. Cofając się zatem obmyśliwałem, czy chrzestną najpierw
pod nogi podjąć, czy chrzestnego. Problem nie był łatwy, gdyż do tego drugiego
pójść łatwiej, mając już w ręku zgodę tego pierwszego. Chrzestna kusiła
łagodnością. Była to jednak łagodność uparta, można powiedzieć nieprzystępna.
Łagodnie ale stanowczo trwała chrzestna przy swoich stanowiskach, więc należało
najpierw stanowisko wybadać i zgodnie z nim postępować.
Stanowisko chrzestnej w sprawie apostazji było mi nieznane.
Nie zostawiała na księżach chrzestna suchego ornatu, ale to nic nie znaczyło.
Mogła tu bowiem zachodzić owa klasyczna rozbieżność między słowem i czynem oraz
między gotowością czynu samą w sobie, a gotowością czynu, o którym mogą
dowiedzieć się sąsiedzi.
Była chrzestna osoba światłą o statusie nauczyciela
akademickiego, a więc miała wiele do stracenia, a do straceńców nie należała.
Cofałem się przed księdzem Kaczmarkiem stojąc w obliczu dylematu: czy wolno mi
chrzestną stawiać w sytuacji jednoznacznej.
Cofnąłem się już na kroków piętnaście i postanowiłem plecy
do księdza Kaczmarka odwrócić. — Dobro i zło — wrzasnął nagle ksiądz Kaczmarek -
dobro i zło. Ręce wyrzucił w powietrze i zawrócił i ja też odwróciłem się i obaj
teraz odchodziliśmy od siebie, on na plebanię, a ja ku przyszłości zawróciłem.
Zwróciwszy się twarzą ku przyszłości podjąłem moje
rozważania, czy chrzestną pod nogi podjąć czy chrzestnego. Mogłem butelkę jaką
kupić i do chrzestnego pójść, bo chrzestny wieczorkiem od dobrego alkoholu nie
stronił, a w soboty to nawet i więcej umiał wypić. W tym przypadku więcej mogło
być korzystne, bo sprawa wymagała ostrożnego wyłożenia, celebracji pewnej, mszy
zgoła. Jak też tę sprawę chrzestnemu wyłożyć? Mawiał czasem chrzestny, że
pokorne cielę dwie matki ssie. Dumny był chrzestny ze mnie, że w jego ślady
poszedłem i politechnikę wybrałem. Hamleta nie znosił. Powiadał chrzestny, że
mężczyzna musi umieć decydować. Tak, tak, nie, nie, a nie siedzieć na dupie i czekać na zmiłowanie boskie. Powtarzał chrzestny często, że chłop musi być z jajami. Trzeba mu zatem propedeutykę apostazji przedstawić, iż jest to czyn,
który jaj wymaga. A już chrzestny, który świadkiem apostazji by się być zgodził,
to musi mieć jaja jak cholera. Od nauk chrzestnego wychodząc, można by go pod
koniec pod nogi podjąć i o łaskawe wsparcie w potrzebie poprosić.
Fakt, jaja chrzestny miał i ze dwa razy w życiu je
pokazywał. Raz kiedy chcieli z niego donosiciela zrobić i powiedział, żeby go w dupę pocałowali i drugi raz, jak z wycieczki uciekł, a potem przez pięć lat
mieszkał na Zachodzie i wrócił dopiero jak już wszystko się zmieniło. Jedno było
pewne, więcej miał chrzestny sympatii do mnie niż do księdza proboszcza. Trudno
powiedzieć jak się chrzestny wobec apostazji ustosunkuje, pewnie zapyta, a po co
ci to.
Na to pytanie odpowiedź miałem dobrą: że zrządzenie
Opatrzności. Chrzestny ma trochę deterministyczny stosunek do świata i łatwo
ulega przeświadczeniu, że jesteśmy igraszką w ręku Opatrzności. Chce Opatrzność,
żeby było tak, to jest tak, chce, żeby było inaczej, to jest inaczej. W boga
raczej nie wierzy, ale Opatrzność ma w wielkim poważaniu. Jak jest zrządzenie
Opatrzności, to się trzeba dostosować. Może to oczywiście prowadzić do dyskusji
pod hasłem jaja a zrządzenia Opatrzności, ale samemu lepiej tego nie ruszać.
Trzeba się tylko przygotować na wypadek gdyby chrzestny to podjął.
Czy jednak chrzestny będzie miał jaja, żeby wystąpić w sprawie, która może nabrać rozgłosu? Jest tu kilka aspektów, bo niby chrzestny
ma swoją firmę i nie musi się liczyć z szefem, ale musi się liczyć z twardą
rzeczywistością. Chrzestny zawsze powtarzał, że twardą rzeczywistość trzeba brać
pod uwagę i jeśli mam być szczery to nigdy jej nie lekceważył. No i druga żona
chrzestnego, która jest niewątpliwie agentem wpływu i kto wie, czy nie
należałoby jej zmiękczyć przed uderzeniem głównym, żeby potem nie mieszała
szyków. Jej stosunek do apostazji jest wielkością nieznaną, chociaż pozytywne
jest to, że o istotach wyższych nigdy nie wspominała. Neutralizacja tego agenta
wpływu była utrudniona, bo widzieliśmy się dwa razy, zaś wymiana myśli
ograniczyła się do moich informacji o wyższości kawy nad herbatą.
Dotarłszy do domu oddałem się pracy naukowej i porzuciłem
apostazję, ale ponieważ była środa i do soboty pozostawało kilka dni,
skorzystałem wieczorem ze spontanicznego odruchu i zadzwoniłem do chrzestnej. Ucieszyła
się i zapytała co u nas słychać, więc odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że nie
jestem zorientowany. Moje stosunki z rodzicielami były ograniczone do spraw
bytowych i standardowych pytań co słychać.
Ciocia Hania, bo od dzieciństwa nazywałem ją ciocią,
zapytała czy coś się stało, co było o tyle zrozumiałe, że był to mój pierwszy
telefon do cioci Hani, a ostatni raz widzieliśmy sie na imieninach mojej matki,
kiedy pytała mnie o moje plany życiowe po maturze.
— Mam pewien problem i chciałbym ciocię poprosić o radę. — Studia czy dziewczyna — próbowała odgadnąć ciocia Hania?
Odpowiedziałem, że ani jedno, ani drugie, ale że sprawa
jest złożona i niecałkiem na telefon. Ciocia Hania doszła do wniosku, że w takim
razie mam jakieś konflikty z rodzicami. Kiedy ją zapewniłem, że i to nie,
zaniepokoiła się na dobre i powiedziała, że mogę przyjść do niej na wydział,
między godziną jedenastą a dwunastą, ale raczej o jedenastej, to będziemy mieli
trochę czasu na spokojną rozmowę.
1 2 Dalej..
« Na wesoło (Publikacja: 08-08-2010 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 508 |
|