|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Kościół i Katolicyzm » Doktryna, wierzenia, nauczanie
Titanic dowodem istnienia?... Autor tekstu: Michał Horoszewicz
Kiedy
kończył się wiek dziewiętnasty? Może pod Aduą w marcu 1896 r., gdy armia kolonialnej metropolii poniosła
spektakularną klęskę w starciu z wojskami państwa afrykańskiego. Może pod
Cuszimą w maju 1905 r., gdy eskadrę „białego" supermocarstwa rozbiła
flota państwa dopiero
od niedawna wchodzącego na arenę polityczną. Może w czerwcu 1914 r., gdy strzały
sarajewskie inicjowały szlak ku Wielkiej Wojnie obwieszczającej początek schyłku
globalnej eurodominacji. A może w kwietniu 1912 r., gdy na Atlantyku przez 160 minut tonął „Titanic", pociągając
ponad półtora tysiąca ofiar: gasł symbol — przy tym wyobrażający klasowe przecięcie społeczeństwa
od czarnoroboczych palaczy na dole, falangę emigrantów, mieszczańsko-zawodową klasę
drugą, aż po śmietankę majętnych i utytułowanych; rozpadało się zadufanie we wręcz
nieograniczone możliwości techniki stali i pary; niezatapialna utopia odsłoniła
kruchość ludzkich realizacji; dotkliwie nadwerężyły się stereotypowe przeświadczenia o tak
zwanej rycerskości. Niezwykle
żywotny stał się mit „Titanica": bezzwłocznie ukazywały się różne z nim związane
suweniry, obrazki (przeważnie wykorzystujące jego bliźniaka „Olympic"), poematy, utwory
muzyczne, opery, wreszcie filmy (nawet Niemcy nazistowskie — zapewne w ramach
antybrytyjskiej
propagandy — wyprodukowały takiż w 1943 r.), oczywiście książki. W USA i Anglii
osiadły co najmniej trzy międzynarodowe
stowarzyszenia „titanikowe". Do leksyki potocznej weszły dwa przywołania: sama nazwa transatlantyku
dla oznaczenia czegoś pozornie mocarnego i spoistego, co jednak w okolicznościach
niesprzyjających poczyna rozsypywać się -
oraz „… a orkiestra Titanica wciąż grała…", co
miało obrazować trwanie na posterunku dla przeciwdziałania panice (choć
niektórym przydarzały się
interpretacje sfalsyfikowane: gdy statkowi „groziła już nieuchronna zagłada,
bal trwał w najlepsze"). Poniżej
chodzi o nawiązanie nie do katastrofy, ale do najwyraźniej unikatowego wykorzystania
jej w celach populistyczno-teologicznych. Oto w 1994 r. na prawach rękopisu — może jako „druk
prywatny" — ukazało się w Warszawie 269-stronicowo dziełko Sto dowodów na istnienie
Boga przygotowane przez biskupa pomocniczego
archidiecezji warszawskiej ks. dra Zbigniewa Józefa Kraszewskiego, zarazem kapelana znaczącego środowiska
społecznego. Messynie znak dany Godzi
się stwierdzić, że autor nie wykazał znajomości
bynajmniej nie najnowszych poczynań kościelnych. Jako dowód nr 71
wyeksponował Filomenę (którą w wielkiej estymie miał Pius IX
utrzymujący, że zwykła ona oznajmiać mu, iż jego działanie jest
zbieżne z planem Boga) nie dostrzegając,
że już w latach sześćdziesiątych Kościół przeprowadził głośną wówczas „defilomenizację",
bowiem „nowsze badania archeologiczne i hagiograficzne zakwestionowały
autentyczność Filomeny, dlatego w kalendarzu liturgicznym 1961 została pominięta" (tak
Encyklopedia katolicka — dalej EK — Lublin od
1973, t. V, łam 235). Główny
problem to dwuczęściowy dowód finalny (nr 100). Otóż trzęsienie ziemi w Messynie
powodujące 28.12.1908 r. śmierć co najmniej osiemdziesięciu tysięcy
mieszkańców autor uzasadnia tym, że nieco wcześniej w satyrycznym pisemku tam wydawanym miała rzekomo
znaleźć się parodystyczna modlitwa do Jezusa z nawołaniem: „Jeśliś nie
jest legendą i mitem, daj
znak widomy przez trzęsienie ziemi".
Ponoć ludzie z uśmiechem powtarzali „te bluźniercze
słowa" (a gdzież tam bluźnierstwo?...),
tak więc duchowny autor konkluduje: „… nie minęły trzy dni i Znak widomy został dany". Warto
wyjaśnić (za EK, t. II, łamy 671-3), że cesarz Justynian Wielki wprowadził
karalność za bluźnierstwo, powodowany
jakoby troską o rzekome
zabezpieczenie ludzi przed domniemanymi gniewami i karami pozadoczesności w postaci klęsk żywiołowych jak grad czy właśnie trzęsienie ziemi. W XVI
w. papiestwo w przypadku recydywy bluźnierstwa przewidywało
nawet zsyłanie na galery (niejasne pozostaje,
jak to dawało się egzekwować, skoro owe sankcje
miały od 1566 r. moc obowiązującą w całym
Kościele: czy Państwo Kościelne dysponowało
własnymi galerami na użytek bluźnierców-recydywistów
także z innych państw — czy owe państwa
skłonne były respektować takie zarządzenia papieskie?); w każdym
razie austriacki
kodeks z 1768 r. przewidywał za bluźnierstwo nawet karę śmierci — i to przez
spalenie. Gdyby
jednak biskup-kapelan miał możność zapoznać się z tym, co o bytach
sakralizowanych
potrafiono pisać choćby w ostatnim dwudziestoleciu na lamach czasopism
francuskich, bardzo katolickich nie wykluczając, wówczas może
zrelatywizowałby cokolwiek ów zmistyfikowany
przekaz messyneński. Anarchiści w stoczni? Zrekapitulowawszy
katastrofę „Titanica" (z błędem:
statek „poszedł szybko na dno" — toż utrzymywał
się przez blisko 3 godziny!), autor ujawnia jej przyczyny: na jednym
boku statek nosił napis: „Ani sam
Chrystus nie zatopi tego okrętu", na drugim: „Nie ma Boga, który
by zdołał ten okręt w odmętach morskich pogrążyć", poniżej zaś
linii wodnej, przy godle (? — może chodzi o inicjały; wówczas Th. A.: Thomas Andrews; pozostał na tonącym statku) głównego budowniczego: „Ani
Boga, ani pana". „Titanic"
budowała w Belfaście stocznia Harland-Wolff; spośród publikacji znanych niżej
podpisanemu, żadna — dosłownie! — nic wymienia podobnej niedorzeczności, nie do pomyślenia w purytańsko cnotliwym i bogobojnym Zjednoczonym Królestwie. Słowa "Ni Dieu
ni maître" są historyczne jako dewiza, którą przyjął
Louis-Auguste Blanqui (1805-1881), utopijny
komunista francuski, dwukrotnie skazywany
na śmierć; w listopadzie 1880 r. począł wydawać czasopismo pod tym tytułem. Warto
przytoczyć opinię wybitnego socjologa francuskiego, katolika Emile’a Poulata: „Niewiara
była przywilejem elity społecznej — uogólnianie mogło ustanawiać zagrożenie
publiczne, nieuchronnie
prowadząc do anarchii", którą wprowadza on właśnie poprzez wymienioną dewizę
Blanquiego ("Où va le christianisme? — à l’aube du troisième
millènaire", Paryż 1996, s. 89). Idąc
szlakiem wyznaczonym przez autora, należałoby domniemywać, że to jacyś
anarchiści
zakradli się do stoczni i tam — poza rozeznaniem kogokolwiek — wymalowali aż trzy buńczuczne
napisy. Ongiś w różnych nabożnych pisemkach formułowano przestrzegawczo-podbudowujące opisy kar, z pozaziemskości zsyłanych
na wszelkich
niedowiarków, bluźnierców i bezbożników. W tym końcowym wywodzie biskup-kapelan pozostał najwyraźniej pod przemożnymi wpływami podobnych
dewocjonaliów. Duchowny
autor nie stara się dostrzec, że owa
orkiestra tonącego statku grała hymn "Nearer,
my God, to Thee!" (Bliżej,
mój Boże, do Ciebie, bliżej do Ciebie -
choćby to krzyż miał mnie wznosić, nadal moją pieśnią będzie: bliżej,
mój Boże, do Ciebie...), którego autorką była Sarah Flower Adams,
zmarła w 1848 r.; był to ulubiony hymn króla Edwarda VII. Melodia „musiała wnosić błogosławioną pociechę setkom ludzi w ich
ostatnich chwilach życia" [ 1 ]. Na pokładzie
benedyktyn bawarski Peruschitz oraz jego
współbrat zakonny Byles (zapewne Anglik) odmawiali różaniec i udzielali zbiorowego rozgrzeszenia
[ 2 ]. O ile wiadomo, podobnie postępował co najmniej jeden kapłan
protestancki. Idolizacja żądzy odwetu Niektóre
teologie postauschwitzowe szukają racjonalizacji, co można zsumować następująco:
„Za jakie winy w Auschwitz umierały niemowlaki i dzieci, które nie
dostrzegły słońca życia?"
(tak abp Roger Defois z Reims podczas sympozjum w Cerisy-la-Salle, lipiec 1995 r.). Wolno uznać,
że wizja autora jest szeroko założona: nie sprawcy-winowajcy (mniejsza o to, że w przypadku „Titanica" takich nie było) ponoszą karę — ale cała społeczność:
mężczyźni, kobiety, dzieci… Wszyscy! Pod
piórem duchownego autora odżywa biblijna koncepcja „cherem": klątwy
absolutnej, przeznaczenia na
totalną zagładę, starcia całej (wątpiącej w Boga?...) społeczności z powierzchni
globu. W owych poglądach starotestamentowych
EK (t. III, łam 139) doszukuje się sformułowań
„samych redaktorów, którzy — zgodnie z duchem mentalności semickiej — każde wydarzenie historyczne wiązali z rzeczywistą, ich zdaniem,
interpretacją Jahwe". Godzi się wszakże zauważyć, że upłynęły zapewne trzy tysiąclecia od
owego domniemania starotestamentowych redaktorów
do aktualnych dociekań biskupa-kapelana. Zastanawiające,
że któryś z jego episkopalnych współbraci czy jakiś światły teolog nie nakłonił
go do rezygnacji z obu — jak to on zapisał — „przykładów działania Sprawiedliwości Bożej" przedłożonych w owym setnym dowodzie...
*
„Res Humana" nr 3/1998.
Przypisy: [ 1 ] Peter Boyd Smith: Titanic — from rare historical reports, Southampton 1992, s. 110. Na
s. 118 zamieszczono odbitkę
pierwszej strony porannego dziennika londyńskiego „The Daily Mirror"
(20.4.1912) z pełnym tekstem hymnu i zapisem muzycznym; ostatnim słowem było
„Amen". [ 2 ] Biuletyn Katolickiej Agencji Informacyjnej, 10.2.1998, nr 5 (309), s. 22. Zbędne chyba zaznaczać, że Biuletyn
KAI nie dostrzega tam „rewelacji"
biskupa-kapelana. « Doktryna, wierzenia, nauczanie (Publikacja: 09-11-2006 )
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5105 |
|