|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Ateizm i Ateologia
O moim ateizmie Autor tekstu: Józef Żurawski
Moje
„pożegnanie z katechizmem" dokonało się w dwudziestym piątym roku mego życia, a wiec stosunkowo późno. W tym czasie przeczytałem
książkę Analolija Winogradowa Trzy barwy czasu i przytoczoną w niej
maksymę Stendhala: „Boga może usprawiedliwić tylko to, że nie
istnieje". Zdawało mi się wtedy, że ta błyskotliwa myśl nie wywarła
na mnie dużego wrażenia. Chyba się jednak myliłem. Później bowiem często wracałem w moich rozmyślaniach do tej
maksymy. I chyba spowodowała ona jakieś pierwsze pęknięcie w mojej religijności. Cóż
jednak spowodowało w mej głowie gonitwę myśli, rozniecającą owo niebo w płomieniach?
Otóż głośny cud w katedrze lubelskiej w 1950 roku. Spędzałem wtedy wakacje w czasie
żniw u rodziców. Pracowaliśmy na mordze dożywocia mojej babci we
wsi. Szerokie przy nałęczowskiej szosie.
Rodzice z przejęciem, przerywając
sobie nawzajem, opowiadali mi o owym cudzie, o tym, że w bocznej kaplicy katedry
Matka Boska płacze krwawymi łzami, i wtedy
coś się ze mną stało. Doznałem jakiegoś wewnętrznego wstrząsu.
Na
tej samej mordze ziemi przed wojną pasałem
krowę. Mieszkaliśmy w walącym się „murowańcu"
jako komornicy. Zdarzało się, że z innymi chłopcami z tej wsi przeganialiśmy krowy przez ową szosę na łany koniczyny dóbr Stanisława
Rzewuskiego w Woli Sławińskiej. Jeden z nas siedział wówczas na drzewie i wypatrywał, czy od strony dworu nie pędzi
na koniu rządca lub karbowy, aby zająć nasze krowy,
które nasi rodzice musieliby wykupić po 10 złotych za sztukę.
Dlaczego wtedy, jako syn fornala, analfabety, ale człowieka głęboko myślącego,
dlaczego
wtedy, gdy trzymaliśmy się tego morgowego dożywocia babci, jak przysłowiowej ostatniej
deski ratunku, dlaczego wtedy Matka Boska
nie płakała?
Dlaczego
teraz, gdy jestem studentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, dlaczego teraz Matka Boska płacze?
Nie
od razu rozsypała się moja wiara religijna.
Najpierw mój bunt obrócił się przeciwko organizacji
Kościoła. Zacząłem przypuszczać, że
Kościół historycznie biorąc stał po stronie możnych
tego świata. Pragnąłem, aby Kościół odwrócił się w stronę świata
pracy, aby księża chodzili w maciejówkach i robotniczych bluzach.
Moje
całkowite odejście od religii nadawałoby się na bardziej literacki opis niż moje tutaj wspomnienie.
Mieszkałem w Krakowie przy ulicy Dietla, bliżej Wisły, więc chodziłem do kościoła
Na Skałce. Nie byłem katolikiem tylko z wychowania. Od października 1946 r.
czytałem systematycznie
„Tygodnik Powszechny", do kościoła przychodziłem dużo wcześniej przed rozpoczęciem
mszy, siadywałem w ławce, których od strony ołtarza było sporo; czytałem Pismo Święte i inne
książki religijne wyłożone pod pulpitem zwieńczającym owe ławki.
Po
powrocie ze wspomnianych żniw poszedłem jeszcze na mszę Na Skałkę, ale nie siadłem już w ławce. Stałem pośrodku kościoła. Burza myśli kłębiła się w mojej głowie. Coś musiało
się dziać ze mną, bo ksiądz, który wygłosił kazanie i potem
udał się do konfesjonału, przysłał
po mnie starszego pana z zaproszeniem do tegoż konfesjonału. Poszedłem tam, uklęknąłem i przez kratki usłyszałem pytanie, co się ze mną dzieje, czy nie potrzebuję spowiedzi?
Chętnie, odpowiedziałem, i zacząłem gorączkowo wyrzucać z siebie
słowa, że Kościół jest przeciwko
nam, urodzonym w czworakach, że pragnę Kościół zreformować! Nie
otrzymałem rozgrzeszenia i wyszedłem z kościoła przed zakończeniem
mszy.
I
tak zaczął się mój pierwszy etap ateizmu, ateizmu triumfującego, który trwał ponad piętnaście
lat. W tym okresie odkrywane argumenty przeciwko religii sprawiały mi
satysfakcję. Gromadziłem
te argumenty i przechowywałem w pamięci. W ostatnich latach tego etapu prowadziłem salon światopoglądowy w Krakowskim Domu Kultury w Pałacu pod Baranami.
Po
pewnym czasie na otwarte dyskusje w salonie
(w każdy drugi i czwarty piątek miesiąca)
zaczął przychodzić, z towarzyszącym mu braciszkiem,
dominikanin o. Bernard Skrzydlewski.
Była to osoba niezwykle sympatyczna, z którym zaczęła łączyć mnie jakaś wyczuwalna,
ale nie wyznana przyjaźń. Jego żywy udział w tych wieczorach światopoglądowych
był dla mnie niezwykle cennym, bo
dodawał im smaku i autentyzmu. I nagle dominikanin ten
przestał przychodzić na wieczory dyskusyjne.
Ówczesny kierownik Wydziału Wyznań miasta
Krakowa, Leon Król, poinformował mnie poufnie i w zaufaniu, że Służba
Bezpieczeństwa wyraziła wobec
kancelarii arcybiskupa -
metropolity krakowskiego swoje niezadowolenie z powodu uczestnictwa
o. B. Skrzydlewskiego w wieczorach
dyskusyjnych. Kuria metropolitalna miała też podobno nie być zadowolona z udziału tego dominikanina w dyskusjach w salonie światopoglądowym, więc wykorzystała
okazję i spowodowała przeniesienie
go do Warszawy.
Byłem
tym wszystkim w najwyższym stopniu oburzony. Poczułem się urażony w swojej godności,
gdyż nie życzyłem sobie, aby Służba Bezpieczeństwa w jakiejkolwiek formie „wspierała"
mnie w toczonych sporach światopoglądowych. I wtedy mój etap ateizmu
triumfującego zakończył się. Przestały mnie pasjonować racje
przeciwne religii, przestałem je gromadzić i je pamiętać.
I
tak też wkroczyłem w etap ateizmu neutralnego,
jak to dziś określam. Jeżeli ktoś próbował
rozbudowywać argumenty na rzecz nieistnienia
Boga — przestałem się tym podniecać, przestałem się wtrącać do rozmowy; zacząłem
się przy tym uśmiechać. Myślałem sobie teraz, że takie dyskusje nie są teraz najważniejsze.
Jeżeli bowiem, rozmyślałem, Bóg nawet istnieje to
nie może być przecież taki małostkowy i mściwy (jak wielu władców
ziemskich), aby obrażać
się na tych, którzy w niego nie wierzą. Ten etap neutralności światopoglądowej też trwał
blisko piętnaście lat.
Okoliczności sprawiły, że wkroczyłem w trzeci
etap mojego ateizmu, ateizmu życzliwego wobec religii. Zaczęli
umierać bliscy i najbliżsi w rodzinie, odchodzić koledzy i przyjaciele z pracy. Tak się jakoś złożyło, że stałem się
oratorem cmentarnym. Zacząłem zastanawiać
się nad istotą śmierci, zacząłem poszukiwać słów dodających
sił najbliższym osobom zmarłych. I wkrótce odkryłem, że religia jest takim
tworem ludzkiego ducha i myśli, że zdolna
jest zmierzyć się ze śmiercią, zdolna jest zmniejszać
cierpienie i lęk, relatywizować życie
człowieka, pozbawiać go lęku. Zmarła właśnie osoba mi najbliższa, której z trojga dzieci, jedna córka, jest
zakonnicą. Umierającą matką opiekowała się przez wiele miesięcy w sposób
bezprzykładnie ofiarny. Na
pogrzebie była spokojna, nieomal pogodna. Nie zbagatelizowałem także i tego doświadczenia. Dlatego cechuje mnie teraz życzliwy stosunek do
religii, jako pewnej ogólnej wizji
ludzkiego życia, ściślej — recepcji tej wizji w doświadczeniu ludzkim, co -
oczywiście, nie jest zgodą na religijne dogmaty i działalność Kościoła
jako instytucji i nie jest rozgrzeszeniem
tylu nieprawości Kościoła instytucjonalnego. Wydaje mi się także, iż utrata daru wiary
czyni niemożliwym powrót do religii i Kościoła. Ponadto sądzę, że drogą
rozumową nie odchodzi się na ogół od religii ani się do niej nie wraca.
Przypomina
mi się w tym miejscu analiza procesu
Jezusa Chrystusa dokonana swego czasu
na łamach „Tygodnika Powszechnego" przez profesor prawa karnego,
senator Alicję Grześkowiak i jej
traktowanie Ewangelii jako wiarygodnych świadectw historycznych. Wzburzyło
mnie to. Jako czytelnik poczułem się obrażony w swojej godności
intelektualnej. Autorka zepchnęła mnie
nieomal do pierwszego etapu mojego
ateizmu. Obroniłem się jednak przed tym.
W swej życzliwości wobec religii lękam się nieco o jej los, o konsekwencje jej zderzenia z cywilizacją
trzeciego tysiąclecia. Kościół w Polsce
popełnił wielki błąd wprowadzając naukę
religii do szkół. Sam byłem kiedyś orędownikiem
nauczania religii w szkole, bo nasze kościoły
były w tym czasie nieogrzewane. Kościół znakomicie sobie z tym
poradził i gdzieś do końca lat
siedemdziesiątych punkty katechetyczne funkcjonowały znakomicie. I tak
powinno pozostać. Szkoły powinny się
troszczyć o najwyższy poziom
szerzonej wiedzy, punkty katechetyczne zaś o najwyższy poziom szerzonej wiary.
Nie powinno się wdrażać wiary w prawdy matematyczne i nie można nauczyć
się wiary w Boga. Słowem — wiedza i wiara zajmują różne kondygnacje i trzeba je respektować.
Czy
będzie to jeszcze patriotyzm czy już nacjonalizm, jeśli miewam niepokój o historyczny wizerunek pontyfikatu papieża — Polaka? Dumny jestem, że
cechuje Go niezłomna odwaga, że historia nie przemilczy Jego roli w rozpadzie
poprzedniego porządku europejskiego, że jest uparty i nieprzejednany w dążeniu do pojednania judaizmu z chrześcijaństwem
oraz w głoszeniu prawdy, że
katolicyzm nie jest do pogodzenia z antysemityzmem, że porwał się w końcu
na swoistą formę lustracji historii Kościoła
katolickiego, co wyraziło się m.in. w rehabilitacji
Galileusza czy neutralnym stosunku
do teorii Darwina.
Pozostają
jednak duże przestrzenie niepokoju czy wręcz
trwogi. Aborcja. Żywą sympatię budzi we mnie opowiadanie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego Rozmowy w Dragonei (fragment w „Rzeczpospolitej", nr 69, 1997). W pełni
solidaryzuję się z nim w proteście przeciwko apelowi papieża
skierowanemu do Bośniaczek, aby urodziły dzieci i pokochały je, mimo
że zostały poczęte w wyniku gwałtu. Jestem
przeciwko aborcji, bo sadzę, że każdy ludzki organizm stanowi pewną
integralną całość, a jego okaleczenie to
nie tylko uszczerbek jego sprawności somatycznej, ale głównie psychicznej.
Nie wolno jednak wyręczać się przez Kościół w sprawie aborcji prawem państwowym,
policjantem i prokuratorem.
A
celibat księży, a kapłaństwo kobiet? — to kolejne znaki zapytania, to
kolejne wyzwania dla Kościoła w nadchodzącym
tysiącleciu. I obawiam się, że Kościół
Jana Pawła II wkracza w to nowe tysiąclecie zupełnie nieprzygotowany, że w związku z tym może doznać wstrząsu rujnującego przy okazji te
wartości, które dla milionów są wielkim dobrem.
Jaką
Polskę odwiedzi Jan Paweł II? Co będzie chciał przekazać polskim
katolikom? Oby starczyło
papieżowi sił i rozwagi wypowiedzenia
słów protestu przeciw szerzącej się nienawiści w społeczeństwie polskim. Oby wystarczyło uporu i talentów w nauczaniu społeczeństwa
polskiego zasad demokracji. Oto misja, przed
jaką stoi — moim zdaniem — Jan Paweł II odwiedzając Polskę w roku 1997.
„Res Humana" nr 3/1997
« Ateizm i Ateologia (Publikacja: 26-11-2006 )
Józef Żurawski Emerytowany sędzia Sądu Najwyższego | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5126 |
|