|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Wprowadzenie » Agnosiewicz
Moja wiara Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Wychowałem się w małej miejscowości w rodzinie wierzącej i praktykującej regularnie. Jako
dziecko byłem osobą wierzącą z wielkim psychicznym zaangażowaniem. Miałem
wówczas plan, że bez względu na wszystko co widzę dokoła, na ludzką obojętność
religijną, która zdawała mi się wiązać z wiekiem — ja będę niezłomny,
zawsze gorąco wierzący. Często myślałem o tym co zrobić, aby przypadkiem
kiedyś nie stać się jak inni obojętnym wobec boga. Nie byłem wierzącym z nawyknienia, a z pewnością nie tylko, gdyż często rozmyślałem o bogu… może
to było złe… może jakoś wpłynęło na niewiarę? Jako że religia
została mi zaszczepiona w wieku, w którym nie można mówić o jakiejkolwiek
samodzielności intelektualnej, wiara traktowana była przeze mnie niejako
naturalnie. Po pewnym czasie przychodzi okres kiedy wychodzimy poza pewniki,
jakie przekazują nam rodzice i w które wierzymy bez zastrzeżeń. Do dziś
utkwił mi w pamięci dzień, w którym zadałem sobie pierwsze tzw. pytania
ostateczne. W owym dniu starałem sobie wyobrazić granice wszechświata — jeśli
są, to co jest poza nimi, gdzie jest koniec tego wszystkiego?
Efektem tych przemyśleń
było niezwykle mocne poczucie strachu, pustki i paniki — było to coś
psychicznie nie do zniesienia. Przez świadomość nieskończoności
poczułem jak zaczyna wymykać mi się sens tego wszystkiego. Bynajmniej
nie zwątpiłem w boga, lecz przeciwnie, moja wiara uległa umocnieniu. Jedyną
racjonalną odpowiedzią zdawał mi się bóg. Tylko on zdawał się łagodzić
psychologiczną trudność jakie niosła rozwijająca się świadomość
dziecka. Nie wyobrażałem sobie takiej odpowiedzi, że kosmicznego sensu naszej
egzystencji po prostu może nie być. Człowiek ma w swojej psychice pragnienie sensu.
Myślę, że wówczas dotarłem do
egzystencjalnego wymiary wiary. Dotąd bowiem tkwiłem jedynie w wyobrażeniach
teologicznych: niebo i piekło traktowałem jako oczywistość, gdyż zostały
mi zaszczepione w maleńkości. Racjonalizm mojej wiary wyrażał się więc w tym, iż obojętność wobec więzi z bogiem jaką obserwowałem u dorosłych
zdawała mi się czymś niemądrym: po cóż ryzykować skoro stawka jest tak
olbrzymia? Jednak moja pierwsza refleksja filozoficzna ukazała mi coś
co przerażało stokroć bardziej niż dotychczasowy lęk przed piekłem:
poczucie bezsensu egzystencji. Bóg nie był już więc tym, który może wtrącić
na wieki do piekła, ale tym który nadaje sens ludzkiemu życiu.
Jednak pomimo tego, iż wiara w boga zdawała
mi się jeszcze bardziej przydatna niż przed owym dniem i chciałem jeszcze
bardziej wierzyć w boga, oznaczało to w gruncie rzeczy przewartościowanie całej
mojej religijności: wyobrażenia teologiczne nadal były obecne, lecz na czoło
wysunął się filozoficzny aspekt egzystencjalistyczny. Sądzę dziś, że
skazywało to moją wiarę na śmierć: jako osoba, która przeżyła dość głęboko i silnie pierwszy tzw. lęk egzystencjalny, który zdecydowanie w jednej chwili
przytłumił lęk przed piekłem, co tym samym deprecjonowało niejako całość
teologicznych wyobrażeń o bogu, przesuwając punkt ciężkości wiary na sferę
filozoficzną, musiałem z czasem odrzucić wiarę w boga, gdyż lęk
egzystencjalny jest największym problemem jedynie na początku (oczywiście nie
każdy musi doświadczyć tego), z czasem powszednieje, staje się czymś
naturalnym, po prostu przyzwyczajamy się do pełni świadomości. Tak też się
stało w moim przypadku, a dawnej głębi (tj. psychologicznego przywiązania)
wyobrażeń teologicznych nic już nie było w stanie przywrócić.
Nie odrzuciłem Boga tak jak kobieta
odrzuca przed lustrem jeden ciuch na rzecz innego, który bardziej jej się
widzi w danej sytuacji. Wcale go nie odrzuciłem. Po prostu w wieku kilkunastu
lat wszystko umarło i koniec. Żaden zawód, żadne wyrachowanie — po prostu
coraz mniej o nim myślałem, a w wieku 14-15 lat — już niemal wcale. Został
tylko obrzęd, kult i msza.
Najważniejszym lekarstwem na lęk
egzystencjalny jest proces socjalizacji, jaki przechodzi młody człowiek w pewnym okresie swego życia. Do tego czasu postrzegamy siebie jedynie — a z
pewnością przede wszystkim — jako autonomiczne indywiduum, które zdając
sobie świadomość z braku Kosmicznej Metanarracji Tego Wszystkiego, czuje się
zagubione i przerażone Nieskończonością i Bezmiarem. Proces socjalizacji,
nim nadejdzie jego wymiar zewnętrzny, odbywa się w wymiarze psychicznym: zauważamy z większą wyrazistością kontekst społeczny naszej egzystencji. Odtąd to on
powinien wyznaczać takie elementy naszego życia jak sens, cel, przeznaczenie i wszystkie inne problemy jakie stawia nam nasza psychika. Właściwe rozwiązanie
wszystkich tych dylematów, które są „efektami ubocznymi" naszej świadomości,
uczuciowości i rozumności, warunkuje właściwe, efektywne i twórcze
funkcjonowanie nas jako istot indywidualnych i społecznych, a tym samym
egzystencja nasza staje się: znośna, przyjemna, satysfakcjonująca lub wspaniała.
Po pewnym czasie całkowicie straciłem
zainteresowanie teatrem religijnym i odtąd niedzielne poranki mogłem
przeznaczyć na czytanie książek — a był to czas najlepszy, gdyż pusty dom
zapewniał spokój. Wierzcie mi lub nie, ale wbrew temu co twierdzi ksiądz
Bartnik — iż "Religia
katolicka daje najbardziej wzniosłą i uniwersalistyczną wiedzę etyczną, której
brakuje ateizmowi i religiom partykularystycznym" -
nie stałem się niemoralnym. Pewnie dlatego, iż niereligijność zmieniła moją
psychikę, ale nie naturę.
Po dalszych kilku latach zdefiniowałem się
jako agnostyka — po części dlatego, iż stan mojej teoretycznej
refleksji nad samą religią nie był wielki, a po części dlatego, że określenie
ateista, które w naszym religijnym społeczeństwie ma wydźwięk dość
pejoratywny, takim też było i dla mnie. Dziś zbyt wiele wiem o religii,
wierze i „bogu", by określać się mianem agnostyka. Zdając sobie sprawę z ułomności ludzkiej wiedzy i poznania w ogólności, w stosunku do kwestii
boga — zateizowany jestem całkowicie.
Wiarę w boga traktuję jako bądź to
przeniesienie dziecięcego typu psychiki w wiek dorosłości, bądź nieprzezwyciężenie
tego typu psychiki w toku rozwoju osobniczego człowieka. Moja dziecięca
obserwacja była trafna: z boga się wyrasta. Ktoś mógłby mi zarzucić,
iż sugeruję, że większość ludzi to niewyrośnięte dzieci. Jest to oczywiście
niesłuszne, gdyż po pierwsze: nie większość a zdecydowana mniejszość.
Wiem czym jest wiara w boga i wiem, że nie polega ona na pobożności,
odmawianiu różańców ani uczestniczeniu w nabożeństwach, lecz na
autentycznym stosunku psychicznym do boga, który to ma jakiś swój wyraz w codziennym życiu, choćby najmniejszy, ale jednak jakiś mieć musi. Inaczej
jest to praktyczny ateizm i większość ludzi, którzy chodzą do kościoła
to w istocie praktyczni ateiści, bez względu na ich deklaracje co do wiary w boga przy wypełnianiu tej czy innej ankiety (oczywiście poza nazwą nie ma to
wiele wspólnego z ateizmem, gdyż ten jest świadomy i konsekwentny). Większość
ludzi dorosłych nie potrafi nawiązać jakiegokolwiek stosunku psychicznego
wobec boga, gdyż bóg jest pojęciem nieadekwatnym dla psychiki osoby
dorosłej w dzisiejszym świecie (warto dodać, że schyłek życia często jest
naznaczony ponowną infantylizacją psychiki, tj. jej osłabieniem i uwrażliwieniem
na kwestie egzystencjalistyczne charakterystycznym dla wieku dziecięcego). Po
drugie zaś, wiara w boga nie jest dziecinnością, lecz charakteryzuje się
jedynie dziecięcym typem psychiki: podobny jest tylko charakter reagowania
psychicznego na egzystencjalne przeciwności i pragnienia, ale same wyobrażenia
teoretyczne nie muszą być bynajmniej infantylne, lecz mogą wprowadzać
bardziej wysublimowane i mniej zantropomorfizowane wyobrażenia boga niż te które
tworzy intelekt dziecięcy.
Znam czar wiary w boga. Znam go nie tylko z setek opowiadań i mądrych ksiąg, na czele z Biblią, ale również z własnego
doświadczenia. Człowiek inteligentny i wykształcony (czyli taki który nie
traktuje serio pseudonaukowych wywodów kreacjonistów) zdaje sobie sprawę, iż
bóg nie jest potrzebny do tłumaczenia jakiegokolwiek aspektu rzeczywistości
która nas otacza. A zarazem nic nie wiemy na temat jego istnienia, a wszelkie
próby tworzenia dowodów — m.in. ontologiczne, kosmologiczne, moralne — na
rzecz istnienia boskiej istoty okazały się zawodne i były wielokrotnie już
obalane, zarówno przez filozofię jak i naukę. O bogu wiemy natomiast dwie
rzeczy: że się o nim mówi i że jest to pojęcie użyteczne w tłumaczeniu
wewnętrznego świata naszych przeżyć i emocji. A zatem wyjaśnienie
neurologicznego aspektu wiary i religijności, jakie nam dostarcza obecnie
neuroteologia, jest dostatecznym racjonalnym dowodem potwierdzającym słuszność
światopoglądu ateistycznego. Można się spodziewać, że za jakiś
czas neuroteologia, będąca aktualnie w powijakach, przy pomocy innych nauk
wyjaśni całość procesu psychofizycznego pod tytułem „wierzę w boga": genezę i istotę. Rozumowanie to opiera się na innym podejściu do
kwestii nieistnienia boga, niż wyznają agnostycy religijni. Nie możemy nigdy
dostarczyć dowodu na transcendentne nieistnienie boga, możemy jednak dostarczyć
dowód na to dlaczego ludzkość wierzy w boga. O bogu nie wiemy nic poza tym,
że się o jego istnieniu mówi. Dostarczając wyjaśnienie: dlaczego
się o istnieniu boga mówi, rozwiązujemy całą kwestię. Jeśli bowiem
ktoś mówi, że za siedmioma górami jest dzika kopalnia diamentów, to jeśli
udowodnię, iż przyczyną dla której ów ktoś tak mówi jest chęć pozbycia
się mnie na pewien czas, aby zająć moje stanowisko, albo też pragnienie
pocieszenia się miłą nadzieją wyrwania z niedostatku, to nie muszę się
wyprawiać za siedem gór, celem zbadania sprawy, tym bardziej, jeśli
na moje pytanie o to gdzie leży siedem gór, ów odpowiada jedynie: Hen,
daleko. — Na końcu świata? — Nie, dalej… Aby dowieść racjonalnie
nieistnienia boga nie trzeba przeniknąć istoty wszechrzeczy — wystarczy
przeniknąć człowieka...
Czy zalepianie psychicznych słabości
Panem Bogiem można ocenić pozytywnie? To zależy. Mój kolega z dzieciństwa,
który został księdzem, chwali sobie wszystkie aspekty religijności i nie mam
powodów przypuszczać, żeby kiedykolwiek trapił go jakikolwiek lęk
egzystencjalny. Patrząc jednak od strony zwykłego śmiertelnika zauważam,
że religia ujawniła mnóstwo ubocznych niekorzystnych skutków (o których Racjonalista
traktuje na setkach czy tysiącach stron). Ten sposób radzenia sobie z egzystencjalnymi dylematami ludzkość wymyśliła w początkach swoich świadomych
dziejów. Czy na obecnym etapie rozwoju cywilizacyjnego wiara w boga jest czymś
adekwatnym do tego co nas otacza i co o tym wiemy?
Ilekroć zastanawiam się nad racjami i wartością ateizmu przypominam sobie to co powiedział prof. Wolf Singer, członek
Papieskiej Akademii Nauk w Rzymie: "Jeśli wyprzątniemy z nieba kierujących
wszystkim bogów, to oczywiście wzrasta poczucie porzucenia. I to z pewnością
jest duży problem. Tylko nie rozumiem, dlaczego wywodzi się z tego od razu
atak na ludzką godność. Wręcz przeciwnie. Sądzę, że nie istnieje nic
bardziej godnego, niż wytrzymać ciężar tego poznania. Gdyby ta świadomość
rzeczywiście stała się powszechna, musiałoby to prowadzić do niezwykłej
solidarności między ludźmi. Powinno by to w dużym stopniu poruszyć każdego.
Życie i ta odrobina szczęścia, jaka nas spotyka, stałyby się dla nas czymś
najbardziej cennym, co posiadamy, i bardziej byśmy to szanowali, niż teraz."
Na taką przyszłość ludzkości nie ma
dowodów. W to można jedynie wierzyć. To jest wiara ateistów. Nigdy nie
zapalimy stosów, aby zrealizować ten stan rzeczy. Nasza wiara jest bowiem z natury słaba i dość często ją kwestionujemy. Może nawet ateizm polega
tylko na satysfakcji...? Odpowiedzcie sobie sami.
« Agnosiewicz (Publikacja: 03-01-2003 Ostatnia zmiana: 23-01-2007)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 2161 |
|