Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.446.684 wizyty
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 701 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Sklepik "Racjonalisty"
Anatol France - Bogowie pragną krwi
Agnieszka Zakrzewicz - Papież i kobieta

Złota myśl Racjonalisty:
"Człowiek wciąż ma emocje na poziomie epoki kamienia łupanego, instytucje ze średniowiecza, a technikę o boskich możliwościach."
 Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo

Komisarz Parku Niagara [2]
Autor tekstu:

W 1929 roku, w trakcie prowadzenia prac budowlanych, posąg przesunięto na inne miejsce. Przeszło pół wieku później po długich poszukiwaniach natrafiłem nań w bocznej niszy, na prawo od wejścia do komisariatu lokalnej policji.

W 2003 roku odwiedziło Niagara Park przeszło 20 milionów ludzi. Ogromnym powodzeniem cieszą się wystawy kwiatów. W każdym sezonie innych. Na szczegółowym planie założonego przez naszego rodaka ogrodu zaznaczono arboretum, klomby z peoniami, różami, irysami, parking i fontanna wody pitnej. Na inne informacje zabrakło miejsca. Żaden z zagadniętych przewodników, włącznie z tym, który podarował mi folder, nawet nie słyszał nazwiska Gzowski. Jesień życia nadeszła późno. Do końca był aktywny, zadziwiał energią, chłonnością umysłu, jasnością spojrzenia, gotowością poświęcenia swego czasu i uwagi celom publicznym. Żarliwy wyznawca kościoła prezbiteriańskiego, przeciwnik wystawnej pompy, kadzideł, świec i przepychu, przez dziesięciolecia był benefaktorem katedry św. Jakuba w Toronto. Brał udział w gwałtownych sporach religijnych jakie rozdzierały protestancką społeczność miasta wykazując zupełnie wyjątkową znajomość Pisma Świętego. Gdy spory ucichły, był jednym z fundatorów, przewodniczącym rady zarządzającej i pierwszym rektorem anglikańskiego seminarium teologicznego Wyckliffee College, z czasem połączonego z Uniwersytetem w Toronto. W refektarzu dawnego kolegium wisi do dziś jego portret. Oficerowie miejscowego garnizonu ufundowali w głównej nawie katedry imponującą, mosiężną tablicę. Stylizowane, gotyckie, pokryte emalią litery napisu utrwalają pamięć żołnierza, który przybył na tę ziemię jako "Polish freedom fighter", a zakończył życie jako "Aide de camp to Queen Victoria".Mając już osiemdziesiąt trzy lata Casimir Gzowski przyjmuje obowiązki wicegubernatora prowincji Onatrio. Trzy razy większej od obecnej Polski.

Umiera w 24 sierpnia 1898 r. Parę miesięcy po powrocie z Europy. W ostatnich chwilach jest przy nim żona i jedyny pozostały przy życiu syn. Córki, wydane w młodym wieku za oficerów armii brytyjskiej, mieszkały w Anglii, Pogrzeb miał charakter ściśle prywatny. W żałobnym kondukcie, jechało tylko około 30 powozów. W ceremonii złożenia ciała do grobowca na St. James Cemetery uczestniczyli: wicegubernator i gubernator Ontario, Generalny Sędzia, Jego Ekscelencja, premier, właściciele linii żeglugowych i browarów. Dostojnicy imperium, przedstawiciele elity władzy, elity kapitału, elity businessu. Najbliżsi przyjaciele. Ludzie, z którymi razem budował Kanadę. Odszedł jeden z nich. Gazety wszystkich czterech prowincji Dominium of Canada zamieściły obszerne obituaria zmarłego podkreślając jego zasługi. Wkrótce po śmierci rodzinną rezydencję syn wystawił na licytację i sprzedał miastu Toronto za 65000 dolarów. Sterty niepotrzebnych nikomu papierów i książek, pisanych w niezrozumiałym języku padły pastwą płomieni. Tylko część ocalała i trafiła do archiwów. Po paru latach The Hali rozebrano, a na miejscu gdzie stał, utworzono Alexander Park. Młoda dziewczyna, pełniąca funkcje administratora dawno już zamkniętego "St. James Cemetery and Crematorium" przy 635 Parliament Street, na moją prośbę sporządziła wykaz spoczywających na tym cmentarzu członków rodziny Gzowskich. Obejmuje 15 osób. Dziewczyna jest nieco zaniepokojona widokiem aparatu fotograficznego. Nie chce, aby na łamy prasy trafiła informacja o tym, że parę dni temu banda narkomanów urządziła melinę we wnętrzu grobowca Gzowskich. Powyrzucane z rozbitych trumien kości, uprzątnięto. Peter Gzowski, którego zawiadomiono, bo leży tu również jego ojciec, prosił o dyskrecję. Więc ja chyba też zrozumiem, że tego rodzaju publicity zaszkodzi dobremu imieniu instytucji, którą reprezentuje. Chowam aparat. Od bramy idziemy po czystych, wysypanych żwirem alejkach. Na nagrobnych pomnikach nie ma polskich nazwisk. To był cmentarz ludzi zamożnych. Miejsce wiecznego spoczynku Sir Casimir wybrał sobie sam. Nad głębokim, opadającym do rzeki Don jarem polecił zbudować ozdobiony dwoma egipskimi pylonami prosty grobowiec. Trudno w całej Kanadzie znaleźć miejsce, z którego widok bardziej by przypominał rozległy aż po horyzont, pofałdowany pejzaż jego rodzinnego Podola. Masywna kuta krata. Tu sprowadził prochy pierwszego, zmarłego jeszcze w dzieciństwie syna. Tu pochował następnych: Alberta Sobieskiego, Johna Władysława i wnuczkę nieznanego imienia. Tu spoczął. Ciężka, masywna bryła zwieńczona kamiennym parapetem nie ma żadnych ozdób, nazwisk, symboli. Nie ma nawet znaku krzyża. W centralnym miejscu ostał się tylko fragment herbowego kartusza.

Jurka znałem dawno. W bajecznych studenckich czasach spotykaliśmy się na górskich rajdach, całonocnych ogniskach, akademickich popijawach. Później wypłynął na rejs zahaczający o Kopenhagę. Zniknął z pokładu, choć fala go nie zmyła. Po kilkunastu latach w Toronto dostałem jego adres. Telefon. Głos w słuchawce znajomy i jakiś obcy: "Hallo, Georges Corvin speaking". Jurek, Jurek! Długie milczenie. Słychać ciężki, prawie automatyczny oddech. „Jurek!" "Yes." Ciężko, chropowato, nienaturalnie. Tak. Kto mówi. Ach, Michał."

Dla Georgesa Corvina byłem przybyszem z innej planety, z innego świata, z innego bytu. Starał się mówić możliwie najczystszym językiem ojców, ale widać, a raczej słychać było wyraźnie, jak bardzo się starał, z jakim trudem przełupywał się przez skorupę anglosaskiego bytowania. Kiedy wypowiadał sakramentalne formuły zaproszenia, słychać jednocześnie było, że jeszcze nie ukończywszy zdania zaczynał żałować dopiero co wypowiedzianych słów. Zdawałem sobie sprawę, że takie spotkanie może być dla nas obydwu trudne.

Rzut oka na plan pozwolił wyłowić prawie natychmiast pionową oś jakby przepoławiającą miasto na dwie części. Podstawa jej opiera się o jezioro Ontario i Lakę Shore Boulevard, a górą urywa na krawędzi mapy. Na południu, tam gdzie bierze początek przy nadbrzeżach pasażerskiego portu, przebija się pod estakadami Queen Elisabeth Way, a gdy ma już opuścić obszar papieru zadrukowany planem miasta, splata się wężowymi skrętami i transkanadyjską autostradą 401 i nie zmieniwszy pierwotnego kierunku nawet o pół stopnia, dąży na północ.

Dobrą decyzję podjął pierwszy gubernator Górnej Kanady John Gravers Simcoe (1752-1806) budując na brzegu wielkiego jeziora, z grubych drewnianych bali, fort York. Dziś jest omszałym, prastarym jak na północnoamerykańskie stosunki, reliktem z początków obecnie ponad dwumilionowego Toronto. Wykarczowany wśród pierwotnej puszczy trakt, najważniejszy w początkach XIX wieku lądowy szlak łączący fort York z przystanią nad jeziorem otwierał nowe dziewicze obszary dla białych kolonistów. Umożliwiał szybkie odskoczenie pod osłonę nieprzebytych puszcz, lub ściągnięcie rezerw w przypadku przewidywanej agresji południowych sąsiadów. Łączył i spajał obszary pogranicza z interiorem. Jego budową, kierował w latach czterdziestych XIX wieku inżynier Kazimierz Gzowski. Wytyczana w epoce konnych dorożek i omnibusów ulica jest wąska, obrośnięta starymi drzewami. Niska, parterowa a najwyżej dwupiętrowa zabudowa zaczyna się po minięciu kilkunastu przecznic centrum. W miarę, jak lśniące taflami kadmowego szkła wieżowce i prująca niebo iglica Canadian Tower coraz bardziej zostają z tyłu, zmienia charakter. Miękko poddaje się falowaniu terenu, otula zielonością parków i tonących w krzewach ludzkich siedzib. To Richmond Hills.

Trafienie pod wskazany adres nie kosztowało zbyt wiele trudu. Standardowa blaszana skrzynka pocztowa opatrzona numerem i nazwiskiem właściciela wpasowana w gęsty żywopłot. Na dźwięk dzwonka drzwi się uchylają i wytacza na próg masa ludzka odziana w rzymską tunikę z purpurowym szlakiem. Żałosne resztki szpakowatych, mocno przylizanych włosów otaczają łysą czaszkę. Kaskada podbródków ginie w fałdach tułowia spowitego powłóczystą szatą. Mimo woli szukam z tyłu, w głębi uchylonych drzwi, tego, z kim rozmawiałem trzy kwadranse wcześniej. Masa zmierza w moim kierunku, rozkłada ręce i w telewizyjnym uśmiechu odsłania pełny, lśniący porcelanową bielą garnitur zębów. Jurek był szczupłym, żylastym przystojniakiem, zapalonym żeglarzem, narciarzem, miłośnikiem wszelkich sportów. Niemożliwe, aby przez te dwadzieścia lat tak strasznie się zmienił. Jesteśmy prawie rówieśnikami. Może mieć najwyżej 45, 46 lat, na pewno nie więcej. Zmieszany, usiłuję zatrzeć źle wrażenie, jakie musiał wywołać głupi wyraz mojego oblicza. Mister Corvin udał, że tego nie zauważył. Wymachuje radośnie rękami. Pokrzykując odwraca raz po raz głowę w kierunku wnętrza domu. Monic come in! Monic come in! Monic come in! Pani zostałem przedstawiony w living roomie. Rozmawialiśmy wyłącznie po angielsku i tylko po angielsku. Z Jurkiem również, bo ilekroć usiłowałem wracać do ojczystego, widziałem wyraz najwyższego zdziwienia i dezaprobaty malujący się w oczach Mrs Corvinowej. Asystowała nam cały czas, wstając tylko raz, aby przynieść z kuchni paczkę krakersów. Gospodarz przyrządził z okazji tak wspaniałego spotkania „dear old frienda" long drinka — jak określił — "very, very special", po czym starannie zakręcił parę otworzonych przy tej okazji butelek i odsunął na przyzwoitą odległość lśniący szkłem i niklem przejezdny barek na białych kulkach. Gdy już wygodnie siadłem przed białym marmurowym kominkiem ze szklanymi drzwiczkami, za którymi pulsowały fosforyzującym, niespokojnym światłem imitujące ogień białe świetlówki, mogłem skoncentrować uwagę na wnętrzu. Teraz dopiero dotarło do mnie dlaczego było jakieś dziwnie obce, niesympatyczne, odstręczające. Czynił to kolor. Szokujący zestaw bieli, białości i białego. Biały był telewizor i telefon, i klamki, skajowe fotele i kanapa, i syntetyczny puchaty dywan, i lśniąca niebiańską wręcz czystością podłoga, i regał, i ściany, i sufit, i drzwi, i okna, na którym stały jakieś białe figurki i zegar. Jednym słowem wszystko było białe. Białe piekło, biały czyściec i biały raj dla tych co go sobie stworzyli. Oboje, spodziewając się mego przyjścia też ubrali się na biało. W rzymskie tuniki, bo pani domu wzorem małżonka, a raczej to chyba on jej wzorem, bo nie było cienia wątpliwości kto rządził w tym stadle, uznawała tylko ten rodzaj odzieży. Poznali się w barze, który prowadziła na Spadina Avenue. Jurek, zdolny elektronik, który jeszcze na studiach coś opatentował, zakładał w nim instalację przeciw włamaniową. Było to w pierwszych latach jego pobytu w Kanadzie. Pracował fizycznie, uczył się języka, poznawał kraj i bez końca wysyłał swoje curriculum vitae,. Przekroczywszy setkę nieudanych prób i odrzuconych ofert stracił nadzieję, że kiedykolwiek znajdzie pracę jako inżynier. Monic bardzo mu wtedy pomagała. W okresie gdy występowała na estradach tancerek Go Go zarówno top jak i bottomlless, poznała wielu właścicieli nocnych, klubów, barów i restauracji. Polecała im usługi Jurka. Brała za to procent. Osobne budżety mają zresztą w dalszym ciągu. Jak to jest przyjęte w większości kanadyjskich rodzin. Tylko mortgage czyli dług hipoteczny płacą łącznie. Ten temat wypełniał większość czasu mojej wizyty. Nim gospodarze żyli naprawdę Mortgage! Jeśli nie zapłacą paru kolejnych rat to te wszystkie białości zmienią właścicieli. Swego czasu pracował w Ontario Hydro. Wielkim państwowym przedsiębiorstwie energetycznym. Dostał się tam dzięki wybraniu właśnie jego z grona paru dziesiątków kandydatów i zaproszenie na indywidualne interview przez samego głównego personell managera Miał on także polskie nazwisko, pokazał mi swój herbowy sygnet z jakimś baranem. Był z niego bardzo dumny. Jurek jeszcze używał swojego nazwiska. Chyba mu to pomogło. Z Ontario Hydro rozstał się szybko. W prywatnych firmach, płacili o wiele lepiej. Oprowadzają mnie po całym domu, szczegółowo informując ile kosztowały poszczególne elementy wyposażenia i w jakim stopniu są zapłacone. Po kwadransie mam już absolutnie dość. Zadając pytanie jak najlepiej wyjechać w kierunku na Barii i Orille gdzie mieszka Casimir Gzowski IV. O tak, teraz sobie przypominam. Przecież tak się nazywał ten z Ontario Hydro. Po co ci on potrzebny? Jest już zapewne dawno na emeryturze. Co, robisz film dla Interpressu? To jesteś na komunistycznym paszporcie? Dlaczego mi od razu nie powiedziałeś? Byśmy z sobą nie rozmawiali!"


1 2 3 4 5 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Na Antarktydę
Obóz Polek


« Turystyka i krajoznawstwo   (Publikacja: 30-01-2007 Ostatnia zmiana: 11-02-2007)

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Witold Stanisław Michałowski
Pisarz, podróżnik, niezależny publicysta, inżynier pracujący przez wiele lat w Kanadzie przy budowie rurociągów, b. doradca Sejmowej Komisji Gospodarki, b. Pełnomocnik Ministra Ochrony Środowiska ZNiL ds. Międzynarodowego Rezerwatu Biosfery Karpat Wschodnich; p.o. Prezes Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Rurociągów; członek Polskiego Komitetu FSNT NOT ds.Gospodarki Energetycznej; Redaktor Naczelny Kwartalnika "Rurociągi". Globtrotter wyróżniony (wraz z P. Malczewskim) w "Kolosach 2000" za dotarcie do kraju Urianchajskiego w środkowej Azji i powtórzenie trasy wyprawy Ossendowskiego. Warto też odnotować, że W.S.M. w roku 1959 na Politechnice Warszawskiej założył Koło Stowarzyszenia Ateistów i Wolnomyślicieli.   Więcej informacji o autorze

 Liczba tekstów na portalu: 49  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Kaukaz w płomieniach
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5242 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365