|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Światopogląd » Dotyk rzeczywistości
Pragmatyczny hedonizm [1] Autor tekstu: Maciej Ulita
Patrzę
sobie na świat i nie mogę się nadziwić, jaki on piękny! Mało to
popularne stwierdzenie w tych ciekawych czasach i jeśli powtarza się je dość
często ludzie szybko uznają cię za wariata, ale o tym trochę później.
Zanim dojdę do szaleństwa postaram się wytłumaczyć na jakiej
podstawie twierdzę, że świat jest piękny. Aby to zrozumieć należy zdać
sobie sprawę z czegoś niezbyt odkrywczego, choć w gruncie rzeczy
najwidoczniej nowatorskiego, bo nie widać, żeby ludzie to wiedzieli. Chodzi mi o uświadomienie sobie upływu czasu. Powiedzmy sobie szczerze — mamy jakieś
70-80 lat życia do wykorzystania. Przy założeniu (optymistycznym), że do
ostatnich dni pozostaniemy aktywni, to i tak pierwsze 14 — 15 nam odpada. Jak
łatwo policzyć pozostaje nam plus/minus 65 lat. Moim zdaniem największym z możliwych
„grzechów" jest marnowanie go. Marnujemy go od zawsze, z małymi wyjątkami
oczywiście. Mędrcy, politycy i zwykli ludzie szukają odpowiedzi na różne ważne
pytania: skąd jesteśmy, czy zostaliśmy stworzeni, czy sami się tak fajnie
rozwinęliśmy, co to jest prawda i czy w ogóle, czym są pojęcia, co to wiedza, jak jest skonstruowana otaczająca
nas rzeczywistość i wiele innych. Kiedy uda się nam odpowiedzieć choćby częściowo
na którekolwiek z tych pytań stawiamy sobie pomniki i ogłupiali tą radością
gnijemy powoli w chwale. Nie do końca rozumiem na czym polega ten pęd do tzw.
wiedzy. Po co tracić czas na poszukiwania odpowiedzi na pytania, które są
zupełnie nieistotne?
Uważam, że powinno się żyć w zgodzie z własnym chciejstwem, a w zasadzie z własnymi chciejstwami. Najważniejsze jest, żeby mieć cel.
Celu nie trzeba definiować, nie trzeba go opisywać. Potrzebne jest wewnętrzne
przeczucie, że żyje się po coś. Moim zdaniem te warunki doskonale spełnia
życie jako takie. Stare przekleństwo głosi obyś
człowieku żył w ciekawych czasach i niewątpliwie żyjemy w takich
czasach. Jak sobie z tym radzić? Nie znam ogólnej recepty — pewnie dlatego, że taka nie może
istnieć. Jesteśmy zbieraniną indywidualności i każdy kto mówi o społeczeństwie, czy narodzie jako o zwartej, jednorodnej grupie — kłamie.
Uświadomienie sobie tej specyficznej alienacji jest niezbędnym. Społeczeństwo
to sztuczny twór — razem jest po prostu łatwiej, a że człowiek przeważnie
stara się ułatwiać sobie życie, zdecydował się na taki rodzaj bytowania. W skrajnie relatywnej rzeczywistości nie ma miejsca na uogólnienia. Niestety,
jak w większości spraw tak i w tej człowiek stał się niewolnikiem własnego
intelektu. Na zasadzie fiksacji zatrzymał się w rozwoju po odnalezieniu satysfakcjonującego rozwiązania. Nie chcę oceniać
co jest lepsze, a co gorsze, bo to każdy musi oceniać sam — lepsze jest to,
co dla każdego z nas jest najlepsze. Fiksacja doprowadziła do konwenansów.
Stworzyliśmy ich całą masę, ale jak większość naszych tworów wyalienowały
się i żyją sobie własnym życiem narzucając nam schematy postępowania. Aby
nie tracić czasu trzeba się im przeciwstawiać, nie robiąc jednak z tego
celu. Kiedy mamy już cel, najwłaściwszy w naszym przekonaniu możemy przejść
dalej. Na pewno nie uda mi się odpowiedzieć na pytanie jak żyć i nie mam,
ani nie miałem takiego zamiaru. Jedyne co mogę z pewnością stwierdzić, to jak ja chcę żyć i jak żyję.
Codziennie rano budzę się z uśmiechem, bo wiem, po co mam żyć. Zdaję
sobie sprawę, że brzmi to obrzydliwie patetycznie, ale tym się zupełnie nie
przejmuję. Wstaję przekonany, że otrzymałem dar nie ważne skąd, ważne żeby
wiedzieć, że tak. Przede mną kolejny niepowtarzalny dzień i ja tego dnia
jestem niepowtarzalny. Nic nie zdarza się dwa razy. Pamiętam o tym zawsze, żeby
niczego nie przegapić. Robię kilka zwyczajnych rzeczy: myję się, jem śniadanie,
albo nie, zależy na co mam ochotę, ubieram się i wychodzę. Jak każdy mam
jakieś obowiązki, które w moim przekonaniu powinienem wypełnić. Idę do
pracy, ale już sama „podróż" jest piękna. Oglądam świat i ludzi dookoła mnie. Wielu z nich widzę codziennie i codziennie zdaję sobie
sprawę z tego, że wyglądają inaczej. Uśmiecham się do nich, zamieniamy
kilka niezobowiązujących słów — o pogodzie, komunikacji miejskiej itp. To
nic nie kosztuję, a jak miło jest, gdy dosyć przypadkowa osoba odwzajemnia uśmiech.
Smutno mi czasem, kiedy patrzę na tych smutnych ludzi. Spieszą się tak bardzo,
że pęd zamyka im oczy, a wtedy życie szybciutko przemyka się bokami — co
za strata… Nie chcę być Sokratesem i w bólach porodowych uczestniczyć w przyjmowaniu na świat cudzych myśli — już ze swoimi mam wystarczająco dużo
roboty. Mam tylko nadzieję, że ktoś zwyczajnie patrząc na mnie odblokuje się
trochę. Nie chcę też być żadnym wzorcem, to czysty egoizm, kiedy im będzie
lżej mi będzie lepiej… Przeczytałem gdzieś takie zdanie, że nie wolno nigdy mówić zrobię to kiedyś myślę, że ukryto w tym
największą tajemnicę szczęśliwego życia. Mamy tak niewiele czasu. Potrzeba
nam zdać sobie sprawę, z tego, że żyć należy tak, jakby wszystko można było
zrobić tylko raz. Trzeba nam też nauczyć się patrzeć na świat. Tyle piękna
jest wokół nas. Człowiek winien mieć swój prywatny sens, to co myślą
inni, to ich problem. Problem w cudzym słowie, bo problemy to sztuczne twory
wynikające z nieumiejętności widzenia świata. Moim zdaniem tzw. problemy to
tylko „chwilowo nierozwiązane kwestie." Pewne niedogodności. Problem to
blokada mentalna. Wytrych ogólności. Łatwiej być częścią społeczności,
kiedy można się z nią solidaryzować w bólu. Takich wytrychów jest dużo więcej.
Pełna jest ich zwłaszcza nowomowa wyrosła na gruncie political corectness.
Tolerancja, równouprawnienie itp. Przecież to bzdury! Kolejne sztuczne twory
zaciemniające rzeczywistość. Uciekamy w nie, bo tak wypada, jeśli tak myślisz,
to sam wypadasz — z gry.
Jestem w pracy, nie ważne co robię, ale staram się robić to najlepiej jak potrafię — dlaczego, żeby być w zgodzie z sobą i móc się cieszyć — to właśnie
jest pragmatyczny hedonizm. Mam piękny widok z okna — nie zastanawiam się
kto/co go takim stworzyło — po prostu podziwiam, najlepiej jak umiem. Zarówno w pracy, jak na ulicy, czy w domu jestem otoczony rzeczami. Dopóki nie zaczynają
mną władać wszystko jest w najlepszym porządku. Rzeczy są potrzebne. Ale
nie dlatego, że wyznaczają moje miejsce w społeczeństwie. Ich ważność tkwi w mojej umiejętności cieszenia się
nimi. Lubię ładne rzeczy. „Ładne" to kolejny wytrych. Słowo, które
znaczy ni mniej ni więcej tylko tyle, że mnie się podobają. To właśnie jest
pragmatyczny hedonizm. Pełen rzeczy świat dostarcza mnóstwo radości. Świat
składa się z detali. „Wielkie rzeczy" nie są niczym innym jak tylko konstruktem
teoretycznym. Przekonany o swojej wielkości człowiek lubi otaczać się wielkością i przypisywać sobie jej autorstwo. Nie przeczę, że parę rzeczy się udało,
ale to jeszcze nie powód, żeby popadać w samouwielbienie. Dzień pracy się
kończy. Wychodzę i z moją ukochaną, którą zabieram po drodze; idziemy dalej
cieszyć się światem. Mam szczęście, czymkolwiek ono jest. Nie ważne żeby
to wiedzieć, ważne, żeby to czuć. Idziemy sobie tam, gdzie mamy ochotę
patrząc. Jak już mówiłem umiejętność patrzenia jest niezwykle ważna. Spędzamy
razem piękny czas. Dzień kończy się, wracam do domu — kolacja, mycie, łóżko i zbawienna myśl — przeżyłem kolejny cudowny dzień, cudowny, bo taki jakim
chciałem, żeby był, jutro czeka mnie kolejny, a jeśli zdarzyłoby się tak,
że nie dane mi byłoby się obudzić, niczego nie żałuję to właśnie jest
pragmatyczny hedonizm.
Chciałbym
powiedzieć jeszcze o patrzeniu, widzeniu i człowieku. Patrzyłem ostatnio na spadający liść — jakie to fajne
uczucie — i tak sobie pomyślałem — w ramach poszukiwania odpowiedzi na
wspomniane powyżej pytania człowiekowi udało się co nieco osiągnąć — w związku z tym potrafi zmierzyć, zważyć i w inny sposób policzyć ten liść.
Jak już wcześniej mówiłem, w związku z tym jest tak bardzo dumny z bycia
„zdobywcą wszechświata", że nie potrafi zobaczyć spadającego liścia.
Tym sposobem współczesny człowiek nie potrafi zauważyć świata dziejącego
się wokoło niego. Waży, mierzy, liczy i zamiast skorzystać z ludowej mądrości
mówiącej — umiesz liczyć — licz na siebie, brnie w tworzenie, taką zabawę w Pana Boga dla ubogich. Zamiast cieszyć się światem i nie zastanawiać skąd
się taki wziął para się pseudo-kreacjonizmem. Pamiętam jak dziś, kiedy
jeden z moich wykładowców powiedział na pierwszych zajęciach, że u niego można
zaliczyć, jeśli się wierzy, że świat
jest piękny, a ludzie są dobrzy. Proszę wyobrazić sobie miny
zgromadzonych, którzy patrzyli na niego jak na wariata, a on sprawiał wrażenie,
że właśnie taki efekt chciał osiągnąć. Do wariactwa wrócę jeszcze później,
bo to piękny stan, a w oczach społeczeństwa wariatem stać się niezwykle łatwo.
Wracając jednak do liścia i braku umiejętności patrzenia na świat to wydaje
mi się, że jest to nieodwracalne. Obecne pokolenia będą musiały dopełnić
swego żywota w ciemnościach, ponieważ stworzone przez nie prawa już dawno
przerosły ich możliwości i żyją własnym życiem. „Odkrywcy" ufni w swój geniusz dalej krzyczą
wszem i wobec, ale ich głosy są mniej i mniej donośne. Trudno już nawet zrozumieć o co tak naprawdę im chodzi. Ja mam wrażenie, że wyśpiewują tylko peany na
cześć peanów, bo treść została już dawno zatracona w coraz nowszych
formach. Tworzą sobie nowe wytrychy, bo nie wiedzą, co ze sobą począć.
Zgubieni we własnych tworach, owładnięci megalomanią nie widzą maluczkich
wokół. Tak bardzo chcą być wielkimi, że nie widzą jak małymi są. A świat
składa się z detali… Jest taka scena w filmie American
beauty — przez dobre 10 minut nie widać nic tylko foliowy woreczek unoszący
się na wietrze. Kiedy rozmawiam o tym z ludźmi patrzą się na mnie jak na
idiotę, co swoją drogą bardzo mi odpowiada i nie mogą zrozumieć, czym się
zachwycam. Czasami mi przytakują, chociaż widać po nich, że w duchu myślą
sobie — o co mu chodzi? Straszne to i śmieszne. Dlaczego ludzie nie potrafią
się cieszyć takimi małymi rzeczami? Przegapiają przez to wielki obszar świata.
Przecież wystarczy się rozejrzeć, nawet niedokładnie, żeby zauważyć, że
świat składa się z całej masy malutkich rzeczy. Skrytych uśmiechów,
niesfornych podmuchów wiatru, kropel deszczu spływających po różnych
niewyobrażalnych miejscach, płatków śniegu wirujących jak szalone w mroźnym
powietrzu, przypadkowych dotyków, słów rzuconych tak sobie. Zmienny świat żyje i my, czy tego chcemy, czy nie jesteśmy jego częścią. Zamiast cieszyć się
rozmyślamy. Przyszła mi do głowy taka analogia. Czy kiedy ktoś idzie do wesołego
miasteczka na karuzelę, to idzie tam, żeby się zastanawiać jak jest
zbudowana, czy po prostu huśtać się? Po prostu — tego nam brakuje, we
wszystkim szukamy ukrytego sensu, którego tam zwyczajnie może nie być. Stosując
politykę ochronną nie możemy dotrzeć do sedna sprawy, żeby nie okazało się,
że nasze poszukiwania do niczego nie prowadzą. Zamartwiamy się więc
nieustannie i zamiast cieszyć się otaczającą nas różnorodnością i zamieniać wszechogarniającą potencję na akt, smutniejemy.
1 2 3 Dalej..
« Dotyk rzeczywistości (Publikacja: 30-01-2007 )
Maciej Ulita Ur. 1980. Uczestnik studiów doktoranckich na kierunku filozofia w Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Ukończył Filozoficzno-Historyczne Studia Europeistyczne w UMCS. Jest Wiceprzewodniczącym Samorządu Doktorantów UMCS oraz współpracuje z ANforCEE (Academic Network for Central and East Europe). Jego głównym zainteresowaniem jest PIĘKNO, co jest też tematem jego rozprawy doktorskiej. Zajmuje się myślą Johna Ruskina. Pracuje w Zakładzie Filozofii Kultury. Mieszka w Lublinie. Numer GG: 3935120 | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5244 |
|