|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Buddyzm
Buddyzm na Zachodzie [2] Autor tekstu: Dawid Hybsz
Na temat buddyzmu pokutuje też w naszej kulturze wiele
nieprawdziwych wyobrażeń, mitów, niewiele mających wspólnego z rzeczywistością, a niestety bardzo często już głęboko utrwalonych. Takie mity nazywamy
stereotypami i uprzedzeniami. Teraz się króciutko właśnie nimi zajmiemy. Po
pierwsze z wielkimi uprzedzeniami i dystansem podchodzimy do nauczycieli i guru
ze Wschodu, tak naprawdę nastraszeni trochę nawet przesadzoną propagandą o groźnych sektach. Kojarzy nam się mimowolnie, że wszystko co ze Wschodu, to
już sekta, co jest owocem propagandy katolickich ośrodków do walki z sektami i nowymi ruchami religijnymi — w których tak naprawdę bardziej niż o rzetelną informację, chodzi o zwyczajne „zwalczanie konkurencji". Zwalcza
się wszelką konkurencję „światopoglądową", w rozpędzie nazywając
sektą i to co sektą nie jest — czyli zwyczajnie wszelką alternatywę a nawet mniejszości kulturowe (sic!). Oburza mnie to, jako antropologa kultury i etnologa, tym bardziej! Mniejszość
kulturowa to mniejszość kulturowa, a nie sekta. Sektami w ścisłym swoim
znaczeniu są te ruchy które zagrażają życiu lub psychice, a nie te, które
stanowią alternatywę dla „jedynie słusznej wiary". A takie ruchy, czyli
najgroźniejsze sekty, to wbrew pozorom, sekty
powstałe w oparciu o myśl zachodnią, sekty chrześcijańskie lub kryptochrześcijańskie.
Przykłady znamy z historii: Kościół Słońca z Szwajcarii którego członkowie
popełnili zbiorowe samobójstwo, tysiąc członków sekty Jima Jonesa którzy
zginęli w Gujanie, odrośl biblijnego proroka Koresha z Teksasu itd., przykłady
można mnożyć — to wytwory zachodniej cywilizacji!
To są właśnie sekty — gdzie zagrożone jest życie, gdzie wisi groźba
samobójstwa. Swoją drogą to głównie nurty apokaliptyczne, w dodatku oparte
na Biblii (!), w których akcentuje się zło świata lub cierpienie, a wtedy
ucieczką z tego „beznadziejnego" świata do nieba i raju bywa samobójstwo… W przeciwieństwie do tego, w pełnoprawnych tradycjach, szkołach i liniach przekazu ze Wschodu, nie znajdziemy tego typu nastawień. Po drugie
atakuje się często koncepcje o reinkarnacji, jako szkodliwą społecznie (w
czym miałaby być szkodliwa społecznie, to już chyba sam Bóg, albo autorzy
takich poglądów, raczą wiedzieć). Jak na mój gust, jest wręcz odwrotnie:
znika lęk przed życiem i lęk przed śmiercią, a także wartości nabierają
pozytywne odruchy — typu pomoc innym, współpraca, tolerancja (w myśl
zasady, że to, co danym innym zostanie nam odpłacone w procesie karmicznym,
czyli wróci do nas) — a ja myślałem, że pomoc, tolerancja, współpraca to
wartości pożądane społecznie.… Poza
tym w kulturze w której istnieje przekonanie o reinkarnacji nikt nie będzie
raczej popełniał samobójstwa, bowiem zniszczenie swojego ciała jest największym błędem — gdyż w buddyzmie ciało ludzkie jest najbardziej cenioną formą bytu we
Wszechświecie, gdyż tylko w takim wcieleniu możliwe jest osiągnięcie pełnego
oświecenia, uznawane za drogocenny pojazd do przejawiania się. Z kolei w hinduizmie swoje ciało traktuje się z szacunkiem, jako świątynię Boga, więc
tu znowu samobójstwo jest nie na miejscu. Często uważa się też, że
aby praktykować buddyzm trzeba wstąpić
do klasztoru. Kolejna bzdura. Wiadomo, w niektórych częściach świata i tak
bywa, ale nie u nas. Jak już wcześniej powiedziałem buddyzm na Zachodzie
musiał przyjąć inne, bardziej odpowiednie formy. Można więc go praktykować
prowadząc w pełni świeckie życie, życie rodzinne, zawodowe, można go
praktykować będąc studentem, można go praktykować prowadząc światowe życie,
itd. Każdy powinien tu znaleźć jakąś formę odpowiednią dla siebie.
Powszechnie przecenia się też rolę guru na drodze do oświecenia,
przebudzenia. Jasne, że posiadanie nauczyciela jest wskazane, zwłaszcza na
początku, by uniknąć pewnych błędów, zawirowań, lecz tak naprawdę, gdy
opanujemy już konkretne techniki medytacji, wtedy nasz rozwój zależy od nas,
wtedy możemy medytować i ściągać kolejne zasłony umysłu, pozbywać się błędnych
poglądów i ograniczeń choćby w zaciszu własnego domu. Jasne że warto móc z kimś raz na jakiś czas skonsultować swoje osiągnięcia — ale na pewno
nie odbywa się to na takiej drodze, że powinno się siedzieć z nauczycielem w klasztorze, a na koniec może jeszcze się od niego uzależnić..… Na pewno
nie. Choć pewnie wielu nauczycieli by tak chciało — uzależnić od siebie
wyznawców. Jeśli twój nauczyciel utrzymuje, że nie da się samemu praktykować
buddyzmu, spytaj go, kto nauczał Buddę. Przecież w istocie celem jest, aby
buddyzm dał ci „narzędzia" do samodzielnego rozwoju. A na pewno nie uzależnienie
od nauczyciela, czy danej tradycji duchowej! To trzeba mieć na względzie!
Kolejną rzeczą jest przekonanie, że w buddyzmie nie ma miejsca na równouprawnienie
kobiet. Zwłaszcza tak się wydaje, patrząc powiedzmy na życie klasztorne .
Prawda jest jednak taka, że o ile we wszystkich innych religiach Indii
pozycja kobiety nie jest najlepsza, bowiem
traktuje się ją często jako gorszą, jako własność mężczyzny lub jako
niemogącą praktykować ścieżki duchowego rozwoju, a w skrajnych przypadkach
uważano ją nawet jako równą najniższej z czterech kast, to jednak w nauce
Buddy wszystko nabiera odmiennego kształtu. Budda łamie ten stereotyp. Budda
traktuje kobietę jako równą mężczyźnie, akceptując jednocześnie różnice
między nimi. Uważa kobietę za równie ważną w społeczeństwie, a nawet
traktuje ją jako równoprawną w procesie duchowego rozwoju — kobieta jak
najbardziej może się oświecić. W historii buddyzmu są znane kobiety, które osiągnęły
wysoki poziom urzeczywistnienia, są też znane mniszki perfekcyjnie nauczające
Dharmy. W swej istocie buddyzm jak
najbardziej sprzyja więc równouprawnieniu kobiet. Gdy zdarza się gdzieś
inaczej (ze względu np. na kulturowe naleciałości lub też uprzedzenia
nauczyciela, który, powiedzmy, sam ma ze swoją seksualnością jakieś kłopoty),
to zawsze warto sięgnąć do źródła — czyli samej nauki Buddy.
Ostatnim elementem z którym są nieporozumienia, jest sam cel
buddyjskiej praktyki. Pokutujący na Zachodzie pogląd, pochodzący jeszcze od
XIX-wiecznych misjonarzy i podróżników, a utrzymujący się bardzo długo
nawet w samej nauce (!), zakłada, że celem buddyzmu jest m.in. rozpuszczenie
swojej jaźni w nirwanie, co jednoznacznie kojarzy się z jakąś anihiliacją.
Przy czym cel jest zupełnie inny — wyzwolenie siebie spod splamień umysłu i osiągnięcie pełnej szczęśliwości, tak by móc siebie w pełni przejawić.
Maciej Góralski [ 4 ], propagator buddyzmu w Polsce, tak o tym pisze:
„Słowo Nirwana określa stan istoty wyzwolonej, istoty, która osiągnęła
ten poziom duchowego rozwoju dzięki praktyce ścieżki medytacji. Dosłownie
Nirwana oznacza "wygaśnięcie" i to znaczenie często wprowadzało w błąd ludzi Zachodu, którzy, od początku recepcji buddyzmu, skojarzyli Nirwanę z anihilacją i zanikiem osoby, wrażeń czy wreszcie, istnienia. Faktycznie
Nirwana to „zanik uciążliwości" a więc wyzwolenie od splamień
umysłu (sanskr. kleśa), co samo w sobie równoznacznie jest ze stanem głębokiej
szczęśliwości, spokoju i równowagi." Powracając do tego, co konkretnego buddyzm może dać człowiekowi
Zachodu, należałoby wymienić praktyczne aspekty. Po pierwsze buddyzm skupia
się na umyśle, co dla człowieka Zachodu, nastawionego i na pewne intelektualne dociekania, rozumowanie i na umysł właśnie, z pewnością
okaże się atrakcyjne. Po drugie buddyzm oferuje całą masę różnych praktyk i metod pozwalających dość szybko poradzić sobie z życiowymi, często poważnymi
problemami. Umożliwia przekształcenie najtrudniejszych i nawet negatywnych życiowych
doświadczeń, poradzenie sobie z nimi, jak też poradzenie sobie z problemami
natury egzystencjalnej. Nie przez przypadek buddyzm zainteresował wielu
psychoterapeutów — właśnie ze względu na swe psychoterapeutyczne właściwości.
Nie przez przypadek wielu psychologów z nurtu psychologii humanistycznej i transpersonalnej zainteresowało się możliwościami wykorzystania metod
buddyzmu w pracy z pacjentem. Nie przez przypadek można znaleźć prace
badawcze, publikacje i książki typu „psychoterapia a zen". Psychologowie i psychoterapeuci interesują się nie tylko terapeutycznymi właściwościami
buddyzmu, ale też tradycji jogi, w której zresztą buddyzm ma swe korzenie. W ogóle myślę, że wiek XXI będzie tym okresem, w którym bliżej
zainteresujemy się bogactwem wiedzy na temat człowieka płynącej np. z jogi
w/g Patandżalego lub z przebogatej tradycji buddyzmu. To jest praca nie tylko
dla antropologów czy religioznawców, ale też właśnie dla psychologów,
psychoterapeutów, fizjologów, neurologów, biologów itp. Jest co badać. No i najważniejsze co buddyzm ma do zaoferowania
zestresowanym, zabieganym ludziom zachodu — medytacja!
Medytacja jako źródło relaksu jest nieopisanym dobrodziejstwem tak
dla ciała, jak i umysłu i psychiki. Techniki medytacji i relaksacji pomagają
nam się odstresować, zrelaksować, zregenerować siły. Są źródłem
optymizmu i odnowy biologiczno-psychicznej, co każdemu zabieganemu człowiekowi
się przyda, bo usprawni jego codzienne życie: dzięki zdobytej przejrzystości
umysłu będzie lepiej zarządzał firmą, dzięki zwiększonej koncentracji i rozluźnieniu będzie osiągał większe sukcesy w nauce, dzięki odnowie
psychiczno-fizycznej, wypoczęty będzie lepiej wypełniał swoje obowiązki w pracy.… Istnieje też wiele
badań naukowych, nad pozytywnym wpływem medytacji na zdrowie i ogólny stan
psycho-fizyczny, a także odnowę organizmu. [ 5 ]
1 2 3 Dalej..
Przypisy: [ 4 ] Maciej
„Magura" Góralski — muzyk, znany działacz kontrkulturowy, znawca kultur
dalekowschodnich, perkusista kultowych zespołów: Kryzys i Bakszysz. Propagator
buddyzmu w Polsce i na Zachodzie. Strona prywatna „Magury" [ 5 ] Badań medycznych nad pozytywnym wpływem
medytacji na zdrowie tak fizyczne jak i psychiczne przeprowadzono niezależnie
od siebie już bardzo wiele. Wymienić można choćby badania nad skutkami
medytacji w Harwardzkiej Klinice Ciała i Umysłu, gdzie uzyskano pozytywny wpływ
medytacji na leczenie i przeciwdziałanie takim chorobom jak: nadciśnienie,
bezsenność, migrena, zaburzenia psychosomatyczne, depresja. Interesujące
badania nad medytacją przeprowadził też w 1981 roku dr Herbert Benson na
grupie tybetańskich mnichów buddyjskich — badano reakcje temperatury ich ciała
oraz metabolizmu w praktyce tummo, czyli medytacyjnej praktyce podnoszenia
temperatury swojego ciała — badania czujnikami temperatury wskazały, że
niektórzy z mnichów podczas medytacji potrafili podnieść ciepłotę rąk i nóg o nawet 8 stopni C, badania te wykazały też jednoznacznie, że efektem
medytacji jest rozszerzenie naczyń krwionośnych skóry; badania zostały uzupełnione
zdjęciami i materiałem filmowym. Z kolei w 2000 roku w aśramie Krija Jogi w Tattendorf w Austrii, przeprowadzono medyczne badania joginów podczas
odosobnienia medytacyjnego, w których udowodniono, że medytacja pozostawia w praktykujących stały ślad w postaci m.in. o wiele wolniejszego i spokojniejszego oddechu oraz obniżonego ciśnienia krwi. Duże wrażenie robią
też wyniki badań Sary Lazar, wskazujące na to, że medytacja pozostawia stały,
pozytywny ślad, poprzez fizyczne trwałe zmiany w strukturze mózgu; więcej
informacji tutaj. « Buddyzm (Publikacja: 10-06-2007 )
Dawid Hybsz Student antropologii kultury i etnografii na Uniwersytecie Wrocławskim na Wydziale Nauk Historycznych i Pedagogicznych | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5411 |
|