|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
« Felietony i eseje Surowość myśli czyli dynamika kontra stagnacja [2] Autor tekstu: Wieslaw Faliszewski
W tym momencie, uważny czytelnik powinien być w stanie rozszyfrować
sens pozornie bezsensownego tytułu niniejszego eseju. Jak również i to, że
jego celem nie jest krytyka, lecz pokorna próba podkreślenia pewnej generalnej
zasady, która istnieje w świecie idei, koncepcji oraz izmów. Zasada ta, choć
subtelna, jest kluczową w owym świecie a niezrozumienie jej z reguły prowadzi
do katastrofalnych skutków. Mieliśmy już tortury w imię wszechmiłosiernego,
kult jednostki w imię równości, obalanie wybranych rządów w imię szerzenia
demokracji. Po co nam jeszcze zacietrzewienie w imię racjonalizmu?
Dlaczego więc nie skrytykować hipokryty, który frywolnie miesza postępowy i twórczy światopogląd z zesztywniałym sposobem myślenia? Po pierwsze
dlatego, że uznanie kogoś za hipokrytę implikuje założenie, że działa on
świadomie i z premedytacją. Byłoby to raczej potępienie, niż konstruktywna
korekta. Bardziej inspirujące zazwyczaj jest wykazanie komuś, że przeciera on
szlak, prowadzący do chlubnego celu. Czy tam dotrze, to już jego sprawa, gdyż
wolnomyślicielstwo to taka niewdzięczna profesja, w której kunszt zależny
jest od świadomie kultywowanej elastyczności umysłu a nie od wysługi lat.
Gdy piszę więc o surowości myśli, nie chodzi mi o stan przed
ugotowaniem, lecz raczej ten, w którym surowiec występuje w formie
naturalnej. Formowana długimi latami ruda, jest silnie zintegrowanym, i na tym
etapie raczej bezużytecznym materiałem. Dopiero proces dezintegracji, czyli
mielenia i roztapiania, pozwala na ekstrakcję tego, co jest potrzebne i wartościowe.
Otrzymany produkt często ponownie formuje się w zwarty materiał, jednakże
jest to już pożądana integracja substancji w jej klarownej postaci.
Dokładnie ten sam proces przemiany z integracji pierwotnej, po przez różne
poziomy dezintegracji, aż do integracji wtórnej, tyle że w odniesieniu do świadomości,
przedstawił prof. Kazimierz Dąbrowski w swojej teorii
dezintegracji pozytywnej, dotyczącej rozwoju ponadprzeciętnej osobowości.
Jego zdaniem, stereotypowa religijność jest symptomem integracji pierwotnej. A ten właśnie poziom rozwoju jest według Dąbrowskiego stanem chorobliwym
(psychopatycznym), gdyż całkowicie zdrowa psychicznie osoba to taka, która świadomie
kieruje swoim postępem, tak jak wspomniany heglowski fenomenologik. A tak na
marginesie, to nigdy nie byłem w stanie wytłumaczyć sobie dlaczego na KUL-u
naucza się o Dąbrowskim, zamiast pomijać go milczeniem. Tym bardziej, że
trzonem jego teorii rozwoju jest uwalnianie się spod wpływu zwyczajowo
akceptowanych autorytetów. Zawsze uważałem, że wykładający na KUL-u to wyjątkowo
bystrzy osobnicy, a rozwiązaniem mojego dylematu jest to, że się mylę — co
przecież jest nie do pomyślenia.
Zaraz, zaraz… psychopatycznym… religijność… przecież dziewięćdziesiąt
kilka procent… czy ten Dąbrowski… Nie jednemu duchownemu mogłoby zaprzeć
dech w piersiach. Czy jednak rzeczywiście termin „stan chorobowy" jest zbyt
mocnym stwierdzeniem w sytuacji, w której miłość bliźniego idzie w parze z szykanowaniem go, przebaczenie frywolnie miesza się z potępieniem, a wszechmiłosierny
Bóg stwarza wieczne piekło dla tych, którzy pozwolili się wprowadzić w błąd.
Gdybym to ja publicznie gorączkował, zainspirowany rokiem osiemdziesiątym
czwartym Orwella, że miłość jest nienawiścią, a wojna jest pokojem, to
następny esej zmuszony byłbym pisać zagryzając środkami farmakologicznymi z plastikowego kieliszka.
Robi się południe, a ja jeszcze nic dzisiaj nie jadłem, wypadałoby więc
pomału skłaniać się do konkretnych wniosków. Konkluzja w sumie narzuca się
sama: racjonalny wolnomyśliciel ma do wyboru dwie ścieżki. Jedną jest
trzymanie się swojego dotychczasowego poziomu. Drugą jest wznoszenie się
ponad uwarunkowania swoje oraz te objawiane przez oponenta. Pierwsza, ta łatwiejsza,
jest reakcjonizmem, i ostatecznie owocuje niczym innym jak tylko — i to
powinno być zaskoczeniem — potępianiem grzechów, oraz chęcią ukrzyżowania
mąciciela. Druga, ta wymagająca wysiłku, jest bardziej twórcza. Zgodnie z nią,
tezą będzie stwierdzenie, że zorganizowane religie są zbędne i szkodliwe,
lecz antytezą będzie to, że są potrzebne i korzystne. Syntezą czyli połączeniem
pozornie wykluczających się argumentów, może być wniosek, że religie, które
mamy, są odzwierciedleniem poziomu naszego kolektywnego rozwoju i być może
dlatego są naszym społeczeństwom na tym etapie potrzebne. Być może na przykład,
nie dojrzeliśmy jeszcze jako gatunek, by wdrażać wysokie zasady etyczne bez
inspiracji strachem? Być może nasza nauka nie jest jeszcze w stanie
definitywnie odpowiedzieć na ważne pytania, i póki co mity są potrzebne. Jak
uczy historia, zawsze znajdą się chętni do tego, by czerpać zyski z kontrolowania zdezorientowanej gawiedzi. Może więc za stan polskiej demokracji
odpowiedzialny jest nie tyle ksiądz-krwiopijca, co zakompleksiony nauczyciel,
który nie jest w stanie w nikim pobudzić cech niezbędnych do właściwego
funkcjonowania w demokracji, czyli wiary
we własną wartość i odwagi, by tę wiarę praktykować w codziennym życiu.
Ponadto, nie ma się co czarować, w naszej cywilizacji filozofowie nigdy nie
stanowili większości. Może więc na obecnym etapie ewolucji religia,
jakakolwiek by ona nie była, jest jedynym sposobem na to, by obywatele
przestali na moment pasjonować się faktami z życia słynnych aktorek, wierząc,
że dręczenie się problemami egzystencjalnymi jest
patologią. Co więcej? Myślę, że posądzanie Kościoła o hipokryzję, tak
jak i potępianie fanatycznego wolnomyśliciela, nie do końca jest uzasadnione. W obu przypadkach mamy piękną ideę, która za sprawą czyjejś niedojrzałości
powędrowała w niewłaściwym kierunku. W obu przypadkach problemem nie jest źle
ukierunkowana wiara, lecz raczej brak pełnego przekonania do czegokolwiek.
Czy ta dialektyczna ścieżka oznacza zaakceptowanie istniejących faktów i siedzenie z założonymi rękoma? Niekoniecznie. Hegel zauważył, iż
dialektyka może być bardzo twórczym narzędziem. Kiedy po tezie i antytezie
otrzymamy syntezę, nic nie stoi na przeszkodzie, by
stała się ona tezą do kolejnego wywodu, i tak dalej, i tak dalej. Jeśli
tezą jest, że stan naszych religii pokazuje, iż jesteśmy na niskim poziomie
rozwoju, a antytezą, że jest całkiem dobrze, to syntezą może być
konkluzja, że nie ma się na co oglądać i — z religią lub bez — próbować
wyjść z jaskini na światło dzienne.
Istota i piękno dialektyki, to nie tylko zdolność swobodnego żonglowania
skomplikowanymi pojęciami. Oprócz sprawnego intelektu, przynosi ona również
inny prezent, wartościowy szczególnie dla tych, którzy cenią sobie
humanistyczne wartości. Jest nim zdolność głębszej przemiany wewnętrznej.
Myśliciel, który zrzekł się jednostronności na rzecz metody dialektycznej,
otworzył sobie drogę do wewnętrznej sprawiedliwości, czyli uczciwości przed
sobą samym. Dlatego jest on w stanie dostrzec, iż jednostronność, będąca
subtelniejszą formą nietolerancji, jest skutecznym sposobem na ograniczanie
samego siebie. Nie chcąc powstrzymywać swojego rozwoju, bardzo rzetelnie będzie
tropił on wszelkie objawy ciemnoty manifestujące się w jego myślach oraz
działaniu. Ta uczciwa samoocena nie pozwoli mu na stagnację — bliską
przyjaciółkę dogmatycznego myślenia. Krótko mówiąc, dialektyka to nie
tylko rodzaj bardziej zaawansowanej logiki, to także cecha rozwiniętego
charakteru.
W dywagowaniu na temat tego, która ścieżka jest bardziej racjonalna,
przydatnym może być też zdroworozsądkowe założenie, że człowiek
odpowiedzialny jest za to, co dzieje się w jego umyśle. Natomiast na większość
procesów odbywających się poza nim, często nie ma on znaczącego wpływu. W takim świetle, wynikający z jednostronności reakcjonizm, jest raczej
absurdalną propozycją, zmuszającą do pokładania wysiłków tam, gdzie są
one najmniej skuteczne. Ktoś mógłby wyjść tutaj z antytezą, że wewnętrzny
rozwój jest cichy i dlatego nieistotny wobec potężnych procesów społecznych,
podczas gdy potrzebne jest coś, co działa, czyli głośne gardłowanie. Syntezą
za to, może być wniosek, że znaczące i korzystne zmiany społeczne zazwyczaj
inspirowane były przez rozwinięte, wybitne indywidualności a nie
rozsierdzonych pieniaczy.
Gdyby okazało się, że jednak spartaczyłem te swoje proste wywody, to
wtedy morał nie wyłoni się sam spomiędzy wierszy. Pomimo nawet tego, że
zawarłem go w każdym akapicie. Na wszelki więc wypadek śpieszę nadmienić,
że jest nim mniej lub bardziej nieudolna próba przypomnienia motta Oświecenia,
które Emanuel Kant umieścił w pierwszym paragrafie swojego eseju z 30 września
1784 roku: „Sapere aude! — miej odwagę by myśleć samemu."
1 2
« Felietony i eseje (Publikacja: 15-06-2007 )
Wieslaw Faliszewski Ur. 1971. Mieszka w Rockford w stanie Illinois, gdzie prowadzi małą firmę transportową oraz handluje nieruchomościami. W ramach hobby studiuje na kierunku liberal arts w Excelsior College, Albany, New York. | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5422 |
|