|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Społeczeństwo » Narkotyki
Kerouac, Frisco i LSD [1] Autor tekstu: Katarzyna Gizińska
O roli podróży w tworzeniu „nowego lepszego świata" na przykładzie amerykańskiej
kontrkultury lat 1960-tych
W latach
60. XX wieku w Stanach Zjednoczonych pojawiła się grupa ludzi, która
wierzyła, że zmieni zastany świat. Marzyła o tym, aby wyzwolić się z ograniczeń narzucanych przez tradycję konserwatywnej Ameryki. Pragnęła
stworzyć „nowy lepszy świat" oparty na wzajemnej miłości, wolności i pokoju. Do tego celu potrzebowała pewnych środków. Jednym z nich była
szeroko pojmowana podróż. To pojęcie
można rozumieć na trzy różne sposoby. Po pierwsze podróż jako tzw.
„bycie w drodze" czyli „on the road" — wędrówka bez konkretnego
celu. Po drugie podróż jako migracja młodych Amerykanów w 1967 roku do
jednej z dzielnic San Francisco — Haight-Ashbury („going to San
Francisco"). Po trzecie podróż jako „jazda", „odjazd", „bycie na
haju", czyli angielskie „trip".
Trzy wyżej
wymienione znaczenia tego słowa w kontekście kontrkultury lat 1960-tych
stanowią moim zdaniem pewną esencję ruchu hippisowskiego i stały się
jednymi z podstawowych środków do tworzenia alternatywnego świata.
"ON THE ROAD" — „Być w drodze"
W 1957 roku na rynku amerykańskim ukazała się książka,
która dziesięć lat później stała się biblią pokolenia „dzieci kwiatów".
Mowa o powieści „On the Road" („W drodze") Jacka Kerouaca — jednego z twórców ruchu Beat Generation [ 1 ]. Bohaterowie książki to
wieczni wędrowcy, pokonujący Amerykę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu
SENSU. Próbują uciec od narzuconego im przez kulturę stylu życia. Chcą być
wolni, słuchać bopu, mieć mnóstwo kochanek, tworzyć i podróżować. Z czasem okazuje się, że bycie w drodze staje się dla nich wartością samą w sobie. Sal Paradise i Dean Moriarty nie potrafią żyć w miejscu. Jeżdżą
samochodem z Nowego Jorku do San Francisco, w wagonach pociągów towarowych
do Nowego Orleanu, autostopem do Denver, wpadają do Meksyku i nigdzie nie
pozostają przez dłuższy czas. Imają się dorywczych zajęć. Nie pracują,
gdy nie trzeba. Żyją według swoich zasad.
Kerouac
stworzył „On the Road" na jednej rolce papieru długości 76,2 metra.
Maszynopis był wielkości boiska futbolowego i składał się z jednego
akapitu! Autor praktycznie nie stosował marginesów i stawiał znaki
przestankowe według swojego własnego uznania. Czytając jego powieść
czujemy ciągły ruch, wibracje i życie. Być może jest to powód, dla którego
młodzi ludzie w latach 60., przytłoczeni ograniczającą ich tradycją i obyczajami konserwatywnej Ameryki, nie potrafiąc znaleźć nici
porozumienia ze swoimi rodzicami, czytali Kerouaca, porzucali swoje domy,
ruszali stopem do Frisco lub innych miejsc i wierzyli, że gdzieś tam, może w samej drodze, odnajdą upragnioną wolność. Chcieli być swoistymi „easy
riderami". Niektórzy z nich wybierali życie trampów, inni włóczyli się z grupą znajomych pociągami, samochodami lub autostopem. Jeszcze inni
kupowali motocykle i ruszali przed siebie, nieważne dokąd, ważne, aby nie
stać w miejscu. Ruch w końcu powoduje zmianę. Jeśli duża liczba młodych
ludzi znajdowała się w drodze, prędzej czy później musiała się natknąć
na siebie. Tym miejscem spotkania dla wielu z nich było magiczne San
Francisco.
GOING
TO SAN FRANCISCO — „jadąc do San Francisco"
Zapewne każdy z nas kojarzy dźwięki amerykańskiego przeboju Scotta McKenzie'go „San
Francisco". Jeśli nie w oryginale, to za sprawą popularnej przeróbki tego
utworu przez Global DeeJays:
If
you're going to San Francisco
Be sure to wear some flowers in your hair
If
you're going to San Francisco
You're
gonna meet some gentle people there
For those who come to San Francisco
Summertime
will be a love-in there
In
the streets of San Francisco
Gentle
people with flowers in their hair
All
across the nation, such a strange vibration
People
in motion
There's a whole generation, with a new explanation |
Jeśli jedziesz do San Francisco
Nie zapomnij wpiąć kwiatów we włosy
Jeśli
jedziesz do San Francisco
Spotkasz tam miłych ludzi
Dla tych, którzy przyjeżdżają do Frisco
Letni czas będzie tam pełen miłości
Na ulicach Frisco
Mili ludzie z kwiatami we włosach
Przez cały naród
przechodzą dziwne wibracje
Ludzie w ruchu
Jest tam cała generacja z nowym wyjaśnieniem |
Utwór McKenzie'go, chociaż w pewnym uproszczeniu, opisuje atmosferę
San Francisco w roku 1967. Co takiego stało się, że nagle rozpoczęły się
migracje młodych ludzi do tego właśnie miasta?
W latach 60. w Haight-Ashbury — jednej z dzielnic Frisco, którą
wcześniej zamieszkiwali beatnicy, zaczęły powstawać pierwsze komuny
hippisowskie. „Początkowo była tam jedynie garstka zespołów z San
Francisco. Ich trzon
stanowiły kapele Big Brother, Grateful Dead, Quicksilver Messenger Service,
Jefferson Airplane, Country Joe and the Fish. Już w grudniu 1966 roku
nad Zatoką grało około półtora tysiąca grup, a wszystkie przesiąknięte
bluesem" (Friedman, s. 91). Dzielnica Haight-Ashbury przeżyła oblężenie
nowych mieszkańców w 1967 roku. Myra Friedman, autorka biografii Janis
Joplin pt. Żywcem pogrzebana tak opisywała sytuację, która miała
miejsce w San Francisco:
„Był to
eksperyment, do którego zewsząd ściągali ludzie. Należeli do
najbogatszego pokolenia w dziejach Stanów Zjednoczonych, a mimo to nie
chcieli uczestniczyć w amerykańskim śnie. (...) Bieda, rasizm,
zanieczyszczenie środowiska były wszechobecne. Trudno było patrzeć z optymizmem w przyszłość. Nie umieli powstrzymać straszliwej wojny, w której
żaden człowiek honoru nie wziąłby dobrowolnie udziału. (...) Oni pierwsi
ściągnęli do komuny na Haight-Ashbury. Przyjechali, bo mieli już dość
wszystkiego. Przyjechali, bo nie widzieli innego wyjścia, zresztą nie bardzo
umieli wybierać. Przyjechali, żeby się zbuntować. Przyjechali, bo przyjeżdżali
inni. Przyjechali, bo byli na miejscu. Stworzyli małą enklawę 'na wzór
chrześcijan w Rzymie' i nawet jeśli cały nurt miał charakter żywiołowy,
był zarazem bardziej duchowy. W najlepszym okresie dał początek niezwykle ożywczej,
energetycznej muzyce popularnej, jaką znał świat. Przyniósł również
pewną niewybredność w doborze języka, przy której styl pokolenia beatników
można uznać za akademicki, a także rozpowszechnienie wyjątkowo groźnych
narkotyków" (Friedman, s. 89-90).
Masowe wędrówki
młodych ludzi do Frisco uświadomiły Ameryce, że oto rodzi się potężny
ruch społeczny, głoszący hasła wolności, miłości i pokoju. Prasa zaczęła
rozpisywać się o tzw. hippisach. Migracje do San Francisco, pierwszy
festiwal nowej muzyki w Monterey, debiuty wielu zespołów rockowych stały się
nagle przedmiotem zainteresowania dziennikarzy w 1967 roku. Haight zyskało
ogromny rozgłos. Media donosiły o dziwnych długowłosych ludziach, grających
na gitarach na środku ulicy czy szwendających się z butelkami wypełnionymi
alkoholem, a z czasem zamroczonych przez narkotyki. Haight-Ashbury stało się
zaczątkiem kontrkultury lat 60.
Wracając
do tematu podróży rozumianej jako „going to San Francisco", należy
zauważyć, że zbuntowana Ameryka musiała w końcu spotkać się w jednym
miejscu, aby zobaczyć jak wielką stanowi siłę. Tym miejscem było magiczne
Frisco. Ludzie, którzy przybyli do tego miasta czuli, że stanowią pewną
wspólnotę. Jednym z elementów scalających tę grupę był specyficzny stan
umysłu — „bycie na haju", który upodobali sobie przedstawiciele
kontrkultury. Wierzyli, że za pomocą narkotyków mogą doprowadzić do
przemiany ludzkiej świadomości, że dzięki globalnemu „tripowi" (czyli
właśnie „byciu na haju") zapanuje powszechna miłość i braterstwo, co
doprowadzi do powstania lepszego świata, o którym śpiewał John Lennon w piosence „Imagine".
Tekst Lennona powstał w momencie, kiedy epoka „dzieci kwiatów"
chyliła się ku upadkowi. Jednakże legendarny Beatles w „Imagine" ujął
ducha tamtych czasów i ideę „nowego lepszego świata", towarzyszącą
kontrkulturze przez drugą połowę lat 60. W swoim utworze nie wspominał
nic wprost o narkotykach, jednakże sam je zażywał i przyznawał się w wywiadach, że miał ponad tysiąc „odlotów" po LSD.
TRIP — „haj", „być na haju", „odlot", „jazda"
W 1964 roku
na rynku brytyjskim pojawił się nowy narkotyk — LSD (acid, kwas), który był reklamowany jako „marihuana super extra".
Już trzy lata później, w roku 1967, większość znanych muzyków rockowych
przyznawała się do zażywania owego psychodelika, m.in.: John Lennon, Paul
McCartney, George Harrison, Jim Morrison, Eric Clapton, Jimi Hendrix, Mick
Jagger, Keith Richards, Brian Jones, Pete Townshend, Eric Burdon, Cat Stevens. A wszystko za sprawą jednej osoby, kapłana LSD, proroka nowej religii, mistyka,
profesora psychoterapii na Harvardzie, twórcy hasła turn in — tune in — drop out (podłącz się — dostrój — odpadnij)
Timothy Leary’ego.
Leary w wieku
czterdziestu lat odkrył środki psychodeliczne. Swój pierwszy kontakt z LSD
nazwał „najgłębszym doświadczeniem religijnym w życiu". Od tego momentu
zaczął na szeroką skalę propagować „kwas" jako magiczny eliksir na bolączki
ówczesnego świata. Mówił, że: „LSD pobudza
do dramatycznej rewizji naszego sposobu widzenia świata, przekształca funkcje
mózgowe, zmienia osobowość, znosi wyobrażenia zdeterminowane przez grupę
odniesienia i położenie społeczne (...) LSD powinno stać się (...) środkiem
zarówno leczenia chorej świadomości i budowania nowej" (Jawłowska, s.
273).
Zażycie LSD
powodowało rozpływanie się indywidualnego ja. Leary uważał, iż gdyby
wszyscy ludzie brali „kwas" stanowiliby jeden wspólny organizm, jedność, o której śpiewa John Lennon w „Imagine", zapanowałoby wtedy powszechne
braterstwo i miłość. Za sprawą proroka owego narkotyku narodził się w tamtych czasach szalony pomysł, żeby woda w domowych kranach na całym świecie
zawierała w sobie domieszkę LSD, przez co wszyscy byliby na globalnym „tripie"!
Zaczęły powstawały zespoły, które za pomocą swej muzyki i widowiskowych
koncertów chciały wywołać takie doznania, jak po zażyciu „świętego
specyfiku", np. Grateful
Dead, Jimi Hendrix Experience, Cream.
1 2 Dalej..
Przypisy: [ 1 ] Beat Generation — nazwa użyta przez Kerouaca w rozmowie z Johnem Holmesem w roku 1948, a zdefiniowana w 1952 roku w słynnym liście do Allena
Ginsberga — krył w sobie zapowiedź rewolucji obyczajowej, która trwała
na dobrą sprawę przez całe lata sześćdziesiąte. Ale był to również
ruch literacki inspirujący poetów, powieściopisarzy i dziennikarzy, który
zaowocował rozluźnieniem ograniczeń w tematyce, języku i stylu. Kerouac,
Burroughs, Ginsberg, Lawrence Ferlinghetti, Kenneth Rexroth, Philip Lamantia, Charles
Olson, Gregory Corso,
Gary Snyder. Na dłuższą natomiast metę owe swobody formalne,
wyprowadzenie, jak się wówczas mówiło, SZTUKI NA ULICĘ umożliwiło
rozwój takich kierunków jak Nowe Dziennikarstwo czy później postmodernizm
(Anna Kołysko, „Posłowie" [w:] „W drodze") « Narkotyki (Publikacja: 18-06-2007 Ostatnia zmiana: 04-03-2012)
Katarzyna GizińskaStudentka socjologii i etnologii w ramach MISH na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Współpracuje z kilkoma portalami muzycznymi (Aleternativepop.pl, Rockmetal.pl, Rock4eveR.pl, MusicMag.pl). Interesuje się szeroko pojętą kulturą: muzyka, film, książki muzyczne, Beat Generation, dark culture, flower power, motocyklizm. Uwielbia jeździć na swoim ukochanym Dzikusie, czyli motocyklu Suzuki Savage i walczy ze stereotypem motocyklistek jako babochłopów. Nick: Jos. Numer GG: 5060638
Liczba tekstów na portalu: 3 Pokaż inne teksty autora Najnowszy tekst autora: Dzieci kwiaty Wschodu. Wokół książki Maxa Cegielskiego | Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 5426 |
|