Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.504.597 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 706 głosów.
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Najmocniej wierzy się w to, o czym wie się najmniej".
 Tematy różnorodne » Turystyka i krajoznawstwo

Demon Dean demoluje Karaiby [3]
Autor tekstu:

„Odkryte" przez Kolumba miały stać się jedynym w swoim rodzaju tyglem, w którym mieszały się wszystkie kultury i religie świata. Punktem wyjściowym w stronę obu Ameryk były Karaiby. Zjeżdżali się tu, przypływali ze wszech stron nowi przybysze (nic to, że niektórzy nie dobrowolnie): Europejczycy, Murzyni, Żydzi, Hindusi, Chińczycy… Obok siebie stawiano „domy boże" różnych religii: kościoły katolickie, protestanckie, anglikańskie, synagogi, świątynie hinduskie… Czarni potomkowie niewolników stworzyli swoje własne religie z połączenia wierzeń afrykańskich z elementami chrześcijańskimi, najbardziej znane z nich to kult voodoo.

Oraz nowy ruch religijno-ideologiczny zwany rastafari, który ogłosił cesarza Hajle Selassie (Ras Tafari to przydomek cesarza a znaczy „Książę Nieustraszony") swoim bogiem, a przynajmniej prorokiem, Afrykę — ziemią obiecaną, a kulturę „białych" — Babilonem. Hajle Selassie o swojej boskości też był zapewne przekonany, ale o zjechaniu wyznawców rasta akurat do Etiopii słyszeć nie chciał (może dlatego, że swoim największym wrogiem ogłosili pracę?), natomiast w pogardzanym „Babilonie" karierę zrobiła ich muzyka, reggae.

Żeglując szlakiem Kolumba i innych dawnych żeglarzy przybijamy kolejno do wysp, z których każda ma swoją odrębną powikłaną historię i gdzie trafić można na relikty najprzeróżniejszych kultur w zupełnie niespodziewanym nowym kontekście. Płaska, otoczona rafami koralowymi Anquilla nigdy nie stała w centrum politycznych rozgrywek — nie było się o co bić! Aż tu nagle prasa światowa zachłystuje się Anquillą! W roku 1967 Wielka Brytania chce pozbyć się nierentownej wyspy. Ale mieszkańcy podnoszą bunt! Wybucha jedyna w swoim rodzaju rewolucja. Angielscy spadochroniarze mają za zadanie stłumić powstanie… lecz nie pada ani jeden strzał! Rewolucjoniści krzyczą: „Chcemy należeć do was! Nie chcemy niepodległości!"

Wyspa Świętego Marcina (Saint-Martin Island lub Sint Maarten) jest najmniejszym terytorium na świecie (91 km kwadratowych) podzielonym na dwa państwa, Francję i Holandię, obowiązują tu dwa języki i dwa rodzaje środków płatności, ale nie ma granicy, po prostu w pewnym momencie reklamy przechodzą z francuskiego na angielski (bo językiem obowiązującym w części holenderskiej jest angielski, choć właściwie językiem urzędowym jest holenderski). Do niedawna część francuska należała do francuskiej Gwadelupy i jako część departamentu Francji, należała do UE. Jednak po referendum o odłączeniu się od Gwadelupy, od 22.2.2007 St. Martin ma status francuskiej wspólnoty zamorskiej ale czy jest teraz nadal częścią UE, tego nie wiadomo.

Także wyspa Świętego Bartolomeusza, słynna z kolorowych pisemek St. Barth, jednocześnie uzyskała ten sam status. To zamorski skrawek Francji w luksusowym wydaniu. Prominenci kultury i sztuki, nie tylko Francuzi, ale i Amerykanie… mają tu swoje wille. Natomiast główne miasto, port Gustavia, przypomina i swoją nazwą, i wyglądem, że kiedyś byli tu przez prawie cały wiek Szwedzi, nawet i teraz wśród mieszkańców wyspy przeważają ludzie o jasnej skórze i blond włosach. Na St. Barth miał swój dom-refugium światowej sławy rosyjski tancerz, Rudolf Nurejew. Chory na aids spędzał tu ostatnie chwile swojego życia. Zmarł w Paryżu w styczniu 1993.

Wyspa Antiqua, kiedyś ulubione miejsce wakacji księżniczki Małgorzaty, wita kompletnie zachowanym portem angielskim z XVIII wieku — Fort English Harbour. Dawno temu bawił tu admirał Nelson. I chyba dobrze się bawił, bo do dziś krążą wśród mieszkańców wyspy anegdoty o jego erotycznych ekscesach. To i pewnie we krwi niejednego mieszkańca płynie krew przystojnego admirała, „największego dowódcy flot wojennych".

Ale najbardziej zadziwiająca jest wyspa Saba. Jest jedną wielką kamienistą górą — „saba" znaczy po indiańsku „skalista", bez naturalnego portu, bez plaż, jest zupełnie inna, niż pozostałe Małe Antyle. Rzadziej odwiedzana, na uboczu, jest jednym z najpiękniejszych zakątków Morza Karaibskiego: 13 km kwadratowych, niespełna 1000 mieszkańców, dwa miasteczka, od niedawna port lotniczy (chyba najmniejszy na świecie), 14 i pół kilometra szosy, 250 samochodów i góra wysokości 887 metrów wprost od poziomu morza, strzelista Mont Scenery. Jak się okazuje, Holandia też ma swoją górę, bo wyspa jest holenderska — i tak też wygląda, wymuskana, maleńkie cacane domki w stylu nieomal jeden do jednego przeniesionym z Holandii, tyle że pod tropikalnym słońcem i tropikalnymi palmami. Obok czarnoskórych mieszkańców — piegowaci rudzielcy. Miejscowa ciekawostka: z braku miejsca na cmentarz, zmarłych grzebie się wprost w ogródkach ich domów, domy sąsiadują z wypielęgnowanymi białymi grobami.

Jeśli lecieć nad Martyniką, to widać na wyciągnięcie ręki wulkan Mont Pelee, wysoki na 1397 metrów n.p.m. W roku 1902 spowodował swoim wybuchem śmierć ponad trzydziestu tysięcy mieszkańców położonego u jego stóp portu St. Pierre. Władze do ostatniej chwili zapewniały mieszkańców miasteczka, że wulkan zgodnie z ich wiedzą, nie ma prawa wybuchnąć. Tylko dwoje ludzi przeżyło. Jeden z nich w bunkrze — był skazanym na śmierć przestępcą (ano, niezbadane są wyroki boskie). Ułaskawiony, resztę życia odgrywał w nieskończoność scenę przeczekiwania wybuchu wulkanu po cyrkach w skonstruowanej na scenie specjalnej celi-atrapie. Dziś miasteczko ma tylko siedem tysięcy mieszkańców i spore muzeum wulkanizmu.

A jeśli lecieć nad Gwadelupą, to widać z góry, że wyspa ma kształt motyla. Dwa skrzydła połączone wąskim skrawkiem lądu, i, co ciekawe, jedno skrzydło jest górzyste, drugie — płaskie. Mamy jak na dłoni geologiczną historię Małych Antyli na tym jednym przykładzie: od strony Morza Karaibskiego wyspy kształtowały się pod wpływem sił wulkanicznych, od strony Atlantyku — są osadzającymi się lądami koralowymi. Gwadelupa jest jednym i drugim. Gdy pojawia się nad nią tęcza, wydaje się, że to sama bogini Iris dała początek gromadzie tych wdzięcznych wyspek raz na ojca wybierając sobie boga Wulkana, innym razem pana mórz, Okeanosa. Gwadelupa zaś ma dwóch ojców, bogom i to może się zdarzyć.

I, niestety, nie licząc się z niczym, mogą też wypuścić na świat demony. Dean jest pierwszym huraganem w tym sezonie, opuszczając Małe Antyle osiągnął prędkość 241 km na godzinę. Zniszczył na swojej drodze niezliczoną ilość domów na Dominice, plantacje bananów na Martynice praktycznie unicestwił, uprawy trzciny cukrowej położył w 70%. Zabił ludzi. Wiadomo mi też o jednej krowie. Dotarł już do półwyspu Jukatan. Wielu turystów zdążyło opuścić zagrożone miejsca, część z góry zrezygnowała z wakacji. Mieszkańcy dotkniętych wysp zapewne próbują się już jakoś pozbierać, posprzątać co najpilniejsze. Reszta zostanie. Dzieło potwornego zniszczenia. Z całą pewnością ślady będą długo widoczne. Może nawet kilka pokoleń.

Przeżyć huragan na morzu to doświadczenie żeglarskie jedyne w swoim rodzaju. Nie życzę go nikomu, ale post factum mogę powiedzieć, że jest w tym i niesamowita groza, i niebywałe piękno. Huk, szarpanie wiatrem i woda chlastająca ze wszystkich stron, i z góry, i z boków, i z dołu… Ale przyroda ma i tu coś zupełnie niezwykłego do zaproponowania. Trzeba tylko mieć szczęście porównywalne do wygrania głównej nagrody na loterii, bo prawdopodobieństwo jest minimalne: nagle, w jednej chwili, wszystko cichnie, ukazuje się niebieskie jak farbka niebo i bardzo intensywnie pachnie świeżym ozonem. Świat wydaje się tak nierealny, że pierwsza moja myśl była, nie przeżyliśmy i tak właśnie wygląda niebo w zaświatach. Cicho, jasno, czysto i niebiesko. Ale nie ma tak dobrze. Żyjemy.

Spotkaliśmy się tylko oko w oko z cyklonem.

Za chwilę natura zaprasza do obłędnego tańca — w drugą stronę.


1 2 3 

 Zobacz także te strony:
 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Dlaczego Bóg miałby topić dzieci?
Góry, gourmet, glamour... i trochę historii

 Dodaj komentarz do strony..   Zobacz komentarze (13)..   


« Turystyka i krajoznawstwo   (Publikacja: 26-08-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Elżbieta Binswanger-Stefańska
Dziennikarka i tłumaczka. W Polsce publikowała m.in. w Przekroju, Gazecie Wyborczej, Dzienniku Polskim, National Geographic i Odrze. Przez ok. 30 lat mieszkała w Zurichu, następnie w Sztokholmie, obecnie w Krakowie.

 Liczba tekstów na portalu: 56  Pokaż inne teksty autora
 Liczba tłumaczeń: 5  Pokaż tłumaczenia autora
 Najnowszy tekst autora: Odyseja nadziei i smutku
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5526 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365