Racjonalista - Strona głównaDo treści


Fundusz Racjonalisty

Wesprzyj nas..
Zarejestrowaliśmy
204.444.771 wizyt
Ponad 1065 autorów napisało dla nas 7364 tekstów. Zajęłyby one 29017 stron A4

Wyszukaj na stronach:

Kryteria szczegółowe

Najnowsze strony..
Archiwum streszczeń..

 Czy konflikt w Gazie skończy się w 2024?
Raczej tak
Chyba tak
Nie wiem
Chyba nie
Raczej nie
  

Oddano 700 głosów.
Chcesz wiedzieć więcej?
Zamów dobrą książkę.
Propozycje Racjonalisty:
Anatol France - Kościół a Rzeczpospolita
Artur Patek, Jan Rydel, Janusz J. Węc (red.) - Najnowsza Historia Świata tom 4 1995-2007
Julio VALDEÓN BARUQUE, Manuel TUŃÓN DE LARA, Antonio DOMINGUEZ ORTIZ - Historia Hiszpanii

Znajdź książkę..
Sklepik "Racjonalisty"

Złota myśl Racjonalisty:
"Gdybym został królem świata, to bym się nazywał Walery Armata… Pewnie nic bym nie robił. Uważam, że najlepiej się ludziom nie wcinać. Pozostawić ich samym sobie, z ich własną aktywnością. Wtrącać im się w jak najmniej rzeczy. Zapewnić szeroko pojęte bezpieczeństwo, możliwość osądzania tych, którzy szkodzili by innym i nic więcej. Pozostawić sobie wpływ na wojsko, policję i sądy, a do niczego..
« Tematy różnorodne  
Kto się boi oceanu [1]
Autor tekstu:

Fragmenty

(...) Co by nam mogło grozić? Log pokazywał ledwie 6 węzłów, wiatromierz 25, taka sobie szóstka, przy której żagle sztormowe zdawały się tchórzliwą przesadą. Gdyby nie barometr. 986 hektopaskali.

Taki spadek, w takim czasie — to było jak wyrok śmierci. Swoją drogą, na lądzie nawet po odczytaniu wyroku ludzie nie umierają tak prędko, męczą się dłużej. Cele śmierci, apelacje, kasacje. Na morzu nie ma apelacji, pozostaje nadzieja. Ta nadzieja spełnia się na morzu częściej, niż apelacja na lądzie. Morze ma większe i głębsze serce.

Ale na łaskę tutaj należy także zasłużyć.

Nie znam gorszych kłamczuchów niż przyrządy jachtowe. 6 węzłów na logu nie oznacza szybkości, choć tak się zazwyczaj przyjmuje. Log mówi o tym, z jaką prędkością woda napiera na jego propelerek. W zbałaganionym morzu, wobec orbitalnych prądów fal — w przód na grzbietach, wstecz w dolinach — wskazania logu kłamią jak najęte. Żeglarz zaś chciałby znać szybkość jachtu względem dna! Jakim cudem? Błogosławione satelity i pozycja zsyłana z nieba! Podobno z wysokości, na której latają te ptaszki, głębokość oceanu to jakby chuchnąć na pomarańczę.

A wiatromierz? Płynąc z wiatrem, tę skłamaną szybkość logu należy dodać do wskazań wiatromierza, płynąc pod wiatr — odjąć. Trzeba też wziąć pod uwagę, że jacht nie jest napędzany wiatrem rzeczywistym, prawdziwym co do kierunku i siły, lecz wiatrem pozornym, czyli wypadkową — prędkość jachtu też więc jest wypadkową. Wszystko jest wypadkową. I tylko dobry Bóg na zaciemnionym niebie zna precyzyjnie prędkość jachtu i wiatru, i kierunki obu — i wiele innych rzeczy, od których zależne jest życie żeglarza, które nawet mu się nie śnią. Przy takich snach żeglarz nie mógłby spać.

Natomiast barometr jest świętym pośród motłochu, zawsze mówi prawdę, wyłącznie prawdę. Lecz ta jego prawda, jak każda, przeznaczona jest dla tych, którzy potrafią właściwie ją wykorzystać.

Zrobiliśmy wszystko, co należało zrobić, wszystko w zakresie możliwości. Jacht został uszczelniony, ustawiony na kursie z właściwymi żaglami. Na dobrą sprawę nie było już nic do roboty, także i ja z Laurą moglibyśmy się zdrzemnąć. Póki co, ruchy jachtu nie były gwałtowne — nie wiało jeszcze sztormowo, fale nie zdołały się rozbudować. Ktoś jednak musiał czuwać, kontrolować sfiksowany ekran radaru, barometr, wiatromierz, kierunek nadchodzących fal. Najważniejszą pracę wykonywał autopilot, na razie można mu było ufać.

Laura zniknęła w swojej kabinie, sir Henry ułożył się w mesie na szerokiej kanapie. Powiedziałem sobie, że dopóki nie spadnie, będzie okej.

Przytrzymując się handrelingów poszedłem przygotować ubranie sztormowe. W razie potrzeby musiałem je mieć pod ręką. Wykombinowałem przed laty ubiór amerykańskich ratowników morskich, neoprenową piankę podszytą impregnatem, podobną do stroju płetwonurka, lecz znacznie mocniejszą, bardziej wszechstronną. W licznych inteligentnych kieszeniach i schowkach kryły się różne przydatne rzeczy. Nóż, zapalniczka, lampka stroboskopowa, rakiety, pławki dymne, automatycznie napełniająca się kamizelka ratunkowa. Prócz tego racje wody, suszone i prasowane środki odżywcze. W takiej piance można wypaść za burtę w najgorszej pogodzie, byle nie polarnej, przeżyć nawet kilka dni. Co kto lubi: z nadzieją na ratunek albo na dłuższe męczarnie.

Twierdzę z przekonaniem, że gdyby człowiek był racjonalny, to wypadając za burtę w sztormie, powinien by umrzeć w locie.

Wiele rzeczy wymyśliliśmy od czasu, gdy po raz pierwszy przyszło nam do zakutych neandertalskich łbów, żeby popływać po morzu. Radary i sonary, stresy i GPS-y, trójkątne sfery i komputery — wszystko przydatne wtedy, gdy morze nam na to łaskawie pozwala. Bo gdy założy protest, gdy wścieknie się naprawdę, pokaże nie filmowy ze specjalnych efektów, lecz rzeczywisty gniew, wtedy wszystkie nasze wynalazki tracą kompletnie znaczenie. Pozostaje odwieczny pojedynek — statek, ster i człowiek, nagi wobec natury. Jedyną skuteczną bronią dla człowieka pozostaje to, co mu natura dała: rozum i doświadczenie. Tak naprawdę nie liczy się nic więcej. Żaden ludzki wynalazek nie jest zdolny stanąć do pojedynku z naturą. Tę zdolność posiada tylko to, co sama natura stworzyła.

Gdy przyszło to, na co czekałem, przejąłem ster. Wygodnie unieruchomiony na siedzisku usiłowałem sobie wyobrazić, co bym przeżywał na górze, w targanym kipielą kokpicie. Byłem sam i sam podejmowałem decyzje, do tego przywykłem. Mogłem zapomnieć o wcześniejszych kombinacjach, które jak zwykle okazały się do niczego. Sytuacja zdawała się sama wyjaśniać. Zakładałem, że centrum groźnego niżu wędruje równolegle do nas, kursem około 300º, czyli podręcznikowym. Wiatr północno-wschodni pozwalał sytuować położenie jachtu na północ od jego toru. Jeśli nas wyprzedzi, a my utrzymamy kurs, nasze drogi rozejdą się bezpiecznie. Szybkość postępowa niżu jest zawsze wyższa od szybkości jachtu, poza tym niże mają tendencję skręcania ku północy. Oznaką tego będzie wiatr odchodzący w lewo. Chyba że… Chyba że centrum jest na linii kursu.

Do łzawienia oczu wpatrywałem się w fale, w okropne łamliwe „dziady", zmieniające „Cinderellę" w łódź podwodną i niezbyt walczyłem ze sterem, nie było potrzeby. Jacht brał grzywy raczej pod kil, gnał wraz z grzbietem do przodu. Kiedy grzbiet osiadał, szybkość natychmiast malała. Wystawiany w górę, burtą jak ścianą do wiatru, skręcał niezbyt mocno, gdy zwalniał, prostował kurs na powrót. Moim zadaniem było utrzymanie rufy w stałym położeniu wobec rosnących fal i dbanie, by nie ustawić się bokiem do połyskliwej ściany. Kurs na wiatr, jak wcześniej życzył sobie sir Henry, nie byłby już możliwym. Jeśli nas czeka huragan, w co przestałem wątpić, obszar oceanu ogarnięty depresją musiał być ogromny. Problem polegał na tym, czy trafimy na wiatr 60, czy 80 węzłów. Na fale ośmio czy piętnastometrowe. O czymś więcej strach było pomyśleć.

Na razie wiatromierz pokazywał okolice 40 i 45 węzłów, co oznaczało taki sobie zwykły sztorm. Do miłego przeżycia.

Słońce zaszło, lecz złotawo-purpurowy poblask jakby rozproszony wisiał w powietrzu. Rosnące fale wypiętrzały się nagłą jaskrawością rozrywanych pian, wzbijane wiatrem rozbryzgi wyglądały niby szeroka nawała armatnich wybuchów gasnących i znów wytryskujących. Osiadając, fale ciemniały w czerwień, potem w czerń, gęstą już w dolinach. Tylko wątłe pasemko zachodu oddzielało morze od nieba. W niebie kotłowało się podobnie, skrzypiąco grając czarnymi blaskami, żółcią i amarantem. Żałowałem, że nie można tego uwiecznić.

Jacht trzeszczał, pracując z wysileniem, stękały głośno gniazda masztów i opętniki, przez które maszty przechodziły pokład. Płaczliwe jęczenie olinowania świdrowało uszy. Dziwiłem się, że nie słychać żadnego łomotu wewnątrz, nic się nie tłukło, nic nie rozbijało. Ruchem, do którego dawno przywykłem, wparłem z siłą dłoń w górne poszycie nadbudówki. Czekałem. Przechodziły fale jedna za drugą, tłukły mokrymi młotami, dłoń się nie przesuwała, tkwiła w bezruchu. To był dobry znak. Znakiem złym byłoby wyczucie naprężeń poszycia, niebezpiecznym — drgań, co by wskazywało, że konstrukcja jest ryzykownie słaba. Zbyt wiele jachtów zginęło dlatego, że fale rozbiły nadbudówki.

Po niewczasie zdałem sobie sprawę, że próba była chybiona. „Cinderella" została od burt i pokładu wyłożona wewnątrz miękką warstwą izolującej pianki, pokrytej wykładziną. Nadbudówka zaś dobrze była przyspawana do pokładu, na dodatek wzmocniona solidnymi pilersami.

Nie patrząc na zegarek włączyłem podświetlenie przyrządów i białe światło topowe, widoczne ze wszystkich stron. Przepisowe lampy pozycyjne na burtach nie miały żadnego sensu w takiej pogodzie.

Kołysanie na boki wzmagało się, co zaświadczało o rosnącej stromości fal. Oceniałem, że dochodzą do 5-6 metrów, nie mniej. Trochę zimno mi się zrobiło. Wiatromierz beztrosko pokazywał 50 węzłów. Co będzie dalej?

Według tabeli Beauforta, brakowało trochę ponad 10 węzłów, by mieć prawo użycia określenia „huragan". Ale można używać określenia „tai-fun". W tabeli nie jest to wzbronione. I zachichotałem: kiedy cię zarzynają, jakie ma znaczenie nazwa tego kozika?

Dawno doszedłem do zupełnie beznadziejnego wniosku, że sposobem na bezpieczne sztormowanie jest ten, którego nigdy nie zdoła się osiągnąć w pełni — żeglowanie z prędkością fali na jej grzbiecie. Z dwóch rzeczy, które jacht musi nieustannie, raz po raz pokonywać w sztormie, fale są znacznie groźniejsze od wiatru. Stała żegluga na czole fali zapewniłaby niemal zupełne bezpieczeństwo, może nawet komfort.

Jest to niemożliwe nie tylko dlatego, że fale są nieobliczalne. Załamują się, dzielą i łączą z sobą, gasną, rozmywają się, powstają w nieoczekiwanych miejscach lub udają powstawanie, nakrywane i tłumione przez inne, większe czy dłuższe. Swoją brzydką rolę spełnia wiatr, dmuchając z różną siłą, nadając jachtowi zająkliwą szybkość. Sam jacht także się buntuje, nabierając przechyłów, odchodząc od wiatru albo ostrząc na wiatr. Mówiąc po prostu, żaden komputer nie byłby w stanie tych wszystkich czynników przewidzieć na tyle wcześnie, by je uwzględnić w decyzjach przenoszonych na ster.

Lepiej lub gorzej, ale jedynie człowiek może z tym sobie poradzić. Instynkt człowieka, jego doświadczenie. Jeżeli poradzi sobie — uchodzi za zwycięzcę. Jeżeli nie — winnego brakuje. Wszyscy wiedzą, o kim nie wolno mówić źle. Gdyby było wolno, ryzykanci dawno by wymarli.

Pierwsza doba minęła dość monotonnie. Sir Henry nie skomentował zmiany kursu. W dzienniku zapisaliśmy wiatr 60 węzłów, fale siedmiometrowe. Obaj byliśmy przerażeni: barometr osiągnął 946 hektopaskali. Najpewniej nie mieliśmy odwagi, żeby to skomentować. Wiatr skręcił nie w prawo, na południe, lecz w lewo, ku północy, potem zawrócił. Jacht trzymał się doskonale mimo głębokich przechyłów. Kilka razy został położony na burcie, całkowicie zalany wodą. Musiałynas dopaść wyjątkowo strome fale. Było to już w dzień, kolor wody w bulajach czarniejszy od sumienia bandyty. Myślałem, że tak ciemno może być tylko na dnie, gdzie ocean łączy się z kosmosem. Najgorsze wciąż mieliśmy przed sobą.

Wielki sztorm to groza szarości. Szare niebo zbyt niskie, zbyt bliska szara głębia, tysiącorękie brodate olbrzymy w konwulsjach szarości i czerni, na nowo wciąż rozstrzyganych, nadchodzą szarymi furiami, czernią okrywane, ale ta czerń jest szara, i biel jest szara, i każdy kolor szary. I euforia spadania, beznadziejność wspinaczki — i jacht jest także szary. I najjaśniejsze piany zdają się szare, brudne, jakby kto niewyżętą ścierką chlastał po szarej twarzy. Nie strach, nie przerażenie, to nierealność świata, poszarzałego w strachu, pokurczonego w gniewie, pazurami drze po plecach, najeża sztywny kręgosłup. Wzrok nieustannie wędruje, nic nie ogarnia, niczego nie pamięta, niczego też nie rozumie, bo nic nie wydaje się ważne. Jakbyś był w trzewiach smoka, gdzie wrą piekielne enzymy, co wszystko trawią szarością. Świadomość przenosi się w głąb i ruchy człowieka stają się trudne do pojęcia nawet dla niego samego. Doświadczenie przemienia człowieka w automat, w najsprawniejszą maszynę wszechświata. Wszelkie wynalazki są zaledwie próbą, by człowiekowi dorównać.


1 2 3 4 5 Dalej..

 Po przeczytaniu tego tekstu, czytelnicy często wybierają też:
Kłamstwa w imię Boże
Quiz Racjonalisty - 40 pytań

 Zobacz komentarze (4)..   


« Tematy różnorodne   (Publikacja: 27-08-2007 )

 Wyślij mailem..   
Wersja do druku    PDF    MS Word

Zbysław Śmigielski
Powieściopisarz, nowelista, aforysta, najrzadziej poeta. Laureat konkursów i nagród literackich. Uznany za marynistę. Był kapitanem jachtowym, instruktorem żeglarstwa, nieco powłóczył się po morzach, co ma wpływ na twórczość. Zajmuje się propagowaniem spraw morza na spotkaniach autorskich, szczególnie z młodzieżą. Interesują go także inne sprawy: historia współczesna, problemy społeczne, konflikty moralne - to, czym żyjemy na codzień. Ostatnia książka: Sarmaty i scyty (2007). Zmarł w 2014.
 Strona www autora
 Numer GG: 3401579

 Liczba tekstów na portalu: 22  Pokaż inne teksty autora
 Najnowszy tekst autora: Nostalgia
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl. Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie, bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
str. 5529 
   Chcesz mieć więcej? Załóż konto czytelnika
[ Regulamin publikacji ] [ Bannery ] [ Mapa portalu ] [ Reklama ] [ Sklep ] [ Zarejestruj się ] [ Kontakt ]
Racjonalista © Copyright 2000-2018 (e-mail: redakcja | administrator)
Fundacja Wolnej Myśli, konto bankowe 101140 2017 0000 4002 1048 6365